Patryk Jaki: Platforma szantażowała moją rodzinę!

W rozmowie z Faktem Patryk Jaki opowiada o nepotyzmie w Opolu, miłości do piłki nożnej i o tym, jak pomógł swojemu tacie wrócić do pracy. – Jego powrót to elementarna sprawiedliwość – opowiada nam wiceminister sprawiedliwości w rządzie Beaty Szydło.

FAKT: Politolog, logistyk, ale nie prawnik. Pańscy oponenci wypominają panu, że z pańskimi kompetencjami stanowisko wiceministra sprawiedliwości nie jest najwłaściwsze.

Patryk Jaki: – Mam wykształcenie takie jak Bronisław Komorowski czy Donald Tusk – magistra jednej z najlepszych polskich uczelni. Wielokrotnie stawałem do dyskusji na żywo z najlepszymi prawnikami w Polsce i je wygrywałem. Nie mam żadnych kompleksów, mam dopiero 30 lat, piszę doktorat z prawa. Co ludzie mają z najlepszych prawników, którzy zamieszani są na przykład w złodziejstwo reprywatyzacyjne?

Przyznawał pan, że brak wykształcenia prawniczego to wręcz pański atut.

– Prawnicy często zachowują się w sposób kastowy. Mają kontakt tylko z elitami, poczucie wyższości i nie rozumieją problemów zwykłych ludzi. W kampanii wyborczej rywalizowałem z wieloma prawnikami, a jednak ludzie ich nie wybierają.

Czyli minister powinien być bardziej politykiem, niż specjalistą.

– Minister to powinien być człowiek, który nie zapomina, że służy ludziom. Ja zrobiłem to czego żaden z moich poprzedników – prawników nie potrafił: porządek z komornikami, wysłałem też więźniów do pracy. A co zrobił Borys Budka? Podniósł stawki dla prawników kosztem zwykłych ludzi! W warszawskiej reprywatyzacji brali udział najlepsi prawnicy. I co? Skończyło się na złodziejstwie. Zabrakło wtedy takiego człowieka jak Bartłomiej Misiewicz. Jednego uczciwego, który by przerwał ten przestępczy proceder. Musimy nauczyć się rozliczać za efekty pracy, a nie łatki.

Zabrakło Misiewicza? To żart?

– Potrzebni są uczciwi i zdeterminowani ludzie. Warszawiacy nie pytali o kompetencje. Woleliby człowieka, który po prostu nie pozwoliłby kraść.

Nie żałuje pan czasem swoich publicznych wypowiedzi? Agresywnych, atakujących przeciwników, czasem chamskich, jak mówią pana oponenci.

– Gdybym mógł cofnąć czas, nie powiedziałbym choćby o dyscyplinarce dla sędzi, która prowadzi moją sprawę. Ale nie oszukujmy się, walczę na tylu frontach, że zdarza mi się popełniać błędy. Jednak najważniejsze, czy mają coś z tego zwykli ludzie.

Zrobił pan sutenera z posła PO Roberta Kropiwnickiego. To też błąd?

– Nie byłoby całej tej afery, gdyby nie to, że moje wystąpienie w Sejmie zostało przerwane. Chcieliśmy zakończyć je dowcipem i sprostować, ale się nie udało. Sprawa jest poważna, bo agencja towarzyska działała w tym mieszkaniu. Z tego, co piszą media, poseł nie chce pokazać swoich bilingów i udowodnić, czy cokolwiek wiedział na ten temat.

Bilinguje pan dziennikarzy i ich informatorów?

– Nie mam takiej możliwości. To bzdura.

Oficjalnie nie chwali się pan karierą w Platformie.

– To był czas, kiedy mówiło się o pewnej koalicji PO-PiS. W 2005 r. należałem do środowiska konserwatywnego w Platformie. W swoim języku i programie ta partia była wtedy radykalniejsza od PiS-u, w ostrym sporze z nurtem III RP. Bardzo mi się to wtedy podobało. Bo chciałem dużych zmian w państwie.

Zbuntował się pan, a potem pana ojciec stracił pracę. Przez pańską decyzję polityczną.

– Tata był urzędnikiem, pracował w spółce wodociągowej i w ratuszu. Zostałem wtedy młodym radnym, głosowaliśmy akurat nad budżetem. Zależało mi na budowie boiska. Ojca zwolnili, bo zagłosowałem wbrew PO.

Podobno był pan nawet kibolem?

– Kibicem. Do tej pory koledzy w stolicy śmieją się ze mnie, że włączam lokalne radio i śledzę mecze Odry Opole, zamiast iść z nimi na mecz mistrza Polski.

Niech pan powie, jak było z tym głosowaniem?

– Prezydent z Platformy zawołał mojego ojca. Powiedział, że ma mnie zdyscyplinować w sprawie głosowania. Tata przyjął to do wiadomości, ale mi o tym nie powiedział. Głosowałem zgodnie z sumieniem, bo nic nie wiedziałem. Dzień później stracił pracę. Oficjalny powód był taki, że budżet się zmienił, więc zwolnili ojca, bo szukali oszczędności. To był trudny moment. Mieliśmy przez to wiele problemów, które ciągną się do dzisiaj. Nie chcieli go nigdzie przyjąć do pracy, bo obawiali się polityków, którzy rządzili. Poznałem wtedy najgorszą stronę polityki – PO szantażowała moją rodzinę, żeby wpłynąć na moje głosowanie.

Tata wrócił. I podobno pan to załatwił. Nepotyzm w czystej postaci.

– Wrócił po dekadzie w miejsce, z którego został niesłusznie wyrzucony. Pracował tam jeszcze, gdy miałem 16 lat i nie zajmowałem się polityką. Zawsze uważałem, że skoro stracił pracę przez politykę, jego powrót to elementarna sprawiedliwość.

Prosił pan o to prezydenta Arkadiusza Wiśniewskiego? To pana dobry znajomy.

– Mówiłem o tym publicznie. Rozmawiałem na ten temat też z działaczami Platformy. Nie można kogoś dyskryminować tylko dlatego, że jego syn zajmuje się polityką.

Podobno kiedy pan się krzywi, to od razu głowy lecą.

– To jedna z najbardziej krzywdzących wypowiedzi na mój temat. Zawsze zachowywałem się z dużą pokorą. W ministerstwie pracuję z ludźmi, którzy mają większą wiedzę niż ja. Traktuję ich w sposób partnerski. Nigdy na nikogo nie podniosłem głosu, nie zachowywałem się arogancko, choć pracuję też z ludźmi z nadania Platformy.

Za to pańscy znajomi zajmują teraz intratne stanowiska w państwowych spółkach. Wcześniej za to samo krytykowaliście Platformę.

– Tu nie chodzi o konkretnych działaczy, tylko o to, by w różnych istotnych miejscach w aparacie państwa byli ludzie utożsamiający się z programem, który chcą realizować. Trudno, aby nasz program realizowali ludzie .Nowoczesnej, którzy tym programem gardzą.

To pan pisze rekomendacje dla swoich ludzi do ministerstwa skarbu.

– Gdziekolwiek się pracuje, sukces zależy od ludzi. To jak w piłce nożnej: za swój zespół odpowiada trener. Dlatego zachęcam, żeby rozliczać nas z wyniku, a błędy się też zdarzają.

Rozliczmy. Z jakiego powodu Dawid Jackiewicz został odwołany?

– Zgodnie z ustawą, ministerstwo skarbu miało być wygaszone w listopadzie.

Skoro się sprawdził, dlaczego nie mógł zostać do końca?

– To nie moje decyzje, ale i tak odszedłby po dwóch miesiącach, bo wygaszano ministerstwo.

Powstało wrażenie, że PiS tropi teraz patologie, które samo stworzyło.

– Błędy się zdarzają, ale są korygowane, a państwo i różne służby zaczęło wreszcie działać. To nie wada, a zaleta tego rządu.

Kontrole w spółkach dobrze wpłyną na wizerunek ekipy rządzącej?

– Wizerunkowo pewnie nie będzie to wyglądało najlepiej. Ale dla nas najważniejsze są zmiany w państwie. Sondaże mają mniejsze znaczenie, ważne żeby rozliczyć się po kadencji. Widać to po działaniach naszego resortu. Robimy mniej konferencji niż w latach 2005-2007, ale wprowadzamy dużo realnych zmian dla ludzi. Poczucie bezpieczeństwa urosło w największym stopniu od lat.

Pan lubi długo opowiadać o swoich sukcesach. Gdzie kończą się granice ambicji Patryka Jakiego?

– Sensem bycia w polityce jest to, żeby mieć narzędzia do zmiany rzeczywistości. Czuję się człowiekiem zadaniowym – dostaję zadanie i je wykonuję. Jestem tylko skromnym pracownikiem winnicy pańskiej.

ROZMAWIALI: JAKUB SZCZEPAŃSKI I MICHAŁ WRÓBLEWSKI

Więcej postów