To polityczne złoto najwyższej próby. Z maili, które miały zostać wykradzione z niezabezpieczonej skrzynki jednego z najważniejszych ministrów, zza kulis pisowskiej polityki wyłania się bezpardonowa krytyka poczynań Antoniego Macierewicza w MON i brak złudzeń co do jego kompetencji. Co ciekawe, zarzuty płyną od jego byłego podwładnego w resorcie, a później (i nadal) szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka. Czyli od kogoś, kto metody działania i podejście ministra Macierewicza poznał osobiście, nawet jeśli nie był z nim w najbliższych relacjach.
Dworczyk strzela, Macierewicz opancerzony
Z upublicznionych maili dowiadujemy się, że pompatyczną retorykę Macierewicza (w znacznym stopniu podtrzymywaną później przez Mariusza Błaszczaka) szef KPRM miał postrzegać jako „obrzydliwy bogoojczyźniany sos frazesów” mający przykrywać kosztowną dezynwolturę.
I nie chodzi wyłącznie o zmiany decyzji wywracające do góry nogami wcześniejsze plany. Dworczyk ma zarzucać Macierewiczowi – w mailu skierowanym m.in. do premiera – niekompetencję, nieudolność, głupotę, a nawet ciemne interesy prowadzące do marnowania publicznych pieniędzy i rozkradania środków budżetowych. Już wcześniej ujawniona korespondencja Dworczyka zawierała dosadne określenia wobec osób wysoko postawionych w partii i rządzie, ale w tym wypadku ewidentnie puściły mu nerwy. Wziął na celownik jednego z najpotężniejszych polityków PiS, niegdyś wszechwładnego, dziś wciąż groźnego Antoniego Macierewicza. Dworczyk potrafi strzelać, ale Macierewicz to cel silnie opancerzony.
Bezzałogowce były jedną z wolt, jaką minister zafundował planowi zamówień wojskowych i samej armii. Gdy obejmował władzę w MON, Polska miała rozpisany i przygotowywany plan zakupu kilku rodzajów bezzałogowców – od małych „plecakowych”, przez średnie taktyczne, rozpoznawcze i uderzeniowe, po „strategiczne” na nasze warunki, czyli mogące latać daleko i długo pozostawać w powietrzu. Przed dekadą oferta rynkowa (dziś jest szersza) była taka, że zamówienia na górną część tej palety najprawdopodobniej dostaliby dostawcy zagraniczni, ale dolną połowę (lub więcej) mogli wypełnić producenci krajowi. Faworytem była dostarczająca wojsku bezzałogowce rozpoznawcze FlyEye firma WB z Ożarowa Mazowieckiego, założona pod koniec lat 80. przez trójkę kolegów z Politechniki Warszawskiej.
Na korytarzach resortu można było usłyszeć, że choć Antoni Macierewicz wprost tego nie mówił, to WB nie lubił, bo jak zwykle wietrzył związki z byłymi służbami. Kontaktów z WB nie zerwał całkowicie, ale wyraźnie chciał, żeby w budowie dronów większą rolę miała Polska Grupa Zbrojeniowa. Oficjalna narracja była taka, że Macierewicz tak bardzo docenia strategiczne przewagi zapewniane przez bezzałogowce, iż nie chce dopuścić do tej technologii podmiotów niepaństwowych.
Zdenerwowała go sprawa Warmate’ów
Program dronowy został więc wstrzymany, a później „zredefiniowany”. Minister życzył sobie tysięcy bezzałogowców, ale w zupełnie innej kolejności, niż przewidywały wcześniejsze zamierzenia. WB – wraz z PGZ – pokazało swój sprzęt na poligonie, minister kiwał głową i założył nawet specjalne okulary do podglądania obrazu z pokładowej kamery. Ale kluczowe zamówienie na nowej generacji drony Orlik kazał zlecić PGZ jako pracę rozwojową o wartości prawie 800 mln zł. Kontrakt podpisał już Mariusz Błaszczak. A Macierewicz, jeszcze przed odejściem z rządu, późną jesienią 2017 r. kupił z WB 100 sztuk nowatorskiej wówczas amunicji latającej Warmate, z opcją na dalsze 900. Opcji nigdy nie zrealizował ani on, ani jego następca (w następnych latach WB sprzedało tysiąc Warmate’ów za granicę).
I to właśnie sprawa Warmate’ów tak zdenerwowała Dworczyka. Gdy w 2019 r. od prezesa banku PKO Zbigniewa Jagiełły (według przecieków członek mailowego klubu wymiany myśli i poglądów) miał dostać artykuł, w którym prezes WB narzeka na brak zamówień z MON, miał nie wytrzymać i napisać, jak było. Twierdzi, że przed opisanym zamówieniem w 2017 r. miał zablokować „podpisanie wielomilionowego kontraktu na drony uderzeniowe z PGZ” po zleconych przez siebie testach porównawczych. Według maila testy te okazały się katastrofą, amunicja miała nie trafiać w cel lub nie eksplodować. Macierewicz jednak i tak nadal miał być niechętny zamówieniom w innym miejscu – Dworczyk ma pisać w mailu, że szef MON nie chciał „kupować od prywaciarzy”.
O jakie drony z PGZ wtedy chodziło? Z dostępnych powszechnie materiałów prasowych wiadomo, że w 2016 r. konsorcjum dwóch instytutów badawczych i zakładu lotniczego z Bydgoszczy zaczęło prace nad uzbrojonym aparatem DragonFly, który był po prostu popularnym kwadrokopterem z przyczepioną głowicą-granatem (z podobnych korzysta Warmate, ale konstrukcyjnie jest małym samolotem). Dalej Dworczyk ma twierdzić, że „obrońcy prawdziwych polskich produktów, tzn. PGZ, doprowadzili do powstania tajnych raportów, które stwierdzały, że Warmate’y mają problemy z łącznością (można je zakłócić)”. I w konsekwencji tych doniesień Błaszczak miał wstrzymać kolejne zakupy.
Dlaczego Dworczyk wątpi w PGZ?
Rząd generalnie nie komentuje „afery mailowej Dworczyka”, więc resort obrony nie odniósł się do kolejnych wycieków. Niewątpliwie warto, choćby poprzez poselską interpelację albo kontrolę NIK, wyjaśnić status różnych zamówień na bezzałogowce. Obecny minister Mariusz Błaszczak zdaje się jednak przez faktyczne decyzje pokazywać kierunek. W tym roku bez wielkich ceregieli, i w zasadzie poza planem, kupił z Turcji duże, uzbrojone Bayraktary TB2, które z jednej strony sprawdziły się w walkach na Zakaukaziu i w Donbasie, a z drugiej mogły być przechwycone przez Rosjan czy zakłócane – są takie doniesienia z Ukrainy. MON podkreśla – i to racja – że tego typu sprzętu polski przemysł nie oferuje. Pytanie, czy gdyby Macierewicz kilka lat temu nie storpedował planu, dziś nie mielibyśmy podobnych, ale własnych.
Maile Dworczyka mogą wyglądać na uzasadnione działanie w interesie publicznym. Ale pojawia się również pytanie o procedury i uprawnienia. W MON był on poza pionem zamówień, zajmował się tzw. miękkimi obszarami: nadzorował biuro do spraw organizacji proobronnych, bibliotekę wojskową, wydawnictwo, zespół reprezentacyjny i wojskowe muzea. Najbliżej tematów związanych z bronią, której jak wiadomo Dworczyk jest miłośnikiem, był jego projekt strzelnic w powiatach (okazał się niewypałem). Za modernizację odpowiadał w MON Macierewicza Bartosz Kownacki, który – choć młodszy wiekiem i politycznym stażem – był w bliższych niż Dworczyk relacjach z szefem i potrafił zorganizować sprawną grupę wojskowych współpracowników. Decydujące zdanie miał bezwzględnie sam Macierewicz, a przy jego bezkompromisowości wiadomo było, że jakakolwiek dyskusja jest bezcelowa.
W dodatku Macierewicz bezpośrednio podporządkował sobie wtedy PGZ, a w zarządzie spółki swoich posłusznych ludzi. W jaki więc sposób Dworczyk zdołał cokolwiek zablokować? Jakiego użył wybiegu i jak mógł to zrobić za plecami Macierewicza, który lubił wiedzieć wszystko o tym, co w resorcie piszczy? Jak był w stanie zlecić testy na poligonie? Być może sprawa dronów nie była aż tak ważna dla Macierewicza. Znamienne, że Dworczyk nie wspomina, by chciał blokować rzeczywiście strategiczny, a jeszcze bardziej kontrowersyjny pomysł Macierewicza – zakup okrętów podwodnych z pociskami manewrującymi z Francji. W każdym razie, jeśli Dworczyk istotnie ingerował w proces przygotowania zamówień obronnych, to powinien wyjaśnić, na jakiej podstawie. Może się bowiem okazać, że „bez żadnego trybu” torpedował toczące się legalnie procedury.
Z treści maili wynika, że Dworczyk, oględnie mówiąc, nie był wielkim fanem wchodzenia PGZ w projekty dronowe. Tymczasem w innych obszarach stawał po stronie krajowego przemysłu obronnego – np. przestrzegał przed kupnem od USA bez żadnego offsetu czy koprodukcji wyrzutni rakietowych HIMARS. Wiadomo też, że blokował zakup lekkich granatników z Czech, by umożliwić ich produkcję w Tarnowie. Ale w przypadku bezzałogowców miał nie wierzyć w zdolności państwowej zbrojeniówki, miał opowiadać się za prywatną firmą WB Group, która bezsprzecznie ma udokumentowane wieloletnie doświadczenie w projektowaniu i wytwarzaniu tego typu sprzętu. Czemu akurat w kwestii dronów wątpił w możliwości państwowej spółki, a nie miał takich zastrzeżeń w paru innych obszarach – to jedno z wielu pytań, które warto Dworczykowi postawić.
Ciekawe też, że na początku 2021 r., jeszcze przed masowym wyciekiem maili, z ekipy Dworczyka w kancelarii premiera odszedł do WB Group na doradcę zarządu prof. Hubert Królikowski, dyrektor podległego szefowi KPRM „obronnego” departamentu. Podległą Dworczykowi komórką kierował od połowy 2018 r., trafił tam z ministerstwa gospodarki, gdzie również podlegały mu kwestie obronne, w tym offset. Królikowski ma w karierze kilkuletni okres pracy na rzecz koncernu zbrojeniowego: w grupie CEC jako członek zespołu reprezentującego firmę Lockheed Martin uczestniczył w staraniach, by Polska kupiła samoloty F-16. Kampania obejmowała okres rządów AWS i SLD, kontrakt podpisano w 2003 r. Na pewno jest on jedną z kluczowych postaci polskich zbrojeń ostatnich 20 lat. Departament i sam Królikowski wielokrotnie służyli Dworczykowi za biuro analityczne pomysłów MON oraz źródło rozwiązań proponowanych premierowi w kontrze lub w ramach uzupełnienia polityki prowadzonej przez ministra obrony i aktywów państwowych. I często były to pomysły rozsądne. Dlaczego więc – to kolejne pytanie – odszedł do biznesu?
Dlaczego akurat teraz?
I jeszcze jedno. Michał Dworczyk na tle Antoniego Macierewicza usiłuje się kreować na ostoję rozsądku, rozwagi, obrońcę racji stanu, jednak robi to po cichu. Brak mu odwagi, żeby wypowiedzieć zastrzeżenia na głos. Nie wysyła otwartego, ani nawet zamkniętego, listu do instytucji kontrolnej, nie powiadamia posłów, nie próbuje inspirować posiedzenia komisji obrony narodowej w Sejmie, nie stosuje znanego w polityce narzędzia kontrolowanego przecieku do mediów. Nie składa także żadnego zawiadomienia do organów ścigania. W grę mogła przecież wchodzić szkoda wielkich rozmiarów, być może narażenie na szwank obronności państwa.
Nie wiemy nawet, czy próbował zainteresować swoimi spostrzeżeniami faktycznych liderów ugrupowania rządzącego, w tym Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli nie, Dworczyk byłby po prostu partyjniakiem krytykującym innych partyjniaków. Na podstawie maili pochodzących z późniejszych lat trudno ocenić, czy krytyka ze strony młodego wiceministra odegrała rolę w odwołaniu Macierewicza z rządu. Próba podważenia polityki szefa mogła za to zdecydować, że Macierewicz pozbył się Dworczyka z resortu w grudniu 2017 r.
A na koniec jeszcze jeden wymiar tej sagi. Dysponent wykradzionych maili – kimkolwiek jest – dobrze wie, że nazwisko Macierewicza i jego wyczyny w MON to cały czas superatrakcyjny temat. Nawet dość hermetyczna tematyka zbrojeń nie przeszkodziła, by tym „mailem Dworczyka” zajęła się szeroko prasa codzienna i politycy. Opozycja chce komisji śledczej, domaga się kontroli NIK, a najchętniej widziałaby u Macierewicza prokuratora. To oczywiście raczej nie zdarzy się w warunkach politycznej kontroli nad tym urzędem przez przychylne Macierewiczowi środowisko Zbigniewa Ziobry. Jest fatalnym paradoksem, że dopiero wskutek takich działań dziennikarze i społeczeństwo mogli uzyskać niewyobrażalny wcześniej wgląd w działania polityków w MON.