„Pomyłkowy” nalot sił międzynarodowej koalicji na pozycje syryjskiej armii może wiele kosztować Amerykę, uważa publicysta magazynu The American Conservative Daniel Larison. Pentagon oświadczył, że nalot mógł być wynikiem „błędu wywiadu”.
Zakładając, że to prawda, to błąd stawia USA w bardzo kłopotliwej i destrukcyjnej sytuacji, zauważa dziennikarz. Ponadto pokazuje to, jak niebezpieczna może być kampania bombardowania w warunkach wielostronnej wojny domowej, jaka teraz panuje w Syrii.
Sytuacja jest tym bardziej zaskakująca, że zaatakowano wojska walczące z „Państwem Islamskim” (organizacja zakazanej w Rosji — red.). W rzeczywistości na „błędzie” USA skorzystali terroryści i ten argument może być użyty przeciwko Waszyngtonowi przez Moskwę czy Damaszek. Ponadto do tego incydentu doszło w bardzo złym momencie — akurat tuż po zawarciu z rosyjską stroną porozumienia o zawieszeniu broni w Syrii, dodaje sprawozdawca gazety.
Po tym zdarzeniu zaczęły pojawiać się wezwania do amerykańskich władz, aby uzasadniły ataki na żołnierzy walczących przeciwko PI i uzasadniły „pomyłkowe” działania, które stały się bardzo przydatne dla terrorystów. Ta „twarda postawa” w stosunku do Syrii może być obarczona znacznym wzrostem napięć i w przyszłości mogłaby skazać na niepowodzenie wszelkie szanse na dyplomatyczne rozwiązanie, podsumowuje dziennikarz.
Samoloty koalicji antyterrorystycznej w sobotę czterokrotnie zaatakowały syryjskie wojska, które były otoczone przez bojowników PI (grupa zakazana w Rosji) w pobliżu Dajr az-Zaur. Zginęło 62 żołnierzy, a około 100 zostało rannych. Pentagon wyraził „żal” i oświadczył, że celem nalotów mieli być terroryści.