Mieszkańcy Szczecina są w szoku. Kiedy we wtorek ratownicy wydobyli z lodowatej wody Fabiana i jego brata ciotecznego Daniela, pod którymi załamał się lód na Regaliczce przy Wyspie Puckiej, wszyscy liczyli na cud. Na to, że chłopcy wyjdą z hipotermii i ich serca zaczną samodzielnie bić. Niestety, obaj zmarli jeszcze przed północą.
Chłopcy byli ciotecznymi braćmi. Daniel przyjechał do Fabiana na ferie zimowe. We wtorek zostali pod opieką babci. Trochę nudzili się w domu, wyszli więc na dwór. Mieli grać w piłkę na pobliskim boisku. Dlaczego znaleźli się przy zbiorniku Regaliczka? Czy chcieli się poślizgać, a może wpadła im tam piłka i dlatego weszli na lód, który się pod nimi załamał? Nie wiadomo. Tonące dzieci próbowali ratować ludzie, którzy usłyszeli ich przeraźliwe krzyki. Nie dali rady. Zadzwonili na numer alarmowy.
Pierwsi przyjechali strażacy, szybko też sprowadzili nurków i to oni wydostali z lodowatej wody chłopców. Najpierw Daniela, a potem Fabiana. Na miejscu byli już ratownicy medyczni. Długo reanimowali chłopców i wydawało się, że mimo silnego wychłodzenia, udało się przywrócić czynności życiowe i ich serduszka będą w stanie samodzielnie bić. Dzieci przewiezione zostały do dwóch różnych szpitali. Ale ostatecznie o życie braci walczyli lekarze ze szpitala na Pomorzanach.
– Chłopcy trafili do nas w stanie ciężkiej hipotermii. U starszego nadal jest prowadzona reanimacja – informowała po godz. 17 Bogna Bartkiewicz, rzeczniczka Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 2 PUM w Szczecinie. Lekarze robili wszystko, by uratować braci. Próbowali podwyższyć temperaturę ich ciał. Podłączyli chłopców do aparatury krążenia pozaustrojowego (tzw. ECMO), która służy do natlenienia i ogrzania krwi oraz zastępuje pracę serca.
Niestety, przed północą walka o życie Fabiana i Daniela skończyła się przegraną. – Ich serca nie podjęły pracy – wyjaśniła rzeczniczka szpitala.
– Znałem te dzieci, znam rodzinę Fabiana. Nic im nie mogę zarzucić. Opiekuńczy, zaradni. Jeśli mam o nich mówić, to tylko dobrze – słyszymy od sąsiada Jerzego Zarosy.
Wtorkową tragedię przeżywają najbliżsi chłopców. Babcia jest w szpitalu. Rodzicami zajęli się psycholodzy. Okoliczności dramatycznych wydarzeń wyjaśnia prokuratura.
Próbowałem ich ratować
– Usłyszałem przeraźliwy krzyk dzieci. Pobiegłem nad wodę. Zobaczyłem chłopca. Próbował łapać się lodu. Jakiś mężczyzna próbował podchodzić do niego z grabiami. Ale i pod nim załamał się lód. Ruszyłem na pomoc. Do chłopca nie dotarłem. Dopiero później dowiedziałem się, że było ich dwóch, tylko jeden był już pod wodą. Musieli w niej być z kilkadziesiąt minut – opisuje Kazimierz Rutkowski, mieszkający kilkadziesiąt metrów od Regaliczki.
SE.PL