Sen o żelaznym Wilku. Jaki może być nowy polski czołg podstawowy?

polski czołg podstawowy

Program Wilk, pomimo że jest na razie tylko widmem krążącym w oddali, wciąż budzi spore zainteresowanie mediów i firm odpowiadających za public relations. Co rusz słyszymy o propozycji sprzedaży czołgów Abrams czy polonizacji czołgów K2, lecz informacje te z reguły są już nieświeże, a czasami wręcz mijają się z prawdą. Najważniejsze jest jednak to, jakie możliwości może zaoferować nasz przemysł zbrojeniowy przy projekcie nowego czołgu podstawowego.

W poprzednim artykule na ten temat opisałem pobieżnie możliwość współpracy z niemieckim Rheinmetallem, lecz w ciągu ostatnich trzech lat za sprawą sytuacji z Leopardami i wieści ze sfery polityczno-gospodarczej sporo się zmieniło, przez co sama oferta stała się dużo mniej atrakcyjna. Z tego względu w niniejszym artykule opisuję inną propozycję współpracy – propozycję, która teoretycznie jest dużo korzystniejsza dla obu stron i która jest obecnie faworyzowana przez polski przemysł zbrojeniowy, a także część urzędników MON-u.

Ciężka platforma uniwersalna

Każda kolejna generacja czołgów podstawowych charakteryzuje się znaczącymi zmianami, które wynikają z doświadczeń z użytkowania poprzednich czołgów. Pierwsza generacja, która na samym początku z racji pochodzenia była jeszcze zaliczana do czołgów średnich, powstała na bazie doświadczeń z drugiej wojny światowej, kiedy to zauważono konieczność osiągnięcia balansu między mobilnymi czołgami lekkimi (które w końcowym okresie były głównie przeznaczone do zadań zwiadowczych), dobrze opancerzonymi czołgami ciężkimi i wyspecjalizowanymi niszczycielami czołgów oraz implementacji tych wszystkich cech w znajdujących się pośrodku czołgach średnich. Zgodnie z klasyfikacją stworzoną przez Rolfa Hilmesa cechą charakterystyczną drugiej generacji czołgów jest dodanie systemów ochrony przed skażeniem bronią ABC w postaci warstw antyradiacyjnych i odpowiednio skonstruowanych systemów wentylacji. Dodatkiem do tego są pierwsze nocne przyrządy optyczne wykorzystujące noktowizję aktywną (czyli wspieraną przez lampy świecące w podczerwieni), które współpracowały z pierwszymi analogowymi systemami kierowania ogniem.

Trzecia generacja czołgów wyróżnia się natomiast stosowaniem cyfrowych systemów kierowania ogniem, które były wspierane przez nocne przyrządy optyczne wykorzystujące noktowizję pasywną lub termowizję, natomiast dotychczasowe jednorodne i przestrzenne pancerze stalowe zastąpiono osłonami kompozytowymi. Taka klasyfikacja trzeciej generacji może sprawiać w niektórych kręgach niemały zawrót głowy, gdyż zgodnie z nią czołgi pochodzenia radzieckiego z lat 60. i 70. (T-64, T-72, T-80), które przeszły głębsze modernizacje, obejmujące wymianę analogowego SKO na system cyfrowy, mogą być bez problemu uznane za czołgi trzeciej generacji. Ten problem dotyczy czołgów zmodernizowanych przez przemysł rosyjski (T-80U, T-90, T-90A, T-72B3, T-90M, T-80BWM), ukraiński (T-80UD, T-84, Opłot), polski (rodzina PT-91), jugosłowiański (M-84A/AB), chorwacki (M-84A4/A5, M-84D) oraz czeski (T-72M4Cz). Z tego względu w krajowych źródłach istnieje pojęcie generacji 2,5 – zalicza się do niej czołgi drugiej generacji, którym drogą modernizacji udało się osiągnąć możliwości czołgów trzeciej generacji.

Pierwotnie można było zaliczyć do niej wyłącznie czołgi pochodzenia radzieckiego, które już były chronione pancerzem kompozytowym, co stanowi różnicę względem ich ówczesnych odpowiedników z NATO. Obecnie jednak do tej generacji można zaliczyć również czołgi zachodnie drugiej generacji, które w ramach modernizacji otrzymały nie tylko nowoczesny system kierowania ogniem, lecz również średniej grubości pancerz kompozytowy w postaci osłony dodatkowej. Do takich pojazdów zaliczają się rozmaite modernizacje M60, spośród których najbardziej znany jest turecki M60T i jego późniejsze odmiany rozwojowe.

Jednocześnie od dłuższego czasu próbuje się zdefiniować, czym może być czwarta generacja czołgów podstawowych. Trójgeneracyjną klasyfikację opracowano bowiem w latach 80. w celu wyjaśnienia diametralnych różnic pomiędzy nowymi wtedy czołgami Leopard 2, Abrams i Challenger. Jednocześnie w obecnej dekadzie próbowano już odróżnić za pomocą oddzielnej generacji późniejsze czołgi podstawowe, takie jak K2, Altay i typ 10. Obecnie stosowane rozwiązania nie różnią się jednak wystarczająco od tych z lat 80., aby można było te czołgi zaliczać do czwartej generacji. W innym wypadku zgodnie z tymi kryteriami do czwartej generacji można byłoby zaliczyć również francuskiego Leclerca, który pojawił się dwadzieścia lat wcześniej. Drugim rozwiązaniem jest pojawienie w literaturze zachodniej generacji 3,5 – są to czołgi trzeciej generacji, które w ciągu ostatnich trzydziestu lat otrzymały nowocześniejsze podzespoły, mogące wchodzić w skład wyposażenia czołgów czwartej generacji. Nie wiemy jednak na ten moment, czy owe rozwiązania spełniają to kryterium, toteż do określenia czwartej generacji czołgów podstawowych potrzebne są czynniki rewolucyjne, które będą stanowić jej definicję.

Na pierwszy plan może się tu wysuwać układ konstrukcyjny czołgu nowej generacji. Obecnie wykorzystuje się tradycyjnie klasyczną wieżę załogową z koszem, przedziałem dla dwóch lub trzech członków załogi i przedziałem amunicyjnym w niszy wieży. Niestety rosnące wymogi co do poziomu ochrony obszarów zajmowanych przez załogę powodują, że masa czołgów podstawowych nieubłaganie rośnie. Logicznym rozwiązaniem jest zmniejszenie objętości zajmowanej przez załogę. Pierwsza myśl, jaka przychodzi w tej kwestii do głowy, to umieszczenie żołnierzy zajmujących obecnie miejsce w wieży poniżej jej pierścienia, czyli całkowicie w kadłubie. Rozwiązaniem tej kwestii jest więc zastosowanie niskoprofilowej wieży załogowej mającej kosz w kadłubie, zajmowany przez maksymalnie dwóch członków załogi, lub zdecydowanie się na wieżę w pełni bezzałogową. Dzięki temu zgodnie z niektórymi założeniami można zmniejszyć objętość samej wieży powyżej obrysu kadłuba, a również grubość osłon koniecznych do ochrony wieży ze względu na obecność w niej ludzi. Ta redukcja wpływa pozytywnie na masę samej wieży, a różnicę można zagospodarować na dodatkowe opancerzenie kadłuba. Natomiast z logicznego punktu widzenia zachowanie tradycyjnej wieży załogowej może z czasem doprowadzić do absurdu, jakim będzie możliwość osiągnięcia przez czołgi drugiej generacji możliwości stawianych przed czołgami czwartej generacji.

Ponadto jeśli mówimy o izolacji załogi od uzbrojenia i amunicji, kolejną rzeczą, która przychodzi na myśl, jest konieczność stosowania zmechanizowanych magazynów amunicyjnych zdolnych do samodzielnego, automatycznego ładowania amunicji do armaty. Jest to bowiem najprostszy sposób zabezpieczenia amunicji przed zagrożeniami ze strony słabo wyszkolonej załogi. W przypadku obecności ładowniczego istnieje bowiem ryzyko, że pozostawi on – świadomie lub nieświadomie – otwarty właz od izolowanego przedziału amunicyjnego, co może mieć fatalny skutek dla całej załogi w przypadku eksplozji. Podczas działań tureckich wojsk pancernych w ramach operacji zajęcia północnej Syrii wraz z miastem Al-Bab można było zauważyć przypadki nieostrożnego posługiwania się zabezpieczeniami przez tureckie załogi. Skutek był taki, że w przypadku eksplozji amunicji w kadłubie Leoparda 2 dochodziło do reakcji łańcuchowej skutkującej wybuchem amunicji w wieży z powodu otwartego włazu i ostatecznie rozerwania całego czołgu w wyniku trafienia jednym pociskiem przeciwpancernym.

W przypadku automatu ładującego zastępujemy właz ładowniczego prostą płytą pancerną lub kompozytową, która całkowicie oddziela magazyn od przedziału załogowego. Jedynym słabym punktem tego rozwiązania może być otwór przeznaczony dla karetki automatu, która odpowiada za załadowanie naboju do armaty. Ponadto automat ładowania odciąża żołnierzy przy ładowaniu amunicji, co jest szczególnie ważne z powodu rosnącej masy pocisków i konieczności zachowania określonego tempa ładowania w warunkach zmęczenia żołnierzy bądź ryzyka oddziaływania broni ABC. Zamiast tego ładowniczy (o ile nadal jest obecny) odpowiada jedynie za załadowanie lub ewentualne rozładowanie armaty z wykorzystaniem własnego pulpitu, a również może odpowiadać za inne zadania dotychczas niekojarzone z pracą czołgisty (na przykład jako operator towarzyszących bezzałogowców).

Określenie rodzaju wieży nie wystarcza jednak do określenia nowego standardu. W innym wypadku jednym z prekursorów czwartej generacji czołgów podstawowych byłby… jordański al-Husajn, czyli trzeciogeneracyjny Challenger 1 z wieżą niskoprofilową. Z tego względu, podobnie jak w poprzednich generacjach, dużą rolę będzie odgrywać konstrukcja systemu kierowania ogniem.

Jak już wspomniałem, obecnie nowoczesne czołgi mają do dyspozycji cyfrowy system kierowania ogniem, który dokonuje korekt z wykorzystaniem poprawek na ruch lufy w dwóch osiach oraz jest wspierany przez:

elektryczny stabilizator uzbrojenia w osi pionowej;

elektryczny napęd wieży z łożyskiem bezluzowym, który dodatkowo odpowiada za stabilizację armaty w osi poziomej;

programator do pocisków odłamkowo-burzących;

dalmierz laserowy;

dwa lub trzy celowniki termowizyjne, które mogą współpracować ze sobą w ramach trybu hunter-killer, oraz możliwość zamiany podglądu pomiędzy dowódcą i działonowym.

Obecne tendencje rozwojowe wskazują na dwie drogi dalszego rozwoju czołgowych systemów kierowania ogniem. Pierwsza z nich to zwiększenie ilości sensorów, które będą wspomagać pracę SKO. Można do nich zaliczyć przede wszystkim:

laserowy wskaźnik ugięcia lufy, który pomaga dokonywać dodatkowe korekty przy oddaniu strzału;

termometr wskazujący temperaturę lufy podczas i po oddaniu strzału;

termometr wskazujący temperaturę ładunków miotających obecnych w amunicji składowanej w przedziale amunicyjnym;

system klimatyzacji przedziału amunicyjnego pozwalający na utrzymywanie stałej temperatury i wilgotności środowiska, w którym jest składowana amunicja

Do tego możliwe będzie tworzenie bardziej skomplikowanych modułów optoelektronicznych, których konstrukcja będzie polegała raczej na dodaniu większej liczby kamer termowizyjnych pracujących w różnych pasmach światła podczerwonego.

Drugą drogą jest próba stworzenia „zespolonego systemu dowodzenia czołgiem” (ZSD), który polega na integracji oraz współpracy systemu kierowania ogniem (SKO), systemu zarządzania polem walki (BMS) i systemu aktywnej ochrony pojazdu (ASOP). Dzięki takiemu rozwiązaniu coraz większą rolę w funkcjonowaniu czołgu będą odgrywać systemy komputerowe, wykorzystujące do tego zadania sztuczną inteligencję. Ponadto połączenie trzech systemów w jeden organizm może znacząco podnieść siłę ognia czołgu. W przypadku współpracy SKO z ASOP będzie możliwe wykrywanie źródeł promieniowania laserowego i radarowego, które będą prowadzić do prawdopodobnych stanowisk broni przeciwpancernej lub obserwatorów artyleryjskich, oraz nakierowanie tam głównego uzbrojenia czołgu. Natomiast gdy będzie obecny system typu hard-kill, ta zasada może obowiązywać również w stosunku do stanowisk niekierowanej lub pasywnie naprowadzanej broni przeciwpancernej. Gdy natomiast tę możliwość połączy się z zaletami BMS, wskazania ASOP będą mogły być przekazywane do innych pojazdów, które nie spotkały się z danym zagrożeniem, lub do sensorów rozpoznawczych, mogących następnie podać koordynaty dla lotnictwa bądź artylerii.

Czołg na obecnym polu walki odgrywa przede wszystkim rolę podstawowego wozu wsparcia piechoty i samobieżnej broni przeciwpancernej. Rozwój techniczny systemów kierowania ogniem może jednak sprawić, że na pierwszy plan wysuną się funkcje związane do tej pory bardziej z artylerią niż wojskami pancernymi. Przy odpowiedniej konstrukcji ZSD czołg będzie mógł bezpośrednio wskazać cel dla współpracującego z nim pododdziału moździerzy lub przekazać pozycję nieprzyjaciela dla pododdziałów artylerii ciężkiej. Jednocześnie możliwość pojawienia się specjalistycznych pocisków czołgowych, nad którymi prace pierwotnie prowadzono w latach 90., sprawi, że czołg będzie mógł pełnić funkcję działa samobieżnego, wykorzystując naprowadzane laserowo bądź pasywnie pociski odłamkowo-burzące o zasięgu do 10 kilometrów. Dzięki temu będzie mógł wspierać nacierającą piechotę zmechanizowaną, operując z drugiej linii ataku. Z kolei dobra stabilizacja uzbrojenia będzie pozwalała na realizację tych zadań również w ruchu, co jest niespotykane w klasycznej artylerii samobieżnej.

Rosnące zagrożenia i rosnące potrzeby

W naszym przypadku temat czołgu nowej generacji jest nierozerwalnie związany z kwestią modernizacji obecnie wykorzystywanych przez Wojsko Polskie czołgów podstawowych i propozycjami ich wycofania ze służby.

Problemem widocznym na pierwszy rzut oka jest wielkość naszych wojsk pancernych. Wraz ze sformowaniem 18. Dywizji Zmechanizowanej powiększą się one do trzynastu batalionów czołgów, które będą wymagać aż 754 czołgów podstawowych i co najmniej sześćdziesięciu pięciu wozów zabezpieczenia technicznego osadzonych na tym samym podwoziu. Do nowoczesnych można zaliczyć jedynie cztery bataliony czołgów. W nich bowiem znajduje się dziewięćdziesiąt osiem Leopardów 2A5, 130 Leopardów 2A4 i dwadzieścia osiem wozów zabezpieczenia technicznego Bergepanzer 2. Kolejne siedem Leopardów 2A5 i dwanaście Leopardów 2A4 umieszczono w nielicznej rezerwie sprzętowej przeznaczonej dla tych czterech batalionów czołgów. Sytuację mogła poprawić propozycja odkupienia 137 Leopardów 2A6, które obecnie znajdują się na wyposażeniu fińskich i portugalskich sił zbrojnych i które miały zostać tam zastąpione przez nowe Leopardy 2A7V, lecz patrząc na plany modernizacyjne tych państw, można dojść do wniosku, że zakończyłoby się to ostatecznie fiaskiem. Jeśliby nawet ta opcja została zrealizowana, kupione czołgi trafiłyby raczej na wyposażenie kolejnych batalionów, a nie do obecnych jednostek, gdzie mogłyby zastąpić obecnie wykorzystywane czołgi, które zostałyby przesunięte do rezerwy sprzętowej. Można więc zauważyć, że wojskowi całkowicie ignorują problem związany z koniecznym uzupełnianiem strat podczas walk. Na ten moment jednym remedium może być rezerwa sprzętowa w postaci czołgów T-72 i potencjalne wznowienie produkcji tych czołgów przez Zakłady Mechaniczne Bumar-Łabędy w ramach Programu Mobilizacji Gospodarki (PMG), na którego podstawie obecnie zakłady farmaceutyczne i chemiczne rozpoczęły wzmożoną produkcję środków czystości. Rezerwa sprzętowa jest jednak reprezentowana głównie przez najstarsze egzemplarze czołgów z tej rodziny, wyprodukowane przez gliwickie zakłady w latach 1982–1985. W dodatku nie reprezentują one najlepszego stanu technicznego. Z drugiej strony same zakłady konserwują na potrzeby PMG moc produkcyjną na poziomie aż 250 czołgów rocznie, co prawie równa się łącznej mocy produkcyjnej zakładów Rheinmetalla w Kilonii i Krauss-Maffei Wegmann w Monachium. Jest to jednocześnie powód, dla którego pomimo nie najlepszej sytuacji finansowej zakłady w Łabędach są atrakcyjne dla konkurencyjnych, zagranicznych producentów broni pancernej. Mimo wszystko nie odnosi się to w jakimkolwiek stopniu do eksploatacji Leopardów 2 w Wojsku Polskim, natomiast w przypadku nowego czołgu wymusza zakup dodatkowych egzemplarzy, które trafią natychmiast po zakupie do magazynów. Efekt może być taki, że bez redukcji liczby jednostek wojskowych (co się nie równa redukcji etatów) konieczny będzie zakup w ramach programu, który na ten moment po raz drugi nosi nazwę Wilk, minimum tysiąca czołgów nowej generacji. A na to niekoniecznie będzie nas stać.

Jednocześnie trzeba zwracać uwagę na zagrożenie, jakim mogą być rosyjskie siły pancerne. Do momentu wdrożenia w NATO czołgów nowej generacji w latach 30. należy się nastawiać, że wołem roboczym rosyjskich jednostek pancernych pozostanie T-72B3, który zaczyna być stopniowo przesuwany do jednostek znajdujących się w innych częściach Federacji Rosyjskiej. Dużo większym zagrożeniem dla naszych mogą być T-80BW, które są w tym samym czasie modernizowane do standardu T-80BWM. Uzupełnieniem dla nich są trochę starsze czołgi T-90A, z których niewielka liczba trafiła na linię frontu w Syrii, niemodernizowane T-80U i najnowsze na ten moment T-90M, mające podobno wykorzystywać część rozwiązań przeznaczonych dla czołgów z rodziny Armata. Mówimy zatem o trzonie rosyjskich wojsk pancernych, który na początku zeszłego roku liczył łącznie 784 sztuki. Ich podstawowym środkiem przeciwpancernym pozostają nadal pociski APFSDS 3BM59 i 3BM60, które według najświeższych informacji przebijają raptem 600 milimetrów stali pancernej z odległości 2 kilometrów. Może się to wydawać niewiele, gdyż podobnymi osiągami charakteryzuje się opracowywana obecnie druga generacja pocisków Pz.531 przeznaczonych dla Leopardów 2, lecz kluczowa jest tu przede wszystkim zdolność do penetracji wielowarstwowych pancerzy kompozytowych o dużo większej grubości. T-72B3 są jedynie uzupełnieniem, ponieważ przy ich modernizacji nastawiono się przede wszystkim na poprawę siły ognia, lecz jedynie część z nich przystosowano do strzelania pociskami 3BM59 i 3BM60 oraz wyposażono w nowsze odmiany pancerza reaktywnego. Pod względem tych kryteriów jedynie 180 czołgów (oznaczonych nieoficjalnie T-72B3M) może się równać zmodernizowanym czołgom T-80BW i T-90A, natomiast pozostałe 640 z 860 wozów tego typu odgrywa rolę bardzo skutecznego czołgu drugiego rzutu.

Problemem nie jest tylko wzrost możliwości rosyjskiej broni przeciwpancernej. Ważna jest również ewolucja osłon mobilnych projektowanych za wschodnią granicą.

Upadek Związku Radzieckiego spowodował zamrożenie prac rozwojowych nad pasywnymi systemami ochrony wozów pancernych, czego skutkiem jest oferowany przez większość rosyjskich czołgów poziom ochrony, który w najlepszym wypadku dorównuje możliwościom z przełomu lat 80. i 90. Wskutek tego szczytem Rosjan pod względem technicznym były osłony kompozytowe zastosowane w części czołgów T-80U w połowie lat 80. Większość czołgów będących w służbie – czyli T-72B3, T-90/-90A, T-80BW/-80BWM czy też starsze T-72BA – nadal opiera ochronę pasywną na osłonach inercyjnych, które udało się opracować na podstawie zdobytej w Niemczech dokumentacji prototypowego Leoparda 2AV z połowy lat 70. Z biegiem czasu jednak taki rodzaj osłon stał się rozwiązaniem wyraźnie przestarzałym, a ze względu na brak prac nad nowym rozwiązaniami skupiono siły na projektowaniu osłon reaktywnych. Efektem jest wybuchowy pancerz reaktywny Rielikt, stanowiący obecnie część wyposażenia czołgów T-72B3 (jedynie 180 z 1040 wozów), T-80BWM i T-90M, oraz pancerz reaktywny Monolit, który zaliczył debiut na czołgach T-14 i ciężkich bojowych wozach piechoty T-15. W przypadku czołgów znajdujących się w drugim rzucie lub w rezerwie sytuacja jest jeszcze gorsza, ponieważ obecne są tam czołgi wyprodukowane przed rokiem 1989, czyli przede wszystkim starsze T-72B obr. 1985 i przejściowe T-72A obr. 1983, które wykorzystują stalowe osłony grodziowe, oraz jeszcze starsze T-72A z pancerzem szkłotekstolitowym. Te czołgi są w najlepszym wypadku wspierane przez opracowany w latach 80. pancerz reaktywny Kontakt-1.

Dopiero z początkiem kończącej się właśnie dekady powrócono do prac nad wykorzystaniem warstw ceramicznych w rosyjskich pancerzach pasywnych, które jeszcze w czasach zimnej wojny miały zastąpić standardowe wtedy osłony wykorzystujące nieskuteczne wobec pocisków podkalibrowych kompozyty z włókna szklanego. Obecnie do użytku na lżej opancerzonych wozach bojowych zaczynają trafiać moduły pancerza dodatkowego, wykorzystujące płytki korundowe umieszczone w kieszeniach wykonanych z hybrydowych tkanin ochronnych (UHMWPE i włókna aramidowe), które same zostały schowane w obudowach stalowych. Znane są ponadto osłony wykonane z węglika krzemu (SiC) i węglika boru (B12C3), lecz czynnikiem decydującym o doborze materiałów jest w przypadku Rosjan cena wytworzenia osłony. Z tego powodu w ostatnich latach zaczęli się interesować zastosowaniem w pancerzach sitalli, czyli skrystalizowanych szkieł krzemianowo-litowych, które charakteryzuje niewielka gęstość (około 35–38% lżejszy od korundu) oraz niższe koszty produkcji (dwu-, trzykrotnie mniejszymi niż w przypadku korundu i prawie dziesięciokrotnie niższymi niż w przypadku węglika krzemu). To założenie stoi w zupełnej sprzeczności z podstawami budowy materiałów ochronnych obecnie opracowywanych w zachodniej Europie (głównie w Niemczech), gdzie skupiono się na uzyskaniu jak najlepszych parametrów mechanicznych (co oznacza rosnące koszty produkcji). Wzorcowym przykładem są osłony produkowane przez Rheinmetall Protection Systems (RPS), opracowane na bazie rozwiązań stworzonych przez Biuro Konstrukcyjne Deisenrotha (IBD). Widać więc jednoznacznie, że Rosjanie nastawiają się na ewentualną masową produkcję nowych czołgów, będących w stanie ostatecznie zastąpić T-72 i T-80, lecz nie można również wykluczyć możliwości pojawienia się kolejnych pakietów modernizacyjnych dla T-72B, które mogą zawierać nowe wkłady pancerza specjalnego.

Z naszej strony nie wygląda to dużo lepiej ze względu na wiek posiadanych wozów bojowych. Najnowocześniejszymi osłonami dysponują obecnie Leopardy 2A5, które w ramach modernizacji w połowie lat 90. otrzymały opracowane w latach 1988–1992 wkłady specjalne zamontowane w wieżach noszące nazwę Kompozycji D. Rozwiązanie to trafiło pierwotnie na ostatnie siedemdziesiąt pięć Leopardów 2A4, które wyprodukowano w latach 1992–1993, a następnie pojawiło się ono w czołgach sprzedanych do Szwecji i Hiszpanii. Kadłuby tych czołgów natomiast są osłaniane przez starsze wkłady nazywane Kompozycją C, wdrożone do użytku w roku 1988. Poza Leopardami 2A5 ta osłona jest obecna również w starszych Leopardach 2A4, które otrzymały je na przełomie lat 80. i 90., jeszcze jako nowe wkłady pancerza.

Kompozycja C nie jest najlepszym rozwiązaniem, jeśli chodzi o poziom ochrony. O ile pod względem ochrony przed pociskami kumulacyjnymi oferuje odporność na poziomie 800–850 milimetrów RHAe, co wystarcza na ochronę przed ppk 9К115-1 Mietis-M i granatami PG-29W, o tyle ochrona przed pociskami kinetycznymi na poziomie 420 milimetrów RHA jest niewystarczająca nawet dla pochodzących z drugiej połowy lat 80. pocisków APFSDS typu 3BM44 Mango, które są podstawowym typem amunicji przeciwpancernej w niezmodernizowanych czołgach T-72B i jeszcze starszych T-72A. Kompozycja D prezentuje się trochę lepiej: oferuje odporność przed pociskami kinetycznymi na poziomie około 600 milimetrów RHA, co w połączeniu z zamontowanymi z przodu wieży klinami może pozwalać w sprzyjających warunkach na ochronę przed pociskami APFSDS typu 3BM60 Swiniec-2. W przypadku Leopardów 2A4 odporność może się poprawić w wyniku modernizacji do standardu Leopard 2PL. W jej ramach poza zastosowaniem pancerza dodatkowego na wieży realizowana prawdopodobnie będzie wymiana dotychczasowych wkładów pancerza specjalnego na wkłady opracowane przez RPS.

Trzeba jeszcze pamiętać o naszych czołgach z rodziny T-72, a szczególnie o T-72M1 i PT-91. W ich wypadku poziom ochrony jest bowiem mocno zbliżony do możliwości osłon Leoparda 2A4, oferując odporność przed pociskami kinetycznymi na poziomie 410–460 milimetrów RHA i przed pociskami kumulacyjnymi na poziomie 550 milimetrów RHA. Tak niska odporność przed ładunkami kumulacyjnymi była spowodowana zastosowaniem wkładów z kompozytu szklanego, który jest bardzo lekkim materiałem (~1,85 grama na centymetr sześcienny), lecz również słabo nadaje się do zastosowania w pancerzu. Problem planowano rozwiązać przez implementację pancerza kompozytowego CAWA-2. Jego odporność szacowano na około 580 milimetrów RHA przeciwko pociskom kinetycznym i 750 milimetrów RHA przeciwko pociskom kumulacyjnym, a miał dodatkowo być wspierany pancerz reaktywny ERAWA. Jak można więc zauważyć, zbliża się to do zakresu w Leopardach 2A5 i 2A6. Niestety ten pancerz planowano wdrożyć w ramach kolejnych modernizacji czołgów PT-91, do czego ostatecznie nie doszło. Z obecnej perspektywy jednak tak opancerzony czołg T-72 mógł znacząco podnieść bezpieczeństwo załogi w przypadku starcia ze zmodernizowanymi rosyjskimi czołgami z tej samej rodziny.

Z drugiej strony warto wspomnieć o tendencjach rozwojowych osłon kompozytowych. I na samym początku można wyróżnić trzy drogi rozwoju, które dopiero w obecnych czasach stały się wyraźnie różne. Zależnie bowiem od przeznaczenia możemy wyróżnić pancerz, który:

ma być przede wszystkim tani;

ma być lekki;

ma być wytrzymały (grubość efektywna).

Na samym początku mieliśmy do czynienia z ograniczoną pulą materiałów ceramicznych, które charakteryzują się przede wszystkim niską gęstością, nieprzekraczającą 4 gramów na centymetr sześcienny. Do tych materiałów możemy zaliczyć przede wszystkim tlenek glinu (nazywany też korundem), węglik krzemu i węglik boru. Rywalizacja pomiędzy pierwszymi dwoma materiałami sprawiła jednak, iż ważną rolę zaczęła odgrywać cena – korund jest sześciokrotnie tańszy od węglika krzemu (w przeliczeniu na objętość), ale również charakteryzuje się o prawie ¼ większą gęstością. Granica staje się jeszcze wyraźniejsza, gdy porównamy to do węglika boru, który jest aż jedenastokrotnie droższy od korundu.

I w tym miejscu możemy zauważyć tendencję dalszych prac nad tanią ceramiką tlenkową lub lekką ceramiką kowalencyjną. W przypadku materiałów tlenkowych dalsze prace są skierowane głównie na poprawę właściwości korundu. W tym celu proponuje się wykorzystanie tlenku magnezu, który poprawia spiekalność tworzywa, a ze względu na mniejszą gęstość może obniżyć masę osłony. Z drugiej strony stosuje się również cięższe tlenki cyrkonu, tytanu i chromu, które mają głównie ograniczyć rozrost ziarna, dzięki czemu możliwe jest zwiększenie odporności osłony, co może się odbywać kosztem zwiększonej masy osłony. W przypadku materiałów kowalencyjnych prace skupiają się na kompozytach w układzie węglik krzemu – węglik boru, co ma na celu głównie zwiększenie odporność osłony ceramicznej przy niższej gęstości (choć odbija się to na kosztach produkcji materiału). Ponadto zauważono problem z dalszym wykorzystaniem w osłonach węglika boru. Jest on wprawdzie bardzo dobrym materiałem do ochrony załóg wozów bojowych przed promieniowaniem radiacyjnym i neutronowym, ale problemem jest powstawanie w jego przypadku struktury amorficznej. Do tego zjawiska dochodzi zarówno podczas procesu przebijania pancerza, jak i podczas prac nad kompozytami węglikowymi. Z tego względu przełom może nastąpić, gdy uda się znaleźć rozwiązanie tego problemu.

Wspomniałem również o trzeciej drodze rozwoju pancerzy kompozytowych. Do niej można zaliczyć przede wszystkim materiały, które oferują bardzo dobrą odporność w porównaniu z szeroko stosowanymi konkurentami, lecz nie są stosowane głównie ze względu na wysoką gęstość. Pierwszym znanym materiałem, który można zaliczyć do tej kategorii, jest węglik wolframu – obecnie najlepszy materiał przeznaczony do osłon pasywnych. Pomimo wysokiej gęstości, która wynosi około 15,5 grama na centymetr sześcienny, charakteryzuje się efektywnością gabarytową przeciwko pociskom kinetycznym na poziomie 4. Oznacza to, że pancerz stalowy musi mieć czterokrotnie większą grubość, aby reprezentować ten sam poziom ochrony co osłona wykonana z węglika wolframu. Ten współczynnik jest jednocześnie na tyle duży, że taka osłona byłaby i tak dwukrotnie lżejsza od pancerza stalowego o analogicznym poziomie ochrony. Drugim materiałem, który można zaliczyć do tej grupy, jest tlenek cyrkonu. Charakteryzuje się on o 25% większą odpornością na trafienia pociskami kinetycznymi od węglika krzemu, lecz ma zarazem prawie dwukrotnie większą gęstość. Efekt jest taki, że poza pojedynczymi demonstracjami nie planowano wykorzystania tego materiału w osłonach kompozytowych.

W obecnych czasach pancerz nie musi mieć wyłącznie zadania ochrony załogi przed porażeniem ze strony przeciwnika. Pancerzem można obecnie osłaniać również sensory (na przykład radary aktywnego systemu ochrony) i optoelektronikę (przyrządy obserwacyjne) przed zagrożeniem ze strony odłamków artyleryjskich i amunicji strzeleckiej. Do tego można wykorzystać ceramiczne materiały transparentne, które mogą jednocześnie chronić sensory i nie zakłócać ich pracy. Wykorzystanie znanych konfiguracji pancerza transparentnego pozwoliłoby na ochronę radarów i przyrządów optycznych przed bezpośrednimi trafieniami amunicją kalibru do 12,7 milimetra i odłamkami artyleryjskimi w przypadku wybuchu pocisku kalibru 152 milimetry w odległości przekraczającej 10 metrów. Implementacja takiego rozwiązania pozwoliła chronić wozy bojowe przed oślepieniem przez piechotę niemającą wystarczająco skutecznej broni przeciwpancernej lub przy wykorzystaniu artyleryjskich pocisków odłamkowych do unieszkodliwienia ASOP.

Poza materiałami ceramicznymi sporą rolę w osłonach kompozytowych odgrywają również lekkie metale nieżelazne. Obecnie bardzo popularne aluminium zaczynają powoli wypierać jeszcze lżejsze stopy magnezu. Dzięki zastosowaniu pierwiastków ziem rzadkich nie miewają one już problemów z korozją, która była na tyle uciążliwym aspektem podczas prac badawczych w latach 50., że zrezygnowano z masowego użycia tego rozwiązania w innych obszarach niż przemysł lotniczy. Ponadto od końca lat 90. do łask wracają stopy tytanu, które pierwotnie zarzucono podczas prac nad czołgiem M1 Abrams ze względu na koszty obróbki wykonanych z niego części i problemy z naprężeniami podczas penetracji pancerza, skutkującymi rozwarstwianiem tytanowych płyt pancernych.

W wyniku tego po czterdziestu latach użytku może się okazać, że armata gładkolufowa kalibru 120 milimetrów przestanie być skutecznym środkiem do zwalczania rosyjskiej broni pancernej. Tak obecnie uważają sami Rosjanie w odniesieniu do armaty 2A46M5, która w czołgach nowej generacji zostanie prawdopodobnie zastąpiona przez armatę 2A82M1. Co prawda charakteryzuje się ona tym samym kalibrem, lecz zaprojektowano ją pod kątem stosowania silniejszych ładunków miotających i korzystania z pocisków przeciwpancernych z penetratorami o długości 900–1000 milimetrów. Dla porównania: dla armaty 2A46M5 (i pozostałych z rodziny 2A46) maksymalna długość penetratora może wynosić 740 milimetrów. Największą zaletą takiego posunięcia jest możliwość stosowania silniejszej amunicji przeciwpancernej z wykorzystaniem automatu ładującego bez problemu związanego z redukcją zapasu amunicji. Nowej armaty Rosjanie nie będą mogli jednak wykorzystać na czołgach z rodziny T-72 z racji braku przedmuchiwacza lufy i zwiększonej średnicy karuzeli współpracującego z tą armatą automatu ładującego, który wymagałby zaprojektowanie całkowicie nowego, szerszego kadłuba dla zmodernizowanych czołgów.

Ze względu na pojawienie się armaty 2A82M1 wskazane jest podobny ruch państw NATO w ramach wyścigu zbrojeń. Niestety w przeciwieństwie do amunicji kalibru 125 milimetrów naboje do armat zachodnich są amunicją zespoloną, przez co niekoniecznie jest możliwa manipulacja długością pocisku, a co się z tym się wiąże, konieczne jest przejście na nowy, większy kaliber. Rozwiązaniem tego problemu może być kaliber 130 milimetrów opracowany w tej dekadzie przez Rheinmetall. Niemcy w celu obniżenia kosztu prac badawczo-rozwojowych zdecydowali się na wykorzystanie rozwiązań pochodzących z armaty 120-milimetrowej. Lufa o długości 51 kalibrów wykorzystuje tę samą odkuwkę co lufa armaty Rh 120 L55A1 o długości 55 kalibrów. Dodatkowo konstruktorzy zdecydowali się na zachowanie tej samej średnicy naboju co w amunicji kalibru 120 milimetrów, decydując się w zamian na wydłużenie komory nabojowej. Dzięki temu producenci czołgów będą mogli opracować uniwersalne automaty ładowania, kompatybilne zarówno z dotychczasową amunicją kalibru 120 milimetrów, jak i z nową amunicją kalibru 130 milimetrów.

Zmiany nie omijają również amunicji. Nowy nabój jest bowiem około 15 centymetrów dłuższy od obecnej amunicji, co jest spowodowane przede wszystkim większą masą pocisku i większą ilością materiału miotającego koniecznego do wystrzelenia pocisku. Jednocześnie Niemcy szukają sposobu na zmniejszenie związanej z obecnością sabotu masy pasożytniczej podkalibrowej amunicji przeciwpancernej. W tym celu Rheinmetall pracuje nad technologią produkcji nowych, kompozytowych sabotów z wykorzystaniem technik formowania przyrostowego. Dzięki nie tylko zmniejszy się gęstość zastosowanego materiału, lecz również będzie możliwe projektowanie skomplikowanych struktur porowatych wewnątrz sabotu, przez co jeszcze bardziej się zmniejszy jego masa. Natomiast przy uwzględnieniu potencjalnego przyrostu masy spowodowanego zwiększeniem ilości materiału miotającego i wydłużeniem łuski efekt może być taki, że pierwsze naboje z pociskami przeciwpancernymi kalibru 130 milimetrów mogą się charakteryzować identyczną masą jak najnowsza amunicja przeciwpancerna kalibru 120 milimetrów. Nie jest jeszcze pewne, że kaliber 130 milimetrów będzie nowym standardowym kalibrem armat czołgowych NATO, lecz Rheinmetall rozpoczął już promocję tego kalibru w Europie i w Ameryce, natomiast Koreańczycy przy projekcie czołgu nowej generacji XK3 planują pozyskanie licencji na armatę Rh 130 lub opracowanie na jej bazie własnej nowej armaty. Jedynym rywalem w tym momencie jest francuska armata kalibru 140 milimetrów, testowana na Leclercu. Jej konstrukcja pochodzi jednak z przełomu lat 80. i 90., toteż powiela wszystkie wady konstrukcji wielkiego kalibru, które zdołał ominąć Rh 130.

Czołg na miarę naszych możliwości

W odniesieniu do programu Wilk największym pytaniem pozostaje wciąż temat zdolności polskiego przemysłu zbrojeniowego do produkcji nowych czołgów podstawowych i kluczowych podzespołów. A na te składają się przede wszystkim:

uzbrojenie;

system kierowania ogniem wraz z optoelektroniką;

napęd w postaci silnika z transmisją połączonych ze sobą w układzie powerpack;

środki świadomości sytuacyjnej pod postacią łączności, optoelektronicznych systemów obserwacji dookólnej i środków wymiany danych (BMS);

systemy ochrony wozów bojowych (pasywne, reaktywne i aktywnych;

możliwość integracji wszystkich elementów wraz z produkcją „opakowania”, jakim jest metalowa skorupa kadłuba i wieży czołgu podstawowego.

W przeciwieństwie do projektowania bojowego wozu piechoty nie występuje problem opracowania wersji specjalistycznych na bazie podwozia czołgowego. Na podstawie założeń programu Gepard możemy się dowiedzieć, że główną rolę będą odgrywać trzy wersje ciężkiego pojazdu gąsienicowego: czołg podstawowy, czołg dla dowódcy pododdziału pancernego i towarzyszący im wóz zabezpieczenia technicznego. Ze względu na obecność w Wojsku Polskim i produkcję licencyjną podwozia gąsienicowego PK9, które jest wykorzystywane w armatohaubicach samobieżnych Krab, możliwe jest wykorzystanie go do prac nad pozostałymi ciężkimi wozami specjalistycznymi: mostami czołgowymi, gąsienicowymi wozami sapersko-torującymi i innymi. Z tego powodu dużo łatwiej będzie można skupić nad specyfikacją techniczną i konstrukcją samego czołgu podstawowego.

W temacie kluczowych podzespołów w pierwszej kolejności przejdźmy do kwestii „mózgu” platformy bojowej: systemu kierowania ogniem.

Nasz przemysł zbrojeniowy ma wbrew pozorom całkiem świeże doświadczenia z SKO. Na potrzeby prac nad Zdalnie Sterowanym Systemem Wieżowym z Armatą 30 milimetrów prywatny WB Group opracował SKO z dwuosiową korekcją na ruch lufy na bazie prostszych systemów przeznaczonych do prowadzenia ognia bezpośredniego, które stanowią część zestawu TOPAZ obecnego w moździerzach samobieżnych Rak i armatohaubicach samobieżnych Krab. Stworzenie analogicznego systemu do tego obecnego w wieży bezzałogowej na potrzeby Nowego Czołgu Podstawowego nie stanowiłoby więc żadnego problemu. Obecnie na świecie jest normą opracowywanie systemów kierowania ogniem przeznaczonych zarówno dla czołgów podstawowych, jak i dla bojowych wozów piechoty. Przykładowe rozwiązania wpasowujące się w ten trend to francuska rodzina SAVAN, włoski TURMS (obecny w wieżach HITFIST i HITFACT oraz czołgach Ariete) czy niemiecki SEOSS (obecny w wieżach LANCE i proponowany dla czołgów Leopard 2). Opracowanie własnego SKO dla Wilka byłoby już piątą próbą stworzenia takowego rozwiązania dla czołgu podstawowego po wdrożonych do użytku systemach Merida (w czołgach T-55AM) i Drawa (PT-91) oraz zarzuconych systemach TIGER (miał zostać opracowany we współpracy z południowoafrykańskim Denelem jako część wyposażenia PT-94) i Radew (był oferowany początkowo w ramach modernizacji T-72M1). W obu wypadkach gwoździem do trumny okazał się francuski system SAVAN-15, choć ostatecznie pozostałość Radwi, jaką jest PCT-72, trafia właśnie na wyposażenie modyfikowanych czołgów T-72 jako jeden z nielicznych nowych podzespołów.

W przeciwieństwie do dotychczas wdrożonych rozwiązań opracowany przez WB Group system nie jest kopią zagranicznego SKO, lecz jest w całości polskim rozwiązaniem. Dodatkowo oparcie jego software’u na Topazie sprawia, że możliwe byłoby wpięcie pojedynczych wozów do artyleryjskiego systemu dowodzenia. Dzięki temu czołgi mogłyby nie tylko wskazywać pojedyncze cele dla artylerii szczebla brygady i dywizji, lecz również skutecznie współpracowałyby z bezzałogowcami powietrznymi, które odpowiadałyby za wskazywanie celów dla czołgów, i z amunicją krążącą, mogącą służyć za wabik na aktywne systemy ochrony pojazdów przeciwnika. Finalnie zatem mielibyśmy do czynienia ze zintegrowanym systemem, spinającym system kierowania ogniem czołgu współpracujący z jego aktywnym systemem ochrony i system zarządzania polem walki, który rozszerzałby świadomość sytuacyjną pojedynczych czołgów na polu walki.

Uzupełnieniem dla SKO jest oczywiście uzbrojenie czołgu podstawowego – zarówno główne, jak i pomocnicze.

Obecnie produkujemy do ciężkich wozów bojowych przede wszystkim uzbrojenie pomocnicze pod postacią karabinów maszynowych. W wieżach załogowych wykorzystywane są standardowe czołgowe karabiny maszynowe UKM-2000C na amunicję 7,62 milimetra NATO, produkowane w Zakładach Mechanicznych Tarnów. W przypadku wież dla czołgów nowej generacji zauważono jednak problem z możliwością przeładowania standardowego karabinu maszynowego, który wykorzystuje całkiem krótką taśmę amunicyjną o pojemności 250 naboi. Dodatkowy problem może dotyczyć kwestii zacięć broni z racji oparcia jej automatyki na energii odrzutu przez obecne w lufie gazy prochowe. Zakłady tarnowskie mają jednak w ofercie inną broń, która może rozwiązać powyższe wątpliwości. Chodzi tu o wielolufowy karabin napędowy WLKM-12,7 Szafran kalibru 12,7 milimetra. Został on pierwotnie zaprojektowany jako następca wykorzystywanego w śmigłowcach Mi-24 karabinu maszynowego JakB-12,7, lecz ostatecznie stał się kluczowym elementem wyposażenia lotniczych zasobników strzeleckich LZS-12,7, które zintegrowano między innymi ze śmigłowcami W-3 Sokół i S-70i Black Hawk. Jest również proponowany jako wyposażenie dodatkowe jednostek nawodnych. W przypadku Szafrana problem zacięć wyeliminowano dzięki zastosowaniu układu napędowego z silnikiem elektrycznym, który odpowiada za automatykę broni, dzięki czemu karabin może osiągać szybkostrzelność do 3600 pocisków na minutę. Dodatkowo zastosowanie amunicji kalibru 12,7 milimetra pozwoli na zwalczanie celów lekko opancerzonych bez konieczności korzystania z głównego uzbrojenia. Jedyną wadą może być dużo większa szybkostrzelność, skutkująca większym zużyciem amunicji podczas walki, lecz obecność elektrycznego układu napędowego pozwala na regulację szybkostrzelności Szafrana. Gdyby doszło do opróżnienia zapasu amunicji, przydatnym uzupełnieniem może być granatnik maszynowy kalibru 40 milimetrów, który byłby zamontowany na zdalnie sterowanym module uzbrojenia umiejscowionym dodatkowo na stropie wieży.

Co do uzbrojenia głównego pod postacią wielkokalibrowej armaty czołgowej – nasz przemysł nie produkował tego rodzaju uzbrojenia od prawie czterdziestu lat, od zakończenia w Stalowej Woli produkcji armat D-10T2S kalibru 100 milimetrów dla czołgów T-55. Sporą pewność w możliwości produkcji armaty gładkolufowej czołgu podstawowego daje nam jednak offset, który otrzymaliśmy od niemieckiego Rheinmetalla w ramach polonizacji czołgów Leopard 2A4 i ich modernizacji do standardu Leopard 2PL. Otóż na podstawie umowy zawartej w zeszłym roku Huta Stalowa Wola nabyła wyłączne prawa do produkcji i serwisu armat kalibru 120 milimetrów o długości lufy wynoszącej 44 kalibry na potrzeby zarówno krajowe, jak i zagraniczne. Jedynymi elementami armaty, które sprawiają, że nie będzie ona w 100% polskiej produkcji, są wykorzystywane w niej oporniki. Do Leopardów 2PL trafi bowiem układ z opornikami pierwotnie zaprojektowanymi dla armat o długości 55 kalibrów i stosowany dotychczas w czołgach Leopard 2A6, 2A7 i 2A7V. Pozwoli on na wykorzystywanie w polskich czołgach amunicji DM63 i DM11 oraz ich obecnie projektowanych w ramach programu Szerszeń krajowych zamienników, podczas gdy produkcja oryginalnych oporników (o oznaczeniu K600) została zakończona w zeszłym roku, jeszcze przed podpisaniem umowy pomiędzy RLS i HSW. To oznacza, że w celu całkowitego uniezależnienia się od Niemców w dziedzinie uzbrojenia czołgu konieczne będzie znalezienie zamiennego układu oporowopowrotnego do armaty 120-milimetrowej lub samodzielne zaprojektowanie oporników, które współpracowałyby z tą armatą. Z drugiej strony ten kaliber może się okazać na dłuższą metę niewystarczający, dlatego na całym świecie poszukuje się do czołgów nowej generacji bardziej energetycznych następców dotychczas stosowanych armat kalibru 120 i 125 milimetrów. W naszym wypadku naturalnym wyborem może być wspomniany kaliber 130 milimetrów, co będzie wymagać pełnej licencji na produkcję niemieckiego koncernu. Rozpoczęcie wdrażania produkcji armaty kalibru 120 milimetrów w kraju, samodzielna produkcja amunicji do niej (korzysta ona z elementów wspólnych z opracowywaną amunicją kalibru 130 milimetrów) i możliwości produkcyjne zakładu w Stalowej Woli pozwalają sądzić, że absorpcja tej armaty przez nasz przemysł zbrojeniowy nie będzie stanowić jakiegokolwiek problemu.

Innym ważnym elementem jest opancerzenie. Warto przy tym wspomnieć o dwuczłonowym systemie ochrony, który wszedł na wyposażenie Wojska Polskiego wraz z wdrożeniem służby czołgów PT-91 Twardy. Chodzi tu o wybuchowy pancerz reaktywny ERAWA i spięty z wyrzutniami granatów dymnych system ostrzegania przed promieniowaniem laserowym Obra. Niestety nie można zaprzeczyć, że zarówno ERAWA, jak i Obra wymagają znacznego unowocześnienia, aby sprostać nowym zagrożeniom i przede wszystkim wyeliminować wady wrodzone obu systemów, które mogą się obecnie okazać całkiem dokuczliwe. ERAWA ma problem w postaci sposobu montażu kaset na pionowych płaszczyznach obecnych w czołgu PT-91 na bokach kadłuba. Inną wadą krajowego pancerza reaktywnego jest niewystarczająca odporność przed działaniem przeciwpancernych pocisków podkalibrowych, zwłaszcza produkowanych od drugiej połowy lat 80. Zamiast jednak walczyć z problemem ochrony przed pociskami APFSDS w tym miejscu, trzeba się zdecydować na zmianę filozofii myślenia.

Unowocześniona ERAWA powinna być przede wszystkim skupiona na zapewnieniu wysokiej ochrony Nowemu Czołgowi Podstawowemu przed działaniem granatów przeciwpancernych z głowicami kumulacyjnymi (również tandemowymi) i części ppk. Tego rodzaju zagrożenia dotyczą przede wszystkim ochrony boków czołgu, które z reguły nie są tak pochylone jak pancerz przedni kadłuba lub wieży. Pewną nadzieję na poprawę tych możliwości daje trzecia generacja tego pancerza reaktywnego, której użycie planowano w ramach modernizacji T-72 do standardu PT-91M2. Trzecia generacja różni się od drugiej, obecnej na starszych PT-91, tym, że w kwestii ochrony boków czołgu dotychczasowa ERAWA-1 została zastąpiona przez ERAWA-ALU. Ten pancerz wybuchowy pod względem konstrukcji jest identyczny z ERAWA-2 z tą różnicą, że obudowę kaset wykonano z aluminium, a nie ze stali. Mniejsza gęstość aluminium sprawia, że nie jest zauważalna różnica w masie pomiędzy starszą i oferującą mniejszą odporność ERAWA-1 a nowocześniejszą osłoną reaktywną. Aluminiowa wersja ERAWA powstała jeszcze w poprzedniej dekadzie, co było możliwe dzięki otrzymaniu przez Zakłady Mechaniczne Bumar-Łabędy linii produkcyjnej wyrobów aluminiowych od włoskiej Oto Melara (obecnie części Leonardo) w ramach zakupu licencji na wieże HITFIST. Ta linia zresztą miała być szerzej wykorzystana podczas modernizacji T-72 zarówno do produkcji aluminiowych kaset pancerza reaktywnego, jak i do planowanego wznowienia produkcji silników S-12U o mocy 850 koni mechanicznych, zakończonej po likwidacji w 2009 roku linii produkcyjnej w zakładach PZL-Wola i przeniesieniu jej części do gliwickich zakładów mechanicznych, do czego ostatecznie nie doszło.

Taka zmiana do osiągnięcia pełni możliwości zdecydowanie nie wystarcza. ERAWA-ALU zamocowana pionowo do kadłuba będzie wystarczającym rozwiązaniem do ochrony boków przed trafieniem słabymi głowicami kumulacyjnymi (pokroju PG-7), lecz nie będzie chroniła przed silniejszymi granatami przeciwpancernymi, również mającymi głowice tandemowe. Zastosowanie lekkiej modułowej kasety o konstrukcji pozwalającej na pochylenie kostek pancerza reaktywnego na płaskiej powierzchni sprawiłoby jednak, iż pancerz ERAWA pozwalałby na ochronę powierzchni pionowych przed granatami o przebijalności 700–800 milimetrów RHA, również mającymi prekursory. Jednocześnie pozwoliłoby to wyeliminowanie osłabionych miejsc, które można skutecznie razić popularnymi na Bliskim Wschodzie starszymi ppk 9M111 Fagot, 9M111M Faktorija i 9M113 Konkurs (które przebijają do 500 milimetrów pancerza stalowego) oraz nowoczesnymi przeciwpancernymi pociskami kierowanymi małego kalibru, takimi jak przenośne pociski Enforcer i Guided Carl Gustaf Munition (GCGM), a także planowane do montażu na bojowych wozach piechoty pociski 9M134 Bułat. Natomiast sama konstrukcja kasety mogłaby ponadto pozwalać na bezproblemowe stosowanie pancerza reaktywnego na pancerzach lżej opancerzonych bojowych wozów piechoty Borsuk, chroniąc je przed skutecznym działaniem granatów kumulacyjnych PG-7 i powyższych ppk. Jednocześnie zastosowanie obudowy aluminiowej zapewniłoby większe bezpieczeństwo towarzyszącej czołgom piechoty, zmniejszając ryzyko przypadkowym porażeniem odłamkami w wyniku wybuchu kasety. Dla porównania strefa bezpieczeństwa dla wykorzystującej obecnie stalową obudowę ERAWA, która oznacza znikome prawdopodobieństwo porażenia osób postronnych odłamkami, wynosi aż 400 metrów.

Podobny problem z ewolucją środków przeciwpancernych ma system Obra-3, który zaprojektowano do wychwytywania pocisków przeciwpancernych naprowadzanych jedynie wiązką laserową. Odniósł on skromne sukcesy eksportowe w Azji Południowo-Wschodniej – w Malezji (49 zestawów sprzedanych jako wyposażenie PT-91M) i Indonezji (103 zestawy jako wyposażenie czołgów Harimau Hitam, samochodów pancernych Badak i kołowych transporterów opancerzonych Pandur II / Cobra). Na podstawie informacji pochodzących od głównego podwykonawcy tego systemu, firmy VIGO System, możemy się dowiedzieć, że w ramach kolejnej odmiany Systemu Samoosłony Pojazdu będzie prawdopodobnie możliwe rozszerzenie przedziału widmowego wykrywania źródeł promieniowania laserowego przez zwiększenie maksymalnej wartości z 11 mikrometrów do 16 mikrometrów. Dzięki temu będzie możliwe wykrywanie systemów naprowadzania laserowego pracujących na falach długich, które pozwalałyby na oświetlanie celów wcześniej osłoniętych przez zasłony dymne. Problemem jest mimo wszystko możliwość wykrywania pocisków, które nie są naprowadzane z wykorzystaniem wiązki laserowej. Z tego względu konieczne jest wdrożenie innych sensorów w ramach systemu soft-kill, lecz mowa o nich będzie później.

Przy okazji omawiania Obry warto też wspomnieć o systemach typu hard-kill. Nie ma obecnie w użytku w Wojsku Polskim takowych systemów, co jest spowodowane błędami, które popełnił resort obrony w zakresie realizacji prac rozwojowych. Polski przemysł zdążył opracować w ciągu ostatnich piętnastu lat aż trzy systemy obrony aktywnej: Szerszenia w oparciu o ukraiński system Zasłon oraz inne rozwiązanie stworzone w ramach programu rozwojowego Aktywny System Ochrony Pojazdu realizowanego ze środków Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Żaden nie trafił do użytku pomimo udanych prób na poligonie, spełniania wymagań stawianych przez wojsko i osiągnięcia gotowości produkcyjnej. Każdy z tych systemów nadawałby się do wykorzystania na kołowych transporterach opancerzonych Rosomak i Żbik oraz byłby przydatny jako część wyposażenia bojowych wozów piechoty Borsuk. Dodatkowo drugi z systemów był opracowany specjalnie do przechwytywania pocisków przeciwpancernych 9M123 Chrizantiema i 9M133 Korniet, które mogą być wystrzeliwane parami z wyrzutni w celu przeciążenia systemów hard-kill. Aby to było możliwe, poza efektorem odłamkowym bliskiego zasięgu stworzono efektor dalekiego zasięgu w postaci niewielkiej antyrakiety kalibru 81 milimetrów. To rozwiązanie (pod warunkiem wejścia do produkcji) pozwoliłoby w dalszym etapie na zaprojektowanie antyrakiety bardzo krótkiego zasięgu przeznaczonej do zwalczania większych pocisków manewrujących (między innymi przeciwokrętowych). W zamian jednak ogłoszono konkurs na rozpisanie pracy rozwojowej dotyczącej trzeciego już aktywnego systemu ochrony pojazdów typu hard-kill, który ma być zdolny do strącania podkalibrowych pocisków przeciwpancernych w locie. Oczywiście taki system będzie bardziej przydatny dla Nowego Czołgu Podstawowego od dotychczasowych rozwiązań, lecz wymienność części systemów pozwoliłaby uniknąć problemów na etapie wdrażania systemu w przypadku jego aplikacji na czołgu podstawowym, a nie gdyby trafił w uproszczonej formie na transportery piechoty.

Drugim błędem było natomiast bezpośrednie powiązanie dodatkowych rozwiązań typu soft-kill z systemem hard-kill. Niewdrożenie aktywnego systemu ochrony do użytku sprawiło ostatecznie, że pojazdy wciąż muszą opierać ochronę przed ppk na Obrze i granatach dymnych. Zamiast tego Obra mogłaby zostać uzupełniona przez:

wykrywacze wiązki radarowej (obecne jedynie na wozach dowodzenia), które stały się podstawą w rumuńskich systemach SAILR-M i SAPLAR, pochodzących bezpośrednio od starszego systemu Bobrawa;

czujniki promieniowania ultrafioletowego i kamery pracujące w ultrafiolecie, które pozwalałyby na wykrywanie naprowadzanych pasywnie ppk;

kompaktowe zestawy walki radioelektronicznej przeznaczone do zagłuszania łączności radiowej między pociskiem i operatorem.

Dodatkiem w późniejszym etapie mógł być również laser o niewielkiej mocy, który byłby przeznaczony do niszczenia głowic samonaprowadzających w pociskach przeciwpancernych. Wdrożenie aktywnego systemu ochrony typu soft-kill w takim pakiecie, który jest już częściowo gotowy, pozwoliłoby na zwiększenie przeżywalności naszych wozów bojowych. Natomiast dodanie opracowanego już systemu hard-kill dałoby przewagę naszym żołnierzom w przypadku spotkania się z Kornietami i innymi nowszymi rosyjskimi ppk. Niestety w zamian możliwości ochrony przez pociskami kierowane pozostały takie same jak trzydzieści pięć lat temu.

Uzupełnieniem dla systemów ochrony jest możliwość zapewnienia świadomości sytuacyjnej dla załogi pojazdu pancernego. W tej kwestii mamy lepszą sytuację dzięki systemowi ATENA. Jest to jednak relatywnie prosty, a przy tym tani, system oparty na prostych kamerach termowizyjnych i dziennych o zasięgu wykrywania wynoszącym raptem 500 metrów (dla wykrycia innego pojazdu). Nie może więc w żaden sposób wspomagać załogi we wskazywaniu celów, pomaga jednak poprawić świadomość sytuacyjną w niewielkiej odległości, co jest przydatne w codziennej służbie i w przypadku działań w środowisku miejskim, a jednocześnie zapewnia on przewagę nad tradycyjnymi peryskopami dzięki możliwości obserwacji pola w warunkach nocnych (na co obecnie ubolewają dowódcy Rosomaków z racji braku własnego nocnego przyrządu obserwacyjnego). Dzięki temu zapowiada się, że SOD stanie się standardowym wyposażeniem polskim pojazdów wojskowych, a kolejnymi po Raku wozami, które zostaną wyposażone w ten system, będą Rosomaki z wieżami ZSSW-30 i Borsuki. W przypadku Wilka taki system również będzie potrzebny ze względu na obecność wieży niskoprofilowej lub bezzałogowej, z której powodu świadomość sytuacyjna ulegnie pogorszeniu. Jednocześnie system ten może stanowić dodatkową parę oczu dla wsparcia kierowcy, którego widoczność pola walki z dotychczasowego stanowiska jest ograniczona w naszych warunkach do około 100 metrów. Lecz wskazane jest ponadto, aby ATENA była dalej rozwijana w celu zwiększenia zasięgu wykrywania i rozpoznania celów oraz możliwości integracji systemu z celownikami nahełmowymi, które zastąpiłyby obecnie wykorzystywane monitory LCD. Dzięki temu możliwe będzie opracowanie systemu poprawy świadomości sytuacyjnej w pełni równoważnego z opracowanym przez izraelski Elbit systemu Iron Vision, który miewa problemy z ergonomią w kontakcie z zagranicznymi pojazdami wojskowymi. Mimo wszystko Przemysłowe Centrum Optyki ogłosiło już prace nad poprawionym system, który będzie nosił oznaczenie SOD-2.

Napęd dla Wilka

Kluczowym elementem, który nie został wspomniany, jest możliwość krajowej produkcji układów napędowych dla nowego czołgu podstawowego. To najważniejsza część wozu bojowego, którą będziemy zmuszeni importować, co wynika przede wszystkim z braku własnego wyrobu. Ale nawet w przypadku zachowania produkcji silników z rodziny W-46 i W-55 mielibyśmy w tej kwestii poważny problem. Wynika to z innej filozofii projektowania silników wysokoprężnych na Wschodzie i na Zachodzie. Rodziny czterosuwowych silników W-2/W-55/W-46/W-84/W-92 i dwusuwowych silników TD opierają się na konstrukcji wykorzystującej korpusy wykonane z lekkiego aluminium. W przypadku zachodnich diesli wojskowych mamy natomiast do czynienia z korpusami żeliwnymi. Co prawda silniki z korpusami żeliwnymi są cięższe od jednostek wykorzystujących aluminium, lecz dużo gorzej oddają ciepło do otoczenia, co jest skutkiem niższego współczynnika przewodzenia ciepła w przypadku żeliwa. Ma to niebagatelne znaczenie przy utrudnianiu wykrycia pojazdów za pomocą systemów termowizyjnych. Jednocześnie korpus żeliwny oferuje większą trwałość jednostki napędowej, dzięki czemu można obniżyć koszty eksploatacji, a również większą sprawność układu dzięki mniejszemu współczynnikowi tarcia w cylindrach, co pozwala na osiągnięcie większej mocy z mniejszej pojemności i zmniejsza zużycie oleju. Oznacza to w skrócie, że nasz przemysł musiałby przystosować się do produkcji żeliwnych, a nie aluminiowych, silników, co przy obecności takiego wyspecjalizowanego zakładu produkcyjnego jak PZL-Wola mogłoby być niewykonalne. Nasz przemysł miałby jednak obecnie możliwość produkcji silników z blokami żeliwnymi na zagranicznej licencji. Nie mówimy tutaj jedynie o Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych w Poznaniu, które nastawiły się głównie na serwis i montaż końcowy układów napędowych, o czym miał świadczyć profil planowanego Centrum Silników Wojskowych. W tym wypadku sporą rolę odegraliby podwykonawcy niewchodzący w skład PGZ, który byliby odpowiedzialni za produkcję podzespołów silników wysokoprężnych z żeliwa. Same WZM odpowiadałyby w łańcuchu produkcyjnym wyłącznie za montaż kompletnych silników i ich serwis.

W przypadku silników wysokoprężnych w Wojsku Polskim królują jednostki niemieckiego MTU, wykorzystywane w praktycznie każdym rodzaju nowoczesnego zmechanizowanego sprzętu wojskowego. Polityka zbrojeniowa naszego zachodniego sąsiada nie jest jednak przychylna wobec potencjalnego eksportu produktów wykorzystujących niemieckie podzespoły poza obszar Unii Europejskiej – mowa tu głównie o państwach afrykańskich i większości państw azjatyckich. Aby jakakolwiek współpraca z niemieckim przemysłem zbrojeniowego pozwalała na uniknięcie tego problemu, sami Niemcy musieliby się zgodzić na przeniesienie produkcji wszystkich podzespołów danego produktu do Polski i rezygnację z praw intelektualnych do tych części. Takie rozwiązanie w naszych warunkach można uznać za kompletnie niemożliwe, dlatego nasz przemysł zbrojeniowy zauważył problem związany z wykorzystywaniem niemieckich silników. Z tego względu zaczęto się interesować jednostkami napędowymi pochodzącymi z innych źródeł, które mogłyby zostać wykorzystane do odmian eksportowych naszych pojazdów. Niestety ze względu na możliwości niemieckiego przemysłu rynek jednostek napędowych jest mocno ograniczony. Potencjalne rozwiązania mogłyby pochodzić wyłącznie z Wielkiej Brytanii lub Włoch. Amerykanie dopiero rozwijają serię kompaktowych silników wysokoprężnych z dwusuwowym obiegiem pracy, natomiast silniki ukraińskie wykorzystują korpusy aluminiowe, co w połączeniu z próbą odejścia od wykorzystywania rosyjskich podzespołów kończy się niską sprawnością i nie najlepszą opinią azjatyckich użytkowników. Natomiast jeśli chodzi o pozostałe kierunki, producenci nie oferują silników wysokoprężnych o mocy minimum 1500 koni mechanicznych.

Nie można też zapomnieć o przekładni dla Nowego Czołgu Podstawowego. Niestety zarówno Włosi, jak i Brytyjczycy nie mają w ofercie własnego produktu w tej kategorii, a jeszcze większe wpływy ma niemiecki przemysł. Ze wspomnianych wcześniej powodów takie rozwiązanie może być nieadekwatne, lecz w Wojsku Polskim poza niemieckimi przekładniami są obecne również przekładnie amerykańskiego Allisona, stosowane w Krabach (i pojawią się w Borsukach). Nasz przemysł co prawda produkował do lat 90. przekładnie mechaniczne do T-72 współpracujące z silnikami o mocy do 1000 koni mechanicznych oraz na licencji Harvestera przekładnie hydromechaniczne do silników o mocy do 720 koni mechanicznych (jedną z takich przekładni umieszczono w demonstratorze czołgu lekkiego Anders), lecz konieczny jest zastrzyk nowych technologii, aby rozwiązane zastosowane w czołgu podstawowym było opłacalne. Z tego względu zdecydowanie się na przekładnię Allisona jest tak naprawdę jedynym rozwiązaniem, które pozwoliłoby na opracowanie nowoczesnych powerpacków niewykorzystujących niemieckich podzespołów. Inną opcją mogłaby być inżynieria wsteczna, lecz może się to wiązać z nieprzyjemnymi skutkami prawnymi. W pozostałych elementach modułowego układu napędowego, między innymi w przekładniach power take-off i przekładniach bocznych przenoszących bezpośrednio moment do układu jezdnego czołgu, możliwe byłoby wykorzystanie krajowych rozwiązań. Polski przemysł ciężki produkuje bowiem obecnie przekładnie tego typu pozwalające na współpracę z przekładniami Allisona i silnikami o mocy do 1000 koni mechanicznych, a w okresie prac nad Nowym Czołgiem Podstawowym byłoby prawdopodobnie możliwe opracowanie takowych przekładni do silników o mocy 1500–1700 koni mechanicznych.

Swoje zwalczacie, cudzego nie znacie

Pierwszym programem, na który wszyscy zwracają uwagę w odniesieniu do tematu nowego polskiego czołgu, jest program Main Ground Combat System realizowany przez francusko-niemiecką spółkę KNDS we współpracy z niemieckim Rheinmetallem. Czołg, który ma powstać w ramach tego programu, jest planowany jako następca Leopardów 2 w Bundeswehrze i Leclerców w Armée de terre wraz z wejściem do służby po roku 2035.

Należy się jednak spodziewać, że czołg niemiecko-francuski nie będzie wołem roboczym wojsk pancernych europejskiej części NATO. Zanosi się bowiem na to, że Niemcy chcą postawić na opracowanie od zera bardzo nowoczesnego, a zarazem bardzo drogiego czołgu. Wzorcem takiej drogi rozwoju jest opracowany już bojowy wóz piechoty Puma. Oficjalny koszt jego zaprojektowania i zakupu 350 pojazdów wynosi 6 miliardów euro, natomiast nieoficjalnie mówi się, że ostateczny koszt całkowity może wzrosnąć jeszcze dwukrotnie. Przykładem rozwiązania wpisującego się w taką koncepcję jest zarzucony na razie silnik wysokoprężny MTU MT893, w którego przypadku udało się uzyskać moc 1500 koni mechanicznych z pojemności silnika zaledwie 13 litrów. Dla porównania: proponowany w latach 90. silnik MT883 osiągnął taką moc przy pojemności 27 litrów, a pojemność pochodzącego z lat 70. silnika MB873 obecnego w Leopardach 2 wynosi aż 47 litrów. Efekt ten osiągnięto jednak z wykorzystaniem pomocniczego silnika elektrycznego, przez co nie można wykluczyć, że KNDS może pójść w stronę dostosowania czołgu do napędu hybrydowego. Jednocześnie Francuzi nieoficjalnie naciskają na opracowanie możliwie najlżejszego wozu, co w połączeniu z niewielkim silnikiem może oznaczać redukcji przestrzeni załogi, a co za tym idzie – również jej liczebności do zaledwie dwóch żołnierzy. Zadania pozostałej dwójki przejąłby przez wysoce zautomatyzowany system kierowania ogniem, który pomagałby wskazywać cele i dobierać amunicję, natomiast kierowanie pojazdem odbywałoby się z pomocą techniki drive-by-wire, przez co rozgraniczenie zadań kierowcy, dowódcy i działonowego uległoby całkowitemu zatarciu. Wzorcem dla takiego rozwiązania może być izraelska platforma doświadczalna Karmel, która pod względem założeń różni się jednak od przyjętego przez Niemców celu.

Oznacza to również, że naszpikowany elektroniką czołg może się okazać bardzo drogi nawet dla podatnika mieszkającego nad Renem lub Łabą, dlatego Niemcy mogą zachować w służbie czynnej (lub przynajmniej w rezerwie) Leopardy 2. Istnieje przypuszczenie, że pod koniec lat 20. czołgi te przejdą jeszcze jedną modernizację, która może stanowić rozwinięcie obecnie wdrażanej wersji Leopard 2A7V. Może więc dojść do analogicznej sytuacji jak w przypadku Pum i Marderów. W ramach najbliższej modyfikacji Marder zaczął się już zbliżać pod względem możliwości do „nowego” bwp Lynx KF31 (który zresztą bazował na Marderze) dzięki użyciu power-packa wykorzystującego silnik wysokoprężny Liebherr D956 (a nie, jak pierwotnie wspomniano, MTU MT890). Oznaczałoby to próbę zwiększenia możliwości niemieckiej Panzerwaffe niskim kosztem z wykorzystaniem istniejącego już sprzętu wojskowego, co kontrastowałoby z wysokim kosztem zakupu nowych czołgów – podobnie jak obecnie wygląda w przypadku Pum.

Trzeba być jednak świadomym tego, że potencjalny Nowy Czołg Podstawowy nie będzie tak zaawansowany jak potencjalny produkt niemiecko-francuski. Będzie raczej porządnym drugoligowcem, średniakiem pokroju tego, czym w obecnej generacji jest K2, Leclerc lub Ariete, aniżeli topowym pojazdem wykorzystującym topowe rozwiązania, jakich można się spodziewać po niemieckim MGCS. Ale mówiąc o średniaku, nie można mieć na myśli jego parametrów technicznych na początku służby. Chodzi o to, jak będzie traktowany przez wojsko i przemysł w trakcie potencjalnych czterdziestu pięciu lat mniej lub bardziej aktywnej służby. W przeciwieństwie do ośmiu odmian rozwojowych, które pojawiły się w czterdziestoletniej historii Leopardów 2 i Abramsów (nie uwzględniając wersji bazowej i prototypów), należy się spodziewać, że nasze czołgi w trakcie służby przejdą jedną, maksymalnie dwie poważne modernizacje. Trzeba mieć to na uwadze przy projektowaniu nowego czołgu podstawowego. Główną rolę będą odgrywać raczej niewielkie poprawki wdrażane podczas produkcji na podstawie uwag użytkownika i modyfikacje przeprowadzane podczas remontu już w trakcie służby, a nie głębsze zmiany po około dwudziestu latach od wejścia do użytku. Jednocześnie uproszczenie pewnych rozwiązań przez powtórne wykorzystanie części podzespołów pozwoli na obniżenie kosztów zarówno jego opracowania, jak i produkcji sprzętu dzięki uniknięciu problemu rozpoczęcia produkcji określonych podzespołów. Sporą rolę w tej kwestii będzie odgrywać „standardowy” pakiet opto- i radioelektroniki, który de facto powinien być standardem w polskich opancerzonych wozach bojowych. Do tego „standardu” można zaliczyć:

dzienne i nocne przyrządy obserwacyjno-celownicze opracowane przez PCO (PNK-72 Radomka, KLW-1 Asteria i jej spolonizowana wersja KLW-1E oraz najnowsze głowice optoelektroniczne GOC-1 Nike i GOD-1 Iris);

środki łączności pod postacią radiostacji cyfrowych firmy Radmor;

system łączności wewnętrznej Fonet;

system obserwacji dookólnej SOD-1 Atena;

system wykrywania promieniowania laserowego SSP-1 Obra-3 spięty z wyrzutniami granatów dymnych;

system wykrywania skażeń ABC Cherdes (prawdopodobnie planowany do zastąpienia przez nowy system, być może jego drugą lub trzecią generację).

Mimo wszystko próbuje się zdyskredytować zdolności polskiego przemysłu pancernego w kwestii produkcji, nie mówiąc o jej samodzielności. Tutaj na pierwszy plan wysuwają się regularne plotki na temat potencjalnego zakupu Abramsów i, szczególnie ostatnio, plotki o rzekomym dogadaniu się z południowokoreańskim Hyundaiem Rotem w sprawie krajowej produkcji czołgów K2.

W pierwszym przypadku jest to coraz mniej prawdopodobne ze względu na potencjalne koszty, które szacowano na około 20 miliardów złotych przy zakupie 800 czołgów i postawieniu przez GDLS centrum serwisowego. Polski przemysł nie miałby jakichkolwiek korzyści z tego zamówienia, a jednocześnie pojawiłby się na naszym polu  nieobecny dotąd, dużo silniejszy konkurent, który niekoniecznie byłby chętny do współpracy w stopniu co najmniej zadowalającym. Co więcej, najnowsze kwoty podane przez Departament Obrony dotyczące budżetu obronnego Stanów Zjednoczonych na przyszły rok wskazują, że cena Abramsów może znacząco wzrosnąć. W przypadku modernizacji pojedynczego czołgu M1 do standardu M1A2 SEPv3 podatnik zza oceanu ma zapłacić w 2021 roku 13,906 miliona dolarów (59,5 miliona złotych), z czego przy odjęciu kosztów zakupu pakietu logistycznego i szkoleniowego koszty spadają do 11,61 miliona dolarów (49,7 miliona złotych). W wyniku tego koszt zakupu Abramsów dla Wojska Polskiego w celu zastąpienia wszystkich obecnie używanych czołgów podstawowych wyniósłby proporcjonalnie około 47 miliardów złotych. Cena ta jednak wzrosłaby ze względu na konieczność odsprzedania niezmodernizowanych wozów, zapewnienia większego pakietu logistyczno-szkoleniowego ze względu na nieobeznanie naszych żołnierzy z eksploatacją tych czołgów i amortyzacji kosztów związanych z przeprowadzeniem procedury sprzedaży w ramach Foreign Military Sales. Jedynym sposobem na obniżenie kosztów programu byłaby oferta sprzedaży czołgów w wersji M1A1 SA, które są obecnie stosowane w części amerykańskich jednostek oraz trafiły w ramach kontraktów eksportowych do Australii i Maroka. Poza tym, że M1A1 SA jest tańszym czołgiem od M1A2 SEPv3, jest też lżejszy (62,3 tony w porównaniu z 73,5 tony M1A2 SEPv3), a przy tym lepiej dostosowanym do warunków europejskich. Dodatkowo zakupione przez nas czołgi musiałyby być pozbawione ważącego aż 3,9 tony aktywnego systemu ochrony, przy czym ich masa wzrosłaby dodatkowo przez demontowane moduły przedniego pancerza wieży, które zaprojektowano głównie dla równoważenia środka ciężkości wieży.

W drugim przypadku natomiast – to znaczy K2 – mamy do czynienia z kampanią reklamową, którą wywołał artykuł niemieckiego Welta, próbujący straszyć decydentów zza Odry możliwością utraty jakichkolwiek korzyści z utrzymywania prawie ćwierci tysiąca naszych Leopardów z racji pojawienia się odległego konkurenta. Mówiąc o kupnie 800 sztuk, trzeba mieć świadomość tego, że dotyczy to wymiany nie tylko samych T-72M/M1 i PT-91 (których liczba w Wojsku Polskim nie przekracza łącznie 550 sztuk), lecz również Leopardów 2, w tym modernizowanych obecnie do standardu 2PL. Decydowanie się na ujednolicenie floty pancernej z wykorzystaniem czołgu obecnej generacji wydaje się decyzją co najmniej wątpliwą właśnie ze względnie na obecność czołgów tej generacji w naszym wojsku. Dlatego też wskazany jest przeskok generacyjny, podobnie jak będzie to w przypadku wymiany bojowych wozów piechoty. Jednocześnie taka liczba czołgów zamówionych przez jedno państwo będzie łakomym kąskiem dla każdego producenta na rynku, a jednocześnie jest to liczba pozwalająca na posiadanie własnej, opłacalnej linii produkcyjnej w krajowych zakładach zbrojeniowych. Z tego powodu prawdopodobne jest pojawienie się oficjalnych ofert pochodzących z bardziej „egzotycznych” kierunków niż Korea Południowa.

Koreańską ofertę może pogrzebać ustalony przez nią horyzont czasowy. Nie ma jakichkolwiek szans, aby produkcja nowych czołgów rozpoczęła się już w roku 2023. Oferta złożona przez Hyundai Rotem dotyczy możliwość sprzedaży maksymalnie jednego batalionu K2 (pięćdziesiąt osiem wozów) do końca tej dekady wraz z wozami towarzyszącymi i dopiero po tej dostawie możliwe byłoby rozpoczęcie produkcji licencyjnej. Mówimy więc o dostawie czołgów w większej liczbie dopiero po roku 2030. Dodatkowo oferta, która przedostała się do mediów, w momencie publikacji była już nieaktualna, zaś jej koszt od momentu pojawienia się w rzeczywistości wzrósł o ponad 15% względem oficjalnie podawanej wartości tylko z powodu inflacji i pogorszenia się kursu dolara. Ponadto podobnie jak w przypadku domniemanego kontraktu dla Omanu żadna decyzja w tej sprawie nie została jeszcze podjęta.

Współpraca z Włochami

Dla porównania oferta współpracy z włoskim Leonardo określa możliwość rozpoczęcia produkcji w ciągu dziesięciu lat po podpisaniu umowy na pracę rozwojową i uiszczeniu jej kosztów, a zakładany okres eksploatacji zmodernizowanych czołgów Ariete wskazuje, że Włosi chcieliby wdrożyć następcę do służby najpóźniej w roku 2031. Obecność Iveco w potencjalnym międzynarodowym konsorcjum natomiast pozwoliłoby naszemu przemysłowi na opracowanie eksportowych odmian wozów bojowych, które pomimo zagranicznego zainteresowania nie mogą zostać sprzedane z powodu embarga na niemieckie silniki stosowane w polskich wozach bojowych. Zastosowanie włoskich zamienników uwalnia PGZ od tego problemu, dzięki czemu jedynym problemem pozostaje wtedy Ministerstwo Obrony Narodowej i jego niechęć do sprzedaży krajowych wyrobów – być może z obawy o kradzież opracowanych przez nas technologii przez stronę kupującą lub inne podmioty. W celu wyeliminowania tego problemu wskazany będzie równomierny podział praw do produkcji, modernizacji i własności intelektualnej do nowego czołgu ze stroną włoską.

Dodatkowo obecna historia z Leopardami 2 (a wcześniej też z BWP-1) pokazuje, z jakimi problemami i zagrożeniami może się borykać eksploatacja większej liczby wozów bojowych niewyprodukowanych w kraju, nawet jeśli krajowy przemysł ma możliwość pełnego serwisu. Istotne są ukryte ograniczenia konstrukcyjne, które mogą się ujawnić dopiero w wyniku nasilonej eksploatacji, jak w przypadku Leopardów, lub w przypadku braku głębszej znajomości sprzętu, co było widoczne w latach 90. przy wczesnych próbach modernizacji BWP-1. Jednocześnie właściwy producent wozu bojowego niekoniecznie musi oferować w ramach pakietu modernizacyjnego elementy, które pozwoliłyby na wyeliminowanie tych ograniczeń, co finalnie prowadzi do znacznego pogorszenia sprawności sprzętu w dłuższym przedziale czasowym. Taki problem pojawił się w przypadku Leopardów i realizowanej obecnie modernizacji z pomocą Rheinmetalla, którego zakłady w Kilonii (wcześniejszy Maschinenbau Kiel) produkowały w latach 80. i 90. czołgi dla Bundeswehry we współpracy z Krauss-Maffei Wegmann.

Jak zatem widać, znaczącej różnicy czasowej między dwiema ofertami tak naprawdę nie ma. Nawet gdyby Koreańczycy oferowali możliwą dostawę znacznej liczby czołgów w krótszym terminie, i tak ze względu na już realizowane zakupy uzbrojenia w Stanach Zjednoczonych większe środki przeznaczone na zakup nowych czołgów pojawią się najwcześniej w okolicach roku 2025–2027. To natomiast oznacza, że chcąc nie chcąc, polscy pancerniacy będą musieli wciąż korzystać ze niezmodernizowanych PT-91 lub tylko zmodyfikowanych T-72M1 przez najbliższą dekadę. Jednocześnie dużo niższy koszt pracy rozwojowej – zarówno ogólny, jak i w rozbiciu na pojedyncze lata – sprawia, że na krótszą i dłuższą metę opłacalna staje się opcja włoska, natomiast wzajemny transfer technologii wybiegałby znacznie poza zakres prac nad czołgiem podstawowym. Ostatnią, lecz różną ważną kwestią jest to, że transferu technologii bardziej potrzebuje strona włoska, która z powodu takiej samej niechęci wobec obecności w programie MGCS jak w naszym przypadku jest wręcz skazana na współpracę z naszym przemysłem przy rozwoju pojazdów pancernych. W innym wypadku jedyną alternatywą dla trzeciego największego koncernu zbrojeniowego w Europie jest utrata konkurencyjności na rynku pojazdów lądowych i skazanie włoskich sił zbrojnych na zakup gotowych niemieckich rozwiązań. Lecz obecność strony włoskiej, która jest reprezentowana przez dwa podmioty (a nie przez jeden, jak wcześniej przy możliwości współpracy z Rheinmetallem), sprawia, że konieczne jest zapewnienie odpowiedniego zakresu prac zarówno dla Iveco, jak i dla Leonardo. Jeśli zwrócimy uwagę na nasze dotychczasowe prace rozwojowe związane z projektami pancernymi, zauważymy, że nasz przemysł zawsze skupiał się głównie na zaprojektowaniu dobrego podwozia dla całego pojazdu. Logiczne jest zatem, że Włosi mogą wtedy odpowiadać za zaprojektowanie wieży. Sami jednak chcą, aby w ich części pracy znalazły się podzespoły polskiej produkcji, które będziemy mogli zaprojektować na potrzeby Nowego Czołgu Podstawowego.

Dodatkowo w obliczu naszego zapotrzebowania na czołgi nowej generacji współpraca z Włochami, które mają dużo mniejsze zapotrzebowanie, otwiera możliwość natychmiastowego rozpoczęcia produkcji eksportowej. Skupienie sił na pozyskaniu klienta, który jest skłonny do zakupu czołgów w liczbie zbliżonej do potencjalnego włoskiego zamówienia (minimum 200–250 wozów) i najlepiej jest ulokowany w Europie Środkowo-Wschodniej, pozwoli na łatwe zabetonowanie rynku w tej części naszego kontynentu. Idealnym kandydatem jest Rumunia, wykorzystująca przestarzałe czołgi T-55 i P124, które zamiera zastąpić nowymi czołgami w liczbie 276 sztuk (pięć batalionów). Mimo plotek o  planie zakupu pięćdziesięciu czterech Leopardów 2A7V z opcją na kolejne 108 wszelkie ruchy w tym kierunku są ograniczone przez niewielki budżet, który jest obecnie wykorzystywany na spłatę kontraktów na zakup systemów przeciwlotniczych Patriot i wyrzutni rakietowych HIMARS oraz spodziewane podpisanie kontraktu na budowę czterech korwet wielozadaniowych. To sprawia, że przy uwzględnieniu pełnego krajowego zapotrzebowania w potencjalnej produkcji Nowego Czołgu Podstawowego ze wspólnej stajni PGZ i Leonardo łączna produkcja może dotyczyć nawet 1500 czołgów wraz z dodatkowymi wozami towarzyszącymi. Jest to trzykrotnie więcej, niż można się spodziewać przy czołgu niemiecko-francuskim. W przypadku innych potencjalnych klientów z tej części Europy należy się spodziewać dużo mniejszych zamówień, zwykle jednego, maksymalnie dwóch batalionów czołgów (czyli 50–100 czołgów wraz z „otoczką”). Jednocześnie problemy Rheinmetalla na Bliskim Wschodzie sprawiają, że czołg polsko-włoski może być jedynym europejskim pojazdem pancernym dostępnym w sprzedaży na Półwyspie Arabskim. W przypadku konkurencji na obszarze Europy należy się spodziewać, że ze względu na koszty nie będzie nią na pewno czołg opracowany w programie MGCS. Jeśli jednak niemiecki przemysł zbrojeniowy będzie chciał konkurować na obszarze Unii Europejskiej i Europy Południowo-Wschodniej, jest możliwe, że Rheinmetall dzięki wykorzystaniu współpracy z brytyjskim przemysłem zbrojeniowym i prawdopodobnej próby nawiązania relacji z przemysłami państw skandynawskich (Norwegii i Szwecji) będzie próbował opracować tańszy zamiennik dla MGCS. Taka zapowiedź zresztą pojawiła się ze strony Rheinmetalla (lecz bez wspomnianej jakiejkolwiek współpracy), a według plotek pierwsze koncepcje mogą się pojawić już na najbliższych targach Eurosatory w Paryżu.

Baran i jego rogi

Współpraca z włoskim przemysłem zbrojeniowym (głównie pod egidą Leonardo) przy opracowaniu wspólnego czołgu podstawowego może się wydawać najkorzystniejsza dla polskiego przemysłu. Żeby mieć aktualny pogląd na sytuację obecną we Włoszech, warto się przyjrzeć ruszającej w przyszłym roku modernizacji czołgów C1 Ariete (pol. baran – w znaczeniu astronomicznym i astrologicznym). W ramach umowy podpisanej z Konsorcjum Iveco-Oto Melara (CIO) na początek mają powstać trzy prototypowe wozy, które będą poddane testom poligonowym. Docelowo natomiast proces MLU ma przejść około 160 czołgów, które służą obecnie w trzech jednobatalionowych pułkach pancernych liczących po pięćdziesiąt cztery wozy.

Włosi za najbardziej priorytetowe aspekty uznali poprawienie mobilności i unifikację z innymi włoskimi wozami bojowymi – szczególnie „czołgami kołowymi” B2 Centauro, które są najnowszym produktem konsorcjum. Dlatego też Ariete otrzyma w nowy power-pack, w którego skład wejdzie zaprojektowany jeszcze półtorej dekady temu specjalnie na potrzeby tej modernizacji 12-cylindrowy silnik wysokoprężny Iveco VECTOR 12V o pojemności 30 litrów, osiągający moc 1500 koni mechanicznych. Silnik ten wykorzystuje w dużym stopniu wspólne podzespoły z obecnymi w Centaurach 910-konnymi silnikami VECTOR 8V. Ułatwi to użytkowanie i serwis. Innym ważnym, choć niedocenianym, aspektem jest modernizacja zawieszenia, która będzie polegała na wymianie drążków skrętnych, przekładni bocznych i wahaczy we wszystkich czołgach, co zostanie uzupełnione przez wymianę gąsienic.

Jak można więc zauważyć, zakres modernizacji czołgów Ariete będzie dużo większy od zakresu modernizacji francuskich Leclerców, w której kluczowym elementem będzie nowy system zarządzania polem walki. To dowodzi, że modernizacja czołgów będzie pokazem rzeczywistych zdolności włoskiego przemysłu zbrojeniowego w kwestii opracowania nowego sprzętu pancernego, które można w takiej sytuacji stawiać wyżej od możliwości skupionej na produkcji sprzętu lotniczego francuskiej zbrojeniówki; po roku 2025 jedynym oferowanym przez nią typem sprzętu gąsienicowego będą Leclerki, których produkcja zresztą dobiegła końca dwadzieścia lat temu. Jednocześnie może to wyjaśniać, dlaczego Francuzi nie chcieli w programie MGCS udziału polskiego przemysłu zbrojeniowego, na który podobno nalegali Niemcy. Prawda jest też taka, że Francuzi od końca drugiej wojny światowej nie zaprojektowali ani jednego typu czołgu średniego lub podstawowego, nie bazując bezpośrednio na rozwiązaniach niemieckich lub oficjalnie wykorzystując szeroką pomoc niemieckiego przemysłu w pracach rozwojowych. Natomiast wykluczenie Francji z MGCS spowodowałoby, że zachodni sąsiedzi Niemiec mogliby zostać sprowadzeni do roli zwykłych klientów bez możliwości osiągnięcia jakichkolwiek większych korzyści.

W wątku Ariete wiadomo ponadto nieoficjalnie, że w ramach współpracy strona włoska (dokładniej Iveco) zakłada wykorzystanie wspomnianego silnika VECTOR 12V we wspólnie opracowanym następcy obecnie eksploatowanych czołgów polskich i włoskich, przy czym zapas modernizacyjny silnika pozwala na podniesienie jego mocy do 1600 koni mechanicznych. Może to stanowić kolejny dowód, że modernizacja Ariete służy bardziej sprawdzeniu kompetencji zachowanych przez CIO niż odłożeniu w czasie tematu następcy. Dodatkowo do modernizacji przymierzano się od ponad piętnastu lat, co nie oznacza długotrwałej służby. Wręcz przeciwnie, zmodernizowane czołgi mają zostać planowo wycofane ze służby w roku 2035, co oznacza, że włoskie siły zbrojne mogą oczekiwać nowego czołgu podstawowego w czasu krótszym niż planowane wdrożenie czołgu niemiecko-francuskiego.

Całokształt

Ostatnim pytaniem, na które trzeba odpowiedzieć, jest to, jak powinno się „opakować” czołg nowej generacji. Właśnie układ konstrukcyjny wpływa na bezpośrednie bezpieczeństwo załogi przez zapewnienie izolacji magazynów amunicyjnych i pozwala na optymalne rozmieszczenie opancerzenia. Ponadto wskazane jest zachowanie możliwości wdrożenia przyszłych modyfikacji, między innymi z wykorzystaniem niedostępnych lub zbyt drogich obecnie rozwiązań. Tę możliwość można rozumieć jako zapewnienie dodatkowej przestrzeni w poszczególnych przedziałach wozu bojowego.

Ze względu na korzyści i zagrożenia można dojść do wniosku, że zarówno najtańszą, jak i na ten moment najbezpieczniejszą opcją jest zaprojektowanie pojazdu z bardzo dobrze opancerzonym kadłubem wykorzystującym niskoprofilową wieżę załogową. Ten pojazd powinien być jednak na tyle wszechstronny, aby był dostosowany również do montażu klasycznej wieży załogowej i (w przyszłości) prawdopodobnie bardziej perspektywicznej wieży bezzałogowej, co wynika po prostu z nieznajomości założeń związanych z wyszczególnieniem kolejnej generacji czołgów podstawowych. Takie rozwiązanie jednak wymusza kompromis pod względem aranżacji wnętrza kadłuba. W przypadku wieży bezzałogowej pancerniacy tracą włazy ewakuacyjne obecne do tej pory w wieży, a gdy członkowie załogi są umieszczeni w niewielkiej cytadeli z przodu kadłuba, nie ma też miejsca na dodatkowe włazy w dnie kadłuba. Wtedy jedyne włazy są umieszczone nad ich głowami. Z tego powodu układ z silnikiem z przodu wbrew pozorom oferuje większe bezpieczeństwo żołnierzom od standardowego układu, gdyż mogą wtedy się opuścić pojazd również przez włazy (lub rampę) z tyłu kadłuba.

Jednocześnie modułowość pozwala na rozwiązanie niekoniecznie potrzebnego problemu ciężkiego bojowego wozu piechoty na podwoziu czołgowym. Jedyne zmiany dotyczą wtedy aranżacji wewnątrz pojazdu bez konieczności powtarzania całego cyklu projektowego. Te zalety są jednak niwelowane przez większą masę kadłuba spowodowaną koniecznością rezerwacji miejsca na silnik z przodu czołgu i związaną z tym niekoniecznie optymalną geometrię przedniego pancerza kadłuba. To oznacza, że nieopłacalna byłaby decyzja o montażu wieży bezzałogowej i ulokowaniu silnika z przodu, jeśli nie ma w planach opracowania w ramach programu czołgowego ciężkiego (55–60 ton) bojowego wozu piechoty uzbrojonego w armatę automatyczną lub napędową kalibru 30–60 milimetrów. W innym wypadku wskazane jest jednak stworzenie klasycznego czołgu z niskoprofilową wieżą załogową, który będzie oferował zwiększoną ochronę kadłuba, lecz bez kompromisów związanych z jego geometrią.

Czołg z wieżą niskoprofilową nie wymaga ponadto konieczności przystosowania do dwuosobowej załogi wetroniki, która jest obecnie optymalna dla układu wykorzystującą wieżę bezzałogową. W zamian można zachować bardziej konserwatywny podział zadań między trzech członków załogi lub nawet dodatkowo zapewnić przestrzeń dla potencjalnego czwartego czołgisty. Taka możliwość stanie się bezpiecznikiem w przypadku pojawienia się klienta z nietypowymi, ortodoksyjnymi wymaganiami w stosunku do wozu nowej generacji.

Nie można też zapominać o konieczności rezerwacji przestrzeni dla drugiego, również odizolowanego od załogi rzutu amunicji. Oparcie się wyłącznie na jednym rzucie może spowodować znaczny spadek liczby przewożonej amunicji, przez co ten na dłuższą metę będzie miał ograniczone możliwości walki. Co więcej, powstaje problem wybuchu amunicji, który nawet bez uszczerbku dla załogi skutkuje tak zwanym firepower kill ze względu na brak zapasowej amunicji, a tym samym utratą zdolności do walki. Dlatego też w Abramsach poza magazynem w niszy wieży obecny jest w tylnej części kadłuba niewielki schowek na sześć sztuk amunicji kalibru 120 milimetrów, z którego można korzystać w razie utraty amunicji w wieży. O dziwo, ten magazyn nie jest często wykorzystywany, przez co młodsi amerykańscy czołgiści mogą nawet nie mieć świadomości jego istnienia. Umieszczenie zapasowego magazynu w tylnej części kadłuba, blisko przedziału napędowego, jest wskazane, ponieważ zmniejsza się ryzyko porażenia również tego rzutu amunicji. Jego obecność z przodu kadłuba (jak w większości czołgów podstawowych) może częściowo osłabić ochronę kadłuba od przodu, a także grozi łatwiejszym zniszczeniem czołgu z wykorzystaniem przeciwpancernej amunicji kierowanej. Ulokowanie magazynu w podłodze kadłuba natomiast grozi porażeniem czołgu przy wykorzystaniu min przeciwdennych.

Niestety problemem znacznie utrudniającym korzystanie z zapasowego magazynu w kadłubie będzie większa amunicja kalibru 130 lub 140 milimetrów. W przypadku 130 milimetrów może się to stać bardziej kłopotliwe ze względu na budowę amunicji zespolonej. Jedynym rozwiązaniem może być zastosowanie konstrukcji układu ładowania podobnego do rozwiązania opracowanego przez amerykański Meggitt na potrzeby kołowego wozu wsparcia ogniowego M1128 Mobile Gun System lub też, w mniejszym stopniu, do układu z koncepcyjnego Obiektu 477 Bokser. W jego przypadku czołgiści mają do dyspozycji niewielki magazyn bębnowy pierwszego rzutu, umieszczony w koszu pomiędzy siedzeniami dowódcy i działonowego, obracający się razem z wieżą. Dodatkowo za przedziałem bojowym umieszczono drugi magazyn bębnowy, który pełni funkcję drugiego rzutu i może zasilać amunicją magazyn pierwszego rzutu. Użycie takiego układu z wykorzystaniem bębnowego automatu ładowania o pojemności 6–8 nabojów (analogicznego do propozycji automatu ładowania w czołgu lekkim Anders/Gepard) w roli magazynu pierwszego rzutu oraz taśmowego automatu ładowania o pojemności co najmniej 22 nabojów, który – w pełni odizolowany od załogi – zostałby umieszczony między przedziałem bojowym a napędowym w roli magazynu drugiego rzutu, pozwoliłoby na znaczne zmniejszenie gabarytów wieży niskoprofilowej powyżej jej pierścienia. Dzięki temu możliwe będzie skupienie się na ochronie pasywnej kadłuba, gdyż pancerz wieży będzie wymagał dużo mniejszej objętości do zapewnienia odpowiedniego poziomu ochrony. Jednocześnie to pozwoli na umieszczenie tak zwanych słabych ogniw w stropie kadłuba nad magazynem drugiego rzutu w celu dodatkowej ochrony załogi, gdyż wieża nie będzie wtedy zakrywać znacznej przestrzeni nad kadłubem. Jedynym mankamentem jest magazyn pierwszego rzutu, który ze względu na położenie może zostać co najwyżej osłonięty warstwami przeciwodłamkowymi, lecz nie może zostać całkowicie odizolowany od załogi. Z drugiej strony ograniczona pojemność będzie sprawiać dużo mniejsze problemy od dotychczasowych magazynów umieszczonych z przodu kadłuba (18 nabojów w Leclercu, 24 w K2, 27 w Leopardzie 2 i Ariete) lub centralnie pod wieżą (15 nabojów w Ariete), jak też będzie się charakteryzować dużo mniejszymi wymiarami (walec o średnicy 80–100 centymetrów i długości 120–130 centymetrów).

Jak można więc zauważyć, wskazany układ konstrukcyjny Nowego Czołgu Podstawowego różni się częściowo od tego, co znamy z czołgów obecnej generacji. Ma to głównie na celu zwiększenie bezpieczeństwa czołgistów przy jednoczesnym obniżeniu masy wozu lub poprawie opancerzenia w obszarze zajmowanym przez załogę. Nie byłby to jednak układ tak nowoczesny, jakiego będzie można się spodziewać po niemieckich następcach Leoparda 2. W dodatku tak skonstruowany czołg podstawowy może być wyraźnie dłuższy od dotychczasowych konstrukcji. Dla solidnego średniaka, jakim powinien być czołg polsko-włoski, może to być jednak wystarczające, a jednocześnie na tyle tanie, aby czołg spotkał się z dużo większym zainteresowaniem od wyrobu KNDS.

Gdzie jest Gepard?

W całokształcie dyskusji na temat następcy T-72/PT-91 całkiem zapomniana wydaje się kwestia opracowania Wozu Wsparcia Bezpośredniego Gepard. Podstawowym pytaniem, które zawsze zadawano w odniesieniu, brzmiało: czy on jest tak naprawdę potrzebny w Wojsku Polskim?

W celu dalszej dyskusji nad Gepardem trzeba przede wszystkim obalić dwa mity związane z masą tego „czołżka”. Pomimo powtarzanych informacji, że Gepard miał ważyć 35 ton, informacje potencjalnego producenta (OBRUM-u) wskazują, że już na wczesnym etapie przewidziano możliwość podniesienia masy bojowej Geparda aż do 49 ton, co się równa masie zmodernizowanego PT-91. Można więc zauważyć, że Wóz Wsparcia Bezpośredniego mógł się okazać czołgiem niekoniecznie lekkim, lecz też charakteryzowałby się większą odpornością od 35-tonowego wozu bojowego. Dodatkowo założono, że Gepard ma być osłaniany pancerzem kompozytowym na poziomie prawdopodobnie szóstym (co pozwalałoby na pełną ochronę przed rosyjską amunicją kalibru 30 milimetrów), który byłby wsparty przez pancerz ERAWA. Jeśli osłona zasadnicza byłaby zoptymalizowana pod ochronę przed pociskami kumulacyjnymi, na co ewidentnie wskazują dostępne informacje, możliwe będzie zapewnienie całkiem przyzwoitej ochrony przed starszą amunicją przeciwpancerną, w tym kumulacyjną amunicją czołgową wykorzystującą pojedynczą głowicę bojową i nowoczesnymi ppk małego kalibru.

Drugim mitem jest to, czy tak lekki czołg jest nam potrzebny. Sam Gepard – jak możecie zauważyć – nie jest w ogóle potrzebny w Wojsku Polskim. Jest natomiast potrzebny polskiemu przemysłowi zbrojeniowemu, czego (o dziwo) sam przemysł nie do końca jest świadomy. Czołg lekki, średni, podstawowy, jakkolwiek można go nazwać, o masie poniżej 50 ton jest dużo atrakcyjniejszą formą dla państw, które przemieszczanie wojsk opierają głównie na transporcie morskim lub lotniczym bądź w których ze względu na warunki terenowe wysoka masa klasycznego czołgu podstawowego byłaby raczej kłopotem aniżeli pomocą. Przykłady takich czołgów można spotkać przede wszystkim w Azji, gdzie państwa spodziewają się toczyć walki w Himalajach lub na archipelagach ulokowanych przy Oceanie Spokojnym. Wzorcowym przedstawicielem takiego myślenia jest „średni” Czarny Tygrys (Harimau Hitam), którego masa wynosząca 30–35 ton została podyktowana przede wszystkim możliwością transportu zamówionymi przez Indonezję samolotami transportowymi Airbus A400M Atlas. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że ostateczna masa czołgu jest znacznie wyższa od pierwotnych założeń, zgodnie z którymi w wersji bazowej miał ważyć jedynie 24 tony. Ma to plusy, gdyż czołg spotkał się ze sporym zainteresowaniem ze strony innych państw Azji Południowo-Wschodniej, które walczą z podobnymi problemami logistycznymi. Odpowiedzią na ten projekt jest chiński typ 15 o zbliżonej masie (33–36 ton), który podobnie jak zastępowany przez niego typ 62 będzie przeznaczony przede wszystkim do działań w południowych Chinach i Tybecie. Natomiast piechotę morską prawdopodobnie wcześniej wyposażono w wozy wsparcia ogniowego oparte na amfibiach transportowych typu 05. Trzecim przedstawicielem tego światopoglądu jest japoński czołg podstawowy typ 10, stworzony głównie z myślą o zachowaniu podobnego poziomu ochrony co zaprojektowany jeszcze w latach 80. 50-tonowy typ 90. Dzięki dodatkowemu wykorzystaniu łatwo demontowanych pasywnych osłon dodatkowych jego masa w konfiguracji bazowej/transportowej spadła do zaledwie 40 ton. W najbliższym czasie atrakcyjny dla producentów czołgów lekkich może się okazać kierunek południowoamerykański. Jednym z potencjalnych kupców w tamtym obszarze jest Brazylia, która ostatnio wyraziła zainteresowanie zakupem nowoczesnego czołgu o masie do 50 ton z pancerzem przednim o średnim poziomie ochrony (około 360 milimetrów RHAe) i uzbrojonego w kompaktową jak na nasze warunki armatę kalibru 105 milimetrów. Wozy trafiłyby na wyposażenie czterech tamtejszych pułków pancernych (czyli około 280 czołgów plus rezerwa sprzętowa).

Jak można zatem zauważyć, czołgi lekkie są atrakcyjnym produktem w rejonach, w których można zauważyć wyraźne ograniczenia masowe wynikające z geografii – państw położonych na archipelagach (rejon Oceanu Spokojnego), gdzie ograniczeniem jest ładowność samolotów transportowych i okrętów transportowo-desantowych, jak też położonych w wysokich masywach górskich lub w klimacie tropikalnym, gdzie ciągi komunikacyjne charakteryzują się ograniczoną nośnością, a nie ma nizin o znacznej powierzchni (jak w północnych Włoszech). Takowe czołgi są również atrakcyjne ze względów na zasoby sprzętowe sąsiednich państw, w których podstawą wojsk pancernych pozostają stare czołgi T-54/55 – słabo opancerzone jak na obecne warunki i słabo uzbrojone. Podstawową amunicją przeciwpancerną pozostają tam drugowojenne pociski BR-412, przed którym można ochronić czołg lekki w zakresie odległości strzału przekraczającej 1500–2000 metrów przy jednoczesnym zmieszczeniu zakresu ochrony w normie STANAG 4569 Edition 2. Takie warunki można zaobserwować przede wszystkim w państwach afrykańskich.

W naszym wypadku nie można zauważyć żadnego z powyższych czynników. Podstawą rosyjskich wojsk pancernych są T-72B i ich odmiany rozwojowe, dużo lepiej uzbrojone i opancerzone od czołgów T-55. Natomiast nasze ciągi komunikacyjne mimo obecnych mitów wywodzących się jeszcze z poprzedniej epoki charakteryzują się dobrą nośnością. Zgodnie z badaniami przeprowadzonymi w 2012 roku przez Instytut Badawczy Dróg i Mostów we współpracy z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad na 8652 mostach znajdujących się w ciągu dróg krajowych i 4647 mostach znajdujących się w ciągu dróg lokalnych wykazano, że wóz bojowy o masie 60 ton może bez problemu przejechać przez:

każdy most o szerokości 4–7 metrów;

85% przepraw wybudowanych po roku 1985;

64% przepraw wybudowanych przed tym rokiem.

Co więcej, na podstawie badań przygotowano procedury na wypadek spotkania 60-tonowego wozu bojowego z przeprawą o nośności, przykładowo, 40 ton przy spełnieniu warunku przekroczenia tej przeprawy przez dany pojazd bez jakiegokolwiek wsparcia inżynieryjnego. Tak ciężki pojazd może pojedynczo przekroczyć przeprawę bez jakichkolwiek problemów, pod warunkiem że podczas procedury nie będzie się poruszać z prędkością przekraczającą 10 kilometrów na godzinę. Wąskim gardłem jest w tym wypadku infrastruktura kolejowa, lecz ta jest dostosowana do przewozu pojazdów o masie nieprzekraczającej 60–63 ton na wszystkich liniach kolejowych lub 70 ton na części linii o zwiększonej nośności.

Druga przyczyna, dla której naszemu przemysłowi zbrojeniowemu jest potrzebny czołg lekki, to konieczność posiadania własnego demonstratora technologii na potrzeby programów badawczo-rozwojowych pancernych wozów bojowych. W obecnych czasach modułowość systemów bojowych montowanych na pojazdach osiągnęła taki poziom, że czołg podstawowy i czołg lekki mogą być w dużym stopniu zunifikowane dzięki zastosowaniu tych samych podzespołów. Czołg lekki i bojowy wóz piechoty również mogą wykorzystywać takie same podzespoły. Na podstawie tego możemy wnioskować, że czołg lekki może być najlepszą platformą testową dla podzespołów dla czołgów podstawowych i dla bojowych wozów piechoty. Do tych podzespołów możemy zaliczyć między innymi:

system kierowania ogniem wraz z optoelektroniką;

automat ładowania;

pancerz specjalny (różniący się liczbą warstw względem docelowego);

aktywne systemy ochrony;

zawieszenie hydropneumatyczne;

systemy łączności;

systemy świadomości sytuacyjnej;

układy napędowe (głównie w odniesieniu do bwp)

Dodatkowo z wykorzystaniem platformy testowej możliwa będzie weryfikacja koncepcji układów konstrukcyjnych wozów bojowych w odniesieniu do zastosowanej wieży (załogowej lub bezzałogowej) i pomieszczenia załogi (i desantu) wewnątrz pojazdu. Dzięki temu będzie możliwe obniżenie kosztów badań z racji gotowej modułowej platformy doświadczalnej oraz będzie można uniknąć ryzyka wyrzucenia pieniędzy w błoto w przypadku nietrafienia z koncepcją. Jednocześnie posiadanie takiej platformy będzie pozwalało na rozwinięcie kompetencji obecnie zarzuconych (projektowanie wież z uzbrojeniem wielkokalibrowym) i nieposiadanych (projektowanie układów napędowych), co może przynieść korzyść w przyszłości. Z drugiej strony obok posiadania pojedynczej platformy doświadczalnej na potrzeby przemysłu można mieć jednocześnie w ofercie gotowy do produkcji czołg lekki z przeznaczeniem dla klientów zagranicznych.

Podsumowanie

W rzeczywistości to od MON-u (i nie tylko ze strony decyzyjnej) zależy, czy Wilk stanie się spełnionym snem Giedymina czy też ostatecznie spocznie na górze Mendoga. Ze względów czysto propagandowych zdecydowanie się na wybranie polsko-włoskiej oferty może się wydawać opłacalne, gdyż poza czysto niskimi pobudkami będzie okazja na poprawienie bilansu części budżetu ministerstwa przeznaczonej na prace rozwojowe. Inne, finalizowane już programy modernizacyjne budzą jednak obawę, że górę wezmą prywatne interesy kilku osób, które będą decydować o ostatecznym wyborze partnera w drodze ku następcy T-72 w naszym wojsku. Efekt jest taki, że kupujemy sprzęt wojskowy bez jakichkolwiek korzyści dla przemysłu i w oderwaniu od prac rozwojowych obliczonych na możliwość własnej produkcji owego sprzętu, często nowocześniejszego od wersji, którą ostatecznie otrzyma nasze wojsko jako gotowy produkt. Naraża się przy tym Skarb Państwa na wielomilionowe straty finansowe związane z przeznaczeniem pieniędzy na budowę własnych zdolności produkcyjnych, których ostatecznie nie wykorzystamy.

Jeszcze inna kwestia to podejście do partnera przemysłowego, którym mogą być Włosi. Każdy Czytelnik, łącząc ze sobą słowa „Włochy” i „czołg”, będzie widzieć przed oczami czołg Ariete, który nie bez powodu jest uważany za jedną z gorszych konstrukcji opracowanych na Zachodzie. Włosi jednak są świadomi tego problemu, dlatego też chcą zerwać z tradycją produkcji broni pancernej opartej na konstrukcji Leoparda 1, podobnie jak my chcemy zerwać z tradycją T-72 i ogólnie radzieckiej myśli technicznej. Dlatego też oczekują, że to my pomożemy im zaprojektować całkiem nowy czołg, całkowicie wolny od wad dotychczasowych włoskich konstrukcji. Ponadto większość ludzi nie wyobraża sobie, abyśmy to my mogli być liderem przy poważnym projekcie przemysłowo-wojskowym. Przyjmują więc postawę serwilistyczną, oczekując, że ktoś wykona robotę za nas, i nie oczekując jakichkolwiek korzyści z nauki pochodzącej z realizacji projektu rozwojowego i konstruowania sprzętu wojskowego.

Najgorsze może być wybrzydzanie i brak jakiejkolwiek decyzji w odniesieniu do tego, jaka będzie przyszłość polskich wojsk pancernych. Logiczne jest, że ludzie przywiązują się do obecnej sytuacji i że trudno jest przejść jakąkolwiek głębszą zmianę w życiu. Podobnie jest ze sprzętem wojskowym, gdzie standardową mantrą przy wyborze następcy jest niepisana zasada „chcemy dokładnie to samo, ale lepsze”. Lub też, nie wiedząc, czego wojsko potrzebuje, albo nie podejmuje się jakiejkolwiek decyzji, czym ma się charakteryzować nowy sprzęt, albo stosuje się regułę APEX, zgodnie z którą wszystko musi być „naj”. Efekt niestety może być taki, że wszelkie oferty poważnej współpracy przemysłowej przestaną być aktualne, a my zostaniemy tylko z potrzebą zakupu gotowych czołgów z możliwością co najwyżej ich remontowania w krajowych zakładach, podczas gdy wcześniej mogła istnieć możliwość ich współprodukcji.

W przeciwieństwie jednak do niektórych programów mamy jeszcze czas na niepopełnienie błędu, który będzie skutkował negatywnymi konsekwencjami w przyszłości. Czas jednak nie jest miarą nieskończoną.

PIOTR ZBIES, KONFLIKTY.PL

Więcej postów