Jesienią ubiegłego roku policja miała dopuścić się bezprawnego uwięzienia na kilka godzin aktywistów, którzy jechali na Strajk Kobiet. Według dziennikarzy akcja była zaplanowana, a funkcjonariusze sięgnęli po metody jak na Białorusi.
Do opisywanych wydarzeń miało dojść 30 października 2020 r., kiedy to członkowie krajowego związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza założonego w Poznaniu, jechali do Warszawy, gdzie mieli przemawiać podczas Strajku Kobiet. Do stolicy jednak nigdy nie dotarli.
Związkowców po drodze zatrzymywano aż trzy razy. Podczas ostatniej kontroli policjanci wyciągnęli ludzi z auta, zakuli w kajdanki i uwięzili w areszcie na cztery godziny. Związkowy wyszli z aresztu, dopiero gdy zakończył się protest. O sprawie miała dowiedzieć się prokuratura warszawska, do której trafiło zawiadomienie o popełnieniu przez funkcjonariuszy przestępstwa.
Dostęp do utajnionych dokumentów policji miała prokurator z Warszawy. Mimo dostępu do informacji zignorowała ona jednak część faktów i policjantów „rozgrzeszyła”. Tymczasem według dziennikarzy mają one potwierdzać, że akcja uwięzienia związkowców była zaplanowaną, bezpodstawną i bezprawną akcją policji. Jak twierdzą reporterzy „Wyborczej” może to przypominać działania komunistycznej Służby Bezpieczeństwa czy białoruskiej milicji.
Zatrzymanie na autostradzie
Pierwsza kontrola na A2 następuje jeszcze w Wielkopolsce. Wtedy kierujący pojazdem dostaje mandat za przekroczenie prędkości. Kilka godzin później następuje druga kontrola. Radiowóz rozpoczyna pościg za samochodem związkowców – włącza sygnały świetlne i dźwiękowe, a następnie zmusza pojazd do zatrzymania się.
Nakaz zatrzymania samochodu funkcjonariusze otrzymali z samej centrali. Kontrola trwa ponad 40 minut. Pięcioro związkowców legitymuje dwóch policjantów. Następnie jeden z nich ogląda samochód. W czasie oględzin stwierdza, że akumulator nie jest przymocowany na stałe. Wypisuje kierowcy mandat w wysokości 100 zł i zatrzymuje mu prawo jazdy.
Kierowca postanawia jeszcze w czasie kontroli naprawić mocowanie. Po działaniach związkowca policjant zwraca mu prawo jazdy i pozwala kontynuować podróż. Fakt ten funkcjonariusz miał zgłosić do centrali.
Bez dostępu do adwokata
Chwilę po zgłoszeniu się do centrali, policjanci mieli otrzymać polecenie ponownego zatrzymania samochodu i prewencyjnego aresztowania wszystkich podróżujących. Powodem do zatrzymania miały być dane. Według policjantów nagle okazało się, że informacje dotyczące kierowcy nie zgadzają się z zapisami w systemie.
Około godz. 16.30 zatrzymuje zatrzymanie związkowców. – Dlaczego nas zatrzymujecie? – mieli pytać aktywiści, ale, funkcjonariusze żadnej odpowiedzi zatrzymanym nie udzielili. Zamiast tego zawieźli ich na komendę w Pruszkowie, gdzie związkowcy spędzili kilka godzin. Wszystkie osoby znajdujące się wcześniej w samochodzie miały zostać poddane badaniu alkomatem, a pobrana od nich ślina miała zostać przetestowana na obecność narkotyków. We wszystkich przypadkach wynik był negatywny.
Marta Lempart o Strajku Kobiet:
Z komendy związkowcy zostają wypuszczeni po godz. 20. Do tego momentu Strajk Kobiet już się zakończył.
Zaskarżenie trafia do prokuratury
Związkowcy informują prokuraturę i sąd o działaniach policji. Sąd w Pruszkowie orzeka, że zatrzymanie było bezprawne i odbyło się nieprawidłowo (decyzją Sądu Okręgowego w Warszawie każdy z aktywistów otrzymuje po 2 tys. zł). Co więcej, zebrane przez służby dokumenty wskazują, że policjanci jedynie wykonywali wydawane im polecenia. Cała akcja była kontrolowana i monitorowana z góry.
Na wieść o planowanym w Warszawie Strajku Kobiet komendant stołecznej policji Paweł Dobrodziej postanawia skorzystać z zapisów dot. sytuacji kryzysowych. 30 października 2020 r. zostaje ogłoszona operacja „Jesień 5”. Dzięki niej policjanci mogli tego dnia naruszać prawo podczas protestu w stolicy. Dobrodziej zwołuje też sztab operacji, który ma koordynować działania policjantów z różnych pionów.
Policja ustala, że kibice/pseudokibice Legii Warszawa zamierzają bronić tego dnia polskich kościołów i zbroją się w pałki teleskopowe i pojemniki z gazem. Ponadto funkcjonariusze otrzymują informację, że na protest mają przyjechać „członkowie organizacji lewicowych z Czech, Niemiec i Francji”.
Kto jest chuliganem?
Część tych informacji, które uzyskała policja, budzi wątpliwości co do ich prawdziwości. Funkcjonariusze mówią o skrajnej prawicy i członkach rzekomej Antify, choć nie istnieje żadna organizacja o takiej nazwie. Nie ma też żadnej potwierdzonej informacji na temat tego, że ktokolwiek planuje niszczyć czy atakować kościoły.
Sprawę komentuje prof. Rafał Pankowski, socjolog ze stowarzyszenia Nigdy Więcej, badacz ruchów neofaszystowskich, który mówi, że nigdy o takiej grupie nie słyszał, a podobne informacje na temat potencjalnych ataków wcześniej się nie zdarzały. – W ostatnich latach nie słyszałem o podobnych działaniach – mówi.
Niemniej to właśnie takie ustalenia pozwalają policji działać. A przede wszystkim zatrzymać członków Inicjatywy Pracowniczej, która jest radykalnym związkiem zawodowym, który zasłynął m.in. obroną wyzyskiwanych kobiet.
Z policyjnych dokumentów wynika, że sztab operacji „Jesień 5” uznał członków krajowych władz Inicjatywy Pracowniczej za potencjalnych groźnych chuliganów. Dzięki temu zgodnie z ustawą o policji teoretycznie można było dokonać prewencyjnego zatrzymania członków związku w imię zasady, że może ono dotyczyć jedynie „osób stwarzających w sposób oczywisty bezpośrednie zagrożenie dla życia lub zdrowia ludzkiego, a także dla mienia”.
Policja zaprzecza
Według policyjnych dokumentów polecenie zatrzymania związkowców do kontroli drogowej wydaje sztab operacji „Jesień 5”. Mimo że żadna z kontroli nie potwierdziła wcześniejszych ustaleń policji, a zatem podstaw do prewencyjnego zatrzymania nie ma.
Nawet po zbadaniu członków związku na obecność alkoholu czy narkotyków nie potwierdzają się przypuszczenia policji. Niemniej funkcjonariusze zatrzymują aktywistów na kilka godzin. Jedynym dowodem na ich obecność w komendzie są wydruki z alkomatu – żaden z policjantów nie sporządza protokołów zatrzymania.
Nawet gdyby przyjąć, że jakiekolwiek podstawy do zatrzymania miały miejsce, to funkcjonariusze naruszyli szereg przepisów. Aktywistów nie poinformowano o powodach zatrzymania, nie ułatwili dostępu do adwokata, nie mówili o przysługującym związkowcom prawach.
Pytana o sprawę policja wszystkiemu zaprzecza. Rzeczniczka policji w Pruszkowie informuje jedynie, że związkowcy zostali „doprowadzeni na komendę”, a zakuto ich w kajdanki dla bezpieczeństwa.
Niemniej sąd nie ma wątpliwości i orzeka na korzyść związkowców.
Ruch prokuratury
Sprawą zajęła się również prokuratura w Warszawie. Choć zebrane dowody mają dowodzić, że policjanci przekroczyli swoje uprawnienia, prokuratura ostatecznie odmówiła wszczęcia postępowania w sprawie funkcjonariuszy.
Co więcej, prokuratura broni policjantów. „Wszystkie działania podejmowane w ramach operacji podyktowane były ochroną porządku publicznego i obawą przed pojawieniem się aktów przemocy podczas licznych wówczas manifestacji” – cytuje stanowisko prowadzącej sprawę prokuraturki „GW”.
Choć prokuratorka dostrzega błędy w postępowaniu policjantów i niedopełnienie przez nich obowiązków, ostatecznie, według niej, policjant się po prostu pomylił. A zatem funkcjonariusze dopuścili się najwyżej przewinienia dyscyplinarnego.
Tymczasem Paweł Dobrodziej, który był szefem stołecznej policji i kierował całą operacją, dostał awans i jest obecnie zastępcą komendanta głównego policji.