Ogłaszam mobilizację – zakrzyknął lider PiS Jarosław Kaczyński na partyjnej konwencji i od razu było wiadomo, że to hasło ma bardzo silny militarny podtekst. Prezes wyznaczył bezpieczeństwo na główne hasło kampanii przed nadchodzącymi wyborami i jak na siebie bardzo dużo mówił o militariach. PiS stawia na obronę, przekonywał Kaczyński i na bezpieczeństwie postanowił oprzeć walkę o głosy.
Trzy dni później premier, wicepremier i minister obrony stali w szyku niemal na baczność na tle pancerzy. Na miejsce pierwszej obronnej konferencji tej kampanii wybrali Hutę Stalowa Wola, znaną i zasłużoną firmę dziś pod skrzydłami PGZ. To miejsce, gdzie powstają najważniejsze i największe produkty polskiej zbrojeniówki: armatohaubice Krab, moździerze samobieżne Rak i bojowe wozy piechoty Borsuk. Groźne pojazdy jakby salutowały podniesionymi lufami, a ich siła ognia i odporność pancerza zdawały się dodawać pewności siebie politykom partii rządzącej. PiS zamierza przeprowadzić udaną kampanię również przy użyciu sił pancernych, artylerii, pocisków i rakiet. Gdyby nie odległy o ponad rok horyzont wyborczy, można by mówić o blitzkriegu. Czeka nas jednak raczej walka na wyniszczenie.
Niszczona będzie oczywiście opozycja. Premierowi Morawieckiemu zabrało mniej niż dwie minuty od rozpoczęcia przemówienia, by zaatakować PO. Wcześniej, już w pierwszych zdaniach, oddał hołd Jarosławowi Kaczyńskiemu i podziękował Mariuszowi Błaszczakowi za wkład w umacnianie narodowej obronności. Jeśli ten występ trzech liderów PiS – bo oprócz Błaszczaka był tam jego partyjny rywal, ale formalnie wyższy rangą wicepremier Jacek Sasin – uznać za wyznacznik kampanijnej mody, to czeka nas seria pancernych uderzeń na dość słabo bronione pozycje przeciwnika. Morawiecki strzelał salwami: że pracownicy Huty narzekali na swój los pod rządami PO-PSL, że „tysiące” odchodziło na zwolnienia (nie wiadomo, czy chodzi o te lekarskie, czy o zwolnienia z pracy), że pracowali za częściowe wynagrodzenia, że nikłe były zamówienia z PGZ i MON.
Obronny deal 30-lecia
Atak na poprzedników premier wsparł konkretnym i, trzeba to przyznać, istotnym osiągnięciem: Polska sprzeda Ukrainie produkowane w HSW armatohaubice Krab za niemal 3 mld zł. To rzeczywiście jest największy kontrakt eksportowy w dotychczasowej historii PGZ, a przy okazji wzmocnienie sił zbrojnych Ukrainy. Choć oczywiście raczej po wojnie. Polska przekazała Kijowowi 18 dział Krab w ramach pomocy już teraz, ale wyprodukowanie dodatkowych 54 z pojazdami towarzyszącymi musi potrwać i kosztować. To obronny deal 30-lecia – tu Morawiecki wyjątkowo nie mija się z prawdą. Poprzedni największy eksportowy kontrakt polskiej zbrojeniówki, na 48 czołgów dla Malezji, był nominalnie wart o jedną trzecią mniej.
Wojna pomaga więc PGZ w biznesie, a PiS w kampanijnej narracji. Ponieważ wszystko w zbrojeniach jest pod rządową i partyjną kontrolą, trzech polityków PiS z pierwszego szeregu: premier, wicepremier nadzorujący formalnie zbrojeniówkę i minister obrony dający jej zasilanie przez zlecenia, mogą wspólnie reklamować nie tylko realne sukcesy, ale i szerszą wizję – obronny program ich ugrupowania.
Każdy robi to nieco inaczej. Morawiecki, niemający pojęcia o szczegółach, pływa w ogólnikach. Może tylko jako specjalista od nieruchomości wspomniał o tysiącu hektarów do zagospodarowania dla Huty. Sasin występował jako formalny właściciel zakładu i zapowiedział inwestycje w wysokości 300 mln zł w nowe moce produkcyjne (do tej pory Huta finansowała rozbudowę i robotyzację głównie z własnych środków). Sasin również mógł chwalić zyski, istotnie rosnące w ostatnich latach, do 81 mln zł w 2021 r. Ale to Błaszczak z całej tej trójki miał przewagę informacyjną i decyzyjną – tak jeśli chodzi o liczby, zdolności sprzętu, jak i o zamówienia. Bo o ile Sasin może się czuć właścicielem PGZ, o tyle Błaszczak daje PGZ chleb i masło, czyli pieniądze z zamówień. Nawet tych zagranicznych, bo bez zgody MON żaden eksport uzbrojenia nie jest możliwy. Rola MSZ, formalnie istotna, w rzeczywistości jest marginalna.
System ciąży w stronę Błaszczaka
Ale nawet Błaszczak na wstępie cytował Kaczyńskiego, który do polskiej debaty publicznej przywrócił rzymską paremię: „chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Jako jedyny był też na tyle świadom roli w tym partyjno-państwowym systemie prezydenta Andrzeja Dudy, że wspomniał i o nim. To kwestia doświadczenia i otrzaskania. Błaszczak dobrze wie, że jeśli ma Kaczyńskiego i Dudę po swojej stronie, to Morawiecki i Sasin – nie zawsze mu osobiście przychylni – będą musieli posłusznie wykonać jego ustalenia ze zwierzchnikiem faktycznym i formalnym w systemie bezpieczeństwa narodowego.
System ten od dawna ciąży w kierunku MON i samego Błaszczaka, który po zastąpieniu Antoniego Macierewicza był w drugim szeregu, ale uzyskał w rządzie potężne wsparcie od wicepremiera Kaczyńskiego. To dzięki liderowi PiS, choć formalnie sam nie jest wicepremierem, Błaszczak ma faktycznie status wyższy od Sasina, Glińskiego czy Kowalczyka. Dlatego gdy tylko otwiera usta, przypomina napisaną pod dyktando Kaczyńskiego ustawę o obronie ojczyzny, postulowane przez niego zwiększanie liczebności armii, wielkie zakupy wyposażenia. A potem za każdym razem zaczyna swoją tyradę, wyliczając poprzednikom likwidowanie jednostek, zwijanie przemysłu, osłabianie Polski i konszachty z wrogami. „Chmura słów”, z których Błaszczak tworzy swoje wystąpienia, jest do bólu przewidywalna. Poza miażdżeniem opozycji obejmuje wyliczanie własnych sukcesów i osiągnięć. Tak było i tym razem.
Co z zamówieniami dla polskiego przemysłu?
Ale obecność trzech panów z rządu w HSW w jednym momencie to nie tylko start pancernej kampanii wyborczej PiS, to również ćwiczenie z zarządzania kryzysowego. Niedawna wyprawa Błaszczaka do Korei Południowej i zapowiedzi nowych importów uzbrojenia, w tym konkurencyjnego z wytwarzanym w Hucie, wzburzyła i zdumiała zbrojeniówkę. W trudnej sytuacji stawiała też niedawnego współpracownika ministra prezesa PGZ Sebastiana Chwałka. Zarówno liderom politycznym partii, jak i formalnemu szefowi PGZ mogło zależeć na uśmierzeniu niepokojów, zanim wybuchną. Błaszczak prowadzi politykę osobną, nieuzgadnianą z Sasinem (jego osobistym rywalem nie tylko w partii) ani Morawieckim. Na sygnał dyrygenta Kaczyńskiego trzej tenorzy, na co dzień śpiewający różne partie, mieli zabrzmieć unisono, by uciszyć pomruki niezadowolonej widowni.
Błaszczak wygłosił zapewnienie, że zamierza rozwijać potencjał krajowego przemysłu obronnego. Rzadko wcześniej stawiany był w sytuacji, by musiał się z czegoś tłumaczyć. Najwyraźniej jednak przed kampanią trzeba było pewne sprawy wyjaśnić, a przynajmniej na głos i do kamer wypowiedzieć. Bez odzewu pozostało wezwanie Sasina, by Błaszczak w szczegółach opowiedział o zamówieniach dla polskiego przemysłu. Swego rodzaju szpilą mogło nawet być to, że Sasin wspominał o 6 mld zł zamówień, podczas gdy to ledwie ułamek tego, co tylko w ostatnich miesiącach Błaszczak złożył za granicą. Czołgi Abrams to 23 mld zł, druga faza systemu Wisła (z większościowym udziałem USA) to ok. 40 mld zł, 500 wyrzutni HIMARS to również 40 mld zł (z czego tylko część przypadnie polskiemu przemysłowi). Dysproporcje w liczbach są wyraźne, nawet jeśli usiłują je zasypać salwy słów.
Zbrojenia to nie kwestia jednej kadencji
W huku tej ofensywy ginie jeszcze inna prawda. Większość kluczowych produktów HSW i wielu innych firm PGZ jest produktem programów badawczo-rozwojowych i zleceń na prace rozwojowe (w trybie pozyskania uzbrojenia MON) z wielu ubiegłych lat. Również, a może w większości z czasów rządów PO-PSL. Historia samobieżnej armatohaubicy Krab to ponad 20 lat zmagań z materią i systemem, które przyspieszyły dopiero po uznawanej wówczas za godzącą w polski przemysł decyzji Tomasza Siemoniaka o zakupie dla tych dział podwozia z Korei Południowej i pozyskaniu licencji na jego produkcję. Również chwalone dziś powszechnie samobieżne moździerze Rak zostały zamówione w 2009 r. jako prototypy, co umożliwiło podpisanie pierwszego zlecenia produkcyjnego już za rządów PiS. Nowy pływający wóz bojowy piechoty Borsuk, którego ojcem chce zostać Błaszczak, ma długie życie prenatalne, datujące się od zawiązania w 2014 r. konsorcjum korzystającego z funduszy NCBiR.
Zbrojenia, a zwłaszcza wymyślanie, opracowanie, testowanie i produkcja skomplikowanych systemów, przekraczają horyzont czasowy rządów jednej, dwóch, a czasem i trzech kadencji. Przykładów jest wiele, dowodów, że PiS już dziś dba o kolejne zbrojeniowe sukcesy za kolejną dekadę, jakoś brakuje. Bo okazuje się, że najszybciej jest kupić coś z półki za granicą, a i to nie zawsze daje się przeprowadzić w cztery lata: od solidnego planu, przez porządny przetarg, do podpisania satysfakcjonującej dla obu stron umowy. Dlatego tak kusi bieg na skróty, bez przetargu, bez analizy, bez selekcji, aby szybko, aby dużo. Apelowanie, by o tym pamiętać, w realiach już rozpoczętej kampanii pewnie wykracza poza rozsądek nawet umiarkowanego publicysty, ale przypomnienie o tym na jej początku należy do kanonu elementarnej uczciwości.