Ministerstwo Zdrowia już nawet nie ukrywa, że czwarta fala pandemii koronawirusa uderzy w Polskę. To efekt spektakularnej klapy Narodowego Programu Szczepień – pod względem szczepień jesteśmy grubo poniżej unijnej średniej. Lada chwila rząd będzie musiał zdecydować, czy wprowadzić obowiązkowe szczepienia przeciwko COVID-19 i czy w przestrzeni publicznej stosować obostrzenia wyłącznie wobec osób niezaszczepionych. Sondaże pokazują, jak trudna politycznie i społecznie będzie to decyzja.
45,23 proc. – to dzisiaj w przypadku Polski kluczowy wskaźnik, jeśli chodzi o walkę z pandemią koronawirusa. Dokładnie taki odsetek populacji został u nas w pełni zaszczepiony. Kolejne 2,69 proc. społeczeństwa przyjęło pierwszą dawkę szczepionki. Prawdę mówiąc, trudno stwierdzić, która z tych dwóch liczb jest bardziej niepokojąca. Pierwsza, bo pokazuje, jak daleko jesteśmy od celu, którym było uzyskanie odporności populacyjnej (w przypadku wariantu Delta koronawirusa wynosi ona 85-90 proc.), czy druga, bo pokazuje, że w Polsce właściwie już nikt więcej nie planuje się szczepić.
Otwartym tekstem przyznał to zresztą w lipcu szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, który jest odpowiedzialny za Narodowy Program Szczepień (NPS).
Widać, że naturalne zasoby osób przekonanych do szczepień wyczerpują się lub już się niemal wyczerpały
– stwierdził w połowie lipca na antenie Polskiego Radia 24.
Ostatnie tygodnie to są spadki po kilkadziesiąt procent tydzień do tygodnia
– dodał.
Fiasko NPS widać jak na dłoni, kiedy spojrzymy na dane z Unii Europejskiej. Średnia dla krajów UE to 58,09 proc. zaszczepionej populacji – 47,34 proc. w pełni i kolejne 10,75 proc. pierwszą dawką. W przypadku Polski to zaledwie 47,92 proc. (odpowiednio 45,23 i 2,69 proc.). Za nami jest już tylko siedem państw członkowskich. Do szczepionkowej czołówki tracimy gigantyczny dystans. I nie chodzi już nawet o przodującą w UE malutką Maltę (89,23 proc.), ale Danię (71,19), Holandię (69,18), Belgię (68,50), Portugalię (67,57) i Hiszpanię (66,29).
Efekt jest taki, że jeśli chodzi o niedaleką przyszłość, mało jest powodów do optymizmu. Nie kryją tego już nawet rządzący.
W tej chwili jesteśmy w sytuacji, kiedy nie zadajemy sobie już pytania, czy będziemy mieli do czynienia z czwartą falą COVID-u, tylko po prostu kiedy ona nastąpi i jaka będzie jej intensywność
– przyznał niedawno podczas konferencji prasowej we Wrocławiu minister zdrowia Adam Niedzielski.
To jest raczej przesądzone, że ona się pojawi, a jej przyspieszenie może nastąpić pod koniec wakacji
– podkreślił polityk.
Duże, większe i największe zło
Lada chwila rząd stanie przed arcytrudnym wyborem. I będzie to wybór jedynie wielkości zła. Opcja pierwsza to wprowadzenie – śladem coraz większej liczby europejskich państw – restrykcji dla osób niezaszczepionych i ograniczenie ich mobilności w przestrzeni publicznej. Przeciwnicy takiego ruchu mówią o segregacji szczepionkowej, dzieleniu społeczeństwa i ograniczaniu praw obywatelskich. Zwolennicy – o trudnym, ale koniecznym pragmatyzmie w dobie ogólnoświatowego kryzysu.
Opcja druga to dokonanie zmian prawnych i wprowadzenie obowiązkowych szczepień przeciwko COVID-19, chociaż nawet zakładając świetną skuteczność takich szczepień (to scenariusz, patrząc od strony rządzących, iście marzycielski) i tak jest już za późno, żeby uzyskać tzw. odporność populacyjną przed nadejściem czwartej fali pandemii.
O możliwości wprowadzenia obowiązkowych szczepień miał – według ustaleń serwisu OKO.press – mówić posłom Zjednoczonej Prawicy podczas wyjazdowego posiedzenia klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości w Przysusze sam Jarosław Kaczyński.
Prezes na klubie PiS powiedział, że trzeba, by członkowie partii mobilizowali ludzi do tego, by się szczepili. I że jeśli nie pomoże tłumaczenie, zachęty, a nawet nagrody, to trzeba będzie pomyśleć o środkach przymusu. Że państwo jest organizacją przymusu i czasem musi tego użyć
– zdradził OKO.press jeden z posłów obecnych na posiedzeniu klubu.
Jest też wreszcie opcja trzecia, a więc udawanie, że problemu nie ma, czekanie na czwartą falę i podejmowanie decyzji, gdy już ona w Polskę uderzy. Oznacza to ni mniej, ni więcej, a ograniczenie mobilności społecznej wszystkich obywateli, bez względu na to, czy są w pełni zaszczepieni, czy nie. Jeśli rząd nie oszacuje właściwie rozmiaru czwartej fali, tak jak było z falą wiosenną, konieczny może być kolejny lockdown. To z kolei jeszcze jeden potężny cios w polską gospodarkę.
Atmosfera gęstnieje
Jak na dłoni widać więc, że czas na podjęcie wyłącznie dobrych – i strategicznie, i politycznie – decyzji już minął. Teraz nadszedł moment trudnych i kosztownych wyborów. Jak trudnych i jak kosztownych, pokazują najnowsze badania opinii publicznej. Ponad dwie trzecie Polaków (70,4 proc.) obawia się czwartej fali pandemii, ale tylko 66,9 proc, uważa, że szczepionki są skutecznym narzędziem walki z COVID-19. To wyniki sondażu „Opinie Polaków podczas pandemii SARS-CoV-2” przeprowadzonego przez Centrum Badawczo-Rozwojowe BioStat. Jednocześnie boimy się koronawirusa i nie wierzymy (konkretnie co trzeci Polak) w najskuteczniejsze na niego remedium.
Polacy są też coraz mocniej podzieleni, jeśli chodzi o obowiązkowe szczepienia przeciwko COVID-19 i wprowadzenie ograniczeń w przestrzeni publicznej dla osób niezaszczepionych. Jeszcze w 2020 roku kategorycznie odrzucali możliwość obligatoryjnych szczepień, a wprowadzenie obostrzeń w ogóle nie było tematem w debacie publicznej.
Obecnie aż czterech na dziesięciu Polaków chciałoby wprowadzenia obowiązkowych szczepień przeciwko COVID-19 – wynika z najnowszego sondażu Kantara dla „Faktów” TVN i TVN24. Przeciw jest nieco ponad połowa społeczeństwa – dokładnie 57 proc. Z drugiej strony, mamy kwestię obostrzeń dla niezaszczepionych. Widać tu pewną zmianę na przestrzeni zaledwie kilku tygodni, choć porównujemy dwa różne badania.
W pierwszym – chodzi o cytowany nieco wcześniej sondaż BioStatu – 57,2 proc. Polaków uznało, że niezaszczepieni nie powinni ponosić negatywnych konsekwencji swoich decyzji o braku szczepienia i nadal mieć prawo do korzystania z miejsc i usług publicznych na równi z osobami w pełni zaszczepionymi. W kolejnych tygodniach kolejne państwa europejskie zaczęły jednak tego rodzaju restrykcje wobec niezaszczepionych, w mniejszym lub większym zakresie, wprowadzać.
Badanie United Surveys dla Wirtualnej Polski z końca lipca pokazuje, że Polacy w tej kwestii również zmienili zdanie, być może właśnie pod wpływem tego, co dzieje się w Europie i na świecie. 53,7 proc. społeczeństwa nie zgadza się bowiem na to, żeby niezaszczepieni nie ponosili żadnych konsekwencji tego, że odrzucają możliwość zaszczepienia się na COVID-19. Słowem: coraz mniej z nas ma ochotę płacić cenę za postawy antyszczepionkowców oraz osób, które odkładają w nieskończoność decyzję o szczepieniu.
Dla rządzących problemem jest dodatkowo to, że – według badania przeprowadzonego kilka tygodni temu przez Instytut Zmiany Społecznej, które opisywaliśmy na Gazeta.pl – wyborcy prawicowi (PiS, Konfederacja, PSL) są najbardziej antyszczepionkowym elektoratem na polskiej scenie politycznej. Co więcej, nie przejmują się nawet wprowadzeniem ewentualnych kar za brak szczepień. Taki ruch przekonałby do zastrzyku zaledwie 31 proc. niechętnych szczepieniom lub odkładających w decyzję w tej sprawie wyborców PiS-u. Środki nacisku są więc mocno ograniczone.
To nie poprawia natomiast relacji między zwolennikami i przeciwnikami szczepień. Te napięcia widać coraz bardziej na co dzień w przestrzeni publicznej. Atmosfera gęstnieje, a temperatura rośnie. Do tego stopnia, że przed kilkoma dniami po raz pierwszy byliśmy świadkami ataku uczestników antyszczepionkowej demonstracji na punkt szczepień przeciwko COVID-19. Do zdarzenia doszło w Grodzisku Mazowieckim.
Mamy tutaj zderzenie świata nauki, cywilizacji ze światem zabobonu i barbarzyństwa
– powiedział minister Niedzielski. To jednak tylko słowa. Dobrze brzmią na konferencjach prasowych i w wywiadach, ale nie zmieniają otaczającej nas rzeczywistości. A rządzący muszą działać. I to skutecznie. Bo czas na podjęcie słusznych decyzji błyskawicznie im ucieka.