Inflacyjna fala może nie odejść tak łatwo, jak nam się zdaje. Eksperci wskazują, że choć przez działania rządu, takie jak sztuczne obniżanie cen paliw, wskaźnik drożyzny nad Wisłą wyhamował, kolejne lata mogą być pod tym względem nie lada wyzwaniem. Mówią o tym otwarcie Czesi, którzy ostrzegają przed błędami z przeszłości i rozdawnictwem pieniędzy przez władzę.
Czesi inaczej prowadzą politykę fiskalną i pieniężną niż Polacy. Tamtejszy bank centralny potrafi krytykować polityków za ich rozdawnictwo. Prof. Glapiński uważa z kolei, że mamy najlepszy możliwy rząd na trudne czasy.
Czesi nie zamierzają także radykalnie obniżać stóp procentowych, choć mają sięgnąć celu inflacyjnego na poziomie 2 proc. już w przyszłym roku. Tymczasem NBP obniżył mocno stopy, co uderzyło w złotego i to w momencie, kiedy analizy banku mówią o braku dojścia do celu 2,5 proc. nawet na koniec 2025 r. Co ciekawe, ta różnica w podejściu pogłębia się z każdym miesiącem. Także w działaniach obu rządów.
Czeski bank centralny ostrzega
Prezes Narodowego Banku Czech Aleš Michl w ostatnim wywiadzie mówił, że nie należy spodziewać się w najbliższym czasie obniżania stóp procentowych. Chce on prowadzić bank „jastrzębi”, który w ciągu pięciu następnych lat (tyle trwa kadencja grona decyzyjnego) będzie utrzymywał stopy na wysokim poziomie.
Ma to pomóc w naprawieniu skutków prowadzenia – jego zdaniem – zbyt luźnej polityki pieniężnej przed pandemią oraz zbyt luźnej bieżącej polityki fiskalnej, czyli rozdawnictwa rządowego.
– Teraz nie jest czas na świętowanie. Inflacja nadal jest nadzwyczaj wysoka, dlatego wszyscy powinniśmy zapomnieć o szybkim obniżeniu stóp procentowych – przekonywał Aleš Michl. Dodajmy, że inflacja w sierpniu wyniosła nad Wełtawą 8,5 proc. Jego zdaniem do końca 2023 r. wzrost cen będzie się wahał między 7 a 9 proc. (wszystko przez sztuczne obniżenie cen przez czeski rząd w końcówce zeszłego roku, które teraz nie występuje i będzie podbijało wzrost cen).
– Po prostu zapomnijcie o obniżaniu stóp procentowych, będziemy nadal mieli surową politykę pieniężną do czasu, gdy będziemy pewni, że inflacja wyniesie nie tylko ok. 2 proc. w pierwszym półroczu przyszłego roku, ale również później – dodał.
Czesi nie podwyższają stóp
Jak powiedział Michl, tak zrobił. W zeszłą środę Czesi nie obniżyli stóp procentowych, podkreślając na konferencji prasowej, że „najważniejsze jest zapobieżenie trwałej inflacji, obniżenie bazowej inflacji w przyszłym roku i zapewnienie okresu niskiej inflacji”. Według niego jednak występuje sporo dużych ryzyk, które mogą zakłócić działania banku w przyszłości.
Bank podkreślił istotne ryzyka dla przyszłej ścieżki inflacji rozłożone po obu stronach projekcji, choć zestaw wymienionych czynników przemawiających za wyższą inflacją wydawał się obszerniejszy. Bank zaznaczył, że faktyczny przebieg stóp procentowych może być wyższy, niż pokazywała projekcja – komentują zachowanie czeskiego banku ekonomiści Santander Bank Polska.
Z kolei ich koledzy z PKO BP wskazują, iż Czesi ponownie zwrócili uwagę, że „powrót inflacji do celu zależy nie tylko od restrykcyjnej polityki pieniężnej, ale także od odpowiedzialnej polityki fiskalnej”. A z tym mamy w Polsce poważny problem.
Polska nie ogląda się na nic. Inflacja przyspieszy?
Polityka prowadzona przez polski rząd jest inna niż u Czechów. Tamtejsze władze redukują deficyt do 1,8 proc. PKB. My go zwiększamy do 4,5 proc. Ten wskaźnik byłby jeszcze większy, gdyby nie zmiana metodologii liczenia przez Ministerstwo Finansów.
Polska będzie odznaczała się w przyszłym roku jedną z największych dziur budżetowych na Starym Kontynencie. Ale to nie wszystko. Rząd przyjął w czwartek strategię zarządzania długiem na lata 2024-2027. Strategia oparta jest na założeniu wzrostu relacji długu do PKB z 49,3 proc. w 2023 r. do aż 58,7 proc. na koniec 2027 r. Limit kosztów obsługi długu Skarbu Państwa na 2024 wynosi 66,5 mld zł (1,8 proc. PKB), a w 2027 r. koszty te mają nieznacznie przekroczyć 2 proc. PKB.
Słowem, rząd chce nas porządnie zadłużyć i to w niepewnych czasach, co daje wąski margines błędu. Takie działanie zespołu Mateusza Morawieckiego jest też proinflacyjne.
NBP mógł popełnić błąd?
Zauważają to zresztą sami ekonomiści. W najświeższej ankiecie NBP eksperci oczekują, że inflacja w 2023 r. wyniesie 11,8 proc., a w kolejnych dwóch latach obniży się kolejno do 6 proc. i 4,3 proc. Sytuacja na świecie jest jednak bardzo napięta i zespoły analityczne znacznie różnią się w przewidywaniach. Ich zdaniem na 90 proc. inflacja CPI (konsumencka – przyp. red.):
- w 2024 r. znajdzie się w przedziale 2,2-12,1 proc.,
- w 2025 r. w przedziale 0-12,6 proc.
Jednocześnie wynikające z prognoz analityków prawdopodobieństwo powrotu inflacji CPI do przedziału wahań wokół celu (czyli między 1,5 a 3,5 proc.) w 2024 r. wynosi zaledwie 7 proc. oraz tylko 20 proc. w 2025 r.
Słowem, jedynie co piąty ekspert wierzy, że przy obecnej polityce NBP wypełni on swój podstawowy mandat i ujarzmi wzrost cen w Polsce w przewidywalnym terminie.
Dodatkowo część ekonomistów oczekuje tzw. policy mistake, czyli jawnego błędu NBP i wzrostu stóp procentowych w horyzoncie prognozy. Tak stałoby się, gdyby inflacja nagle zaczęła przyspieszać. Według niektórych prognozujących jest to prawdopodobny scenariusz.
Rząd zaniża inflację. „Sytuacja może wymknąć się spod kontroli”
Nic zresztą w tym dziwnego, ponieważ rząd przed wyborami sztucznie zaniża inflację w Polsce – wskazuje znaczna część ekspertów. We wrześniu wzrost cen spadł do 8,2 proc.
– Głównym czynnikiem tak dużego zejścia wskaźnika CPI były we wrześniu ceny paliw. To przede wszystkim ich nadzwyczajny spadek (w kontekście mocno rosnących w tym samym czasie cen ropy naftowej na świecie i istotnego osłabienia złotego) sprowadził wskaźnik inflacji w pobliże 8 proc. – wyjaśnia Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.
– W ostatnim kwartale inflacja może kształtować się w okolicach 7 proc. Aktualne prognozy wskazują, że od marca 2024 r. inflacja może ponownie zacząć przyspieszać – dodaje.
Z kolei zdaniem Michała Stajniaka, analityka XTB, już po wyborach, kiedy ceny na stacjach będą musiały wrócić do równowagi, może nas czekać niemiłe zaskoczenie.
– Ceny paliw w Polsce pozostają bardzo niskie jak na fundamenty związane z ropą naftową, co pozwala na utrzymanie inflacji w ryzach. Jeśli jednak ceny ropy dalej będą rosły, a złoty się osłabiał, sytuacja na koniec roku może wymknąć się spod kontroli. Kluczowe będą oczywiście listopadowe projekcje inflacyjne. Jeśli te pokażą wyższy tor inflacji, obniżki mogą być zakończone – twierdzi.
Podobnie myślą specjaliści z ING Banku Śląskiego:
Plus 2 punkty procentowe do inflacji w 2024 r.?
W opinii Janusza Jankowiaka, głównego ekonomisty Polskiej Rady Biznesu, sztuczne zaniżane cen przez władze Zjednoczonej Prawicy zemści się na nas w przyszłym roku, dodając ok. dwóch punktów procentowych do inflacji. Ekspert rozbija swój szacunek na czynniki pierwsze:
W 2024 r. obfita podwyżka płacy minimalnej dorzuci do średniorocznej inflacji 0,3 p.p. Ewentualne wycofanie się z dzisiejszych ingerencji fiskalnych obniżających wzrosty cen doda do średniej inflacji ok. 1 p.p. Obniżka stóp procentowych o 1 p.p. przekłada się na wzrost średniorocznej inflacji po ok. czterech kwartałach o 0,3 p.p. A 2 proc. PKB ze stymulacji fiskalnej dorzuca do CPI kolejne 0,4 p.p. – wylicza.
– W sumie składa się to na ryzyko dodatkowego wzrostu średniorocznej inflacji w 2024 r. o ok. 2 p.p. – podsumowuje ekonomista.
– Jakim niby cudem średnioroczna inflacja konsumencka w przyszłym roku miałaby wynieść 6,6 proc., spadając tym samym na łeb na szyję? – pyta retorycznie Jankowiak.
Ekipa premiera Morawieckiego jednak już zdążyła odtrąbić sukces. – Myślę, że po tym bardzo dobrym odczycie (inflacji za wrzesień – przyp. red.) może ona spaść poniżej 6 proc. Może być w okolicach 5 proc. i to już za parę miesięcy, a to oznacza, że bardzo szybko będzie wracała do normy – ocenił w piątek w rozmowie z Polsat News szef polskiego rządu.