„500+ nie uzdrowiło polskiej demografii”. Wiceminister tłumaczy; winna m.in. „antyrodzicielska kampania”

Niezależny dziennik polityczny

Liczba urodzeń zależy od liczby potencjalnych rodziców. W Polsce zakończyło się rodzenie dzieci przez roczniki wyżu lat 80. Nie jest prawdą, że program 500+ osiągnął odwrotny skutek, tj. zmniejszył dzietność w Polsce – powiedziała PAP wiceminister rodziny i polityki społecznej Barbara Socha.

W środę w serwisie Business Insider Polska został opublikowany artykuł, w którym autor twierdzi m.in., że pogram „Rodzina 500+” nie przyczynił się do uzdrowienia polskiej demografii. „Dzięki programowi 500+ liczba urodzeń miała wzrosnąć, a spadła do katastrofalnych poziomów” – stwierdził autor.

„Rząd zakładał, że dzięki 500+ w 2023 r. urodzi się 366 tys. dzieci (proporcjonalnie po trzech kwartałach byłoby to ok. 274 tys., tak jak zaznaczyliśmy na wykresie). Najnowsze dane GUS pokazują, że nie ma zbyt wielkich szans na to, by liczba ta w ogóle przekroczyła 300 tys. Po trzech kwartałach tego roku urodziło się zaledwie 210 tys. dzieci. To mniej, niż mówiły prognozy nawet bez wprowadzenia programu PiS” – podał.

„Ten artykuł stawia tezę, że te rozwiązania przyniosły skutki odwrotne od zamierzonych. Świadczy to o kompletnym niezrozumieniu zjawisk demograficznych” – skomentowała wiceminister Socha w rozmowie z PAP.

Jak podkreśliła, nie jest prawdą, że program 500+ osiągnął odwrotny skutek, tj. zmniejszył dzietność w Polsce. Wyjaśniła, że zjawiska demograficzne są skutkiem bardzo wielu różnych czynników działających równocześnie.

„Liczba urodzeń zależy od liczby potencjalnych rodziców. Jeżeli spojrzymy na dane w Polsce dotyczące liczby kobiet, to widzimy, że zakończyło się rodzenie dzieci przez roczniki wyżu lat 80. Program 500+ wchodził w momencie, kiedy te najliczniejsze roczniki kończyły swój wiek rozrodczy. I stąd, co było zresztą przewidywane przez demografów, wprowadzenie tego programu spowodowało na początku wzrost liczby urodzeń, mimo że spadała liczba kobiet. To świadczyło, że ten program zadziałał bardzo silnie na urodzenia i tak naprawdę przyspieszył decyzje o dzieciach w tych rodzinach, które jeszcze planowały dzieci oraz doprowadził do tych decyzji osoby, dla których to był już ostatni moment, żeby zdecydować się na dziecko” – wytłumaczyła wiceminister.

„Jeżeli popatrzymy np. na rocznik 83., to był najliczniejszy rocznik z czasów tego wyżu lat 80., ten rocznik w roku 2017 miał 34 lata. To to jest taki wiek, kiedy się już kończy ten wiek rozrodczy. Mniej więcej do 40. roku życia kobiety rodzą dzieci, później to już są nieliczne przypadki. Ten rocznik dzisiaj ma dokładnie 40 lat. A więc te liczne roczniki już przestały rodzić dzieci. Stąd mamy bardzo szybko spadającą liczbę urodzeń, co było do przewidzenia i co jest oczywiste i naturalne w tej sytuacji” – powiedziała.

Jak dodała, w Polsce ruchy pokoleniowe są bardzo silne, bo to wynika z tego, co nas spotkało w czasie II wojny światowej. „Mieliśmy bardzo duży wyż powojenny, później bardzo duże echo tego wyżu w latach 80., no i teraz jesteśmy w niżu. Powoli w ten wiek rozrodczy wchodzą teraz te najmniej liczne powojenne roczniki. To jest ta największa zmiana” – przekazała.

Wiceminister zwróciła uwagę, że na te naturalne ruchy czy zmiany nakładają się także czynniki dodatkowe, zewnętrzne.

„A my mamy do czynienia z dwoma. Pierwszym jest pandemia, czyli ogromne zachwianie poczuciem bezpieczeństwa, które bardzo silnie wpłynęło na decyzję o urodzeniu dzieci i również związane z tym w pandemii ograniczenie liczby zawieranych małżeństw. (…) a drugim, bardzo silnym czynnikiem, który wpłynął na to ograniczenie poczucia bezpieczeństwa, jest oczywiście wojna na Ukrainie” – podała.

Dodała również, że jej zdaniem duży wpływ na to, że w Europie mamy do czynienie z rekordowo niską dzietnością mają wpływ czynniki kulturowe związane ze stylem życia i pewna „kampania”, którą można nazwać „antyrodzicielską”, która widoczna jest w mediach również w Polsce.

„To polega przede wszystkim na tym, że bardzo dużo mamy do czynienia w przekazach medialnych z taką narracją, która sugeruje, że macierzyństwo jest czymś co blokuje karierę, co uwstecznia rozwój itd. Szereg negatywnych przekazów, które dotyczą macierzyństwa. Myślę, że jest to jedno z naszych większych wyzwań, z którymi musimy się zmierzyć, czyli zbudowanie pozytywnego klimatu wokół macierzyństwa i rodzicielstwa w ogóle” – przekazała.

Minister pytana czy gdyby nie program 500+ to spadek dzietności byłby jeszcze większy, odpowiedziała, że „zdecydowanie tak”.

„To bardzo łatwo potwierdzić na liczbach. Kiedy porównujemy rzeczywiste dane do prognozowanych to widać przez te wszystkie lata dużą różnice na plus. Przez wszystkie lata aż do wojny. Nawet podczas pandemii było jeszcze trochę powyżej tego, co przewidywała prognoza, a od czasu wojny już rzeczywistość nie dorównuje temu co było prognozowane. Przy czym trzeba pamiętać, że prognozy GUS zakładały stały, niewielki wzrost dzietności, więc tutaj rzeczywiście widać, że bez programu 500+ byłoby o wiele gorzej” – wyjaśniła.

„Zjawiska demograficzne są zjawiskami długofalowymi i jeżeli chcemy, żeby jakiekolwiek wprowadzane instrumenty były skuteczne to one przede wszystkim muszą być długofalowe i stabilne. Jeżeli mamy program 500+, natomiast on jest atakowany przez cały czas trwania, (…) to krótko mówiąc – Polacy nie wiedzą, na co mogą liczyć. Podejmując decyzję o rodzicielstwie, nie biorą tego programu pod uwagę” – powiedziała.

„Jeżeli nie ma stabilności tego programu, to wiadomo, że ktoś, kto decyduje się dzisiaj na dziecko, to nie kalkuluje tego 500 czy 800+ jako coś co będzie, bo nie wie, czy będzie. Więc sami w pewien sposób neutralizujemy skutki, które mogłyby istnieć gdyby było powszechnie panujące przekonanie o tym, że to jest coś co jest już pewnym standardem i na pewno będzie utrzymane” – podsumowała.

Źródło: bankier.pl

Więcej postów