Gen. Gocuł: to się nie mieści w żadnych standardach

to się nie mieści w żadnych standardach

Tajna, szyfrowana sieć łączności szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego była podsłuchiwana – twierdzi gen. Mieczysław Gocuł, który kierował armią przez cztery lata. Odszedł w 2016 r. po szczycie NATO w Warszawie. Podsłuch na jego telefonie był jednym z powodów dymisji.

Edyta Żemła: Panie generale, był pan podsłuchiwany pełniąc funkcję szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego?

Gen. Mieczysław Gocuł: Tak. To się zdarzyło na początku 2016 r., przed szczytem NATO w Warszawie. Było wówczas kilka zdarzeń, które następowały po sobie, a wskazywały na to, że mój telefon może być na podsłuchu.

Jakie to sytuacje?

Zacznę od tego, że na terenie Sztabu Generalnego jest element łączności. Tam codziennie powstaje poufne sprawozdanie dobowe na temat tego, co się działo w siłach zbrojnych. Ma ono szeroki rozdzielnik – jest kierowane do prezydenta, premiera, ministrów, dowódców rodzajów sił zbrojnych. W okresie, o którym mówię, przyszedł do mnie technik łączności i wręczając mi takie właśnie sprawozdanie, mimochodem powiedział: „Panie generale, byli u nas ludzie z firmy [Służby Kontrwywiadu Wojskowego SKW] i grzebali przy drucikach”.

Zbagatelizowałem to wówczas, przyjmując, że w węźle łączności zjawili się ludzie z SKW, ponieważ być może coś naprawiali lub sprawdzali. Ale był to pierwszy sygnał, że coś niedobrego wokół mnie może się dziać. Potem były kolejne.

Tuż przed samym szczytem NATO w Warszawie pojawiły się problemy z uzgodnieniem wysuniętej obecności wojsk Sojuszu w naszym kraju. Wyjaśnię, że chodzi o to, iż na poziomie Komitetu Wojskowego NATO [najważniejszej struktury wojskowej w Kwaterze Głównej NATO] do 20 maja 2016 r., przed szczytem zaplanowanym na lipiec, nie było zgody członków Sojuszu na wysuniętą obecność wojskową w Polsce.

Znaczyło to, że jeżeli nie ma takiej rekomendacji wojskowej, to politycy, uznając, że nie ma zagrożenia, również rekomendują, iż wzmocniona, sojusznicza obecność wojskowa w naszym kraju nie jest konieczna. Powszechna zgoda NATO na taką obecność była tylko w państwach bałtyckich.

Pan w tym zakresie prowadził z wojskowymi negocjacje, które tuż przed szczytem NATO w Warszawie zakończyły się jednak sukcesem.

Tak, ale to nie było proste. Szefem Komitetu Wojskowego NATO był wówczas czeski generał Petr Pavel. Wiedział, że walczymy o wysuniętą obecność wojskową Sojuszu w naszym kraju. Gen. Pavel zaproponował własne rozwiązanie, które chciał ze mną uzgodnić. W skrócie chodziło o to, że nie byłaby to ciągła czy rotacyjna obecność wojskowa, lecz doraźna, pojawiająca się co pewien czas (ang. semi-presence).

Uzgadniał to rozwiązanie z państwami bałtyckimi. Chciał też w tej sprawie zadzwonić do mnie. Dwa dni nasi technicy próbowali uruchomić połączenie. Niestety się nie udało. To tajne, szyfrowane łącze. Jeden klucz do szyfrowania jest u mnie, a drugi w Brukseli. W ten sposób gen. Pavel rozmawiał zresztą z Bałtami.

Nie mogąc się do mnie dodzwonić, już otwarcie powiedział: „Słuchaj Mieczysław, coś u ciebie nie gra na telefonie. Wczoraj dzwoniłem do Bałtów i była dobra łączność, a wy ewidentnie macie nieszczelność na telefonach. Postaraj się przyjechać na Komitet Wojskowy wcześniej. Spotkamy się w cztery oczy i porozmawiamy”.

Wówczas, podczas rozmów z gen. Pavlem, przypominałem sobie słowa technika, który już wcześniej mówił mi, że „byli ludzie z firmy i grzebali przy drucikach”.

Tak „grzebali”, że popsuli tajne łącze w Sztabie Generalnym?

Prawdopodobnie panowie z SKW założyli, że z telefonu, którego używam, można korzystać jak z każdego innego i niekoniecznie moja rozmowa musi być szyfrowana. Gdyby nie była, to nikt nigdy by się nie dowiedział, że ten telefon był na podsłuchu. Dopiero, jak się włączy szyfrowanie i nie ma szczelności połączenia, to to wszystko wychodzi.

Były jeszcze jakieś inne sygnały, że był pan na podsłuchu?

Następna taka sytuacja była, kiedy rozmawiałem z szefem niemieckiego Sztabu Generalnego gen. Volkerem Wiekerem. Niemcy mieli bardzo pragmatyczne podejście do szczytu NATO w Warszawie. Jeszcze przed jego rozpoczęciem Wieker w rozmowie ze mną przyznał, że ma wytyczne polityczne, ale od razu dodał: — Jeżeli nie będę cię mógł wspierać, to na pewno nie będę przeszkadzał. Będę neutralny i nie zabiorę głosu.

Niemcy mieli również własną inicjatywę w tym zakresie. Chodziło o stworzenie większych, międzynarodowych formacji wojskowych w naszym regionie. Razem z Wiekerem tę inicjatywę przerabialiśmy, długo o niej dyskutowaliśmy.

Pewnego razu wezwał mnie do siebie ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz. Chciał porozmawiać przed posiedzeniem Komitetu Wojskowego NATO. W trakcie rozmowy okazało się, że ma do mnie pretensje, ponieważ przed wyznaczeniem na drugą kadencję na stanowisko szefa sztabu, będąc w Pałacu Prezydenckim, rozmawiałem z prezydentem Andrzejem Dudą i ówczesną premier Beatą Szydło. Ministra obrony tam wówczas nie było.

Prezydent zapytał, jak się sprawy mają przed szczytem NATO. Powiedziałem, że nadal nie ma zgody Komitetu Wojskowego na wysuniętą obecność wojsk Sojuszu w Polsce, ale nie wszystko jeszcze stracone, ponieważ niebawem komitet zbiera się na poziomie szefów sztabów, na którym będę.

Były duże szanse na sukces?

Tak, spore. W tym czasie zmieniał się amerykański dowódca sił NATO w Europie. Został nim Curtis M. Scaparrotti, który przyszedł z dowódcy armii w Korei. Załapaliśmy dobry kontakt, ponieważ kiedyś byłem szefem komisji rozjemczej państw neutralnych w Korei, gościłem w Seulu i spotykałem się z generałami amerykańskimi.

Miałem też bardzo dobre, przyjacielskie relacje z Josephem F. Dunfordem, szefem połączonych sztabów USA. Spędziliśmy kiedyś razem trzy miesiące w bazie Babilon w Iraku. Zapewniłem więc pana prezydenta, że jeszcze nic straconego. Zresztą finalnie udało mi się przekonać moich amerykańskich i NATO-wskich kolegów do poparcia naszego stanowiska. Efektem czego jest wysunięta obecność wojsk NATO w Polsce.

O co minister Macierewicz miał do pana pretensje?

Chodziło o to, że o stanie negocjacji przed szczytem NATO poinformowałem premier Szydło i prezydenta Dudę. Przy okazji tej rozmowy minister powiedział jeszcze, iż wie, że mam dobre kontakty z Niemcami. Problem w tym, że nigdy z nim na ten temat nie rozmawiałem. W głowie znowu zaświeciła mi się czerwona lampka ostrzegawcza.

Dlaczego?

Minister Macierewicz powiedział wówczas, że gdyby był telefon z Niemiec, to mam natychmiast, niezależnie od godziny i pory dnia lub nocy, do niego zadzwonić. To było dziwne. Rozumiem, że gdyby w Rosji coś się działo, to taka prośba byłaby uzasadniona, ale w Niemczech?

Najbardziej jednak zastanowiło mnie, że minister Macierewicz wie, gdzie dzwonię. Skontaktowałem się więc z attaché wojskowym Niemiec i poprosiłem go do siebie. Poinformowałem, że mam podstawy, by sądzić, iż nie do końca mój telefon jest bezpieczny. Krótko mówiąc — że może być na podsłuchu.

Rozumiem, że przez attaché wojskowego przekazał pan tę informację swojemu niemieckiemu odpowiednikowi?

Żeby była sprawa jasna, nic nie knuję z Niemcami. Jednak jeśli Volker jest moim przyjacielem, a jest, to chcę, żeby wiedział, że mój telefon może być na podsłuchu. Jeżeli nie chciałby rozmawiać, to ja to rozumiem. Wówczas zresztą rozmawialiśmy przez attaché. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że wiedząc, iż mój telefon jest na podsłuchu, nie poinformuję o tym przyjaciela i narażę go na szwank.

Mówimy cały czas o telefonie szyfrowanym?

Tak, cały czas mówimy o szyfrowanym telefonie szefa Sztabu Generalnego. O jawnych telefonach nie wiem nic. Nawet jeśli był założony na nich podsłuch, to nikt tego nie sprawdził. A tajny telefon, okazało się, że jest nieszczelny i to po mojej stronie. Od tego momentu moje rozmowy były prowadzone przez attaché wojskowych.

W jakiś inny sposób pan się jeszcze zabezpieczał przed podsłuchem?

Siłą rzeczy musiałem prawie do zera ograniczyć moją działalność ściśle tajną i niejawną. Przez attaché obrony rozmawiałem nie tylko z Niemcami, lecz również z Amerykanami, czy dowództwem NATO. Nie mogąc dzwonić do Brukseli przed szczytem NATO, po prostu tam pojechałem.

Spotkałem się ze wszystkimi generałami z Naczelnego Dowództwa Sił NATO w Europie. Powiedziałem im jaką mam koncepcję na wysuniętą obecność NATO w Polsce. Musiałem te rozmowy powadzić osobiście, ponieważ miały one ogromną wagę dla bezpieczeństwa państwa, a nie miałem pojęcia, kto może inwigilować moją niejawną sieć.

Ktoś powinien to sprawdzić?

Oczywiście, SKW. Jednak trudno było do nich zadzwonić, kiedy technik z łączności powiedział mi, że to oni „grzebali przy drucikach”. Sytuacja była więc patowa.

Funkcjonowaliśmy tak przez kilka miesięcy. Nie dałoby się jednak działać w ten sposób na dłuższą metę. Minister Macierewicz, który postawił mi zadanie wynegocjowanie obecności wojsk NATO w Polsce, jednocześnie rzucał mi kłody pod nogi. Dlatego po szczycie NATO w Warszawie zaniosłem mu wniosek o odejście do cywila i powiedziałem, że formuła naszej współpracy się wyczerpała.

Podsłuch na telefonie szefa Sztabu Generalnego jednego z państw NATO — jak to można skomentować?

To się nie mieści w żadnych kanonach ani standardach. NATO jest poważną instytucją, opartą na zaufaniu. Gdyby podobna sytuacja zdarzyła się jednemu z moich kolegów z Sojuszu, to po prostu bym w nią nie uwierzył. To wszystko wymknęło się spod jakiejkolwiek kontroli nie tylko tej wynikającej z zasad funkcjonowania demokratycznego państwa i cywilnej kontroli nad armią.

Więcej postów