Ślady krwi ciągnęły się wzdłuż torów od przejazdu kolejowego w Łozowie (woj. podlaskie), znacząc miejsce tragedii. – Masakra – mówili ratownicy. To, co ujrzeli po przybyciu na miejsce, wycisnęło z oczu łzy najtwardszym z nich.
Strzępy ciał dwóch nastolatków, fragmenty rozniesionych potworną siłą rowerów. Chłopców rozjechał pociąg, gdy wracali ze szkoły.
Daniel Kozioł i dwa lata młodszy od niego Sebastian K. mieszkali w małym przysiółku niespełna dwa kilometry od Łozowa. Codziennie rano do głównej szosy dojeżdżali rowerami i zostawiali je we wsi. Stamtąd autobus zabierał ich do szkoły w Dąbrowie Białostockiej. Ich droga powrotna ze szkoły przebiegała na odwrót: do wsi dojeżdżali szkolnym autobusem, a rowerami żwirówką do swoich domów. W połowie drogi musieli pokonać niestrzeżony przejazd kolejowy…
– Czekaliśmy na Daniela z obiadem, ale jego wciąż nie było i nie było – opowiada mama starszego z chłopców, Renata Kozioł. – Wtedy przyszedł nasz sąsiad i powiedział, co się stało – dodaje kobieta, wybuchając płaczem.
Chłopcy wjechali wprost pod pociąg z Białegostoku do Suwałk. Maszyniście rozpędzony skład udało się zatrzymać dopiero pół kilometra za przejazdem. Nastolatkowie nie mogli tego przeżyć – zginęli na miejscu. Nie zauważyli pędzącego pociągu? Zagadali się? Chcieli się ścigać? Tajemnicę swojej śmierci zabiorą do grobu.
– Mamy sześcioro dzieci, Daniel był najstarszy – mówi ojciec chłopaka, Stanisław. – Od małego wszystkiego go uczyłem. Pomagał w gospodarstwie, miał smykałkę do maszyn – wspomina syna łamiącym się głosem.
Pociągiem, który zabił nastolatków, podróżowało 14 osób. Na szczęście nikomu z nich nic się nie stało. Maszynista był trzeźwy. Jest w szoku.
SE.PL