Kampania, której celem jest przypomnienie niemieckiego barbarzyństwa w czasie II wojny światowej, a także uświadomienie opinii publicznej problemu związanego z brakiem zadośćuczynienia i naprawy poniesionych przez naród polski krzywd, trwa od września br. w ramach konkursu zorganizowanego przez Fundusz Patriotyczny.
Prace Korkucia w syntetycznym skrócie przedstawiają wojenną gehennę Polaków, wskazując na jej sprawców, a także na obecnych niemieckich polityków, którzy nie chcą o sprawie rozmawiać. Na ręce ambasadora Niemiec Arndta Freytaga von Loringhovena (którego ojciec Bernd był podczas II wojny światowej majorem Wermachtu i adiutantem generałów Heinza Guderiana i Hansa Krebsa) autor składa pytania dot. m.in. rekompensat za niewolniczą pracę Polaków, zwrotu zrabowanych dzieł sztuki czy w końcu wypłaty reparacji wojennych.
Kiedy rozmawialiśmy z Wojciechem Korkuciem (niespełna 2 tygodnie temu), nie przypuszczaliśmy, że sprawa nabierze takich rumieńców. Wydawałoby się, że plakaty wyeksponowane na warszawskich ulicach, znajdują się jednak w medialnej niszy. Cykl „Proste pytania…” nie był nagłaśniany w wielkich telewizjach, gazetach, czy największych portalach internetowych, a mimo to, jego przesłanie zostało zauważone w Berlinie.
Niemcom nie podoba się, że na plakatach na których widnieje m.in. logo polskiego ministerstwa kultury, zestawiono twarze Angeli Merkel, Franka Waltera Steimeiera, Helmuta Kohla, czy w końcu ambasadora RFN w Polsce z niemieckimi oprawcami – Josephem Goebbelsem czy Hermannem Göringiem.
Dziennik Süddeutsche Zeitung poinformował wczoraj niemiecką opinię publiczną o plakatowej kampanii w Warszawie, zamieszczając tekst pod znamiennym tytułem „Polski rząd prowadzi kampanię przeciwko Niemcom”. Artykuł opatrzono nadtytułem: „Prawicowy populizm”.
Używając pewnego skrótu myślowego, jakim często jest tytuł, można odnieść wrażenie, że Polaków mordowali i grabili źli (co do tego raczej nie ma wątpliwości) „naziści”, a teraz, nie wiedzieć czemu, jakiś Korkuć rzekomo w imieniu polskiego rządu „atakuje” niczemu niewinnych Niemców.
Jak donoszą dziennikarze Rzeczpospolitej, „Niemcy wielokrotnie zwracały się do polskich władz o zaprzestanie kampanii, ale bez skutku”. Podobno rozważane jest wezwanie w tej kwestii polskiego ambasadora w Berlinie do ministerstwa spraw zagranicznych, a o sprawie ma być poinformowany także nowy niemiecki kanclerz.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują zatem, że plakatowa kampania może się przerodzić – jeśli nie w międzynarodowy skandal, to co najmniej – w dyplomatyczną potyczkę. Wobec powagi sytuacji skontaktowaliśmy się więc ponownie ze „sprawcą” tego zamieszania Wojciechem Korkuciem.
Na naszą żartobliwą uwagę, że „chce wywołać wojnę z Niemcami”, autor plakatów podkreślił, że chce jedynie „skończyć tę ostatnią”. – Oni [Niemcy] już budują IV Rzeszę, ale jeszcze nie posprzątali po trzeciej – zaznaczył.
Komentując doniesienia o niemieckiej interwencji u polskich władz ws. kampanii, Korkuć wyjaśnił, że „polskie władze nie mają wpływu na to, co robi w Polsce artysta”. – W Polsce artysta ma jeszcze jakąś wolność. Jeżeli już mają jakieś zastrzeżenia, to niech kierują je bezpośrednio do artysty. Chętnie wezmę to na klatę – zadeklarował nasz rozmówca.
– Polskie władze firmują działalność artystyczną, ale nie mają wpływu na to, co robi artysta. Niemcy chcieliby wszystko cenzurować, tak jak to robią u siebie. Interweniując, chcieli, żeby te plakaty zniknęły. Chcą mieć wpływ na cenzurę w innych krajach. Co w takim razie się dzieje w Niemczech z artystami? To jest ciekawe
– zastanawiał się grafik, dodając, że nie zauważył „merytorycznych zastrzeżeń” do plakatów jego autorstwa.
– Pojawiło się określenie, że te prace są „kontrowersyjne”, ale nie podnoszono, że są jakieś manipulatorskie. Sztuka kontrowersyjna, to chyba dobra sztuka; zwraca na siebie uwagę- ocenił Korkuć.
Na uwagę, że zestawił wizerunki przywódców III Rzeszy ze współczesnymi politykami demokratycznych Niemiec, nasz rozmówca tłumaczył, że „Niemcy powinni się zająć złogami nazistowskimi, które cały czas tam funkcjonują”. -Niech się zajmą dekretem Göringa, który cały czas funkcjonuje, niezapłaconymi reparacjami, zrabowanymi dziełami sztuki. Oni nie chcą się tych złogów pozbyć i cały czas to tolerują. Najwyższy czas, żeby zajęli się własnym podwórkiem, a nie się wtrącali w praworządność innych krajów – przekonywał.
Odnosząc się do informacji Rzeczpospolitej, wg której o sprawie ma być poinformowany nowy niemiecki kanclerz, Wojciech Korkuć przyznał, że „to bardzo dobrze”.
– Jadąc ze swoją pierwszą wizytą do Warszawy, niech weźmie ze sobą chociaż jeden pociąg zrabowanych Polsce dzieł sztuki z niemieckich muzeów państwowych. Takich pociągów podczas wojny wyjechało z Warszawy 40 tysięcy
– przypomniał.
Zapewnił, że wątek nienaprawionych niemieckich zbrodni będzie kontynuował w swojej twórczości „do skutku”, bo „musi zwyciężyć sprawiedliwość”. – Jestem przekonany, że jeżeli Niemcy się dowiedzą jak wyglądała w Polsce okupacja, to na pewno będzie reakcja, bo oni nie mają o tym pojęcia. Na tym polega cała ta zabawa, żeby pilnować Polaków, żeby o tym nie mówili. Po to są te media, po to są wydawane pieniądze na tych folksdojczy [volksdeutsch – osoba wpisana na listę osób pochodzenia niemieckiego podczas niemieckiej okupacji – red.] którzy obracają winę za II wojnę światową przeciw Polakom. Chodzi o to, żeby wszystko było „pod butem”, żeby się nikt o niczym nie dowiedział i nie mógł dowiedzieć. Ale jak się ludzie dowiedzą, to reakcja musi być. Ja to gwarantuję – podsumował Wojciech Korkuć.