Nie da się zbudować Tarczy Wschód za 10 miliardów złotych. Większość z tych pieniędzy pochłonie bowiem próba zbudowania na granicy sieci masztów tworzącej nie tylko system obserwacji, ale niestety również „barierę elektromagnetyczną” dla nadlatujących ze wchodu dronów. Co gorsza próba ta będzie najprawdopodobniej nieudana, a już na pewno nie skończy się w zakładanym terminie, czyli do 2028 roku.
Budowa Tarczy Wschód to ważne i potrzebne przedsięwzięcie, niewątpliwie zwiększające nasze bezpieczeństwo. Teoretycznie nikogo więc nie zdziwił minister Obrony Narodowej Władysław Kosiniak Kamysz, który po prezentacji programu w dniu 28 maja 2024 roku, w czasie konferencji prasowej stwierdził: „To jest racja stanu \[Tarcza Wschód\]. Kto jest przeciwko temu jest przeciwko bezpieczeństwo Polski. I to jest definicja zero-jedynkowa”.
W rzeczywistości takie stwierdzenie jest za daleko idące. O ile bowiem nikt nie ma rzeczywiście prawa dyskutować nad potrzebą wzmocnienia ochrony i obrony naszej wschodniej granicy, to sam sposób, w jaki zamierza się to zrobić nie powinien być „nietykalny”. Każdy plan może zawierać błędy, a ten ma i to niestety nie jeden.
Co dobrego i unikalnego jest w projekcie Tarcza Wschód?
Plan budowy Tarczy Wschód przedstawiony przez Ministerstwo Obrony Narodowej jest nowatorski i unikalny. Nikt bowiem nie zamierzał wzmocnić w taki sposób swojej granicy i to dodatkowo w uwarunkowaniach geopolitycznych, w jakich obecnie znajduje się Polska. Wzorem nie może być na pewno granica Korei Południowej, ponieważ nie można porównywać potencjału Korei Północnej z potencjałem Federacji Rosyjskiej (jeżeli oczywiście władzom na Kremlu uda się ten potencjał odbudować). Wzorem dla nas nie może być też Izrael (ze względu na małe obecnie prawdopodobieństwo zajęcia izraelskiego terytorium przez sąsiadów), a już na pewno Stany Zjednoczone na granicy z Meksykiem (bo tam nie ma zagrożenia konfliktem zbrojnym).
Pomimo tej wyjątkowości, ogólne założenia całego programu są bardzo dobre i oddają rzeczywiście to, co może podnieść nasze bezpieczeństwo. Widać to już w czterech głównych celach, jakie mają przyświecać Tarczy Wschód i jakie są bezdyskusyjne. Nikt przecież nie może zaprzeczyć, że konieczne jest:
- wzmocnienie naszych zdolności przeciwzaskoczeniowych;
- ograniczenie mobilności przeciwnika;
- zapewnienie mobilności dla wojsk własnych
- oraz zwiększenie bezpieczeństwa wojsk i ochrony ludności cywilnej.
Co ważne sam sposób dojścia do tych celów również wydaje się być przemyślany i prawidłowy. Ponieważ o tych dobrych pomysłach (a ich jest większość) rozpisywano się już wielokrotnie w prasie, warto zwrócić uwagę na to, co może niepokoić.
Ile będzie linii obrony?
Przede wszystkim niezrozumiała jest sama struktura systemu obrony. Oczywiście zakłada ona prowadzenie inwestycji i prac nawet w odległości kilkudziesięciu kilometrów od granicy, jednak nie musi to być jednoznaczne, z tworzeniem kilku równorzędnych linii obrony. A powinno.
Tymczasem na Ukrainie, chroniąc najważniejsze punkty oporu (głównie miejscowości) „fortyfikuje” się nie tylko te punkty oporu, ale również buduje przed nimi co najmniej trzy linie obrony. Każda z nich wykorzystuje maksymalnie teren (przeszkody wodne, bagniska, lasy i wzgórza) i zawiera takie elementy, jak: rowy i/lub zapory przeciwczołgowe, pola minowe, punkty ogniowe, transzeje, zasieki itp.
Jaki to przynosi skutek może świadczyć przykład ostatnich walk w okolicach Nowomychajliwki. Rosjanom po półrocznych walkach udało się zająć tą miejscowość, ale nie poszli „za ciosem” i nie zdobyli Kostiantyniwki leżącej tylko 3 km dalej, napotykając na kolejne linie oporu, wcześniej zbudowane w sposób przemyślany przez Ukraińców. A Kostiantyniwka to przecież kluczowy węzeł komunikacyjny w tamtym regionie.
Podobnie było w przypadku Awdijiwki. Po zdobyci tego miasta kolejnym celem miał być Pokrowsk, ale przed nim Ukraińcy zbudowali trzy główne linie obrony na głębokości 20-30 km. Rosjanie więc posuwają się naprzód (zdobywając m.in. miejscowość Oczeretene), jednak bardzo wolno i ponosząc przy tym ogromne straty.
Z prezentacji MON wynikało jednak, że taka rozbudowano linia obrony będzie generalnie tylko jedna, oparta o granicę. Jeżeli więc przeciwnikowi uda się w jakimś miejscu przebić, to później trzeba będzie działać tak, jakby programu Tarcza Wschód w ogóle nie było. Problem polega na tym, że w czasie pokoju trudno będzie zbudować wieloliniowy system obrony terenu przygranicznego.
Na szczęście Tarcza Wschód nie musi być związana z „rozryciem” terenu w pasie np. 30 km. Może się bowiem tak przygotować, by to zrobić bardzo szybko, gdy system przeciwzaskoczeniowy ostrzeże nas o zbliżającym się ataku. I to w całym, szerokim nawet na kilkadziesiąt kilometrów pasie przygranicznym.
By to jednak było możliwe trzeba mieć ściśle określone plany „mobilizacji terenu” (wykonane w oparciu o wcześniejsze rozpoznanie rejonu z władzami lokalnymi i miejscową ludnością), trzeba mieć pozyskane w ramach Tarczy Wschód specjalistyczne maszyny inżynieryjne, jak również trzeba wyprodukować i zmagazynować w odpowiednich miejscach potrzebne wyposażenie, takie jak chociażby: miny, zapory przeciwczołgowe, elementy do tworzenia zasieków, wyposażenie okopów, schronów i fortyfikacji polowych.
O tym jak jest ważne może świadczyć slajd nr 9 pokazany w czasie prezentacji Tarczy Wschód, na którym pokazano dwie maszyny inżynieryjne podczas „prac fortyfikacyjnych”. Już sam wiek spycharki DZ-27S zilustrowanych na górnym zdjęciu może przerażać, jednak większym problemem jest to, że żadna z obu tych maszyn nie jest przeznaczona do szybkiego budowania rowów przeciwczołgowych i okopów. Pomyłka w wyborze zdjęć? Nie. Polskie Wojsko po prostu nie ma takich maszyn – nie miało więc czego pokazać na slajdzie. Trzeba je więc opracować w polskim przemyśle i kupić w odpowiedniej ilości.
Na szczęście Ministerstwo Obrony Narodowej wyraźnie zaznaczyło, że szczegółowe plany budowy systemu obrony nie zostaną ujawnione. Można więc mieć nadzieję, że nasz niepokój był niepotrzebny, a zakładane inwestycje będą podobne do tego, co sprawdza się na Ukrainie.
Po co chcemy ograniczyć mobilność przeciwnika?
Wbrew pozorom samo „ufortyfikowanie” granicy za pomocą Tarczy Wschód nie będzie stanowiło elementu odstraszania. Żadna zapora fizyczna nie jest bowiem w stanie zatrzymać atakującego przeciwnika na stałe i Rosjanie doskonale o tym wiedzą. Prędzej czy później pola minowe zostaną więc zneutralizowane, rowy przeciwczołgowe zniwelowane, a zapory usunięte. I rosyjskie pojazdy pojadą dalej.
Na szczęście twórcy Tarczy Wschód nie myślą wcale o zatrzymaniu przeciwnika samymi „fortyfikacjami”, ale o jego spowolnieniu. Rzeczywistą barierą dla Rosjan mają być bowiem według twórców programu systemy ogniowe, którymi sukcesywnie będzie się niszczyło agresora forsującego przeszkody. A im on będzie działał wolniej, lub co gorsza dla niego, jeżeli on zostanie chwilowo zatrzymany, to to niszczenie będzie łatwiejsze.
I tu pojawia się problem kosztów. Ukraina pokazała bowiem wyraźnie, że jeżeli już coś zacznie przechodzić przez Polską granicę, to nie będą to dziesiątki pojazdów, ale setki. By to wszystko zniszczyć już na podejściach trzeba posiadać systemy uzbrojenia, które będzie wystarczająco dużo i które będą dodatkowo tanie. W tym przypadku nie pomogą więc kupione za granicą tak kosztowne systemy, jak rakietowe wyrzutnie ziemia – ziemia (klasy HIMARS) czy działające na dużą odległość (2-5 km) specjalistyczne i wyrafinowane przeciwpancerne pociski kierowane PPK (typu Javelin i Spike).
Do niszczenia opancerzonych pojazdów wojskowych rosyjskich, ale również motocykli, ciężarówek, lekkich pojazdów taktycznych będą potrzebne tańsze środki, ale za to wprowadzone w ogromnej ilości. Zalicza się do nich m.in.: amunicję do artylerii lufowej, mniej wyrafinowane PPK produkowane masowo w Polsce, jak również kosztujące kilkaset dolarów drony kamikaze i skidy. Problem polega na tym, że:
- nasza artyleria lufowa nie dysponuje polską amunicją precyzyjną, ponieważ gotowe już pociski APR-155 naprowadzane laserowo nie zostały zamówione, a na dokończenia prac nad tak samo naprowadzanymi granatami APR-120 na razie się nie zanosi;
- budowa polskich PPK jest cały czas przez kogoś blokowana. Program Pustelnik – uzyskania własnych zdolności zwalczania pojazdów opancerzonych okazał się więc fikcją (uzbrojenie przeciwpancerne kupuje się jedynie za granicą – poza licencyjnymi pociskami Spike), podobnie jak nieprawdziwe okazały się zapowiedzi Agencji Uzbrojenia z 31 stycznia 2023 roku (o zamówieniu partii próbnej polskiego PPK Pirat i uruchomieniu w ramach programu Pustelnik pracy rozwojowej w sprawie opracowania nowoczesnego krajowego PPK);
- Wojsko Polskie nie planuje na razie systemowego pozyskiwania tanich dronów-kamikaze FPV, skidów i multikopterów klasy Baba Jaga, które są w dziesiątkach tysięcy wykorzystywane na Ukrainie i bardzo dobrze sprawdzając się przeciwko atakującym Rosjanom. Jak na razie zdecydowano się pozostać przy zakupie bardzo dobrych, ale kilkadziesiąt razy droższych dronów kamikaze Warmate i Gladius – niestety wprowadzanych w zbyt małej ilości;
- Wojsko Polskie nie zamierza również zamówić taniej amunicji dla dronów kamikaze FPV, skidów i dronów klasy Baba Jaga. Jeżeli więc nawet żołnierze zaczną sami pozyskiwać te tanie drony w ramach inicjatywy oddolnej, to amunicję dla nich będą musieli robić, w taki sposób, w jaki to na początku robili Ukraińcy (czyli w polowych warsztatach), popełniając te same błędy i narażając się na niebezpieczeństwo.
Jeżeli tych problemów się nie rozwiąże to efekt uzyskany przez Tarczę Wschód nie zostanie w pełni wykorzystany, a odstraszanie przeciwnika całym programem będzie czysto teoretyczne.
Z motyką na słońce, czyli Taktyczny System Dostępu Bazowego Sił Zbrojnych (TSDB)
Najtrudniejszym elementem Tarczy Wschód do zrealizowania do końca 2028 roku będzie niewątpliwie Taktyczny System Dostępu Bazowego. To właśnie jemu poświęcono największą uwagę, reklamując go m.in. jako miejsce zastosowania „najnowocześniejszych technologii”. Problem polega na tym, że taka sieć, zbudowana w oparciu o stacje bazowe/maszty, ma stanąć „na całej granicy państwa” oraz dodatkowo mają powstać specjalne centra operacyjne, „gdzie ta cała wiedza będzie przetwarzana” (a więc gdzie analizowane będą dane z sensorów zainstalowanych na masztach). Dlaczego to problem? Bo takich masztów trzeba będzie zbudować bardzo dużo.
Takie stacje bazowe, stawiane wzdłuż 700-kilometrowej granicy, w odróżnieniu od stacji bazowych telefonii komórkowej, mają mieć „większą autonomiczność energetyczną” i będą nośnikami innych systemów. Zamontowane na nich mają być bowiem urządzenia rozpoznania sygnałowego/elektronicznego SIGINT (signals intelligence), urządzenia rozpoznania obrazowego IMINT (imagery intelligence) – w tym kamery termowizyjne wysokiej rozdzielczości oraz urządzenia rozpoznania akustycznego ECHO (oparte na „czułych, kierunkowych mikrofonach”).
Na stacjach bazowych nie będzie więc najważniejszego sensora stosowanego w wojskowych systemach antydronowych – a więc specjalistycznych radarów wykrywających mikrodrony. Mają być za to efektory – a więc systemy zakłócające, których zasadniczym celem będzie „obezwładnianie systemów bezzałogowych przeciwnika, ale również jego taktycznych relacji łączności”. I tu jest właśnie problem, ponieważ wprowadzenie „jammerów” na punktach bazowych zmusi nas do ich rozstawiana co 5 km.
Plan budowy aż tak rozbudowanej sieci masztów jest o tyle zaskoczeniem, że jego twórcy mieli do dyspozycji w Polsce doskonały przykład: jak się taką sieć robi, ile to trwa i co najważniejsze – ile ona kosztuje. Dokładnie 25 marca 2014 roku Straż Graniczna rozpoczęła bowiem w pełni operacyjne użytkowanie Zautomatyzowanego Systemu Radarowego Nadzoru (ZSRN) polskich obszarów morskich.
A ten system został zbudowany właśnie w oparciu o sieć „masztów” obserwacji wzrokowo-technicznej i łączności rozstawionych wzdłuż całego polskiego wybrzeża. Teoretycznie jest wszystko w porządku, ponieważ do zabezpieczenia 524 km wystarczyło Straży Granicznej zorganizować „tylko” dziewiętnaście Posterunków Obserwacyjnych. Oznacza to, że rozstawiono je średnio co 28 km. By więc to samo zrobić wzdłuż 700 km granicy, wojsko musiałoby postawić tylko 25 masztów.
Niestety to tylko teoria i to z kilku powodów. Po pierwsze Straż Graniczna zbudowała tylko osiem nowych, bezobsługowych wież (m.in. w Łazach, Rowach, Jastarni, Rozewiu i Piaskach), natomiast pozostałych jedenaście utworzono w oparciu o już istniejące Posterunki Obserwacyjne MW. Pozwoliło to ograniczyć koszty (chociażby jeżeli chodzi o system zabezpieczenia dostępu i budowę linii zasilania), jak również skróciło wszelkie procedury administracyjne związane z prowadzeniem tego rodzaju inwestycji.
„Ale jeśli chodzi o zdolności budowane w ramach tego programu to przede wszystkim systemy antydronowe, antydronowe i jeszcze raz anydronowe. Taktyczne systemy do zwalczania, wręcz postawienia pewnej bariery elektromagnetycznej, która ma uniemożliwić przenikanie zarówno dronów rozpoznawczych, jak i dronów o charakterze uderzeniowym”.
I tu sprawa prozaiczna, o której się często zapomina. Jedna konsola połączona zdalnie z punktem/punktami bazowymi potrzebuje operatora który może pracować na niej tylko 8 – maksymalnie 12 godzin na dobę. Na dyżur 24-godzinny potrzeba więc minimum dwóch operatorów. Przy pracy całotygodniowej optymalnym byłoby stworzenie trzech zmian, ponieważ są urlopy, zwolnienia, itd. Jedna konsola to więc etat dla co najmniej sześciu żołnierzy zawodowych. I nawet jeżeli 140 masztów pogrupuje się np. po 10 (co i tak jest przesadą, ponieważ kamery z tych masztów trzeba obracać, nakierowywać i nadzorować w sposób ciągły) to oznacza konieczność zorganizowania 14 konsol i stworzenia 84 etatów dla obsługujących je operatorów. Do tego trzeba doliczyć ludzi z grupy analizy, łączności i zabezpieczenia technicznego, dowództwo oraz pozostałą obsługę. chociażby potrzebną do działania dla użytkowania centrów operacyjnych.
I ten batalion żołnierzy w czasie pokoju będzie faktycznie bezczynny przez 99% czasu. Gdy nie ma konfliktu, drony przez granicę latają bowiem bardzo rzadko, albo wcale. Zamiast więc zamrażać kolejne etaty potrzebne wojskom operacyjnym i „betonować” systemy antydronowe na masztach, może lepiej było by je dostarczyć bezpośrednio do wojsk. W tej dziedzinie Tarcza Wschód opóźni niewątpliwie dostawy, jakie już od dawna powinny być realizowane w Siłach Zbrojnych RP. A nie są (a właściwie nie są w odpowiedniej ilości).
Wystarczy tylko zaznaczyć, że żaden polski pojazd opancerzony (w tym czołgi) nie ma systemu antydronowego. Tymczasem Rosjanie montują je masowo. Nie ma też planu by w systemy antydronowe wyposażać walczące pododdziały (chroniąc je np. w okopach przed atakami dronów FPV). Chyba nie o to chodzi, by polscy żołnierze szukali schronienia pod masztami stawianymi w ramach „Tarczy Wschód”.
Może więc warto się głębiej zastanowić jak zbudować zdolności antydronowe w Polsce i czy nie lepiej w systemach nadzoru bardziej skupić się na obserwacji niż na zakłócaniu dronów. Wtedy punkty bazowe będzie można rozstawiać rzadziej (co kilkadziesiąt kilometrów) i będzie można skorzystać z już zrealizowanych w Polsce inwestycji, np. dostrzegalni pożarowych, których już ponad 700 postawiono w polskich lasach.
Nie: czy budować Tarczę Wschód, ale jak to zrobi
Wszystkie uwagi, jakie zostały przedstawione w tym artykule nie mają na celu zanegować generalnej idei programu Tarczy Wschód. Uważamy jednak, że pewne elementy są niezrozumiałe i wymagają wyjaśnienia, a być może również wprowadzenia zmian. I to bez obrażania się na kogokolwiek.
Na szczęście z deklaracji ministra Obrony Narodowej Władysława Kosiniaka Kamysza wynika wyraźnie, że jest on otwarty na dyskusje, byle nie miała ona podtekstów politycznych. My możemy zapewnić, że ten artykuł takich podtekstów na pewno nie ma.
Żródło: defence24.pl