Pracujący za granicą Polacy wrócą do kraju? Najprostsze wyliczenia ich zniechęcają

Największe coroczne spotkanie Polaków mieszkających za granicą odbywa się na trasie A4 na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia. Sam biorę w nim udział i obserwuję, jak z roku na roku powiększa się liczba jego uczestników. Ponieważ to spotkanie nie należy do najciekawszych, w gruncie rzeczy polega na wspólnym staniu w korku, tym razem próbowałem się wraz z rodziną z niego wymigać. Pobudka była o czwartej, a z Lipska w stronę rodzinnego Podbeskidzia wyjechaliśmy już przed piątą. Wszystko na nic, bo po godzinie jazdy, tuż za Dreznem, razem z innymi Polakami tkwiliśmy w korku, który przez długie kolejne godziny ciągnął się aż do Wrocławia.

Nasza podróż zamiast planowanych siedmiu, trwała czternaście godzin. I tak nie mieliśmy źle. Większość zagadywanych podczas postojów kierowców rozpoczęło swoją podróż na długo przed nami. Z zachodnich Niemiec, Niederlandów, Wielkiej Brytanii wyjeżdżali już dzień wcześniej. – Dobrze, że Wigilia dopiero we wtorek – komentował ojciec rodziny, który żonę i dwójkę małych dzieci wiózł do rodzinnych stron, do miasteczka za Rzeszowem. Ich podróż skończyła się pewnie dopiero w nocy następnego dnia.

W liczących kilkanaście metrów kolejkach do toalet na stacjach benzynowych jeszcze po niemieckiej stronie oprócz języka polskiego słychać było także litewski i czeski. Bo choć Polacy stanowią największą grupę migrujących do bogatszych krajów UE, to jest to doświadczenie, które łączy całą Europę Środkowo-Wschodnią. Miliony osób zdecydowały się opuścić swój kraj najczęściej nie dla przygody, tylko żeby w końcu zacząć zarabiać porządne pieniądze. Coraz więcej samochodów na niemieckich autostradach prowadzących w kierunku Polski w okresie przedświątecznym to sygnał, że ten główny cel wielu udaje się osiągać. Z tym że decyzja ma też swoje wielkie koszty, by wymienić tylko rozłąkę z rodziną i przyjaciółmi, nierzadko pracę poniżej kwalifikacji i doświadczenie mieszkania na obczyźnie, które z powodu różnic kulturowych nastręcza wielu codziennych niedogodności. Decyzja o podjęciu takiego kroku to często pragmatyczny wynik bilansu zysków i strat. I tak samo pragmatyczna kalkulacja poprzedzi decyzję o ewentualnym powrocie każdego Polaka, który mieszka i pracuje za granicą.

Ściągnięcie wielu milionów rodaków z zachodu Unii to oficjalny cel każdej ekipy rządzącej. Prawo i Sprawiedliwość jako pierwsze wprowadziło program, który masowo rozbudził dyskusję Polaków na obczyźnie o ewentualnym powrocie. Tak, chodzi mi o 500 plus. W Niemczech na pierwsze dziecko przysługuje obecnie 204 euro (ok. 850 zł) i nieco więcej na każde kolejne. Jeszcze parę lat temu polska rodzina z dwójką dzieci mieszkająca i pracująca w Niemczech, snując plany o powrocie, musiałaby liczyć się z tym, że utraci 1700 zł miesięcznego zasiłku. Po wprowadzeniu w Polsce 500 plus, w tym także dla pierwszego dziecka, ta sama rodzina zamiast ekwiwalentu niemieckiego „Kindergeld” dostanie 1000 zł. Mniej, ale już na tyle dużo, by rozpatrywać to poważnie w rachunku zysków i strat związanych z przeprowadzką do kraju.

Z perspektywy polskich migrantów również dyskusje o zwiększaniu płacy minimalnej wyglądają nieco inaczej. Zapowiedzi prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, że ta wzrośnie do 4 tys. zł brutto już w 2023 r. spotkały się z dużą krytyką, także na łamach DGP, że za dużo i że nie ma z czego podnosić. Polak otrzymujący minimalne wynagrodzenie w niemieckim zakładzie zapyta raczej „Dlaczego tak mało?”. Niemiecka pensja minimalna wzrosła właśnie do 9,35 euro za godzinę, co przeciętnie daje na miesiąc 1621 euro (ok. 6 800 zł). I tak trzeba mieć w pamięci badania i przestrogi ekspertów, że trwające do trzech dekad próby gonienia Zachodu, a szczególnie RFN, przez Polaków mają swoje ciemne strony. Ale jeśli przeciętne płace nadal będą o ponad połowę niższe od tych oferowanych w krajach starej Unii, to już te pierwsze najprostsze wyliczenia Polaków za granicą będą ich do powrotu zniechęcać. A przecież z tej grupy, liczącej nawet 3 mln osób, spora część zarabia dużo ponad ustawowe minimum. Poznani przeze mnie ostatnio Polacy w okolicy, gdzie mieszkam, to kolejno architekt, inżynier, pracownik naukowy i informatyk. A nie widziałem ich na spotkaniu dla polonijnej elity, tylko na podwórku z dziećmi oraz u lekarza.

Nawet jeśli obecny i kolejne rządy będą sobie dobrze radziły w zmniejszaniu opisanych nierówności, a co jeszcze istotniejsze, dobra koniunktura utrzyma się w Polsce na dłużej, to nie gwarantuje to od razu żadnego exodusu rodaków do rodzinnych stron. U wielu pierwsze poważne myśli o powrocie pojawiają się wraz z potomstwem. A przy obecnej sytuacji w wielu miejscowościach z dzieckiem nawet nie można wyjść na spacer ze względu na smog. Wiem o tym od moich bliskich, z którymi utrzymuję kontakt w kraju. Zapewniam, że taką grupę ma niemal każdy Polak mieszkający za granicą. Za jej pośrednictwem mają oni dostęp do sprawdzonych informacji, co dzieje się w miejscowościach, z których wyjechali. A w krajach, do których najczęściej migrują, smogu po prostu nie ma. Państwa, takie jak Norwegia, Niderlandy czy Niemcy, to również światowa czołówka w sektorze służby zdrowia. Czy młoda rodzina, która doświadczyła jakości tych usług, np. podczas narodzin własnego dziecka, będzie chciała powrócić do wciąż niezreformowanych szpitali i przychodni w Polsce?

Takich aspektów, które Polacy biorą pod uwagę przy ewentualnym powrocie, jest bardzo wiele. O każdym z nich musi pamiętać polityk, zanim weźmie się za ogłaszanie, że to jego ugrupowanie ściągnie masowo Polaków do kraju. Obecna dekada będzie dla tych ludzi decydująca. Jeśli w ojczyźnie nie dostrzegą zmian i impulsów do wyjazdu, zostaną ze swoim rodzinami na stałe tam, gdzie przyjechali „tylko na parę lat” „żeby zarobić na własne mieszkanie” itd. itp. Ich przedsiębiorczość i doświadczenie zdobyte za granicą przepadną. Jedynym pożytkiem będą mniej zatłoczone autostrady przed świętami, bo też odwiedzin rodzinnych stron będzie coraz mniej. 

GAZETAPRAWNA.PL

Więcej postów