All inclusive w Egipcie czeka nie tylko w hotelach w Marsa Alam czy Hurghadzie. Taka opcja jest również dostępna na statku wycieczkowym, którym można wyruszyć w rejs po Nilu. Rodzina z Polski zdecydowała się na taką przygodę. I o ile zwiedzanie od godz. 3.00 czy 4.00 nad ranem rekompensowały zapierające dech zabytki, o tyle na statku szybko okazało się, że zrobili wielką głupotę.
Wycieczka była prezentem dla głowy rodziny z okazji przejścia na emeryturę. Oczywiście bez towarzystwa ukochanej małżonki nie mogło się obejść, a że byłaby to ich pierwsza tego typu zagraniczna podróż, zabrali ze sobą córkę, która wspierała ich m.in. jako tłumacz. Choć jak się okazało, w Egipcie dogadamy się nawet po polsku! Rodzice z córką wyruszyli na początku kwietnia, samolotem z Katowic. Wygoda pozostawiała wiele do życzenia. O podróży ciasną linią pisaliśmy już wcześniej.
Po ponad czterech godzinach lotu rodzina wylądowała w Hurghadzie. Tam trzy dni spędzili w hotelu na all inclusive, by potem wyruszyć na statek – dziewięć godzin autokarem…
Rejs po Nilu. Najpierw dziewięć godzin w autokarze
Dokładnie tyle zajęła trasa do oddalonego o ponad 550 km Asuanu, gdzie zaczęła się przygoda. Cała, niewielka 11-osobowa grupa Polaków bardzo obawiała się tej trasy. Na wcześniejszym spotkaniu z rezydentem, jeszcze w Hurghadzie, zrobili wielkie oczy na tę nowinę. Ale wcale nie było tak źle! Grupa miała do dyspozycji cały duży autokar, więc każdy mógł wyłożyć się na dwóch siedzeniach. – Połowę drogi przespaliśmy, bo ruszaliśmy w środku nocy, a potem zaczęły się niecodzienne widoki na miasteczka i wsie ulokowane przy Nilu. Coś niesamowitego! – mówią.
W czasie przejazdu rezydent sporo opowiadał o historii, aż przeszedł do spraw organizacyjnych. Na cały autokar ogłosił, że jedynie trzy osoby wykupiły all inclusive. Rodzina wiedziała, że o nich mowa i trochę się zdziwili. – Dopłaciliśmy przy wykupywaniu wycieczki, bo pani w biurze podróży poinformowała, że na statku płatna będzie nawet woda, a ceny na statku będą zdecydowanie zawyżone, nie mówiąc już o drinkach czy kawie. To miał być prezent i nie chcieliśmy się tym martwić – relacjonuje córka, która zajmowała się organizacją. Na statku rodzina zobaczyła jednak coś zupełnie innego.
All inclusive na statku. Tak wygląda rejs po Nilu. „Patrzyli się na nas”
Pierwszy z czterech dni na statku nie miał w planie żadnego zwiedzania, poza wycieczkami dodatkowymi. Ludzie wypoczywali na górnym pokładzie, już nie tylko grupa Polaków, ale turyści z całego świata, m.in. z Francji, Niemiec czy Azji. Leżaki, niewielki basen z widokiem na miasto i drinki. Na te ostatnie pokusiła się jedynie rodzina z all inclusive i chyba tylko oni.
Przygotowanie i odnalezienie jakiegoś pracownika baru trwało całe wieki. Barmani chyba nikogo się nie spodziewali, czego dobitnym dowodem była próba organizacji opasek umożliwiających korzystanie z all inclusive. Obsługa była w niezłym szoku, że ktoś je zamówił.
– W końcu, po kilku godzinach zamieszania, dostaliśmy coś na kształt opasek, które maluchy dostają przy porodzie. Tak to przynajmniej wyglądało – żartuje rodzina z Polski. Potem zajrzeli w kartę, gdzie ceny były naprawdę… konkurencyjne. Za najdroższego drinka w przeliczeniu na złotówki, wychodziło 16 zł. Niedroga była też kawa i woda.
– Co do tych dwóch ostatnich okazało się, że jednak statek przewidział codziennie przerwę kawową dla wszystkich, za darmo, a kierowca naszego autobusu miał w ofercie duże butelki wody po euro – opowiadają. Co więcej, sporą część czasu zwiedzali i nie mieli czasu korzystać z „atrakcji” statku, które nawet w ramach tak ubogiego all inclusive (nie zawierało przekąsek), miało sporo ograniczeń i braków.
Atrakcje w czasie rejsu po Nilu. Rodzina „wtopiła”
– No cóż, „wtopilśmy”. Za jedną osobę dopłacaliśmy ponad 500 zł za trzy dni. Potem to policzyliśmy, tak mniej więcej. To, co całą trójką zamówiliśmy na statku, nie wyniosło nas więcej niż te 500 zł. Może trzeba było więcej poczytać, bo inni jakoś wiedzieli. Na całym wielkim statku nikt nie miał tej opaski, nie tylko Polacy. Potem nam było trochę głupio, ale może ktoś nie popełni tego błędu i nie wyrzuci tak bez sensu pieniędzy w błoto – komentuje rodzina.
Ale jak zaznaczają to tylko jeden z dwóch mankamentów tej wycieczki. Plusów było zdecydowanie więcej i nie żałują wyjazdu. – Na plus moc atrakcji, płynęliśmy z Asuanu do Kom Ombo, potem Edfu i Luksor. Przepiękne świątynie, grobowce, unikalna natura. Dokupowaliśmy wycieczkę do Abu Simbel, bo to jak być w Paryżu i nie zobaczyć wieży Eiffla – wyliczają. Do zabytków czasem się płynęło, czasem dojeżdżało autokarem, czasem szło pieszo.
Jedzenie na statku. Restauracja jak z Titanica
Wieczorami na statku były pokazy tańca brzucha, czego fragment można zobaczyć w naszym wideo na początku artykułu.
Wrażenie robiły też kajuty. Czyściutkie, z widokiem na Nil. – Choć te pięć gwiazdek to jednak było w standardzie egipskim. Mieliśmy dwa duże łóżka i dostawkę, szafę, jakieś półki i krzesełko z toaletką, do tego mała łazienka z prysznicem, toaletą i umywalką oraz telewizor. Aby się przespać, poleżeć po obiedzie, czy wyszykować – w sam raz – relacjonują.
Jak podkreśla rodzina, jedzenie było przepyszne. W ramach podstawowej oferty rejsu turyści mieli zagwarantowane śniadanie, obiady i kolację. W ramach all inclusive można było zamówić jeden kieliszek wina lub szklankę napoju gazowanego (sok był w podstawowej ofercie). – Także kolejny dowód na to, że się nie opłacało wykupywać rzeczy dodatkowych. Posiłki w ramach bufetu były pyszne i obfite, chodziliśmy tak najedzeni, że nawet nie było już miejsca na napoje – komentują.
Rejs po Nilu. Nie można nie wspomnieć o tym wielkim minusie
Było jednak jeszcze coś, co nie ominęło zarówno trójki turystów z all inclusive, jak i pozostałych. Koszmarny stan powietrza w Egipcie, co dało się odczuć w upalny i parny dzień na górnym pokładzie. Dymiące statki, tłoczące się na Nilu, palone śmieci i ogólne zanieczyszczenie sprawiało, że nie dało się zbyt długo wysiedzieć. – Trzeba było się kryć w kajucie. Był jeden dzień, gdy płynęliśmy 12 godzin. Widoki cudowne, ale co z tego, jak nie dało się oddychać, ludzie migrowali do kajut, my zrobiliśmy podobnie, by trochę powietrza złapać – opowiada rodzina.
Do tej listy doliczyć należy jeszcze śmieci, tak rażąco widoczne z autokaru i niestety nawet ze statku – choć tu sytuacja wyglądała nieco lepiej. – Strasznie się to gryzie, zapierające dech w piersiach widoki i te śmieci. Poza popularnymi zabytkami czy hotelami, w Egipcie jest z tym gigantyczny problem – komentuje rodzina.
Żródło: fakt.pl