„Odkąd rząd zapowiedział, że elektrownia w Ostrołęce będzie, nie miałem wątpliwości, że to nastąpi. Nie wątpię też, że odkąd święty Jan Paweł II został patronem, też wspierał te działania” – mówił wiceprezydent miasta Grzegorz Płocha, komentując zorganizowane tuż przed wyborami huczne rzekome rozpoczęcie budowy. Najwyraźniej Jan Paweł II ma jednak inne plany co do ziemi ostrołęckiej.
Mam dla państwa dwie wiadomości. Dobrą i złą. Dobra brzmi: nie powstanie w Polsce ostatnia w Europie elektrownia na węgiel, czyli Ostrołęka C. Zła: na budowę bloku węglowego, który nie powstanie, wydaliśmy już 900 milionów złotych. Sam nie wiem, czy bardziej się cieszyć, że w końcu nasza PiS-owska władza dostrzegła to, co oczywiste, czy raczej się martwić, że na walkę z wiatrakami wydaliśmy miliony, które można by przeznaczyć na ich budowanie.
Katastrofa klimatyczna jest faktem. Podobnie jak polityka klimatyczna Unii Europejskiej. PiS-owski rząd przez cztery lata starał się starannie zamykać oczy na te fakty i opowiadać bajki o tym, że mamy węgla na 200 lat. Nawet jednak gdyby była to prawda, a nie jest, wydobywanie polskiego węgla, zakopanego głęboko w ziemi, już dziś się nie opłaca. Tym bardziej nie opłaca się budowanie w Polsce nowych bloków węglowych. I wraz z rosnącymi kosztami za emisję CO2 tym bardziej nie będzie się opłacać.
Tymczasem na Ostrołękę C, jak przyznała niedawno ministra Jadwiga Emilewicz, musielibyśmy wydać 8–9 miliardów, więc może jednak się cieszyć, że to szaleństwo zatrzymało się na „skromnych” 900 milionach?
Nie sposób jednak się nie zastanawiać, co się stało z całą tą kasą. Parcie na powstanie nowego bloku węglowego było tak wielkie, że pozwolenie na budowę wydano rok temu, ale poza wylaniem betonu i poświęceniem kamienia węgielnego postępów nie widać. Trudno zresztą było kontynuować budowę, zważywszy na problemy z brakiem chętnych do sfinansowania tej inwestycji, a nawet z jej ubezpieczeniem.
Większość światowych firm ubezpieczeniowych ma już swoje polityki klimatyczne, które nie pozwalają im ubezpieczać inwestycji tak szkodliwych dla klimatu. Niestety mamy też polskie, kontrolowane przez skarb państwa firmy, które mogłyby to ryzyko podjąć. Co jednak nie rozwiązywało problemu finansowania.
Nie wiedzieć czemu jakoś nikt nie chciał zainwestować w budowę elektrowni, która to inwestycja – według powszechnie znanych raportów, jak choćby ten przygotowany przez Michała Hetmańskiego z Fundacji Instrat – miała przynieść inwestorom ponad 6 miliardów straty. Nie trzeba być królem finansów, żeby zauważyć, że nie brzmi to jak świetny interes.
Osobiście, co prawda, jestem zwolennikiem ograniczania wzrostu gospodarczego, czasu pracy i generalnie prawie wszystkiego oraz staram się opanować szlachetną sztukę utraty. Najwyraźniej jednak inwestorzy ciągle pozostają sceptyczni do tego kierunku rozwoju społeczeństwa i nie chcieli swoich pieniędzy ładować w błoto, czy raczej w rozlany beton. Pomimo zapewnienia państwowego wsparcia w postaci tzw. rynku mocy elektrownia przez cały okres pracy miała być nierentowna i głęboko nieopłacalna. Nic dziwnego, że przeciwny budowie był również jeden z największych światowych inwestorów Legal & General Investment Management i rekomendował, aby Enea i Energa nie kontynuowały projektu.
Niepokój LGIM jest o tyle zrozumiały, że fundusz inwestował w spółki Enea i Energa, które postanowiły mu sprawić takiego śmierdzącego psikusa. Pewnie podobnie mogliby się czuć rodzice, kiedy zorientowaliby się, że pieniądze, które dają dziecku na korepetycje, milusiński wydaje na dopalacze.
„Nawet gdyby elektrownia dostawała główny surowiec, czyli węgiel »za darmo«, jak to jest w przypadku wiatraków czy paneli fotowoltaicznych, to nadal byłaby nieopłacalna. Paradoksalnie strata będzie tym mniejsza, im mniej godzin będzie ona pracować” – czytamy na przygotowanej przez organizacje ekologiczne stronie elektrowniaostroleka.com.
Trudno nie wysnuć z tego dość logicznego wniosku, że elektrownia w ogóle nie powinna powstać. Wtedy straty będą najmniejsze. Cokolwiek mówić o rządzie PiS, najwyraźniej ktoś tam jednak umie logicznie myśleć, a przynajmniej szacować straty. Szkoda, że dopiero po wylaniu 900 milionów w błoto.
Inwestorzy giełdowi są zadowoleni. Na wieść, że flagowy projekt PiS, czyli Ostrołęka C, może jednak nie powstać – co przyznał Grzegorz Tobiszowski, niegdyś wiceminister energii, a dziś europoseł – akcje spółek Energa i Enea, odpowiedzialnych za budowę, poszybowały w górę. Czyżby w Brukseli dali europosłowi jakieś korepetycje z logicznego myślenia? Chwilę później minister klimatu Michał Kurtyka daje do zrozumienia, że o przyszłości tej inwestycji zadecydują inwestorzy.
Wiemy jednak, że inwestorzy mają spore i dobrze uzasadnione wątpliwości, podobnie jak strona społeczna czy organizacje ekologiczne. Swoje trzy grosze dorzucili również prawnicy z Client Earth, którzy złożyli pozew o stwierdzenie nieważności uchwały walnego zgromadzenia spółki Enea w sprawie budowy bloku Ostrołęka C.
Prawnicy, którzy kupując akcje spółki, stali się również jej akcjonariuszami, przekonywali, że „nieuzasadnione jest obarczenie inwestorów ryzykiem finansowym w związku z rosnącymi cenami emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, rosnącą konkurencją ze strony taniejących technologii odnawialnych oraz planowanymi zmianami prawa unijnego”.
Sąd przyznał im rację, że skazywanie akcjonariusz na straty jest nieuzasadnione. To miłe, ale mam jednak trochę nadzieję, że kiedyś jakiś sąd skaże również tych, którzy narażają na straty nie tylko akcjonariuszy, ale całą ludzkość. Obawiam się jednak, że będzie to dopiero Sąd Ostateczny, w który niestety nie wierzę.
Oczywiście trochę dramatyzuję, bo przecież coraz częściej zdarzają się procesy sądowe przeciwko koncernom czy nawet państwom odpowiedzialnym za katastrofę klimatyczną i ekologiczną. Niektóre udaje się nawet wygrać. Nawet w Polsce już dziś skarb państwa musi płacić odszkodowania zasądzone za smog. Może jeszcze dożyjemy czasów, gdy budowę nowej kopalni czy elektrowni węglowej będziemy traktować podobnie jak ludobójstwo.
Na razie ciągle – jako kraj – uważamy osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 za grubą przesadę. Tym samym opowiadamy się za dalszym ociepleniem klimatu, co najmniej o 3,2 stopnia do końca stulecia. Dużo już napisano o tym, jakie tragiczne będzie miało to skutki dla ludzi i przyrody, ale nikt tak naprawdę nie jest w stanie do końca przewidzieć skali katastrofy, która nas czeka.
Nie trzeba być królem finansów, żeby zauważyć, że nie brzmi to jak świetny interes.
Budowę nowego bloku węglowego uzasadniano koniecznością wsparcia polskiego górnictwa i tworzenia miejsc pracy. Tylko że już dziś sporą część węgla importujemy, więc wspieralibyśmy raczej rosyjskich i australijskich górników. Tymczasem miejsca pracy równie dobrze można tworzyć przy energetyce odnawialnej i prawdopodobnie byłoby ich znacznie więcej.
Niekoniecznie musiałyby być też znacznie gorsze. Przy konserwacji wiatraków można zarobić wcale nie mniejsze pieniądze niż przy pracy na przodku, a do tego widoki też trochę ładniejsze niż pod ziemią.
Na razie polski rząd, rzekomo dbający o polskich pracowników i przedsiębiorców, przekazał miliony międzynarodowym koncernom. Wykonawcami nowego bloku węglowego miało być konsorcjum złożone z amerykańskiego GE Power i francuskiego Alstom Power Systems. Oba podmioty otrzymały zaliczkę w kwocie 240 mln zł na wykonanie niezbędnych prac projektowych.
Niewykluczone, że tych zaliczek było nawet więcej, bo w lutym 2019 podwyższono kapitał zakładowy spółki z 550 mln PLN do prawie miliarda. Oczywiście specyfikacje, kosztorysy, analizy wykonalności, konsultacje, no i oczywiście szkolenia na Kajmanach nie są tanie, ale przypomnijmy, że jedynym ich realnym efektem było wylanie betonu i poświęcenie inwestycji.
„Odkąd rząd zapowiedział, że elektrownia w Ostrołęce będzie, nie miałem wątpliwości, że to nastąpi. Nie wątpię też, że odkąd święty Jan Paweł II został patronem, też wspierał te działania” – mówił wiceprezydent miasta Grzegorz Płocha, komentując zorganizowane tuż przed wyborami huczne rzekome rozpoczęcie budowy. Najwyraźniej Jan Paweł II ma jednak inne plany co do ziemi ostrołęckiej. Wygląda na to, że zamiast wspierać polskich pracowników, woli wypłacać odszkodowania międzynarodowym koncernom. Niestety nie wiadomo, czy na odszkodowanie wystarczą miliony wpakowane w inwestycję, czy będziemy musieli wysupłać kolejne – za zerwanie kontraktu.
Oczywiście te 900 milionów to zaledwie kropla w morzu tego, co wydaliśmy na wsparcie polskiego węgla i katastrofy klimatycznej. Do górnictwa i energetyki opartej na węglu dopłaciliśmy w latach 1990–2016 bezpośrednio niemal 230 miliardów złotych. I rokrocznie dopłacamy kolejne miliardy. Jeśli dodamy tzw. koszty zewnętrzne, ukryty rachunek za węgiel rośnie do astronomicznej kwoty 1 biliona 973 miliardów złotych.
Łatwo policzyć, że gdyby nie lobbing koncernów oraz krótkowzroczność i głupota naszych władz, neutralność klimatyczną moglibyśmy mieć już dzisiaj. Niestety wiara w polski węgiel, wsparcie Jana Pawła II oraz strach przed powiedzeniem prawdy górnikom – którzy pewnie i tak dobrze ją znają – przeważyła i wolimy dalej inwestować w niszczenie klimatu i zabijanie polskich obywateli. Nie wiem, ile razy trzeba będzie jeszcze powtarzać, że od samego smogu umiera przedwcześnie w Polsce pięćdziesiąt tysięcy ludzi.
Może w sumie – jak antynatalista – powinienem się cieszyć? Pomimo wspierania polityki prorodzinnej i 500+ populacja Polski się kurczy, a Polaków jest coraz mniej. Właściwie – nie licząc czasów wojny – nigdy jeszcze nie umierało tyle Polaków i Polek, co za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Według GUS-u nic nie wskazuje, żeby miał nastąpić wzrost liczby urodzeń, za to dalej wzrastać będzie umieralność. W ciągu najbliższych 25 lat liczba ludności Polski zmniejszy się o 2,8 mln osób.