Wyzysk cudzoziemskich pracowników na budowie Orlenu za 25 mld zł. Wspólne śledztwo „Wyborczej” i „Uwagi!” TVN

Niezależny dziennik polityczny
Przez trzy miesiące czekali na umowę o pracę i pensje. Kiedy koreański szef kolejny raz odmówił wypłaty, zorganizowali strajk. Usiedli i oświadczyli, że nie wyjdą do pracy, póki nie zobaczą swoich pieniędzy.

„Bardzo czyste ulice” pomyślał Libin, kiedy w zeszłym roku wylądował w Polsce. Wtedy jeszcze nie wiedział, że niebawem spotka go największe upokorzenie w życiu. – Mimo to chcę zostać. Poświęciłem zbyt wiele, żeby teraz wracać – deklaruje Libin.

W indyjskiej prowincji Kerala Libin czasami był budowlańcem, czasami kierowcą albo robotnikiem w fabryce. Łapał każdą pracę, żeby utrzymać żonę, mamę, 5-letniego syna i 3-letnią córkę. Marzył o świetnej pensji wypłacanej w euro albo dolarach.

Praca w Europie była jego ostatnią nadzieją po tym, jak jego rodzinny biznes cateringowy w Indiach stanął nad przepaścią po pandemii. Zastawił dom, sprzedał rodzinne złoto i po długich staraniach udało mu się zdobyć polską wizę. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie zapłacił potężnych pieniędzy. Agencje pracy w Indiach biorą 20 tys. zł za zdobycie pozwolenia na pracę w Polsce. Ich działalność jest legalna, ale te wydatki to nie koniec. Tej samej agencji trzeba pod stołem dopłacić około 5 tys. złotych za to, by nielegalnie ustawiła bota w kolejce po wizę.

– Wszyscy u nas wiedzą, że najłatwiej dostać wizę do Polski. Bardzo ciężko jest zdobyć pracę w Niemczech czy Francji, bo oni biorą pracowników tylko wysoko wykwalifikowanych. W Polsce przyjmą cię bez problemu – opowiada nam Libin.

Libin, drobny mężczyzna przed czterdziestką, w czapce z daszkiem i niebieskim polarze, po angielsku mówi szybko, ale wyraźnie. Jest spokojny, ale do czasu. Denerwuje się, gdy zaczyna opowiadać o tym, co spotkało go w Płocku na budowie kompleksu Orlenu.

– Szef potraktował nas jak psy. Ta praca to moja najgorsza życiowa decyzja – mówi ze łzami w oczach.

Zachorujesz, to płacisz karę

Libin przyleciał do Polski latem ub. roku. Praca przy zbieraniu warzyw była ciężka, ale przynajmniej stabilna i na świeżym powietrzu. Skończyła się wraz z nadejściem zimy.

– O tym, że można dostać pracę w Płocku, dowiedziałem się od znajomego. On sam nigdy tam nie był, ale wysłał mi adres i powiedział „jedź, tam jest praca” – wspomina Hindus.

„Praca w Płocku” to robota przy ogromnej budowie nowego kompleksu Orlenu. Przy wartej 25 mld złotych rządowej inwestycji Olefin pracuje blisko sześć tysięcy osób.

W styczniu Libin przyjechał pod duży dom jednorodzinny w centrum Płocka. Na miejscu, od „szefa” usłyszał jasną ofertę.

– Praca sześć razy w tygodniu po 10 godzin dziennie i 23 zł za godzinę. Do tego darmowe mieszkanie. Wziąłem, bo jakie miałem inne opcje? – zastanawia się.

Dom, w którym Libin zamieszkał razem z 70 pracownikami z Indii i Filipin, miał jedną kuchnię i dwa prysznice, z czego działał tylko jeden. Mężczyźni nie mieli tam nawet cienia prywatności.

Trafił do malutkiego pokoju z sześcioma osobami. Spali na piętrowych łóżkach. Obiady gotowali na turystycznej butli gazowej w pokoju, bo kuchenne palniki były cały czas zajęte. Do tego na podłodze w kuchni spało kilka osób.

Kąpiel też była luksusem, bo do jedynego działającego prysznica czekało się w długiej kolejce. A i ten prysznic nie zawsze działał, więc zdarzało się, że po pracy na budowie Libin chodził brudny przez kilka dni.

Podobnych „hosteli” w Płocku i okolicach jest znacznie więcej.

Na budowę Orlenu Libin przyjechał razem z Balu – kolejnym przybyszem z Kerali, którego poznał przy zbieraniu warzyw. Balu zarobione w Polsce pieniądze wysyła do chorej żony i dwójki dzieci w wieku 10 i 15 lat.

– Z zawodu jestem kierowcą i mechanikiem. Od dziesięciu lat wyjeżdżam za granicę. Pracowałem w Dubaju, Omanie, Arabii Saudyjskiej, od kilku lat w Polsce. Takich warunków jak w Płocku nie widziałem nigdzie. Te mieszkania nie nadawały się dla ludzi – opowiada nam potężny 40-latek w czerwonej koszulce.

Już kolejnego ranka Libin z pozostałymi lokatorami „hostelu” wsiadł w autobus, który zawiózł go do kompleksu Olefin.

 – Nie zaproponowano mi umowy. Jedyne, co dostałem to identyfikator wstępu z moim imieniem i nazwiskiem – mówi Libin, pokazując plastik ze swoim zdjęciem, logiem Orlenu oraz konsorcjum firm Hyundai Engineering i Técnicas Reunidas, które odpowiada za budowę kompleksu Olefin III.

Konsorcjum wygrało przetarg, zarząd Orlenu wybrał wykonawcę inwestycji w połowie 2021 roku. Na uroczystym podpisaniu umowy pojawił się prezes Orlenu Daniel Obajtek i minister aktywów państwowych Jacek Sasin. Kontrakt zakłada dostarczenie inwestycji „pod klucz”. Konsorcjum Hyundai / Técnicas Reunidas odpowiada w całości za projektowanie, zaopatrzenie i budowę Olefin.

Większość robotników ściągniętych do budowy kompleksu pochodziła z Azji – głównie Indii i Filipin, ale Libin poznał też przybyszów z Indonezji, Nepalu, Sri Lanki, Pakistanu czy Turkmenistanu.

– Polacy też tam pracują, ale jako menedżerowie i inspektorzy BHP. Koreańczycy to nasi przełożeni, do każdego zwracamy się „boss”, czyli szefie.

Libin i Balu dostali pracę w magazynie. Przenosili pojemniki z niebezpiecznymi chemikaliami. Opowiadają, że w całym pomieszczeniu unosił się biały kurz, którego drobinki dostawały się do gardła.

– Mieliśmy specjalne ubrania ochronne, ale maska nie działała dobrze. Wdychałem chemikalia, po paru dniach dostałem ataku silnego kaszlu – mówi Libin.

Zgłaszali te problemy przełożonym. Udało im się wywalczyć tyle, że Balu otrzymał porządną maskę. Dla Libina zabrakło. Dlaczego? Nikt mu nie powiedział.

Kiedy Libin targa wiadra z chemią pod Płockiem, myśli o żonie z dziećmi, więc zaciska pięści i pracuje dalej. Jego cierpliwość niebawem się jednak skończy.

Przerwy w pracy spędzali w kontenerze, który chyba dla żartu nazywano „resting room”, pokój wypoczynku. Było to brudne pomieszczenie, zagracone maszynami i narzędziami z budowy. Mężczyźni mogli przykucnąć tam na pudłach i na szybko zjeść kanapki. Ich firma nie gwarantowała żadnego ciepłego posiłku, a w pomieszczeniu nie było takich luksusów, jak czajnik czy mikrofalówka. Hindusi pokazują nam zdjęcie, na którym odgrzewają swój obiad za pomocą nagrzewnicy.

Balu wciąż mocno pokasłuje. W Płocku dwa razy odwiedził lekarza i aptekę, na leczenie wydał 500 złotych. Kiedy przez tydzień nie mógł pracować z powodu choroby, poznał kolejną zasadę jego pracodawcy.

Podczas swojej nieobecności nie tylko nie dostawał żadnych pieniędzy, ale jeszcze otrzymał „karę” od pracodawcy. Za każdy dzień nieobecności szef potrącał mu z pensji 30 złotych.

Wyrzucili i skopali wszystko, co miałem

Struktura firm przy budowie Olefin przypomina piramidę. Na jej czubku znajduje się inwestor, czyli Orlen. Orlenowi podlega główny wykonawca, czyli konsorcjum Hyundai / Técnicas Reunidas. Koreańczycy z kolei zatrudniają masę podwykonawców – osobne firmy od elektryki, robót ziemnych, hydrauliki itp. Część z nich to polskie firmy, ale wiele z nich to spółki koreańskie, bo menedżerowie z Hyundaia przy wyborze podwykonawców mieli pełną dowolność. Postawili na przykład na koreańską firmę Daeshin, z którą współpracowali już przy poprzednich inwestycjach dla polskiego rządu.

Ale to nie koniec piramidy, bo firmy takie jak Daeshin zatrudniają kolejnych „podwykonawców”, czyli agencje pracy, które odpowiadają za dostarczenie taniej siły roboczej na budowę. Libin i Balu pracowali właśnie dla jednego z drobnych podwykonawców, zarejestrowanej w Katowicach spółki Zioom.

– Naszym „szefem” był Koreańczyk Kim. To on zarządzał naszą pracą i domem, w którym mieszkaliśmy. Płacił nam w gotówce, ale zawsze z opóźnieniem – twierdzi Libin.

Mężczyźni przez trzy miesiące czekali na umowę o pracę i pensje.

– Na początku mówili nam, że załatwiają za nas sprawy w urzędach i musimy czekać na umowę i pozwolenie na pracę. Każdego dnia pytaliśmy o dokumenty, ale niczego nam nie pokazali. Kim powiedział, że 15 dnia każdego miesiąca wpłynie nasza wypłata na konto. Za tyle godzin, ile pracowaliśmy, powinniśmy dostawać 5500 złotych. Takiej kwoty nigdy nie zobaczyłem, bo Kim dawał nam tylko małe zaliczki, po 200, 300 złotych. Mówił: „Jak nie chcesz tu pracować, to możesz odejść. Nie ma problemu. Idź, choćby zaraz!”

Pewnego dnia Libin zobaczył, jak koreański przełożony spadł z rusztowania z wysokości trzeciego piętra. Połamanego mężczyznę zaniesiono do karetki.

– Wtedy pierwszy raz pomyślałem, że gdybym to ja spadł, nikt by mi nie pomógł. Ani nikt by nie zapłacił za szpital. Ani moja rodzina nie dostałaby żadnych pieniędzy z ubezpieczenia. Wtedy postanowiłem z tym skończyć.

Libin i Balu zrobili coś, co pracownikom i szefom agencji Zioom prawdopodobnie nie mieściło się dotąd w głowach – postanowili zawalczyć o swoje. Poszli do Kima i powiedzieli, że żądają całej zapłaty za trzy miesiące pracy. Natychmiast.

Kiedy szef kolejny raz odmówił, zorganizowali strajk. Usiedli w swoim pokoju, a nadzorcy ich „hostelu” oświadczyli, że nie wyjdą do pracy, póki nie zobaczą swoich pieniędzy.

Przez cały dzień nic się nie wydarzyło. Szef przyjechał dopiero o 23 w towarzystwie kolegów z Korei.

– Popchnął mnie, złapał za koszulę, szarpał – relacjonuje Libin wydarzenia z 17 marca. – Z innymi Koreańczykami wypchnęli nas na zewnątrz. Wyrzucili nasze rzeczy przed dom. Kopali wszystko, co miałem jak piłkę futbolową.

Do pozostałych mieszkańców „hostelu” powiedział – nie pomagajcie tym ludziom, bo was też wyrzucę. Wszyscy przez okno patrzyli, nikt nie zareagował – opowiada poruszony Hindus.

Pokazuje nagrania z telefonu. Widać na nich tłum ludzi w ciasnym pokoju, szamotaninę, rosłych mężczyzn w puchowych kurtkach wykrzykujących polecenia, słychać głos Libina: „Kim, czemu to robisz? Gdzie jest moja wypłata?”.

Kolejny filmik sprzed domu:

Libin klęczy przed otwartą walizką, wokół walają się ubrania. Zbiera przedmioty i pakuje do środka. W ciemności nie znalazł zimowych butów i kurtki. Owinął się kilkoma koszulami i z towarzyszem ruszył w stronę przystanku autobusowego. W śniegu maszerowali trzy kilometry. Po trzech godzinach pod wiatę zajechał bus do Warszawy. Na miejscu kolega pozwolił im przenocować w swoim pokoju.

Do dzisiaj nie odzyskali ponad trzech tysięcy złotych za pracę przy orlenowskiej budowie.

– To dla mnie ogromne pieniądze. W Indiach mógłbym za to kupić motor albo skuter. Moja rodzina mogłaby za taką kwotę spokojnie przeżyć przez dwa miesiące. Za chwilę skończą mi się oszczędności. Do Kima nie możemy się dodzwonić, bo zablokował nasze numery telefonów – mówi Libin.

O tym, co go spotkało, nie opowiada rodzinie. Trochę ze wstydu, a też nie chce ich martwić. Kiedy żona dopytuje, dlaczego nie wysyła pieniędzy, tłumaczy, że ma problem z dokumentami i czeka na pracę.

– Żona opiekuje się dziećmi, nie zarabia. Gdyby nie wsparcie mojego brata, to nie wiem, jak nasza rodzina by to przeżyła.

Balu też się martwi, bo żonę czeka operacja nerek. Koszt leczenia to jakieś 20 tysięcy złotych.

– Leki są bardzo drogie – opowiada Balu. W oczach mężczyzny pojawiają się łzy. – Bez wsparcia brata i przyjaciół byłoby bardzo ciężko. Koreańczycy potraktowali nas jak niewolników, jak zwierzęta. Pierwszy raz w życiu spotkało mnie coś takiego.

Jedna pralka na 50 osób

Kompleks Olefiny III to jedna z najważniejszych inwestycji Orlenu i obecnie jeden z największych projektów petrochemicznych na europejskim rynku. Jak szacuje Orlen, produkcja etylenu i propylenu, która ma zacząć się w 2027 r., zapewni polskiej spółce dodatkowo 1 mld zł rocznie. Orlen wyda na projekt 25 mld zł. Były prezes Orlenu Daniel Obajtek nazywał kompleks „największą inwestycją petrochemiczną w Europie”.

O inwestycji zrobiło się głośno w końcówce kampanii wyborczej do Sejmu. Politycy Platformy Obywatelskiej pokazywali zdjęcia kontenerów, w których zamieszkało 5 tysięcy migrantów z Azji. Atakowali PiS-owską władzę, pokazując, kto tak naprawdę odpowiada za masową migrację do Polski. Politycy Prawa i Sprawiedliwości odpowiadali, że przy orlenowskiej superinwestycji pracują tylko robotnicy sezonowi, którzy po skończonym kontrakcie wrócą do domów.

Kompleks Orlenu nie jest pierwszą rządową inwestycją wznoszoną rękami robotników z innych kontynentów. Tysiące pracowników, głównie z Indii i Filipin budowało także Polimery Police, ogromny zakład na północy kraju należący do grupy Azoty. Głównym wykonawcą również była firma Hyundai Engineering, a podwykonawcami – te same firmy, które dziś pracują na Orlenie, w tym Daeshin. Nawet część robotników jest ta sama, bo firmy zmieniając miejsce pracy, zabrały ze sobą swoje załogi.

„Każda z zatrudnionych tutaj osób to pracownik kontraktowy, który legalnie przebywa na terenie kraju, zgodnie z polskim prawem. Ważne jest to, że osoby te są objęte polskim prawem także tym, które reguluje stosunek zatrudnienia” – zapewniał w rozmowie z Business Insiderem w październiku 2023 r. Jakub Zgorzelski, dyrektor operacyjny Hyundai Engineering.

„To jest jeden z największych i najważniejszych naszych projektów. Traktujemy go jako mega–projekt. Dlatego planowaliśmy zatrudniać robotników z całego świata, nie tylko z Polski. Wszyscy muszą posiadać odpowiednie umiejętności i doświadczenie w realizacji tak wielkich inwestycji” – opowiadał Lee Seungdong, wiceprezes Hyundai Engineering na oficjalnym filmiku przygotowanym przez Orlen.

Dziś Płock wygląda jak polska stolica multi-kulti. Cudzoziemcy spacerują z reklamówkami wyładowanymi jedzeniem i piwami, wylewają się z firmowych autobusów, zajeżdżają rowerami pod Dino i Top – Market. Przesiadują na gankach i podwórkach wynajętych domów. Sąsiadom nie przeszkadzają.

– Do pracy przyjechali, tak jak my jeździliśmy na zachód. Nie hałasują, nie rozrabiają, grzeczni są, zresztą prawie ich nie widać, bo przed siódmą już jadą do pracy, a wracają wieczorem – opowiada nam starszy mężczyzna, który ma podwórko obok pseudohostelu.

Kościół w pobliskiej wsi organizuje nawet msze po angielsku dla wiernych z Filipin. Sławomir Wawrzyński, wójt gminy Stara Biała, na której terenie  znajduje się kompleks Olefiny, zapewnia, że nowi mieszkańcy nie sprawiają żadnych kłopotów. Co prawda mieszkańcy mieli jakieś obawy, ale okazało się, że niepotrzebnie. Gmina wiele razy spotykała się z przedstawicielami Orlenu i wykonawcy. Menedżerowie odpowiadali na wszystkie pytania związane z inwestycją. Zapewniali, że wszyscy pracownicy zatrudniani są legalnie. Wójt sobie nie wyobraża, by mogło być inaczej.

My zaglądamy do czterech „hosteli”. To piętrowe domy rozsiane po Płocku i okolicznych wsiach, jeden z nich jest parterowym, podłużnym budynkiem. W każdym z nich mieszka po 50-70 robotników, głównie z Indii i Filipin. Rozmawiamy z blisko 20 osobami. Wszyscy nasi rozmówcy zatrudnieni są przez agencję Zioom.

Wszyscy powtarzają podobną historię.

– Jestem spawaczem z Filipin. Pracuję tu miesiąc. Żadnej umowy, dokumentów, kontraktu – opowiada nam mężczyzna wychodzący ze sklepu.

– Nie mamy żadnych dokumentów, bo jesteśmy tu nowi. Pracujemy od trzech miesięcy – dodaje kolejnych dwóch pracowników spacerujących po wsi w roboczych ciuchach i żółtych kaskach.

Kolejni nasi rozmówcy nie mają umów o pracę, ubezpieczenia, żadnych dokumentów. Nie mogą wziąć wolnego, bo zapłacą karę. Wypłaty dostają z kilkutygodniowym opóźnieniem. Albo nie dostają wcale. Kilkoro z nich czeka od kilku tygodni na zlecenie. W tym czasie nie zarabiają nic.

Oglądamy wnętrza domów. Robotnicy śpią w pokojach po 6-9 osób. Nad łóżkami rozwieszone są linki, na których schną ciuchy robocze. Inne ubrania poupychane w walizkach na podłodze lub szafkach przy łóżkach, bo innych szaf tam nie ma. Na podłodze leżą garnki, termosy, kosmetyki, reklamówki z jedzeniem, plastikowe butelki, worki z ziemniakami.

Niektórzy w pokojach rozstawili palniki, w garnkach gotują ryż albo kurczaka. W brudnych łazienkach widzimy zagrzybione ściany i odpadający tynk. Wilgoć i pył taki, że trudno oddychać.

– Mamy jedną łazienkę na piętro, czyli jeden prysznic na 25 osób. Jedną pralkę na cały dom, bo druga nie działa. Dwie lodówki, więc jedzenie nam się nie mieści. Bardzo ciasno – opowiada nam jeden z mężczyzn.

W jednym hostelu trafiamy na śpiącego na materacu mężczyznę. Koledzy tłumaczą nam, że ich współlokator jest chory i nie może pracować. Potwierdzają, że za każdy dzień nieobecności musi płacić 30 złotych „kary”.

Jedziemy do „hostelu”, w którym swoje „biuro” ma menedżer Kim. Otwiera nam wysoki Hindus w okularach. Od Libina wiemy, że to jeden z pomocników „bossa”. Mężczyzna przepraszającym tonem zapewnia, że Kima nie zastaliśmy, bo jest na ważnym spotkaniu, ale nasz numer telefonu przekaże.

– Pan brał udział w wyrzuceniu dwóch pracowników z hostelu – mówimy.

– Ja jestem tylko tłumaczem, ja tylko panu Kimowi pomagam – duka po angielsku.

– Był pan na miejscu, widział pan, co się stało?

– Widziałem, ale ja za nic nie odpowiadam. Musicie porozmawiać z Kimem.

Zioom nie ma strony internetowej. W KRS-ie czytamy, że firma powstała w czerwcu 2023 r. Prezesem i właścicielem jest obywatel Korei Południowej. Spółka jako zakres działalności podaje m.in. roboty budowlane, wyżywienie, zakwaterowanie, zatrudnienie, wynajem i dzierżawę. Nie znajdziemy jej jednak w rządowym rejestrze agencji zatrudnienia.

Adres siedziby Ziooma to kamienica w centrum Katowic. W środku trafiamy na siedzibę kancelarii prawnej. Miła pani w sekretariacie informuje, że prowadzą dla firmy Zioom wirtualne biuro, przyjmują ich przesyłki. A czy prawnicy mogliby przekazać naszą prośbę o kontakt do prezesa? Sekretarka obiecuje, że dowie się, co może dla nas zrobić. Do dziś się nie odezwała.

My za to dzwonimy do „szefa” naszych rozmówców. Kim odebrał telefon, ale gdy zaczęliśmy zadawać pytania, przeprosił, tłumacząc się swoim słabym angielskim i poprosił o zadanie pytań w formie pisemnej. Obiecał w sms-ie, że przekaże je prezesowi.

Zapytaliśmy m.in.: „Dlaczego pracownicy na budowie Orlenu nie mają umów?” i „Dlaczego pieniądze są płacone w gotówce?”.

Kim ostatecznie zablokował nasz numer i przestał odpowiadać na wszystkie próby kontaktu.

Firma Daeshin, która zleciła werbunek pracowników spółce Zioom, jest równie niedostępna, co jej podwykonawca. Nie posiada numeru telefonu ani adresu e-mail. Jako adres swojej siedziby firma podaje kamienicę w Szczecinie, gdzie biuro ma kolejna kancelaria prawna.

O skontaktowanie z przedstawicielem Daeshin wielokrotnie prosiliśmy głównego wykonawcę budowy w Płocku. Pracownicy Hyundaia obiecywali, że nam pomogą, ale do dziś nie dostaliśmy żadnych namiarów do szefów Daeshina.

Jak w więzieniu

Nie wszyscy robotnicy mieszkają w wynajętych domach. Część zakwaterowano w miasteczku kontenerowym na tyłach orlenowskiej budowy. To właśnie zdjęcia tych kontenerów obiegły internet. Miejsce przygotowane jest na przyjęcie sześciu tysięcy robotników, ale dzisiaj – według władz gminy – mieszka tam nie więcej niż dwa tysiące osób.

Menedżerowie z Orlenu na spotkaniach z wójtem prosili, by nie nazywać tego miejsca „Orlen camp”, czyli „Obóz Orlenu”, bo obóz to wiadomo, nie najlepiej się w Polsce kojarzy. Lepiej mówić o „miasteczku kontenerowym”.

W kontenerach o powierzchni ok. ośmiu metrów kwadratowych, na piętrowych łóżkach mieszkają po cztery osoby. Mają do dyspozycji internet bezprzewodowy oraz pralnię i stołówkę z kuchnią azjatycką. Na terenie miasteczka zbudowano też boisko do krykieta. 

O życiu w kontenerowym miasteczku rozmawiamy z trzema Filipińczykami, z którymi spotykamy się w restauracji w centrum Płocka.

– Na Campie jest jak w więzieniu. Tylko praca – sen, praca – sen. Wejścia na bramie pilnuje policja i ochrona. Sprawdzają, co wnosimy. Nie, nie wolno nam wnosić alkoholu. Czasami każą nam dmuchać, żeby sprawdzić, czy wracamy trzeźwi – opowiada Carlo.

Hyundai przygotował dla policjantów kontener przylegający do placu budowy, gdzie całodobowy dyżur pełni sześciu mundurowych. Komendant policji w rozmowie z dziennikarzami tłumaczył, że zadaniem funkcjonariuszy – oprócz pilnowania porządku – jest także „miękka prewencja”, czyli pokazywanie robotnikom, że policja cały czas czuwa.

– No i mamy godzinę policyjną – dodaje Jerome, kolega Carla, a widząc nasze zdziwienie tłumaczy – no, godzinę policyjną. O 22 musisz być z powrotem na campie, bo jak nie zdążysz, to cię ochrona nie wpuści i poczekasz do rana pod bramą.

– A możecie przyjmować gości?

– Nie, nie, żadnych gości! Niemożliwe! Wejdą tylko osoby, które mają firmową przepustkę. Dlatego mówimy – jak w więzieniu. Żadnej wolności nie mamy.

Carlo i Jerome opowiadają, że zimą w kontenerach robiło się naprawdę chłodno, więc dogrzewali się elektrycznymi grzejnikami, które sami kupili.

– Nie wolno nam gotować w pokojach, bo zaraz by się włączyły czujniki dymu. Posiłki gotują nam na stołówce. Kolejki są tam bardzo długie, czekasz pół godziny albo i dłużej, żeby coś zjeść.

Carlo wcześniej przez dwa lata pracował w Policach. Zjechał do domu na kilka miesięcy, po czym firma znów wezwała go do Polski. Odpowiada za instalacje elektryczne. On i jego koledzy pracują na umowach – zleceniach po 10 godzin dziennie, czasami po 12. Także w soboty i większość niedziel. Zaczynają o siódmej rano i kończą o 18.00, czasami o 20.00

– W każdą pogodę pracujemy – czy ciepło, czy zimno, czy deszcz. Czasami czuję, że jestem przeziębiony. Ale jak jesteś chory, to też pracujesz. Możesz zostać w kontenerze i nie iść do pracy, ale wtedy nic nie zarobisz.

Carlo miesięcznie wyciąga pięć tysięcy złotych. Niemal całą kwotę przelewa rodzinie.

– Mam córkę, która niedługo idzie na uniwersytet, a studia na Filipinach są płatne. Ostatni raz widziałem ją rok temu. Może za dwa lata zobaczę ją znowu. Nie wracamy do domu, bo za urlop też nikt nam nie zapłaci. Żadnych wakacji, nawet jednego tygodnia. Tylko praca, praca, praca. I jeszcze Koreańczycy krzyczą na nas: „szybciej, szybciej!”. Traktują nas jak niewolników.

O pracy na budowie Orlenu opowiada nam też Michał, jeden z menedżerów niższego szczebla. – Na robocie zasuwają Filipińczycy, Hindusi, Uzbecy, Turkmeni. Wykonują prace zbrojarskie, ziemne, montują całą konstrukcję. Polacy za żadne skarby nie chcieliby pracować w takich warunkach, a już na pewno za takie pieniądze. Upał, mróz, deszcz – nieważne, oni są wypychani do roboty.

Ci Hindusi, Filipińczycy zasuwają, żeby nie było opóźnień, żeby firmy nie straciły pieniędzy. A w jakich warunkach oni żyją, to jest masakra – mówi dalej Michał. – Toalety na budowie przepełnione, smród nieznośny się unosi, wszystko się wylewa.

– Nikt nie kontroluje, w jakich warunkach oni mieszkają i pracują?

– Powiem tak, nie widziałem ani nie słyszałem o żadnej kontroli. Inspekcja pracy tam nie zagląda. To, że w środku Europy, w Unii, wypączkowała taka robotnicza enklawa, gdzie prawa człowieka są łamane, to jest jakiś dramat.

Carlo słyszał, że w Polsce istnieją umowy o pracę, dzięki którym za nadgodziny dostaje się dodatkowe pieniądze, podobnie za pracę w weekendy i święta. Ale jego te prawa nie dotyczą.

– My za każdą godzinę zarabiamy tyle samo – jakieś 23 złote na rękę. Nieważne, czy pracujesz w niedzielę, w nocy czy w święta. Ale my się nie postawimy, bo wtedy firma nas odeśle do domu i nic nie dostaniemy. Ja z tą firmą już pracowałem w Katarze, Arabii Saudyjskiej, Australii.

Całej budowy kompleksu Olefiny III pilnuje firma „Orlen Ochrona”, kolejna spółka – córka państwowego giganta. Pytamy firmę o dziwne zasady panujące na terenie kontenerowego miasteczka, o godzinę policyjną i zakaz odwiedzin. Zamiast odpowiedzi pracownicy spółki ochroniarskiej odsyłają nas do biura prasowego Orlenu.

Orlen: „za pracowników nie odpowiadamy”

O historii robotników z Olefin opowiadamy Irenie Dawid-Olczyk, szefowej fundacji La Strada, która pomaga ofiarom handlu ludźmi. Pokazujemy zdjęcia hosteli i filmiki nagrane przez Libina.

– Nie dziwi mnie to niestety, bo skala wyzysku pracowników migracyjnych w Polsce rośnie. To, o czym opowiadacie, to jest w oczywisty sposób wyzysk, łamanie praw pracowniczych i prawa w ogóle, w tym lekceważenie BHP. Uderzyło mnie jedno. Przecież miejsce, o którym mówicie, jest flagowym projektem dużej firmy państwowej i powinno być wzorcowe w kwestii praw pracowniczych, praw migrantów.

To jest po prostu skandal. Instytucje państwowe powinny natychmiast przeprowadzić tam kontrolę.

– A kto tutaj zawiódł? Inspekcja pracy, policja, inwestor? – dopytujemy.

– Każdy po trochu. Policja nie jest wyczulona na łamanie prawa pracy, nie rozmawia z tymi ludźmi. Nikt ich nie pyta, jakie mają umowy. Straż graniczna powinna się tym zająć, ale najpierw ktoś musi im zgłosić możliwość popełnienia przestępstwa. Niestety, migranci w Polsce są traktowani źle, bo jest na to przyzwolenie społeczne, bo aparat państwowy nie kontroluje tego dostatecznie. Bo mam nadzieję, że to nie jest kwestia braku woli.

O Hindusów z Płocka walczy ich rodak Chandu Nallur, sekretarz Stowarzyszenia Keralczyków w Polsce.

– Nie ma dnia, by jakiś Hindus nie napisałby do mnie z prośbą o pomoc. Interweniuję za każdym razem, kiedy dostaję takie sygnały, ale ciężko jest coś zmienić. Pracodawcy czują się bezkarni, bo wiedzą, że ich pracownicy nie mają legalnego zatrudnienia i w każdej chwili mogą być deportowani – mówi Nallur.

Według prawa, jeśli po 30 dniach od utraty legalnej pracy nie złoży się nowego wniosku pobytowego, pobyt w Polsce staje się nielegalny.

Pytania dotyczące Hindusów zadaliśmy Orlenowi, czyli zamawiającemu kompleks Olefin. Chcieliśmy wiedzieć m.in.:

– z jakiego powodu część osób pracujących przy projekcie Olefin III nie ma legalnego zatrudnienia?

– czy firma Orlen jest świadoma, że firmy, którym zlecone są usługi outsourcingowe, nie zapewniają legalnego zatrudnienia i tym samym unikają płacenia podatków?

– czy odgrzewanie posiłków przy użyciu nagrzewnicy gazowej jest zgodne z przepisami BHP?.

Biuro prasowe Orlenu tłumaczy, że spółka nie odpowiada za zatrudnienie pracowników kontraktowych. Budową kompleksu i tym samym zapewnieniem pracowników zajmują się wykonawcy, czyli koreańsko–hiszpańskie konsorcjum. Pracownicy Orlenu informują nas, że od momentu rozpoczęcia budowy rządowa spółka nie otrzymała żadnych sygnałów o nieuregulowanych wypłatach czy opóźnieniach w wypłacaniu wynagrodzeń dla zagranicznych pracowników. Spółka zapewnia, że regularnie płaci firmom wykonującym kompleks Olefin. A ile do tej pory państwowy gigant zapłacił wykonawcom? Tego biuro prasowe nie ujawni, zasłaniając się tajemnicą firmy.

Do sprawy odniosło się także konsorcjum Hyundai Engineering i Técnicas Reunidas. „Wykonawca nie posiada wiedzy na temat takich sytuacji, dotychczas nie odnotowano takich zgłoszeń. Należy wskazać, iż budowa podlega regularnym kontrolom ze strony Państwowej Inspekcji Pracy, Straży Granicznej oraz innych powołanych prawem organów, do których kompetencji należy kontrola legalności i warunków zatrudniania pracowników” – pisze w mailu do „Wyborczej” dyrektor Jakub Zgorzelski.

Po tym, jak po raz pierwszy zapytaliśmy o imigrantów Orlen, poinformował nas, że wystąpił do podwykonawcy o wyjaśnienie całej sytuacji. Miesiąc później, Jakub Zgorzelski odpowiedział nam, że w tej sprawie odbyła się kontrola BHP.

– Drobne zalecenia pokontrolne zostały wdrożone w bieżące funkcjonowanie budowy Olefin III – poinformował nas Zgorzelski.

Imigranci mieszkający w Płocku są kontrolowani przez strażników granicznych. W 2023 i 2024 r. mundurowi przeprowadzili sześć kontroli, które ogółem objęły blisko 130 cudzoziemców. Okazuje się, że aż 28 robotników – czyli niemal co czwarta skontrolowana osoba – przebywała w Polsce nielegalnie. – Wobec wszystkich zostały wszczęte postępowania administracyjne w celu wydania decyzji zobowiązujących do opuszczenia terytorium Polski – informuje nas Dagmara Bielec, rzeczniczka nadwiślańskiego oddziału straży.

Powody wszczęcia postępowań przeciwko nim były różne. Niektóre osoby nie miały ważnej wizy, a innym – ze względu na brak legalnego zatrudnienia – wygasła karta pobytu. Dagmara Bielec precyzuje jednak, że cudzoziemcy nie byli kontrolowani w samym Orlenie, ale na terenie Płocka.

28 pracowników z Płocka do zwolnienia

Budowie Olefin III przygląda się też Państwowa Inspekcja Pracy. Od 2022 do 2024 r. inspektorzy przeprowadzili 6 kontroli u wykonawców i podwykonawców pracujących przy budowie orlenowskiej inwestycji. Sprawdzali legalność zatrudnienia cudzoziemców, a także okoliczności i przyczyny wypadków przy pracy. Kontrolerzy wystawili kierownikom dwa mandaty na łączną kwotę 1000 złotych, kilka razy nakazali również wstrzymanie robót na stanowiskach, które mogły zagrażać życiu i zdrowiu pracowników. Nie znaleziono ani jednej osoby, która pracowałaby na czarno.

Pod koniec marca kilku pracowników z Płocka wysłało nam dokument, który zaczął krążyć wśród załogi. Była to lista 28 pracowników, którzy z dnia na dzień stracili pracę i kolejnego dnia mieli już nie przychodzić. Wszyscy na liście to pracownicy „zatrudnieni” przez polską firmę Zioom. Niektórzy z nich, nie mieli nawet polskich wiz.

„Uprzejmie prosimy o zwrot wszystkich narzędzi i dostarczenie ich do naszego pojemnika” – przeczytali pracownicy na pożegnanie.

– Nie miałem wyjścia. Spakowałem plecak i pojechałem do Wrocławia, gdzie mieszkał mój znajomy – mówi nam Aman.

Inny z naszych rozmówców wciąż przebywa w Płocku z nadzieją, że sytuacja jeszcze się poprawi.

Tymczasem Libin i Balu pojechali na zachód Polski, gdzie po kilku tygodniach znaleźli stałe i legalne zatrudnienie.

– W Indiach za cały dzień pracy zarobię 50 zł, a tu mam tyle w dwie godziny. Chcę zostać w Polsce – mówi Balu.

Żródło:  wyborcza.pl

Więcej postów