Odgrzewane kotlety smoleńskie, czyli komisja szefa MON ogłasza “NOWE DOWODY”

Miały być nowe dowody, że katastrofa prezydenckiego tupolewa sprzed sześciu lat to nie był wypadek lotniczy. Ale podkomisja Macierewicza po pół roku pracy ograniczyła się do recenzji raportu komisji Millera, co nie było żadną nowością.

To była pierwsza konferencja prasowa podkomisji od momentu jej powołania w lutym przez szefa MON Antoniego Macierewicza. W podkomisji zgodnie z prawem nie muszą zasiadać doświadczeni eksperci od badania katastrof. Na jej czele stanął dr inż. Wacław Berczyński uważający się za konstruktora działu wojskowo-kosmicznego Boeinga, choć pracował tam jako informatyk. Berczyński i członkowie podkomisji od lat forsują wersję zamachu i wybuchów.

Ale wczoraj Berczyński zapewniał, że podkomisja “nie przyjmuje żadnych wstępnych hipotez i założeń”. Gdy wypowiadał słowa: “Nie wiemy, co się wydarzyło”, Macierewicz odwrócił się w jego stronę z ogromnym zdziwieniem.

Potem podkomisja recenzowała raport rządowej komisji Jerzego Millera, która już ustaliła przyczyny katastrofy.

Macierewicz mówił: – Bezsporne dowody fałszowania, manipulowania, a przede wszystkim omijania, ukrywania prawdy na temat rzeczywistego przebiegu wydarzeń są w archiwach komisji Millera.

Berczyński i jego zastępca Kazimierz Nowaczyk przedstawili “fakty, które mogą się okazać interesujące”. Do każdego z tych zarzutów poprosiliśmy o komentarz Macieja Laska, członka komisji Millera i szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych:

ZARZUT 1: Miller na polecenie premiera Tuska instruował komisję, jak ma przebiegać badanie wypadku lotniczego.

LASEK: Chodziło o ustalenia formalne dotyczące struktury raportu. Raporty wojskowe są pisane wedle innych reguł niż cywilne. Chodziło o spójność struktury obu raportów, a nie treści. Poza tym raporty MAK i nasz się różnią, a różne teorie spiskowe istotnie się pojawiły. Nasza komisja wysłała ponad 100 zastrzeżeń do raportu MAK. Na większość nie dostaliśmy odpowiedzi.

ZARZUT 2: Komisja Millera wycięła sekundy z czarnych skrzynek – 5 sekund z rosyjskiej i 3 sekundy z polskiej.

LASEK: Nie było wycinania żadnych sekund z żadnej ze skrzynek. Komisja bazowała na zapisie polskiej skrzynki, która nie zarejestrowała 1,5 s ze względu na swoją budowę. W polskiej skrzynce dla pewności brakujące 1,5 s uzupełniliśmy zapisem dwusekundowym z rosyjskiego rejestratora katastroficznego, którego zapis urywa się w momencie zderzenia z ziemią.

ZARZUT 3: Nie zidentyfikowano głosu dowódcy sił powietrznych gen. Andrzeja Błasika. Co ma oznaczać, że tuż przed katastrofą generała nie było w kokpicie, nie mógł więc wywierać na załogę ani presji pośredniej (raport Millera), ani bezpośredniej (raport MAK i opinia zespołu biegłych powołanych przez polskich wojskowych śledczych).

LASEK: Nasza komisja doszła do wniosku, że na taśmach rejestrujących głos z kokpitu słychać gen. Błasika. Podtrzymuję to, co napisaliśmy: dowódca sił powietrznych był w kokpicie tuż przed katastrofą, nie wydawał poleceń załodze.

ZARZUT 4: Rosjanie przysłali nam amerykańskie urządzenie TAWS zamiast polskiej skrzynki.

LASEK: Rosjanie pomylili urządzenia. TAWS wrócił do Rosji. Dwa dni później dostaliśmy polską skrzynkę i ją odczytaliśmy. Jej zapisy są zgodne z innymi rejestratorami i zostały uznane za wiarygodne przez naszą prokuraturę.

ZARZUT 5: Znaleźliśmy sygnał o niesprawności pierwszego silnika, pierwszego generatora, wysokościomierzy radiowych. To się działo 15 m nad ziemią. Co miałoby oznaczać, że samolot był niesprawny, zanim się rozbił.

LASEK: Tak, to się działo po zderzeniu z brzozą, kiedy samolot był już uszkodzony. Stracił fragment skrzydła, obrócił się i spadł. Do chwili zderzenia z brzozą samolot był sprawny, co zresztą wczoraj potwierdziła podkomisja.

AGNIESZKA KUBLIK

Więcej postów