Ujawniamy wstrząsające nagranie z monitoringu. Tak policjanci katowali młodego Ukraińca

Niezależny dziennik polityczny

Najpierw użyli wobec niego gazu i skuli kajdankami. Potem w siedmioro okładali pięściami, kopali, dusili i dociskali pałką. A gdy przestał się ruszać, próbowali mataczyć, że się naćpał. I wymusić na załodze karetki pogotowia, by zabrała zwłoki i zeznała, że zmarł w drodze do szpitala. W Onecie po raz pierwszy publikujemy zapis monitoringu dowodzący katorgi, jakiej we wrocławskiej izbie wytrzeźwień doznał Dmytro Nikiforenko, 26-letni Ukrainiec, który do Polski przyjechał za lepszym życiem.

  • Do izby Dmytro trafia po zakrapianej imprezie na budowie, gdy, nie robiąc nikomu żadnej krzywdy, po prostu zasypia w autobusie. Jest godzina godz. 22:27
  • O godz. 22:40 po raz pierwszy jest duszony przez jednego z eskortujących go policjantów. Minutę później dostaje pierwszy cios w twarz
  • Przez następne kilkanaście minut znęca się nad nim siedem osób: policjanci i pracownicy izby
  • O godz. 22:57 przestaje się ruszać. A jego serce przestaje bić

Piątek, 30 lipca 2021 r. Koniec upalnego tygodnia pracy robotnicy z budowy przy ul. Żmudzkiej we Wrocławiu świętują zakrapianym grillem. Jest kiełbasa, karkówka i kaszanka, do picia sporo piwa i wódka.

Piją wszyscy, wśród nich również zatrudnieni na budowie Ukraińcy. A wśród tych ostatnich — 26-letni Dmytro Nikiforenko.

Do Polski za chlebem przyjechał dwa lata wcześniej z Niemirowa, niewielkiej miejscowości w obwodzie winnickim w centralnej Ukrainie. Najpierw trochę pracował w Nysie na Opolszczyźnie, potem przeniósł się do Wrocławia, gdzie przyjął się jako zbrojarz.

Na imprezie Dmytro pije sporo. Szybko się upija, wymiotuje, koledzy pomagają mu schłodzić głowę pod kranem z zimną wodą. Późniejsze badanie wykaże, że miał we krwi 1,5 promila alkoholu. Co ważne — wbrew pierwszym doniesieniom policji, w jego organizmie nie stwierdzono obecności żadnych narkotyków ani dopalaczy.

Po dwóch godzinach trzech pracujący na Żmudzkiej Ukraińców zabiera pijanego Dmytrę i razem idą na autobusowy przystanek. Monitoring rejestruje, jak o 18.41 w czwórkę wsiadają do autobusu linii N. Dmytro idąc, wyraźnie się chwieje, ma problem z zachowaniem równowagi. Jakoś jednak sobie radzi, sam przebiera nogami.

W autobusie koledzy usadzają go w ostatnim rzędzie. Sami zajmują miejsca naprzeciwko. Nikt nie odwozi go jednak do domu: oni wysiadają wcześniej, on w dalszą drogę rusza już sam.

Jaki był powód interwencji? Monitoring przeczy wersji policji

W autobusie pijany Dmytro ani przez moment nie zachowuje się agresywnie: wbrew późniejszym twierdzeniom policji nikogo nie zaczepia, nie zachowuje się głośno, ani nieprzyzwoicie. W pewnym momencie po prostu zasypia.

„Nie mogę powiedzieć, żeby nim kołysało. [W autobusie] Dmytro siedział spokojnie i zasypiał. Jak wysiedliśmy z ojcem, to Dima był senny, nic nie mówił, nie pożegnał się z nami. Nie ślinił się, nie gadał do siebie” — zezna później w śledztwie Denys Kurseitow, jeden z ukraińskich robotników, którzy wracali z nim „enką”.

Podobną wersję powtarza w sądzie inny z wracających z nim Ukraińców — Wołodymyr Kurseitow.

A jednak policja upiera się, że Dmytro był agresywny. W pewnym momencie miał próbować się okaleczyć, uderzając głową o szybę.

„Ze zgłoszenia wynikało, że mężczyzna jest pijany i agresywny” — taką wersję początkowo lansuje m.in. rzecznik dolnośląskiej policji Łukasz Dutkowiak.

Niczego takiego nie rejestruje jednak autobusowy monitoring, który dokumentuje cały przejazd Nikiforenki.

Gdy autobus dojeżdża na pętlę przy Dworcu Głównym, Dmytro śpi. Próbuje budzić go jakaś kobieta, gdy jej się to jednak nie udaje, w obawie o jego stan, o śpiącym na końcu składu pasażerze informuje kierowcę. Gdy i on nie może jednak w żaden sposób dobudzić Ukraińca, zgłasza sprawę do centrali ruchu MPK i wzywa karetkę pogotowia.

Ta podjeżdża na pętlę o godz. 19.58.

Policjanci wiozą Dmytra do izby wytrzeźwień. Wcześniej wyłączają kamery

Gdy sanitariuszom udaje się ocucić Dmytra, stwierdzają, że chłopakowi nic nie jest, prócz tego, że jest kompletnie pijany. Wzywają policję, na którą przyjdzie im jednak czekać prawie dwie godziny. O 21.24 pomagają Ukraińcowi wysiąść z autobusu, sadzają na ławce. Dmytro nie opiera się, nie przejawia żadnej agresji, nie rzuca się, nie próbuje awanturować. Wręcz przeciwnie: zaczyna kontaktować.

O 21.26 dzwoni do swojej narzeczonej — poznanej podczas pracy w Nysie Suzanny. Mówi, że popił z kolegami, ale już wraca do domu.

To ich ostatnia rozmowa w życiu.

Choć zaniepokojona stanem Dimy Suzanna próbuje dzwonić do niego później jeszcze kilkanaście razy, nie odbiera od niej telefonu.

Nieznana jest dokładna godzina przyjazdu na przystanek policji ani przebieg interwencji. Patrol składa się z trzech funkcjonariuszy wydziału prewencji: Franciszka K., Rafała P. i Mariusza Sz. Zaraz po przybyciu na miejsce wszyscy wyłączają nasobne kamery, którymi mają obowiązek rejestrować podejmowane przez siebie czynności.

O 22.27 Dmytrę rejestruje kamera zamontowana przed wejściem do izby wytrzeźwień przy ul. Sokolniczej, przemianowanej na Wrocławski Ośrodek Pomocy Osobom Nietrzeźwym. Kilka lat temu władze miasta oddały izbę w zarządzanie Stowarzyszeniu Pomocy Wzajemnej im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego po tym, jak w wyniku zaniedbań personelu żywcem spaliła się w niej przytwierdzona pasami do łóżka pijana kobieta.

Nie wiadomo, z jakiego powodu mężczyzna jest skuty kajdankami z tyłu. Funkcjonariusz policji z jednym z pracowników izby wyprowadzają go z samochodu jak niebezpiecznego przestępcę. Wykonane chwilę później nagranie i zeznania policjantów dowodzą, że tuż przed opuszczeniem radiowozu został potraktowany gazem — świeże ślady po nim są widoczne na twarzy Dmytra, a on nie mogąc trzeć piekących go oczu, wierzga i rzuca się na siedzeniu izbowej poczekalni.

Po dwóch latach od śmierci Dmytra Nikiforenki, po raz pierwszy prezentujemy zapis monitoringu z izby wytrzeźwień, który zarejestrował to, w jaki sposób potraktowany został 26-letni Ukrainiec.

To historia jego śmierci — jak twierdzi prokuratura — spowodowanej blisko 40-minutowym katowaniem: przez większość tego czasu Dmytro był notorycznie duszony, kilkukrotnie uderzony pięścią w twarz, kłuty, a następnie dociskany policyjną pałką.

Biegły sądowy: bicie w twarz, górne części ciała, dociskanie pałką

Żeby nie być posądzonym o subiektywizm w ocenie nagrania, oddajmy głos analizującemu je później na zlecenie sądu biegłemu ds. stosowania środków przymusu bezpośredniego, podinspektorowi policji w stanie spoczynku, dr Tomaszowi Maczudze.

W opinii dla sądu, sporządzonej na podstawie analizy zapisu monitoringu, Maczuga tak relacjonuje ostatnie dwa kwadranse życia Dmytra Nikiforenki, już po przyjęciu go do izby:

„Godz. 22:41:29 do pomieszczenia zostaje wniesiony mężczyzna (trzymany za nogi i ręce), do pomieszczenia w sumie wchodzi 4 policjantów (w tym jedna policjantka) oraz 2 mężczyzn i 3 kobiety. Mężczyzna zostaje położony na jednym z łózek.

W trakcie, kiedy mężczyznę kładziono, jeden z policjantów uderzył go dłonią w twarz (22:41:34). Widać, że doprowadzany próbuje się poruszać, jest przytrzymywany przez 4 policjantów i 2 mężczyzn. W pierwszej fazie mężczyzna leży na plecach, a następnie zostaje odwrócony do leżenia przodem („na brzuchu”). Nieustannie jest przytrzymywany przez policjantów i pracowników Ośrodka.

Godz. 22:42:07 jeden z policjantów wykonuje energiczne ruchy przypominające zadawanie uderzeń w okolice górnej części ciała leżącego mężczyzny, nie jest widoczny cały ruch — zasłaniają go plecy jednego z mężczyzn (pracownik ośrodka). W dalszej kolejności widać, jak ten sam policjant przytrzymuje ręce i kark leżącego mężczyzny, dociskając do łóżka.

Godz. 22:42:42 jeden z policjantów dobywa pałkę służbową i dociska pałką leżącego mężczyznę do łóżka. Pozostałe osoby starają się unieruchomić mężczyznę przy użyciu pasów do łóżka. Pałka jest przyłożona w okolicy pleców mężczyzny i używana do godz. 22:46:49 (policjant odrzucił pałkę służbową na podłogę).

22:41:52 jedna z 3 stojących w pomieszczeniu kobiet dołącza do trzymających w okolicy nóg mężczyzny (jest przytrzymywany przez 7 osób). W tym czasie nieumundurowany mężczyzna klęczy w okolicy bioder i nóg dociskając mężczyznę do łóżka. Policjant z nieumundurowaną kobietą unieruchamiają nogi mężczyzny, mocując je do łóżka. Jeden z policjantów w tym czasie przytrzymuje rękę oraz dociska kark (momentami dłonią głowę) obezwładnionego mężczyzny do łóżka.

22:44:50 nieumundurowany mężczyzna podchodzi do łóżka od strony głowy trzymanego mężczyzny i przytrzymuje z drugim policjantem w okolicy ramion oraz głowy, o godz. 22:45:13 widać jak zadaje dwukrotnie kopnięcie kolanem i stojący obok policjant również wykonuje ruch, który przypomina kopnięcie kolanem (przemieszczający się drugi policjant zasłania obraz z kamery).

Godz. 22:47:50 mężczyzna w koszulce koloru pomarańczowego dwukrotnie wykonuje gwałtowny ruch prawą ręką mogący być uderzeniem obezwładnianego mężczyzny — działanie to częściowo zasłaniają inne osoby.

Godz. 22:48 jeden z policjantów siada na plecach leżącego mężczyzny.

W okolicach 22:50 mężczyznę przytrzymuje wciąż troje funkcjonariuszy Policji oraz jeden mężczyzna nieumundurowany, 22:52 dwóch policjantów w okolicy głowy i tułowia, 22:52:45 jeden z policjantów wykonuje gwałtowne ruchy prawą ręką mogące być uderzeniem (policjant jest plecami do kamery i nie widać dokładnie tego działania).

Około godz. 22:57 mężczyzna nie jest już trzymany, leży nieruchomo na łóżku, obecne osoby (troje policjantów, 2 mężczyzn, 3 kobiety) stoją i obserwują leżącego mężczyznę. Po rozwiązaniu nóg i sprawdzeniu stanu zdrowia, mężczyzna zostaje położony na podłodze i jest mu udzielana pierwsza pomoc (23:02).

Ok. godz. 23:06 do pomieszczenia wchodzą ratownicy medyczni i kontynuują czynności ratownicze”.

Bez skutku. Jest już za późno. Gdy sanitariusze pogotowia opuszczają pomieszczenie, zostawiają martwego Dmytro na podłodze. Spędzi na niej kilka kolejnych godzin w oczekiwaniu na prokuratora.

Wytyczne ekspertów: bezwzględnie zakazane uciskanie szyi, klatki piersiowej, brzucha i pleców

Śmierć Dimy nie była pierwszą tego typu w ostatnich latach. Można wręcz mówić o całej czarnej serii zapoczątkowanej śmiercią Igora Stachowiaka, który w maju 2016 r. zmarł po rażeniu paralizatorem w jednym z wrocławskich komisariatów.

Już wówczas przypominano, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej, na polecenie ówczesnego Komendanta Głównego Policji, gen. insp. Krzysztofa Gajewskiego powołany został „zespół ds. optymalizacji procedur” złożony z ekspertów Uniwersytetu Medycznego z Łodzi, który miał opracować wytyczne dla policji, by w przyszłości unikać tego typu zdarzeń.

Jedna z najważniejszych z całego katalogu opracowanych przez zespół rekomendacji brzmiała: „Podczas interwencji bezwzględnie zakazane powinno być uciskanie szyi, klatki piersiowej, brzucha i pleców, gdyż wtedy dochodzi do ograniczenia możliwości oddychania ze wszystkimi tego skutkami. Interwencja powinna ograniczać się do unieruchomienia kończyn, z użyciem bądź bez użycia kajdanek”.

Już po powstaniu dokumentu ofiar policyjnych interwencji było jednak więcej niż sam Igor Stachowiak. Jak dowodzą zdjęcia z ostatniej interwencji wobec aktywistów klimatycznych, próbujących zakłócać jeden z ostatnich wieców premiera Mateusza Morawickiego, wytyczne nigdy nie zostały wprowadzone w życie.

Gdy ostatnio próbowałem dopytywać o ten dokument Komendę Główną Policji, odpowiedział mi obszernie jej rzecznik — insp. Mariusz Ciarka, będący jednocześnie doktorem nauk prawnych.

Jak zapewnia mnie Ciarka, opracowanie naukowców „przesłano do Komendanta – Rektora Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, celem ewentualnego wykorzystania w procesie szkolenia z zakresu taktyki i technik interwencji na kursach podstawowych, jak i specjalistycznych”, a „zawarte w opracowaniu spostrzeżenia i sugestie pozwoliły na uwzględnienie ich treści w Planach doskonalenia lokalnego przewidzianego do realizacji w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie z zakresu udzielania pierwszej pomocy oraz technik interwencji i samoobrony (TIS)”.

Rzecznik poinformował mnie również o tym, że „konkluzję z pracy powołanego w KGP Zespołu przekazano do Komendantów Wojewódzkich/Stołecznego Policji, Komendantów Szkół Policji, Komendanta CBŚP oraz wybranych Dyrektorów Biur KGP, identyfikując m.in. potrzebę stałego podnoszenia w szczególności przez funkcjonariuszy pionów kryminalnego i prewencji, kwalifikacji i umiejętności zawodowych w zakresie udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej”.

Pobili na śmierć, a potem tuszowali zbrodnię i okłamywali rodzinę

Podobnie jak miało to miejsce w przypadku Stachowiaka, śmierć Nikiforenki próbowano zamieść pod dywan.

Rodzinie Ukraińca przekazano tylko, że zmarł w czasie policyjnej interwencji z powodu ustania akcji serca. Sugerowano, że wcześniej zażywał narkotyki.

Do Ukrainy wysłano już zabalsamowane ciało, które od razu pochowano.

O prawdziwych okolicznościach tej tragedii rodzina Dmytra dowiedziała się ode mnie, gdy 2 września 2021 r. opisałem je na łamach „Gazety Wyborczej”.

Do tego czasu — choć od śmierci Dmytra minął wówczas miesiąc — wobec żadnego z jego katów nie wyciągnięto żadnych konsekwencji.

Policyjne postępowania wewnętrzne, zawieszenia i wreszcie relegowanie ze służby biorących udział w interwencji policjantów, ruszają dopiero po tekście w „Wyborczej”.

Biorący udział w jego katowaniu i przyglądający się mu pracownicy izby wytrzeźwień odchodzą z pracy na własne życzenie.

Potem okazuje się, że by zatuszować okoliczności tragedii, mieli ustalać ze sobą wersję wydarzeń, mającą oddalić od nich winę za śmierć 26-latka.

W marcu tego roku do sądu wreszcie trafia akt oskarżenia przeciwko aż ośmiu osobom.

Trzech policjantów i dwóch pracowników izby wytrzeźwień prokuratura oskarża o znęcanie się nad Ukraińcem i pobicie go ze skutkiem śmiertelnym.

Czwartego z policjantów – o nieudzielenie Dmytrowi pomocy: według śledczych przyglądał się jego katowaniu i nie zrobił nic, by przeciwdziałać tej sytuacji.

O nieumyślne spowodowanie śmierci oskarżona zostaje z kolei zatrudniona w izbie lekarka, która nie zapobiegła stosowanej wobec niego przemocy.

Kolejne dwie oskarżone to również pracownice izby wytrzeźwień, które miały brać udział w zacieraniu śladów zdarzenia. Jedna z nich — pełniąca feralnej nocy funkcję kierowniczki zmiany — jak ustalą śledczy, miała później namawiać sanitariuszy pogotowia do fałszowania dokumentów i nakłaniać, by przyjęli jego zwłoki do ambulansu, a następnie stwierdzili jego zgon już w szpitalnym oddziale ratunkowym.

Policjantom i pracownikom izby oskarżonym o śmiertelne pobicie grozi teraz kara do dziesięciu lat więzienia. Pozostałym — do pięciu lat.

Żadne z nich nie przyznaje się do winy.

Serhij stracił dwóch synów: jednego zabrała mu Polska, drugiego Rosja

Na ostatniej rozprawie w połowie września przed sądem przesłuchiwani byli ojciec Ukraińca Serhij Nikiforenko i jego narzeczona Suzanna.

Najbliżsi Dmytra nie mają wątpliwości, że został on zabity.

— Dima był dobrym człowiekiem, zawsze chętnym do pomocy innym — mówiła przed sądem Suzanna, która dzień przed rozprawą po raz pierwszy miała możliwość zapoznania się z zapisem monitoringu. — Nie mogę zrozumieć, jak można było tak się nad nim znęcać. Wiem, że mój ukochany nie zostanie mi zwrócony, proszę tylko o sprawiedliwość — kończyła swoje wystąpienie, płacząc.

Serhij Nikiforenko to człowiek złamany przez los. Kiedy widzieliśmy się we wrześniu, powtarzał tylko: — Zabili mi Dimkę, zabili…

Jeszcze dwa lata temu synów miał dwóch. Młodszego — 26-letniego Dmytrę odebrała mu polska policja. 30-letniego Romana zabrała Rosja.

Gdy w lutym ub. roku wybuchła wojna Roman ruszył na front. Od miesięcy nie ma o nim jednak żadnych wieści. Nie odnaleziono jego ciała, w związku z czym uznawany jest za zaginionego.

Serhijowi pozostaje nadzieja, że trafił do rosyjskiej niewoli. I wiara w to, że jeszcze kiedyś uściska choć jednego ze swoich synów.

Źródło: onet.pl

Więcej postów