Wyszehrad mówi Kaczyńskiemu „nie”

Grupa Wyszehradzka nie stanie się narzędziem do rozsadzania Unii Europejskiej. Czesi i Słowacy mówią: „Nie pójdziemy kraść koni z Orbánem i Kaczyńskim”.

 Przywódcy Grupy Wyszehradzkiej zebrali się w zeszłym tygodniu na Forum Ekonomicznym w Krynicy, lecz najważniejsze słowa padły nie na szczycie premierów, lecz kilka godzin później, kiedy na podium zasiedli faktycznie rządzący Polską Jarosław Kaczyński i jego węgierski „bratanek” premier Viktor Orbán, już od ponad sześciu lat samodzielnie sprawujący rządy w swoim kraju.

– W języku węgierskim jest takie przysłowie, że jeśli komuś wierzycie, pójdziecie z nim nawet konie kraść – powiedział Orbán. I dodał: – Ja bez obaw pójdę z Polakami kraść konie. – Możemy kraść konie, mamy taką stajnię z napisem „Unia Europejska” – zgodził się Kaczyński.

Jednak Praga, a w znacznym stopniu również Bratysława, odpowiadają Warszawie i Budapesztowi: „Kradnijcie sobie wspólnie konie, ale bez nas”.

Nieoficjalnie czescy dyplomaci i politycy dają do zrozumienia, że nie zgadzają się na kierunek polityczny, który dla Grupy Wyszehradzkiej obrały Warszawa i Budapeszt, i szukają innych, alternatywnych sojuszy. Kilka dni temu na regularnej, corocznej naradzie czeskich ambasadorów padła deklaracja, że ważniejsza od dzisiejszego kształtu Wyszehradu jest bliska współpraca z Niemcami i rozwój Trójkąta Sławkowskiego, nowo utworzonego ugrupowania Austrii, Czech i Słowacji.

– W obliczu sojuszu polsko-węgierskiego staramy się ograniczyć nasze zaangażowanie w Grupie Wyszehradzkiej – mówi wysoko postawiony informator w czeskiej dyplomacji.

To nie oznacza, że Grupa Wyszehradzka zostanie oficjalnie rozwiązana, jednak socjaldemokraci Bohuslav Sobotka i Robert Fico, którzy stoją dziś w Czechach i na Słowacji na czele koalicji lewicowo-liberalnych, chcą mieć z dzisiejszą Polską i Węgrami tylko tyle wspólnego, ile potrzeba, aby nie ogłaszać likwidacji formatu wyszehradzkiego. Zdecydowanie nie zamierzają przyłączyć się do ogłoszonej przez Kaczyńskiego i Orbána „kontrrewolucji kulturalnej” i zdecydowanie nie chcą zmieniać traktatów europejskich, czego domaga się polski rząd z premier Beatą Szydło na czele.

Było to widoczne już podczas spotkania premierów w Krynicy, kiedy premier Słowacji Robert Fico, którego kraj aktualnie przewodniczy UE, otwarcie przypomniał, że wzrost gospodarczy, którym tak chełpił się premier Węgier Orbán, Europa Środkowa przeżywa dzięki olbrzymiemu napływowi pieniędzy z funduszy unijnych. Również czeski premier Bohuslav Sobotka zdystansował się od jakichkolwiek zasadniczych zmian w dotychczasowym działaniu Unii Europejskiej. Jedyne, co poparł, to zwiększenie znaczenia Rady Europejskiej, czyli głosu rządów tworzących ją narodów, w przeciwieństwie do Komisji Europejskiej, która powinna powrócić do poziomu „urzędniczego”.

Na wspólnym wyszehradzkim forum Czesi i Słowacy starali się raczej unikać bezpośrednich starć z Węgrami i Polakami. Później jednak Kaczyński i Orbán wystąpili w Krynicy już tylko we dwójkę, bez partnerów z Pragi czy Bratysławy, i mówili o „kontrrewolucji kulturalnej”, która zdaniem węgierskiego premiera ma zlikwidować „europejskość” i ponownie wzmocnić „naturalną” narodową i religijną tożsamość państw europejskich.

Od tych pomysłów Praga zdystansowała się już bardzo otwarcie i jednoznacznie. – Z rewolucjami i kontrrewolucjami kulturalnymi świat ma wystarczająco dużo doświadczeń i nie są one dobre – powiedział czeskim dziennikarzom sekretarz ds. integracji europejskiej Tomáš Prouza, człowiek, który wyznacza politykę unijną Pragi. Jego zdaniem kierunek wytyczony przez Kaczyńskiego i Orbána jest całkowicie błędny. – Musimy się skoncentrować na rzeczach ważnych: bezpieczeństwie zewnętrznym i wewnętrznym, wzmocnieniu naszych gospodarek – powiedział Prouza, odrzucając całkowicie krytykę pod adresem Angeli Merkel i Niemiec, która zabrzmiała w tle wystąpień liderów Polski i Węgier: – Wzajemne obwinianie się i ataki z powodu odmiennych poglądów w niczym nie pomogą – powiedział.

LUBOSZ PALATA

 

Więcej postów