NATO stało się instrumentem Ameryki w eskalacji groźnego konfliktu z Rosją – pisze Stephen Kinzer na łamach „The Boston Globe”.
Brytyjska decyzja o wyjściu z Unii Europejskiej głęboko wstrząsnęła zbrązowiałym porządkiem międzynarodowym. Teraz, kiedy Unia Europejska jest zszokowana nową rzeczywistością, nadszedł czas na NATO. Gdy liderzy państw-członków zbiorą się w piątek w Warszawie na swój szczyt, będą przekonywać, że Sojusz, jak wcześniej, ma żywotne znaczenie, dlatego że Europie grozi rosyjska agresja. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. To NATO stało się instrumentem Ameryki w eskalacji groźnego konfliktu z Rosją. Potrzeba nam mniej NATO, a nie więcej.
Organizacja Paktu Północnoatlantyckiego została stworzona w 1949 r. po to, aby amerykańskie wojska mogły bronić zrujnowanej wojną Europy przed stalinowskim Związkiem Sowieckim. Dziś Europa jest w pełni zdolna samodzielnie strzec swego bezpieczeństwa i płacić za to – a jednak struktura NATO pozostaje bez zmian. Stany Zjednoczone po staremu w trzech czwartych zasilają budżet tej organizacji. Nie ma to już sensu. USA powinny zachować bliskie relacje z krajami europejskimi, jednak powinny też przestać im mówić jak mają się bronić. Pozostając sam na sam z rzeczywistością, Europa może odejść od skraju konfrontacyjnej przepaści, nad jaką wiedzie ją Sojusz Północnoatlantycki.
Rosja w żadnej mierze nie zagraża podstawowym interesom Ameryki. Przeciwnie, popiera nasze wysiłki na rzecz walki z globalnym terroryzmem, utrzymania kontroli nad bronią jądrową i rozwiązywania innych palących problemów bezpieczeństwa międzynarodowego. Wszystko zależy od punktu widzenia: jedni uważają Rosję za siłę destabilizującą sytuację w Europie, a inni twierdzą, że ona tylko chroni swoje przygraniczne rejony. Tak czy inaczej to problem europejczyków, a nie nasz. Tymczasem kierujący NATO amerykańscy generałowie, którzy bardzo chcieliby dostać nowe zadanie, zafiksowali się na traktowaniu Rosji jako wroga. Sekretarz obrony Ashton Carter wbrew zdrowemu rozsądkowi postawił Rosję na pierwszym miejscu wśród zagrożeń bezpieczeństwa USA. Amerykę ogarnęła antyrosyjska pasja.
Szczyt NATO w Warszawie stanie się areną dla chełpliwych zapewnień, wielokrotnych ostrzeżeń o „rosyjskim zagrożeniu” i uroczystych obietnic militarnej odpowiedzi na to zagrożenie. Stany Zjednoczone planują czterokrotnie zwiększyć wydatki na projekty obronne NATO na granicach Rosji lub w pobliżu jej granic. Niedawno Sojusz otworzył nową bazę rakietową w Rumunii, przeprowadził największe manewry wojskowe we współczesnej historii Polski i ogłosił plany dodatkowego rozmieszczenia tysięcy amerykańskich żołnierzy w bazach w państwach bałtyckich, część z których znajduje się w zasięgu ognia artyleryjskiego od Sankt-Petersburga. Rosja ze swojej strony, buduje nową bazę wojskową w odległości ognia artyleryjskiego od granic Ukrainy i rozmieszcza 30 tys. żołnierzy na granicznych posterunkach. Obie strony dysponują bronią jądrową.
NATO jako organizacja rozpatruje trudności w stosunkach z Rosją i sąsiednimi krajami jako problem wojskowy. Nic w tym dziwnego. NATO to sojusz wojskowy i kierują nim wojskowi, myślący kategoriami wojskowymi. Ale nasz konflikt z Rosją w swej istocie jest polityczny, a nie militarny. Potrzebuje on tylko konstruktywnej dyplomacji. NATO to tępy instrument, niezdolny do wypełniania tak delikatnych zadań. Jeśli europejczycy uznają, że eskalacja w stylu „wet za wet” to najlepszy sposób, by poradzić sobie z Rosją, to niech sobie radzą. Ale to musi być europejski wybór, nie nasz.
Dowództwo NATO i jego polityczni gospodarze z Waszyngtonu nie chcą oddawać kontroli nad europejskim bezpieczeństwem. Boją się, że europejczycy będę dążyć do stabilizacji stosunków z Rosją zamiast iść drogą agresywnej konfrontacji. Taka perspektywa jest wstrętna dla amerykańskich generałów, polityków i wojskowych kontrahentów. Kontynuując finansowanie NATO kupujemy sobie prawo do obnażania naszych mieczy na rosyjskich granicach.
Niektórzy europejczycy są niezadowoleni, że Ameryka wykorzystuje NATO do wzmocnienia militarnego nacisku na Rosję. Minister spraw zagranicznych Niemiec Frank Walter Steinmeier nazwał niedawne manewry w Polsce z udziałem 14 tysięcy amerykańskich żołnierzy „rozpalaniem wojennej histerii”. Otwarcie krytykując NATO Steinmeier powiedział: „Ten kto myśli, że nawet symboliczna parada czołgów na wschodniej granicy NATO zapewni mu bezpieczeństwo, po prostu się myli. Nie powinniśmy dawać pretekstów i powodów do odnawiania starej konfrontacji”.
NATO pomogło zachować pokój w Europie w latach zimnej wojny. Ale ta organizacja nie odpowiada wyzwaniom XXI wieku. Eskalując napięcie z Rosją destabilizuje sytuację i w żaden sposób nie służy stabilizacji. Europa potrzebuje nowego systemu bezpieczeństwa. W odróżnieniu od NATO, system ten powinni tworzyć europejczycy na europejskie potrzeby. Powinien być także opłacany i kierowany przez europejczyków. Pozwoli to USA zrezygnować ze swojej długotrwałej misji, która być może jest i szlachetna, ale nie może trwać wiecznie.
STEPHEN KINZER
„The Boston Globe”