Przedsiębiorca z Lublina o Adamczuku: – Pożyczyłem Piotrkowi pieniądze na samochód. Miał zwrócić po dwóch miesiącach, ale o mnie zapomniał. Miałem w ręku wyrok sądu, ale on wciąż nie płacił. Bezradny był też komornik.
– Do wyborów 15 października szliśmy ze sztandarami naprawy Polski. Jedną z najważniejszych rzeczy było zreformowanie publicznych mediów i raz na zawsze odsunięcie od władzy śliskich ludzi pokroju Jacka Kurskiego i innych mu podobnych. Przecież miało być nowe otwarcie – tak zareagowali działacze lubelskiej Platformy Obywatelskiej, kiedy przedstawiliśmy im kilka faktów z burzliwego życiorysu Adamczuka.
– Tymczasem dziś robimy to samo. I to w publicznej telewizji. Tylko co my teraz mamy ludziom na spotkaniach wyborczych powiedzieć?
– pytają retorycznie.
Piotr Adamczuk nominację na szefa lubelskiego oddziału Telewizji Polskiej SA odebrał w czwartek, 9 maja. Po kilku dniach na swojego zastępcę mianował Piotra Raszewskiego, a na szefa działu informacji, któremu podlega Panorama Lubelska – flagowy program informacyjny – Dominika Rudnickiego (przed zmianą nazwiska Fiuka).
Zarówno Raszewski, jak i Rudnicki za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości byli zaufanymi poprzedniego dyrektora lubelskiego oddziału TVP, propagandzisty PiS Ryszarda Montusiewicza.
Podwładny: Klasyczna krowa, która dużo ryczy, ale mleka daje mało
58-letni Adamczuk nie ma wyższego wykształcenia. Studiował na Warszawskiej Akademii Technicznej, której jednak nie ukończył. Tytuł magistra nie był mu potrzebny w zbieraniu reklam dla lubelskich gazet. Pracował dla „Kuriera Lubelskiego”, który należał wtedy jeszcze do Zbigniewa Jakubasa, dziś jednego z najbogatszych Polaków, dewelopera, właściciela fabryki wagonów kolejowych Newag i klubu piłkarskiego Motor Lublin. Adamczuk w „Kurierze Lubelskim” szybko został szefem biura sprzedaży reklam.
– Pierwsze wrażenie? Znakomite. Kreślił szeroko zakrojone plany dotarcia do najważniejszych klientów, zdobywania nowych rynków i zwielokrotnienia wpływów. Jak o tym opowiadał na zebraniach, to ludziom szczęki opadały z wrażenia. Jednak w realu nie wszystko było aż tak kolorowe. Bo tu coś nie wyszło, tam się obsunęło. Po jakimś czasie zespół już tych jego głodnych gadek nie kupował. Klasyczna krowa, która dużo ryczy, ale mleka daje mało
– opowiada były podwładny Adamczuka.
Z „Kuriera Lubelskiego” Adamczuk przeszedł do „Dziennika Wschodniego”, wtedy jednej z gazet Mediów Regionalnych. A potem został szefem reklamy ememki, czyli „Mojego Miasta” – bezpłatnej gazety miejskiej rozdawanej na chodnikach i skrzyżowaniach ulic, która miała być konkurencją dla „Metra” Agory. Do dziś wśród współpracowników Adamczuka krąży opowieść, jak udawało mu się realizować coraz wyżej stawiane plany sprzedażowe. I otrzymywać za to premię.
– Zbliżał się koniec roku i do założonego planu sprzedażowego brakowało trochę kasy. I nagle, praktycznie na finiszu, pojawiał się złoty strzał od jednego z klientów. Premia wpływała, ale klient od złotego strzału z reklamy się nagle wycofywał. Każdy wiedział, że to było krótkowzroczne – pamięta były kolega Adamczuka z czasów pracy w mediach papierowych.
Pracodawca: „Brak realnego przygotowania, wykształcenia, zasad biznesowych i wiarygodności
Znajomy o Adamczuku:
– Piotrek to taki typ salonowego lwa. Szpakowate, zaczesane włosy, dobra gadka, bajera, ujmujące spojrzenie, do tego fajny cięty humor. Świetnie czuł się na imprezach, różnego rodzaju party. Dobrze się z nim rozmawiało, ale interesów bym z nim nie robił. Coś takiego się w biznesie od razu w człowieku wyczuwa. Nie. I koniec.
Był rok 2014 i Adamczuk szukał pracy. Tak trafił do jednej z lubelskich firm z branży HoReCa (hotele, restauracje, catering).
– Ktoś do mnie wtedy zadzwonił i powiedział, że Piotrek szuka pracy. Żona, dwoje dzieci, trzecie w drodze. Nie wypadało odmówić. Dostał umowę menedżerską, samochód służbowy, pokój w biurowcu firmy i cztery tysiące złotych na rękę, co w 2014 r., jak na Lublin, było wynagrodzeniem dobrym. Dostał zadanie wspierać firmę – sięga pamięcią szanowany przedsiębiorca z Lublina.
Adamczuk miał tam umowę menedżerską, ale zabiegał o pełny etat. Jednak w branży HoReCa przepracował niewiele ponad rok, a pracę stracił w atmosferze skandalu.
– Nie znałem angielskiego i włoskiego. Dlatego na branżowe targi turystyczne do Rimini nad Adriatykiem wziąłem Piotrka do pomocy. Proszę sobie wyobrazić, że po jakimś czasie dostałem zwrotkę od moich włoskich partnerów, że przechadzając się między stoiskami przedstawiał się jako właściciel firmy, a mnie anonsował jako swojego klienta. Potem nie chciał opuścić hotelu. Tak, jakby chciał na miejscu w Rimini jeszcze coś załatwiać. Chyba w imieniu mojej firmy, ale poza moimi plecami – podejrzewa prezes firmy.
I dodaje:
– Była też bardzo nieprzyjemna sprawa wystawionej przez Piotra pustej faktury, bez pokrycia w zrealizowanej usłudze. Zakwestionował ją księgowy. A potem musiałem się z tego tłumaczyć w urzędzie skarbowym.
Adamczuk przed odejściem z firmy podpisał się pod wypowiedzeniem, które wręczył mu właściciel firmy.
„Brak realnego przygotowania (wykształcenia, zasad biznesowych i wiarygodności) nie dał możliwości zatrudnienie pana na stanowisko, o które pan zabiegał. Wiedząc, że posługuje się pan pieczątką i wizytówką ze znakami firmy prosimy o natychmiastowy ich zwrot, gdyż jest to bezprawne”.
Pożyczył pieniądze, ale nie oddawał. Twierdził, że niczego nie posiada
Jedna ze spraw w udziałem Adamczuka – jeszcze za czasów pracy w branży HoReCa – znalazła swój finał w sądzie.
– Piotrek kupował samochód, bodajże jakiegoś SUV-a, ale nie miał całej gotówki. Chciał pożyczyć ode mnie 8 tys. zł. Pamiętam tę sytuację. W jednej ręce trzymałem gotówkę, a Piotrek napisał mi odręcznie umowę, że kwituje ode mnie odbiór 8 tys. zł. Zaraz, zaraz. Ani słowa o pożyczce, dacie zwrotu itd. Wtedy coś mnie tknęło. Podyktowałem mu swoją treść umowy, że pożyczam tyle i tyle pieniędzy i do kiedy oczekuje zwrotu. Tak, jak na normalnej umowie. Piotrek długo oponował, ale widząc gotówkę w końcu uległ i podpisał nową wersję – opowiada przedsiębiorca.
Adamczuk odszedł z branży HoReCa dokładnie w połowie maja 2015 r. Pieniądze pożyczone na samochód miał oddać najpóźniej do 1 lipca 2015 r., ale tego nie zrobił. W efekcie sprawa trafiła do sądu, który w styczniu 2016 r. wydał wyrok w sprawie zwrotu gotówki – 8 tys. zł wraz z odsetkami. Adamczuk musiał także pokryć koszty procesu – 1,317 tys. zł.
– Przed sądem tłumaczył się, że nie ma pieniędzy. Ale je odda, pod warunkiem że będę go w dalszym ciągu zatrudniał – opowiada były pracodawca Adamczuka.
Sprawa nie zakończyła się jednak na wyroku, bo Adamczuk pieniędzy wciąż nie oddawał. W efekcie jego były pracodawca skierował ją do komornika. A ten nieoczekiwanie uznał, że Adamczuk nie posiada niczego. I jest nieściągalny.
– Nie wiem, czym Piotrek uwiódł komornika. Napisałem ostre pismo do tego urzędnika, dopiero wtedy wyegzekwował moje pieniądze. To było chyba na początku 2017 r., prawie dwa lata po rozstaniu z Piotrkiem
– tłumaczy przedsiębiorca z Lublina.
„Ściema po polsku”, złota malina, czyli sposób na biznes
Adamczuk został dyrektorem w portalu LubelskaTV, po zmianie nazwy NewTV. Dziś tę funkcję pełni jego syn Mateusz. To portal specjalizujący się w publikowaniu komunikatów prasowych i m.in. transmisji z niszowych walk MMA.
Z sieci można się dowiedzieć, że Adamczuk jest także współpracownikiem Mariusza Pujszo. To aktor i scenarzysta, absolwent Studium Aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, który w 1981 r. za pierwszej „Solidarności” wyemigrował do Francji. Po powrocie do Polski w 2001 r. zaistniał w branży filmowej. Był m.in. pomysłodawcą i współscenarzystą komedii sensacyjnej „Francuski numer” a potem „Polisz Kicz Projekt… kontratakuje”.
Efekt? Pujszo kojarzony jest przede wszystkim z Wężami, czyli polskim odpowiednikiem Złotych Malin dla najgorszych produkcji. W 2022 r. „Ściema po polsku” zdobyła Wielkiego Węża dla najgorszego filmu. Produkcja dostała antynagrodę także za najgorszą reżyserię (Pujszo), rolę męską (Pujszo) oraz duetu na ekranie. W tej ostatniej kategorii Pujszo towarzyszył właśnie Piotr Adamczuk.
– W przypadku Mariusza Pujszo absolutnie proszę nie odbierać antynagród w charakterze zawodowej porażki. To specyficzna nisza, która Pujszo znalazł dla siebie i swoich innych interesów. Całkiem niezły sposób na rozpoznawalność
– tłumaczy człowiek z branży.
I dalej: – Bo Pujszo przy udziale Adamczuka prowadzą także inne biznesy, jak Osobowość Roku, czy Luksusowa Marka Roku. To takie zaspokajanie ludzkiej próżności. Dzwonią do rozpoznawalnych osób, informują o wyróżnieniu i zapraszają na galę. A przede wszystkim znajdują bogatych sponsorów eventu, bo kto nie chciałby się ogrzać w ciepełku Budki Suflera, czy Andrzeja Krzywego z De Mono.
Lubelscy posłowie PO: Adamczuk? Nie mamy z tym nic wspólnego
Po tym, jak Adamczuk na początku maja został szefem lubelskiego oddziału TVP w sieci zaczęły krążyć filmiki z jego udziałem w towarzystwie skąpo odzianych modelek. Wszystkie o zabarwieniu seksistowskim. Na jednym z nich Adamczuk wydaje polecenia modelkom. Dziewczyny mają za zadanie „zdjąć szlafroki, wypiąć pupy i rączkami dotykać lustra wody”.
Od czasu pojawienia się filmów w sieci w szeregach lubelskiej Platformy Obywatelskiej nie mówi się o niczym innym, jak o nominacji Adamczuka, osoby zdecydowanie nie pasującej do roli dyrektora lubelskiego ośrodka TVP. Politycy PO widzieli filmy, są zniesmaczeni, ale nie znają przeszłości zawodowej nowego dyrektora, choćby w branży HoReCa.
Zgodnie z niepisanymi zasadami o nominacji szefa regionalnego ośrodka TVP decyduje partia polityczna, która otrzymała tę synekurę. W przypadku Lublina chodzi o Platformę Obywatelską. A to oznacza, że najwięcej do powiedzenia w kontekście obsadzenia stołków mają lokalni posłowie.
Na Lubelszczyźnie PO ma ich pięcioro: Martę Wcisło i Michała Krawczyka z Lublina, Krzysztofa Bojarskiego z Łęcznej, Krzysztofa Grabczuka z Chełma i Małgorzatę Gromadzką z Biłgoraja. Zapytaliśmy kto stał na nominacją Adamczuka. Wszyscy kategorycznie oświadczyli, że nie mają z tym nic wspólnego.
Kto stał za nominacją Adamczuka?
Kto zatem stoi za nominacją Adamczuka? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się do przełomu tego roku, kiedy posadę stracił dyrektor lubelskiego oddziału TVP Ryszard Montusiewicz. To PR-owiec PiS, który zasłynął tym, że podsumowując w telewizji publicznej kolejne rządy partii Kaczyńskiego zapraszał do studia jedynie polityków tego ugrupowania. A wcześniej przedstawicielom opozycji krytykującym PiS wyrywał mikrofony.
Pełniącą obowiązki dyrektora została na początku stycznia tego roku Dorota Grabowska, sprawna i kompetentna dziennikarka TVP Lublin, w firmie od kilkunastu lat. Według ustaleń „Wyborczej” za tą kandydaturą miał lobbować wiceszef PO na Lubelszczyźnie, prezydent Lublina Krzysztof Żuk. Żuk jest dobrym znajomym teścia Grabowskiej, działacza Platformy z Radzynia Podlaskiego.
Jednak pozycja Żuka w centrali PO w Warszawie mocno podupadła. Na początku roku dzięki głosom radnym właśnie jego klubu w radzie miasta w reprezentacyjnym centrum Lublina odsłonięto pomnik Lecha Kaczyńskiego. Po tym wydarzeniu poparcie Żuka dla Grabowskiej mogło oznaczać jedno: pocałunek śmierci.
O jej odwołaniu mógł zadecydować także bardzo słaby wynik Koalicji 15 października w wyborach do sejmiku województwa lubelskiego, gdzie KO i Trzecia Droga zdobyły jedynie 11 mandatów, a PiS aż 21 (w 2018 r., kiedy partia Kaczyńskiego była u władzy PiS miał tam jedynie 18 szabel, a PO i PSL po siedem). Odpowiedzialność za to zrzucono w szeregach Platformy m.in. na szefostwo TVP Lublin, gdzie politycy PiS mieli być prezentowani zbyt często. Sama Grabowska odmawia w tej sprawie komentarza.
I wtedy do gry miała wejść posłanka Marta Wcisło, której pozycja w PO systematycznie rośnie. O wzroście świadczy bardzo dobry wynik w ostatnich wyborach parlamentarnych, kiedy w prawicowym województwie otrzymała ponad 68 tys. głosów (to drugi wynik w regionie po Przemysławie Czarnku). Dziś Wcisło jest liderką lubelskiej listy KO w wyborach do Parlamentu Europejskiego. To właśnie ona, według trzech niezależnych źródeł „Wyborczej”, wskazała Adamczuka.
– Nie znam człowieka, ale Marta wystawiła Adamczukowi pozytywną laurkę. Jestem gotów potwierdzić te słowa – twierdzi nasze źródło w Platformie Obywatelskiej.
– Owszem znam Piotrka. Ale to były czasy, kiedy współpracował z moją firmą. Od dłuższego czasu nie miałam z nim kontaktu – zapiera się w rozmowie z „Wyborczą” Marta Wcisło.
Ludzie „dobrej zmiany PiS” robią karierę w TVP
Adamczuk od samego początku otacza się ludźmi kojarzonymi z PiS. Chodzi o Piotra Raszewskiego, z którym Adamczuk w czwartek, 9 maja wkroczył uroczyście do gmachu TVP Lublin. Raszewski został tam już szefem Regionalnej Agencji Producenckiej, która odpowiada za wszystkie produkcje. To praktycznie druga osoba po dyrektorze ośrodka. Raszewski zastąpił Grzegorza Nakoniecznego, sprawującego tę funkcję o wielu lat. Nakonieczny trafił na zsyłkę do telewizyjnego archiwum.
W TVP Lublin pojawił się także niejaki Dominik Rudnicki, kiedyś Fiuk, bo jakiś czas temu zmienił nazwisko. Został szefem działu informacji.
Co ciekawe, Raszewski i Rudnicki to zaufani Ryszarda Montusiewicza, dyrektora TVP Lublin w latach 2016-2023. Montusiewicz współpracował z firmą zewnętrzną Raszewskiego. To właśnie Raszewski robił w tym czasie dla TVP Lublin ważne produkcje dotyczące m.in. wizyty marszałka województwa lubelskiego Jarosława Stawiarskiego z PiS na targach Expo w Dubaju; wspieranego przez urząd marszałkowski projektu Via Carpatia czy wyjazdów ekipy telewizyjnej na Ukrainę. Zresztą z tego wydarzenia w archiwach telewizyjnych można obejrzeć zdjęcia Montusiewicza, Raszewskiego i Rudnickiego.
Dla porządku Raszewski i Rudnicki poróżnili się z Montusiewiczem, ale była to już końcówka rządów PiS.
– Tak jakby wtedy wyczuli kierunek zmieniającego się w polityce wiatru – opowiadają dziś w TVP Lublin.
Adamczuk: Nie miałem żadnego politycznego wsparcia
Adamczuk pytany o zatrudnienie Raszewskiego i Rudnickiego tłumaczy, że robiąc to brał pod uwagę tylko ich fachowość. Bagatelizuje kwestię seksistowskich filmów sprowadzając wszystko do „komedii o show biznesie”. W kontekście sprawy w sądzie przedstawia swoje tłumaczenia, które wzajemnie się wykluczają i nijak nie trzymają kupy. O wyrabianiu norm reklamowych w gazetach nie pamięta.
Opowiada też o historii swojego zatrudnienia w TVP. Utrzymuje, że sam wysłał CV do zarządu, a potem został poproszony o przedstawienie koncepcji prowadzenia oddziału. Na koniec oświadcza, że nie miał żadnego politycznego wsparcia.
W środę,15 maja Adamczuk zorganizował spotkanie z zespołem TVP Lublin. Kreślił szerokie plany zwiększenia wpływów reklamowych. Nie o kilka, czy kilkanaście, ale o kilkaset procent. Znający Adamczuka wiedzą, że to samo opowiadał zespołowi pracując w „Kurierze Lubelskim” i „Dzienniku Wschodnim”.
Żródło: lublin.wyborcza.pl
układ zamknięty..