Te radykalne grupy wywodzą się z krajów takich jak Holandia, Belgia, Niemcy i Polska. Łączy ich niechęć do Unii Europejskiej i związki ze skrajną prawicą. Twierdzą, że bronią rolników przed establishmentem politycznym, który — ich zdaniem — robi wszystko, by ich zniszczyć. W wyborach europejskich wzywają do poparcia kandydatów, którzy odwrócą reformy Zielonego Ładu z ostatnich lat.
4 czerwca do tzw. europejskiej dzielnicy Brukseli zjadą rolnicy. Jednak nie dajcie się zwieść — nie będą to ci sami protestujący, którzy w tym roku już kilkakrotnie palili siano, obalali posągi, walczyli z policją i opryskiwali gnojowicą budynki unijnych instytucji. Nawet tamci rolnicy uważają swoich „rywali” za zbyt bojowych i nie chcą mieć z nimi nic wspólnego.
Te radykalne grupy, wywodzące się z krajów takich jak Holandia, Belgia, Niemcy i Polska, rozrosły się w ciągu ostatnich pięciu lat. Twierdzą, że bronią rolników przed establishmentem politycznym, który — ich zdaniem — robi wszystko, by ich zniszczyć.
Wiatru w żagle dodał im sukces wyborczy partii rolniczej w Holandii, która dołączy do prawicowej koalicji tworzonej przez populistę Geerta Wildersa. W wyborach europejskich wzywają do poparcia kandydatów, którzy odwrócą reformy Zielonego Ładu z ostatnich lat.
Tak się również składa, że politycy, których chcą widzieć na czele UE, należą do skrajnej prawicy. Kim więc są ci wściekli rolnicy, którzy przyjeżdżają do Brukseli, aby wywołać polityczne trzęsienie ziemi?
„Prawdziwi ekstremiści są w polityce”
Najbardziej znana z tych grup, Farmers Defence Force, została utworzona w Holandii w maju 2019 r. przez rolnika Marka van den Oevera. Jego celem była walka z okupacją farmy świń przez aktywistów prozwierzęcych.
FDF zyskała rozgłos jako jedna z dwóch grup rolników, które rozpoczęły masowe protesty przeciwko polityce rządu mającej na celu ograniczenie zanieczyszczeń pochodzących z intensywnej hodowli zwierząt. Nowo utworzona prawicowa koalicja pod przywództwem Wildersa, w której zasiada Ruch Rolników i Obywateli (BBB), zobowiązała się do odwrócenia procesu zamykania gospodarstw rolnych i ograniczenia hodowli zwierząt.
Van den Oever jest znany ze swojej podburzającej retoryki. Porównał sytuację holenderskich rolników do sytuacji Żydów podczas II wojny światowej. Gdy aktywiści FDF zaczepili dzieci ministra przed ich domem, nazwał je „ci***mi”.
W 2020 r. holenderskie organy antyterrorystyczne uwzględniły FDF w swoim rocznym raporcie, opisując ją jako grupę aktywistów, która podsyca polaryzację. Dochodzenie przeprowadzone w 2021 r. przez tygodnik „De Groene Amsterdammer” wykazało, że internetowa działalność członków FDF pokrywa się z rozpowszechnianiem teorii spiskowych o szczepionkach i siatkach pedofilskich.
W zeszłorocznych wyborach krajowych rzeczniczka grupy, Sieta van Keimpema, kandydowała z ramienia skrajnie prawicowego Belang van Nederland. Partia ta nie zdobyła żadnego mandatu.
— Wszyscy nazywają nas skrajną prawicą, ale prawdziwi ekstremiści są w polityce. Oni mają krew na rękach — mówi van Keimpema w rozmowie z POLITICO, dodając, że tylko prawicowi politycy aktywnie angażują się w działania jej grupy, podczas gdy inni ją ignorują:
To ich wybór, nie mój. Nie mogę ich zmusić.
FDF utworzyła w zeszłym roku belgijski oddział we Flandrii, który ma poparcie około 4,5 tys. osób. Belgijska FDF odegrała aktywną rolę w demonstracjach w Brukseli i innych częściach kraju.
„Wiele rzeczy, które mówi AfD, jest prawdą”
Niemiecka organizacja Landwirtschaft Verbindet Deutschland — znana jako LSV, czyli Rolnictwo Jednoczy Niemcy — została założona w 2021 r. w wyniku ruchu protestacyjnego zapoczątkowanego zaledwie kilka miesięcy po FDF.
Grupa zainspirowała się swoim holenderskim odpowiednikiem, blokując drogi traktorami (w tym roku w Berlinie) i kierując zawoalowane groźby pod adresem postępowych polityków.
W internecie LSV utrzymuje bardziej stonowany ton niż FDF, ale jej liderzy spotkali się z oskarżeniami, że mogą być zbyt blisko głównej skrajnie prawicowej partii w kraju, Alternatywy dla Niemiec (AfD).
W zeszłym roku główny rzecznik LSV Anthony Robert Lee miał przemawiać na wydarzeniu AfD; wycofał się jednak po fali krytyki.
W rozmowie telefonicznej z POLITICO Lee przyznaje, że jego ugrupowanie nie współpracuje aktywnie z AfD, ale nie wyklucza takiej możliwości w przyszłości. Lee startuje w wyborach europejskich z ramienia innej prawicowej partii, Wolnych Wyborców, która jest częścią regionalnego rządu Bawarii.
— Wiele rzeczy, które mówi AfD, jest prawdą i popieram je. Ale prawda jest również taka, że AfD nigdy nie była w rządzie, więc jej członkowie nie mogli udowodnić, jak dobrzy lub jak źli są. Ale jestem na to całkowicie otwarty — mówi były spadochroniarz i syn brytyjskiego żołnierza.
Według niego ugrupowania takie jak AfD po prostu wypełniają próżnię pozostawioną przez tradycyjne partie polityczne, które nie zdołały zaspokoić potrzeb ludzi.
— Ludzie, którzy chcą głosować na AfD, nie są nacjonalistami, prawicowcami czy kimkolwiek innym. Większość z nich prawdopodobnie ma po prostu dość całego systemu politycznego — mówi.
W przeszłości w mediach pojawiły się wypowiedzi Lee, który miał twierdzić, że ziemia w Europie jest odbierana rolnikom pod budowę domów dla uchodźców.
— Nie powiedziałem tego w ten sposób — wyjaśnia w rozmowie z POLITICO. — Powiedziałem, że jest wiele powodów.
Dodaje jednak, że zakwaterowanie uchodźców staje się problemem w jego rodzinnym mieście Rinteln w Dolnej Saksonii.
Ojciec Rydzyk sojusznikiem
Założony przez polskiego magnata futrzarskiego Szczepana Wójcika i kierowany przez Monikę Przeworską Instytut Gospodarki Rolnej (IGR) jest najmniejszą z trzech grup koordynujących demonstrację.
Jest to również jedyna organizacja, która nie jest ruchem protestacyjnym per se, ale raczej samozwańczym think tankiem pracującym nad polityką rolną.
Wójcik wsławił się finansowaniem kampanii przeciwko próbie wprowadzenia zakazu hodowli zwierząt futerkowych przez poprzedni polski rząd w 2020 r. Do jego sojuszników należał o. Tadeusz Rydzyk, który stał się potentatem medialnym.
Podczas tegorocznych protestów rolników IGR koordynowała kilka akcji w całym kraju, a Wójcik uczestniczył w zamkniętym spotkaniu premiera Donalda Tuska z innymi liderami rolnictwa.
Podobnie jak inne grupy zaangażowane w brukselską demonstrację, IGR zaprzecza przynależności do skrajnej prawicy, ale jej kanały w mediach społecznościowych i portal informacyjny poświęcają czas antenowy politykom z Konfederacji, która łączy wolnorynkowy liberalizm z antyunijnymi i prorosyjskimi nastrojami.
Zarówno Wójcik, jak i Przeworska nie kryją swojej fascynacji skrajnie prawicowymi partiami w Europie. Krótko po tym, jak Wilders ogłosił, że tworzy holenderski rząd, Wójcik zamieścił swoje zdjęcia z blondwłosym politykiem.
Trudno powiedzieć, jak dużą rolę IGR odegrała w popularyzacji skrajnej prawicy wśród polskich rolników — ale zmiana jest zauważalna. W 2019 r. tylko 3,4 proc. polskich rolników głosowało na nowo utworzoną Konfederację. W tegorocznych wyborach samorządowych zrobiło to 9,3 proc.
Od redakcji Onetu: zwróciliśmy się z pytaniem do Szczepana Wójcika i Moniki Przeworskiej, czy prawdą jest, że wespół z utworzoną w Holandii grupą Farmers Defence Force oraz niemiecką organizacją Landwirtschaft Verbindet Deutschland (znaną jako LSV) Instytut Gospodarki Rolnej (IGR) współorganizuje protest rolników zaplanowany na 4 czerwca 2024 r. w Brukseli. Komentarz publikujemy w całości:
„Instytut Gospodarki Rolnej jest organizacją odpowiedzialną za zaplanowany na 4 czerwca 2024 roku protest europejskich rolników w Brukseli. Jednakże prawdziwymi gospodarzami tego protestu są sami rolnicy, którzy od miesięcy na drogach i granicach walczą o sprawiedliwość i godne warunki dla swoich gospodarstw.
Od lat współpracujemy z kolegami z Holandii, Niemiec, Belgii, Francji, Włoch, Rumunii i Hiszpanii. Wspólnie wymieniamy się doświadczeniami, wspieramy się i aktywnie staramy się zmieniać te aspekty rzeczywistości, które niszczą rolnictwo. W normalnych warunkach konkurujemy na rynku, ale dzisiejsze wyzwania pokazują, że teraz jesteśmy przede wszystkim sojusznikami. Ten sojusz jest niezbędny, by skutecznie walczyć o prawo do bycia rolnikiem w Europie w XXI wieku.
Dla niektórych może to brzmieć śmiesznie, ale dla holenderskich rolników, którym groziło wywłaszczenie pod pretekstem redukcji emisji, czy dla hodowców, którym politycy chcą odebrać lata pracy irracjonalnymi przepisami, jest to rzeczywistość. Ci, którzy z powodu decyzji unijnych urzędników mają problem ze sprzedażą swoich produktów i jednocześnie muszą spełniać coraz to nowe ograniczenia, również rozumieją powagę sytuacji.
Wiedząc, że nasze działania są skuteczne, jesteśmy przygotowani na ataki. Niektórzy będą próbowali przypisać nam polityczne intencje, inni nazwą nas ekstremistami, a wielu będzie starało się nas oczernić, aby nas zdyskredytować. Tak jest zawsze, gdy próbuje się wprowadzać zmiany, które godzą w interesy pewnych grup. Jestem dumny, że razem z kolegami z FDF i LSV stoimy po stronie rolników i przedsiębiorców, a nie tych, którzy próbują wyeliminować europejskie rolnictwo.
Osoby, które posługują się wzniosłymi hasłami dotyczącymi klimatu i środowiska, prowadzą politykę zakazów, ograniczeń i uzależnień, która niszczy rolnictwo w Europie. Moglibyśmy długo o tym mówić, ale najważniejsze jest to, że te błędne decyzje mają swoje twarze. 4 czerwca przypomnimy europejskiemu społeczeństwu, że czas na „vote them away”!”
Frekwencja pod znakiem zapytania
Inna grupa zaangażowana w demonstrację to Coordination Rurale, drugi co do wielkości francuski związek zawodowy rolników. W przeszłości flirtował ze Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pen, zwłaszcza na szczeblu lokalnym. W protestach weźmie udział także hiszpańska Platforma 6F, ruch rolników sprzymierzony ze skrajnie prawicową partią Vox.
Pomimo całej tej gadaniny o ogólnoeuropejskiej rewolucji i zgrabnych filmów promujących demonstrację, 4 czerwca w stolicy UE może nie różnić się niczym od każdego innego dnia.
Van Keimpema z FDF mówi, że główne związki rolnicze doradziły swoim członkom, aby trzymali się z daleka. Z powodu rosnących nastrojów antyunijnych spodziewa się, że weźmie w nim udział tysiąc osób, „może 3 tys., jeśli będziemy mieli szczęście”. To mniej niż setki tysięcy, na które jej grupa liczyła jeszcze miesiąc temu.
Nawet jeśli wydarzenie nie będzie należeć do udanych, stojące za nim organizacje raczej nie znikną. Zwłaszcza jeśli skrajna prawica dobrze wypadnie w wyborach do UE, co wynika z sondaży.
Żródło: onet.pl
Skrajna prawica? Nie, raczej anty-komunizm.