Polsce grozi, że zostanie sama

Parlament Europejski to w UE ta instytucja, która najwytrwalej upomina się o demokrację i poszanowanie praw obywatelskich – zarówno w krajach Unii, jak i poza nią. Dlatego można być prawie pewnym, że jeśli sytuacja w Polsce się nie poprawi, to europosłowie za jakiś czas wrócą do tematu Trybunału Konstytucyjnego w kolejnej debacie i w kolejnej rezolucji.

 Także Komisja Europejska, reprezentowana wczoraj w Strasburgu przez Fransa Timmermansa, na razie nie chce odpuszczać „dobrej zmianie”. Pomimo to trudno ukryć, że w Unii wyczuwa się pewne znużenie polskim tematem.

W przypadku Warszawy nie zadziałało bowiem wytykanie naruszeń praworządności, co swego czasu było – wprawdzie tylko częściowo – skuteczne nawet wobec Viktora Orbána. Nie pomogły też amerykańskie, koordynowane z Brukselą, naciski w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. A na politycznym horyzoncie nie widać teraz sposobów, którymi Unia bądź USA mogłyby szybko nakłonić rząd PiS do ustępstw.

Unijny traktat kreśli wprawdzie drogę do restrykcji za łamanie podstawowych wartości UE, ale teraz wydaje się to mało prawdopodobne. Nie tylko z racji weta obiecanego przez Orbána – nakładanie sankcji na państwo UE jest teraz tematem tabu także dla kilku innych krajów.

A zatem bezkarność władz w Warszawie? Tak może się wydawać na krótką metę, ale w dłuższej perspektywie bycie na celowniku rzadko kończy się brakiem poważnych konsekwencji. Zmęczenie polskim tematem może się przekładać na słabszy głos Polski we wszelkich istotnych unijnych debatach – od budżetu przez stosunki z Rosją po przyszły ustrój UE.

Unia, zwłaszcza za sprawą Brexitu, będzie coraz mocniej się rozwarstwiać na „prawdziwą Unię”, czyli strefę euro, oraz resztę. Ta reszta, by utrzymać się w miarę blisko centrum, powinna nadrabiać gorliwością w zachowywaniu unijnych i europejskich wartości. Niestety, Polska idzie w przeciwnym kierunku.

Rząd PiS usiłuje, co Ryszard Legutko wykładał we wtorek także w Strasburgu, wpisać spór o Trybunał Konstytucyjny w konflikt między złowrogą „unijną ortodoksją” a swobodą obywateli do demokratycznego wyboru partii wolnych od „ortodoksyjnych” więzów. Warszawa w tej walce z głównym nurtem Unii szuka wsparcia Grupy Wyszehradzkiej. Ale to złudzenia. Czechy i Słowacja nie piszą się ani na kulturową kontrrewolucję, ani – to drugi PiS-owski konik – na ostrą rywalizację z Niemcami. Orbán udaje sojusznika, ale warto pamiętać, że nie słynie z politycznej lojalności. I do Berlina bliżej mu niż do Warszawy. Polsce grozi to, że zostanie sama.

Kraje Unii (bez Wielkiej Brytanii) zaczną w piątek w Bratysławie dyskusję o reformach UE. Celem jest rozmowa o tym, co łączy, a nie dzieli. Wciąż działająca ugoda z Turcją o hamowaniu fali imigrantów płynących do Europy pozwala, by delikatnie ominąć m.in. drażliwy temat rozdzielnika uchodźców.

Czechy, Słowacja, a nawet Węgry liczą na odwrócenie karty w ostatnio burzliwych stosunkach Europy Środkowej z Berlinem i UE. To byłaby duża szansa także dla Polski. Gdyby nie koszmarna kula u nogi, jaką jest lekceważenie Brukseli, Rady Europy oraz upór w paraliżowaniu Trybunału Konstytucyjnego.

TOMASZ BIELECKI

Więcej postów