PiS po prostu zawalił sprawę. Grozi mu polityczna katastrofa

PiS straci władzę na własne życzenie

Koniec PiS jest bliski? Łukasz Warzecha stawia tezę, że szalejąca inflacja i nadciągające wielkie podwyżki cen energii mogą pozbawić PiS władzy. „Jeżeli państwo sądzą, że teraz jest drogo, to się państwo jeszcze zdziwią” – pisze Łukasz Warzecha i zwraca uwagę, że choć katastrofa była zapowiedziana, PiS w żaden sposób się do niej nie przygotował. Jeśli straci władzę to na własne życzenie?

PiS zderza się z ETS

PiS to już świetnie wie: jeśli coś w tym momencie grozi mu utratą władzy, to finansowy pesymizm wyborców, spowodowany inflacją. Za moment Polacy dostaną straszliwie po głowie podwyżkami cen energii elektrycznej i gazu. To, co wkrótce ogłosi Urząd Regulacji Energetyki, zatwierdzający taryfy operatorów, będzie szokiem. I to nie tylko dla gospodarstw domowych. Przecież za prąd i gaz płacą także przedsiębiorcy. Ci oczywiście wrzucą podwyżki w ceny usług i towarów, bo niby co mieliby zrobić? Nikt przecież nie będzie do interesu dokładać. Jeżeli zatem państwo sądzą, że teraz jest drogo, to się państwo jeszcze zdziwią.

Rozczulił mnie do łez pan premier Morawiecki, zapowiadający, że w Brukseli będzie walczył o reformę systemu EU ETS, czyli handlu pozwoleniami na emisję CO2. Ten tekst powstaje jeszcze przed czwartkowym szczytem, ale nic to nie zmienia, bo o tym, do czego ów system prowadzi, rząd PiS doskonale wiedział – lub wiedzieć powinien – od momentu przejęcia władzy. Niewiele wcześniej na jego podstawowe założenia zgodzili się poprzednicy z PO. PiS miał zaś sześć lat, żeby zagrożenie dostrzec – co nie było wielką sztuką, zwłaszcza że wskazywało na nie wielu ekspertów – i zacząć starać się o jego neutralizację znaczenie wcześniej, a nie dopiero wtedy, gdy cena emisji tony dwutlenku węgla obija się o 90 euro. Kiedy system ruszał, było to od 10 do kilkunastu euro.

PiS po prostu sprawę zawalił, a teraz na gwałt próbuje coś zrobić, kiedy grozi mu polityczna katastrofa. To zawalenie mogło nie być całkowicie przypadkowe, bo pieniądze ze sprzedaży uprawnień z puli przypadającej Polsce wpływały właśnie do polskiego budżetu. W teorii powinny były służyć „zazielenieniu” naszej gospodarki.

Brutalna prawda jest taka, że za wiele to my zrobić nie możemy. Z systemu nie da się jednostronnie wyjść, a Komisja Europejska będzie średnio gotowa do negocjacji w sprawie jego zawieszenia albo wycofania uprawnień z rynku spekulacyjnego. Będąc kilkanaście dni temu w Brukseli, od urzędników KE usłyszałem, że sporządzony niedawno raport nie potwierdził, żeby szybujące ceny uprawnień wynikały ze spekulacji nimi na wolnym rynku. Poza tym takie ceny są dobre, bo wymuszają ekologiczny kurs. Cóż, polskie firmy i odbiorcy gazu i prądu mogą mieć na ten temat nieco inne zdanie, ale to na Komisji nie robi większego wrażenia.

Dla porządku trzeba odnotować, że gdy w Sejmie stanęła uchwała – a zatem akt, będący tylko deklaracją i niczego nieregulujący – popierająca rząd w planach walki o reformę systemu ETS, poparły ją tylko PiS z satelitami oraz Konfederacja. Opozycja zatem nie widzi problemu i najwyraźniej cieszy się z tego, że zielona polityka unijna dociska Polaków do ściany, gdy idzie o wydatki na energię. Zapamiętajmy.

se.pl

Więcej postów