Trzeci MiG-29 rozbija się w 15 miesięcy. MON reaguje twierdzeniami, że w trybie przyśpieszonym i priorytetowym pracuje nad zakupem nowych maszyn. Tylko że to już jest robione z różnym natężeniem od wielu lat. W budżecie brakuje pieniędzy, a nowoczesne samoloty nie rosną na drzewach. Minie jeszcze wiele lat, zanim przylecą.
To, że MiG-29 trzeba zastąpić, wiadomo od dawna. Problem w tym, że w wojsku większość sprzętu trzeba wymienić „na wczoraj”. Kolejne kierownictwa MON odkładały więc zakup drogich samolotów wielozadaniowych na później. Część migów lekko odnowiono i stwierdzono, że mogą jeszcze spokojnie latać do połowy przyszłej dekady, kiedy może już uda się znaleźć pieniądze i kupić następców.
Niestety migi nie chcą współpracować. Zaczęły seryjnie się rozbijać. Jeden zabił pilota. Inny lotnik skończył ciężko poszkodowany. Już czwarty raz w 15 miesięcy zawieszono ich loty. Okazuje się, że odkładanie trudnych decyzji na później i zakładanie, iż „jakoś to będzie”, kończy się tragicznie.
Problem myśliwców nagle najważniejszy
Na najnowszą katastrofę MON zareagowało komunikatem, który głosi:
Zakup nowych myśliwców priorytetem ministra obrony narodowej.
Minister Mariusz Błaszczak ma oczekiwać od wojskowych „natychmiastowych działań” i na dodatek ma zostać powołany specjalny pełnomocnik do nadzorowania tego przedsięwzięcia. Prezydent zwołał specjalną naradę.
Można by odnieść wrażenie, że problem zostanie szybko rozwiązany. Jednak tak naprawdę nie zostanie. Wojskowi nie są cudotwórcami, a budżet MON nie jest z gumy.
Nowe samoloty wielozadaniowe mają zostać zakupione w ramach programu Harpia. MON mówi o tym już od lat. Za rządów PO myślano o zakupie do 2022 roku 16 myśliwców F-16, aby wycofać ze służby choćby część najstarszych maszyn rodem z ZSRR. Z braku pieniędzy wycofano się jednak z tego pomysłu, mówiąc jedynie ogólnikowo o nabyciu w latach 2022-2030 do 64 nowych wielozadaniowych samolotów bojowych.
Do niedawna program Harpia pozostawał jednym z licznych projektów MON odłożonych na dalszą przyszłość, co do których było wiadomo, że brakuje pieniędzy na ich realizację. Od 2018 roku prowadzono jedynie wstępnie analizy. Nacisk kładziono na zakup naziemnych systemów przeciwlotniczych w ramach programów Wisła i Narew, których koszt szacowano na około 60 miliardów złotych. To oznacza znaczną część budżetu modernizacyjnego MON na dekadę.
Trzeba czekać lata
Teraz MON wykonał jednak woltę i nagle przestał mówić o programie Wisła jako priorytecie, kładąc nacisk na program Harpia. Stwierdził to dobitnie minister Błaszczak przy okazji podpisania planu modernizacji wojska na lata 2017-2022 (opóźnionego o dwa lata) w końcu lutego. Zadeklarował, że teraz priorytetem ma być zakup 32 myśliwców piątej generacji. O programie Wisła nie wspomniał ani razu.
Problem w tym, że deklaracje ministra nie zmienią rzeczywistości. Jedyne dostępne dla Polski maszyny piątej generacji to amerykańskie F-35. Trwa ich produkcja seryjna w zakładach koncernu Lockheed Martin w Fort Worth. W tym roku ma powstać około stu sztuk. Problem w tym, że nie da się tak po prostu kupić części z nich. Nowo produkowane maszyny są zarezerwowane na wiele lat w przód.
Dla przykładu Belgia po latach zastanawiania się w 2018 roku ostatecznie zdecydowała się kupić F-35. Pierwszy ma być gotowy w 2023 roku. Do tego trzeba jeszcze dodać kilka lat na skończenie szkoleń pilotów, techników i przygotowanie belgijskich baz na przyjęcie maszyn nowej generacji. Włochom zajęło to dwa lata od otrzymania pierwszego F-35. Przy czym w 2018 roku ogłosili jedynie „wstępną gotowość operacyjną”. Pełnej zdolności do wykonywania wszystkich misji włoskie F-35 jeszcze nie osiągnęły, choć pierwszy dostarczono w 2016 roku a Włosi od kilkunastu lat są poważnie zaangażowani w program budowy tej maszyny.
Istnieje opcja odkupienia od jakiegoś państwa już zamówionych F-35. Biały Dom wprowadził w ubiegłym roku tymczasowe sankcje na dostawy tych maszyn do Turcji a obecny Włoski rząd planuje dokonać „przeglądu” swojego zamówienia na 90 maszyn. Rozważane jest jego ograniczenie lub spowolnienie dostaw. W obu sprawach brak jednak ostatecznych decyzji.
W przypadku Polski oznacza to tyle, że gdyby nawet jakimś wyjątkowym ekspresowym sposobem podpisano umowę w tym roku (co byłoby nieprawdopodobnym osiągnięciem, bo tego rodzaju procedury zajmują MON zazwyczaj kilka lat), to pierwsze polskie F-35 gotowe do działania byłyby może w okolicy 2025 roku. A to wszystko przy optymistycznym założeniu wyjątkowej sprawności i tempa działania.
Samoloty pochłoną pieniądze na coś innego
Kwestia dostępności F-35 to tylko jeden problem. Drugim są pieniądze. Budżet MON nie jest z gumy. Wstawienie do niego nagle zakupu 32 F-35, oznacza, że z czegoś innego trzeba będzie zrezygnować, bo wydatki są zaplanowane już na wiele lat w przód.
Belgowie za swoje 34 F-35 wraz ze szkoleniem i wsparciem technicznym mają zapłacić około 3,6 miliarda euro. Oznacza to, że Polska musiałaby wysupłać około 14-15 miliardów złotych na swoje nowe maszyny z USA. Oznacza to jeden z większych programów zbrojeniowych MON.
Ponieważ minister Błaszczak w swoich najnowszych wystąpieniach pomija program Wisła a według nieoficjalnych informacji negocjacje z Amerykanami w jego sprawie idą bardzo ciężko, być może MON postanowił odsunąć na przyszłość zakup większej ilości systemów Patriot i w zamian nabyć F-35. Nie wiadomo tego jednak oficjalnie, ponieważ ministerstwo nie informuje szerzej o swoich zamiarach, powtarzając jedynie slogan, iż „nie rezygnujemy z żadnych programów modernizacyjnych”.
Z czegoś trzeba będzie jednak zrezygnować. Chyba, że rząd da wojsku dodatkowe pieniądze, poza budżetem MON, tak jak zrobiono w przypadku zakupu F-16 w minionej dekadzie. Nie ma jednak żadnych informacji na to wskazujących, a i tak w ostatnich latach ministerstwo otrzymało dodatkowe pieniądze.
Zostaje tylko trwać
W ostatecznym rozrachunku sytuacja Sił Powietrznych, do niedawna trudna, teraz staje się bardzo trudna.
Czarna seria katastrof i incydentów z udziałem MiG-29 wyraźnie pokazuje, że ich czas dobiega końca. Podobnie jak jeszcze starszych Su-22, które jednak na szczęście jak na razie się nie rozbijają. Nawet pomimo najlepszych chęci i umiejętności techników zajmujących się tymi maszynami, mający po 30 lat i więcej sprzęt, naprawiany przy pomocy części kupowanych z drugiej ręki (bo z Rosją nie współpracujemy już od wielu lat, a wszystkie części zamienne kupujemy w Ukrainie) albo dorabianych na własną rękę (Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 2 w Bydgoszczy nie posiadają odpowiedniej licencji), musi się coraz częściej psuć. Tak rzeczywistość weryfikuje optymistyczne plany MON, że MiG-29 i Su-22 bezpiecznie polatają jeszcze wiele lat. Choć jeszcze pod koniec stycznia ministerstwo zapewniało rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara, że pomimo katastrof i incydentów myśliwce MiG-29 „są bezpieczne”.
Problem w tym, że nowe F-35 nie czekają za rogiem. Jeśli MON zdecyduje się więc teraz skończyć służbę MiG-29 i Su-22, to Siły Powietrzne zmniejszą się do 48 sztuk maszyn bojowych w postaci F-16. Trzy bazy (Mińsk Mazowiecki, Malbork i Świdwin) trzeba będzie zamknąć na kilka lat. Kilkuset pilotów i techników straci zajęcie. Większość zapewne odejdzie do cywila a wyszkolenie tych ludzi kosztowało duże pieniądze. Utrzymywanie MiG-29 i Su-22 było motywowane w znacznym stopniu właśnie chęcią zatrzymania doświadczonych ludzi w wojsku. Dodatkowo 48 F-16 to zdecydowanie mniej niż w przeszłości określano jako niezbędne do obrony kraju (padały liczby w przedziale 100-200).
Jest więc prawdopodobne, że MON nie podejmie drastycznej decyzji o wycofaniu poradzieckich maszyn. Oficjalnie przyczyny katastrof MiG-29 są niejawne, ponieważ śledztwa trwają. Być może kluczowe znaczenie miały błędy ludzi, wobec czego rzeczywiście samoloty mogą jeszcze trochę polatać. Być może wycofane zostaną tylko te najbardziej zużyte migi stacjonujące w Malborku i wówczas Siły Powietrzne stracą jedną eskadrę a nie trzy.
Tak czy inaczej, na najbliższe lata nie ma cudownej recepty. Są dwa wyjścia: drastyczne cięcie, na które ani wojsko ani politycy nie wydają się być gotowi, albo dalsze trwanie przez co najmniej kilka lat w oczekiwaniu na F-35. Będzie to jednak oznaczać ryzykowanie życiem pilotów oraz ludzi na ziemi.
Dodatkowo nagłe przekierowanie pieniędzy na program Harpia będzie oznaczać wolniejsze zakupy innej broni a tej wszędzie potrzeba na gwałt. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że 30- czy 40-letnie czołgi, wozy opancerzone i wyrzutnie rakiet nie mogą się rozbić. Co najwyżej się spalą.
MACIEJ KUCHARCZYK
Nie ma żadnych powodów, żeby wojsko było w lepszej kondycji niż np. stadniny koni. Misiewicze są wszędzie.
Tak to jest jak się nie ma sprzętu rodzimej produkcji i serwisów.
Obecnie żaden europejski kraj (poza Rosją) nie jest w stanie wyprodukować samodzielnie samolotu bojowego najnowszej generacji. Po wejściu do służby Rafala we Francji (jeszcze przed 2010 r.), kraj ten stwierdził, że to ostatnia maszyna „całkowicie francuska”, bowiem Francji nie stać na samodzielną produkcję nowoczesnych maszyn. Eurofighter natomiast był wspólnym przedsięwzięciem niemal połowy Europy i też tak do końca nie spełnił oczekiwań. Nie ma obecnie europejskiego projektu samolotu bojowego i praktycznie skazani jesteśmy albo na USA albo na Rosję, no chyba, że jeszcze Chiny.
Sypią sie bo remontowane były już trzykrotnie-i to na nieoryginalnych częściach i planach ukrainskich
Nie tylko samoloty ale powoli i pis
do czasu zakupu nowych można by „przeprosić” się z АО РСК „МиГ”, tak żeby 29 były zrobione należycie, bo naprawdę dobry płatowiec, a przy „nowych” podstawa to 2silniki… jak już tak się uparli na lizusostwo wobec usa to proponuję nowe Super Hornet Block III …chociaż ja bym w ogóle nie spoglądnął w kierunek za ocean