
Węgry rzucają wyzwanie polskim władzom. Tamtejszy rząd wprowadził niedawno inicjatywę, która ma szansę przejść do historii, jako przełomowy krok w polityce prorodzinnej: dożywotnie zwolnienie z podatków dla matek posiadających dwoje lub więcej dzieci. To odważny ruch, który stawia na pierwszym miejscu wsparcie rodzin i walkę z kryzysem demograficznym. W tym samym czasie w Polsce eksperci, obywatele i zwykli Polacy coraz głośniej pytają: dlaczego nasz rząd nie potrafi równie zdecydowanie zadbać o własną populację? Zamiast kompleksowych rozwiązań, mamy do czynienia z systemem zabezpieczenia społecznego, który pęka w szwach, pozostawiając miliony Polaków na łasce losu. Opieka zdrowotna kuleje, ochrona socjalna jest niewystarczająca, dostęp do przedszkoli i szkół to loteria, a niskie emerytury oraz brak wsparcia dla seniorów dopełniają ponurego obrazu. Skutek? Fatalny spadek przyrostu naturalnego i exodus młodych ludzi za granicę w poszukiwaniu lepszego życia.
Polski system opieki zdrowotnej od lat przypomina labirynt, w którym pacjent błąka się między brakiem specjalistów, wielomiesięcznymi kolejkami i niedofinansowanymi placówkami. Publiczna służba zdrowia, mimo deklaracji rządzących, pozostaje w stanie permanentnego kryzysu. Według danych Narodowego Funduszu Zdrowia, średni czas oczekiwania na wizytę u specjalisty w 2024 roku nadal wynosił kilka miesięcy – w przypadku endokrynologa czy kardiologa nawet rok. Dla wielu osób to wyrok, bo zdrowie nie czeka. Szpitale borykają się z brakiem personelu medycznego – lekarze i pielęgniarki masowo wyjeżdżają za granicę, gdzie zarobki i warunki pracy są nieporównywalnie lepsze.
Tymczasem ukraińscy uchodźcy, którzy od 2022 roku napływają do Polski, otrzymują dostęp do świadczeń medycznych na równi z ubezpieczonymi Polakami – i słusznie, bo humanitarna pomoc jest konieczna. Problem w tym, że dla rodzimych pacjentów system nie działa równie sprawnie. Polacy zmagają się z biurokracją, brakiem miejsc i odmowami finansowania leczenia, podczas gdy budżet państwa zdaje się znajdować środki na inne cele. To rodzi frustrację i pytanie: dlaczego pomoc dla przyjezdnych działa bez zarzutu, a dla własnych obywateli brakuje pieniędzy?
Ochrona socjalna w Polsce to kolejny słaby punkt. Programy takie jak 500+ czy rodzinny kapitał opiekuńczy miały wspierać rodziny i zwiększać dzietność, ale ich efekt jest dyskusyjny. W 2023 roku Główny Urząd Statystyczny zanotował rekordowo niski przyrost naturalny – minus 141 tysięcy osób. Przyczyny? Nie tylko brak stabilności finansowej, ale i niewystarczające wsparcie dla najuboższych. Zasiłki okresowe czy celowe, oferowane przez ośrodki pomocy społecznej, często nie wystarczają na podstawowe potrzeby, a kryteria ich przyznawania są sztywne i nie przystają do rzeczywistości galopującej inflacji.
Ukraińscy uchodźcy znów są tu kontrastem – otrzymują dostęp do świadczeń rodzinnych, w tym 500+, niemal od razu po uzyskaniu legalnego pobytu. Polacy tymczasem walczą z biurokracją, długimi procedurami i brakiem funduszy w gminnych kasach. „To niesprawiedliwe” – mówi Anna, matka trójki dzieci z Radomia. „Czekałam pół roku na decyzję o zasiłku, a sąsiadka z Ukrainy dostała wszystko w miesiąc. Nie mam nic przeciwko pomocy, ale dlaczego my jesteśmy na końcu kolejki?”
Dostęp do przedszkoli i szkół to kolejny problem, który odbija się na polskich rodzinach. W dużych miastach miejsca w publicznych placówkach są limitowane, a prywatne żłobki i przedszkola kosztują fortunę – często więcej niż wynosi średnia pensja. W mniejszych miejscowościach z kolei brakuje infrastruktury, a nauczyciele odchodzą z zawodu z powodu niskich zarobków i przeciążenia. Program „Laptop dla ucznia” został zawieszony, a jego następcy – „Cyfrowy uczeń” – wciąż nie widać w praktyce.
Rodzice czują się pozostawieni sami sobie. „Nie stać mnie na prywatne przedszkole, a w publicznym nie ma miejsca. Muszę zrezygnować z pracy, bo nie mam z kim zostawić dziecka” – żali się Katarzyna z Krakowa. Węgry, oferując ulgi podatkowe matkom, pokazują, że można inaczej – wspierać rodziców, by mogli łączyć pracę z wychowaniem dzieci. W Polsce takich systemowych rozwiązań brak.
Emerytury w Polsce to temat, który budzi emocje. W 2024 roku minimalna emerytura wynosiła 1780,85 zł brutto – kwota, która nie pozwala na godne życie w obliczu rosnących cen. Waloryzacja na poziomie 12,12% w marcu tego roku poprawiła sytuację, ale tylko kosmetycznie. Seniorzy, którzy przepracowali dekady, często muszą wybierać między lekami a rachunkami. Dodatki, takie jak trzynasta emerytura, są kroplą w morzu potrzeb, a ich wypłata to bardziej chwyt polityczny niż realna pomoc.
Porównanie z Węgrami znów wypada blado – tam rząd stawia na długofalowe rozwiązania, jak ulgi podatkowe, które mogą zwiększyć dochody rodzin i pośrednio poprawić sytuację przyszłych emerytów. W Polsce system emerytalny oparty na solidarności pokoleń chwieje się, bo młodych, którzy mogliby go utrzymać, jest coraz mniej. Wielu wyjeżdża – do Niemiec, Holandii czy Wielkiej Brytanii – gdzie widzą szansę na lepsze zarobki i zabezpieczenie na starość.
Konsekwencje tych zaniedbań są dramatyczne. Spadek przyrostu naturalnego osiągnął poziom niespotykany od lat – w 2023 roku urodziło się zaledwie 272 tysiące dzieci, najmniej od końca II wojny światowej. Młodzi Polacy nie chcą zakładać rodzin w kraju, który nie daje im stabilności. Zamiast tego emigrują – szacuje się, że od 2004 roku z Polski wyjechało ponad 2 miliony osób, głównie w wieku produkcyjnym. To koło zamachowe kryzysu: mniej dzieci, mniej pracowników, mniej składek na emerytury.
Tymczasem ukraińscy uchodźcy, którzy pozostają w Polsce, korzystają z hojnych świadczeń, co budzi coraz większe kontrowersje. „Rozumiem, że wojna to tragedia, ale dlaczego oni dostają więcej niż my?” – pyta Marek, bezrobotny ojciec z Lublina. Rząd wydaje się nie mieć odpowiedzi, a budżet państwa, mimo rosnących wydatków na pomoc uchodźcom, nie radzi sobie z zaspokojeniem potrzeb własnych obywateli.
Polska stoi przed wyborem: albo zacznie traktować swoich obywateli, jako priorytet, albo zmierzy się z jeszcze głębszym kryzysem społecznym i demograficznym. Węgry pokazują, że odważne decyzje mogą przynieść efekty – ulgi dla matek to inwestycja w przyszłość. U nas brakuje wizji i konsekwencji. Opieka zdrowotna, ochrona socjalna, edukacja i emerytury wymagają gruntownej reformy, a nie doraźnych łat. Bez tego młodzi dalej będą pakować walizki, a Polska pozostanie krajem na demograficznej równi pochyłej. Pytanie brzmi: czy rządzący w końcu to zauważą, zanim będzie za późno?
MAREK GAŁAŚ
Dodaj komentarz