„Nie mamy obecnie kim i czym skutecznie bronić terytorium kraju. Osobiście podziwiam optymizm tych, którzy twierdzą, że nie jest źle, że nasze siły zbrojne to ostoja bezpieczeństwa państwa”. Z generałem brygady Ryszardem Wiśniewskim, byłym wiceszefem Centrum Szkolenia Sił Połączonych NATO w Bydgoszczy rozmawia Agata Szczygielska-Jakubowska
Gen. bryg. w stanie spoczynku, weteran misji w Afganistanie i Iraku, Ryszard Wiśniewski prosi, by przedstawić go skromnie. „Zabiła mi pani ćwieka, nie mam pomysłu na przedstawienie mnie, nie jestem zbyt medialny. Może być emerytowany żołnierz” – mówi.
Agata Szczygielska-Jakubowska: Panie generale, uczestniczył pan w misji w Iraku, trzykrotnie w misjach w Afganistanie, jak pan ocenia wycofanie się USA z Afganistanu?
Generał Ryszard Wiśniewski: – Afganistan to kraj ludzi dumnych, walecznych, pracowitych, jednocześnie to kraj zacofany, z realnym analfabetyzmem, głęboko tradycyjny, z elementami fanatyzmu religijnego. Kraj zróżnicowany etnicznie, bez większych zasobów naturalnych. Prowadzenie misji wojskowej w kraju z takimi uwarunkowaniami nie należy do łatwych. Przekonali się o tym swego czasu Brytyjczycy, przekonali się o tym, już bardziej współcześnie, Rosjanie, no i przyszła kolej na Amerykanów, kraje członkowskie NATO i inne, biorące udział w obu operacjach, amerykańskiej i wielonarodowej pod auspicjami NATO. Rosjanie spędzili w Afganistanie 10 lat, tracąc bardzo wielu ludzi i ogromne pieniądze. W zasadzie nic nie ugrali, ale pozostawili po sobie murowane szkoły, szpitale, lotniska, drogi, w tym obwodnicę Afganistanu, koszary, elektrownie wodne i szereg domów mieszkalnych, rozsianych po różnych ówczesnych garnizonach rosyjskich. Pozostawili po sobie także mnóstwo zniszczonego sprzętu, armat, czołgów, transporterów opancerzonych, samolotów i śmigłowców.
Co pan robił w Afganistanie?
– Podczas mojej misji miałem ogromną przyjemność służyć w amerykańskim dowództwie CSTC-A (Combined Security Transition Command – Afghanistan), które z budżetem ok. 10 mld dolarów budowało siły bezpieczeństwa i sądownictwo Afganistanu. Mieliśmy do dyspozycji setki wojskowych doradców, mentorów, posadowionych przy różnego szczebla dowódcach i oficerach flagowych ministerstwa ON Afganistanu. Podobnym systemem objęta była także policja. Ludzie ci ryzykowali własnym życiem, realizując misję z przesłaniem „sleep and eat together”. Wykonywano swoisty taniec na delikatnej linie, aby zyskać przychylność Afgańczyków, podzielonych na liczne i zróżnicowane klany, nawet w obrębie własnej grupy etnicznej. Natrafiono na silne problemy, dotyczące lojalności, uczciwości, ochrony własnych zwyczajów i tradycji, fanatyzmu religijnego, znajomości języka angielskiego, niechęci do ludzi Zachodu. Te właśnie problemy stanowiły podstawę utrzymywania skrytego dystansu do nas, jako obcych. Aktywnie działali bojownicy talibscy, realizując liczne zamachy bombowe na wojska sojusznicze, zastraszano rodziny wojskowych i policjantów, posuwając się nawet do mordów.
Czy akcję wycofywania się z Afganistanu taktycznie można było lepiej przeprowadzić? Zdarzają się opinie, że była to paniczna ucieczka…
– Wycofanie się wojsk sojuszniczych z tego kraju było li tylko kwestią czasu. Samo wycofanie, szczególnie ostatnich żołnierzy, połączone z ewakuacją afgańskich współpracowników, nosiło cechy słabo zorganizowanego, chaotycznego, ale odbywało się ono w ekstremalnie trudnych warunkach, połączonych z aktywnością bojowników talibskich oraz paniką ludzi, pragnących opuścić kraj.
Czy sam fakt opuszczenia przez Sojusz Północnoatlantycki Afganistanu można uznać za klęskę tej misji?
– Opuszczenie kraju w takiej złożonej sytuacji trudno nazwać sukcesem, zwłaszcza w sytuacji, gdy z takim trudem i przez tyle lat szkolone siły wojskowe i policyjne, dobrze wyposażone, nie podjęły walki, nie wykonały zadań, do których ci żołnierze byli szkoleni. Z drugiej strony można ich zrozumieć, mieli przecież walczyć przeciw swoim, a to nie jest prosta sprawa. Są jednakże w tej misji pewne pozytywy. Zmniejszono w sposób znaczący poziom analfabetyzmu, wielu Afgańczyków zostało przeszkolonych poza granicami swojego kraju, co pozwoliło na zapoznanie się z poziomem życia w innych krajach, wielu opanowało język angielski, armię i policję wyposażono w sprzęt transportowy, łączności, bojowy, lotniczy i materiały zabezpieczenia logistycznego, medycznego. Na ile skorzystają z tego przywódcy bojowników talibskich, pozostaje wielką niewiadomą.
Jak pan generał ocenia zdolność bojową NATO, czy w razie konfliktu bylibyśmy w stanie powstrzymać rosyjski najazd?
– Jak powszechnie wiadomo, NATO jest sojuszem wojskowym, którego zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa militarnego państwom członkowskim. Wiadomo też, że możliwości potencjału obronnego Sojuszu zależne są od potencjałów poszczególnych uczestników paktu. Oczywistym jest także to, że każdy członek paktu ma inne możliwości ekonomiczne, demograficzne, techniczne w zakresie budowania i utrzymywania swoich sił zbrojnych. Oprócz krajów z rozbudowanymi możliwościami militarnymi, z silnym lotnictwem, siłami morskimi, dobrze wyposażonymi wojskami lądowymi, z mocnym zapleczem logistycznym, są w pakcie kraje, których po prostu nie stać na posiadanie takich sił i na tak rozwiniętym poziomie. Taka sytuacja nie oznacza jednak, że tym mocniejszym krajom należy się więcej. Traktat Północnoatlantycki ma pewne wymagania w stosunku do swoich członków, bez względu na posiadany potencjał militarny, ale ten, tak popularny wśród polskich polityków, artykuł 5. Traktatu obejmuje jednakowo wszystkich zrzeszonych. Polska od lat jest aktywnym członkiem Sojuszu, armia dokonała skoku w procesie procedur dowodzenia, od starego i mocno zakorzenionego rosyjskiego do odmiennego systemu zachodniego. Proces ten zawierał w sobie intensywne kursy języka angielskiego dla różnego szczebla kadry zawodowej, tak w kraju jak i poza jego granicami, wspólne zamierzenia dowódczo-sztabowe z natowskimi dowództwami, a także współpracę z Gwardią Narodową stanu Illinois.
Ukraina stoi w obliczu zagrożenia inwazją, Rosja prowadzi niezwykle agresywną politykę. Czy Polska powinna Ukrainę wesprzeć, przesyłając broń lub żołnierzy?
– Co do Ukrainy, należy przyznać, że jest to bardzo delikatny problem, którego z pewnością nie da się załagodzić pohukiwaniem i machaniem stępiona szabelką. Do rozwiązania sytuacji potrzebny jest spokój i dyplomacja na wysokim poziomie merytorycznym. Potrzebna też jest jedność postawy krajów w Europie i poza Europą, jednogłośnie potępiająca próby militarnego szantażu wobec Ukrainy ze strony Federacji Rosyjskiej. Ukraina ma wystarczającą ilość sprzętu bojowego, środków walki, może nie najnowocześniejszego, ale wystarczającego do podjęcia zdecydowanych kroków w przypadku napaści FR na ten kraj. Polskie ewentualne zaangażowanie sprzętowe chyba jest zbyteczne, może jedynie w aspekcie symbolicznym, co wyjaśniłem powyżej, natomiast wsparcie stanem osobowym jest raczej mało prawdopodobne i niemożliwe z politycznego punktu widzenia, gdyż dla FR stanowiłoby dowód na czynne włączenie się NATO w kryzys rosyjsko-ukraiński, a chyba nie o to wszystkim, oprócz Rosji, chodzi.
Czy Polska militarnie jest obecnie przygotowana na ewentualne działania zbrojne w ramach NATO?
– W zakresie sprzętowym, mimo iż nowoczesnego sprzętu nie ma zbyt wiele, to posiadanym potencjałem możemy solidnie współdziałać z jednostkami innych państw członkowskich. Mamy pewne braki w niektórych dziedzinach, w siłach morskich, lotnictwie wojsk lądowych, także w wojskach lądowych, ale są to niedomagania, które w jakiejś perspektywie czasowej można polepszyć.
Jak pan generał ocenia realny stan polskich sił zbrojnych pod rządami obecnego ministra obrony?
– Nie jest łatwo oceniać stan Sił Zbrojnych RP komuś, kto pozostaje poza strukturami od ponad 10 lat. Jest jednak sprawa, która mnie niepokoi od czasów zmiany systemu politycznego w kraju i przejęciu kierowania resortem Obrony Narodowej przez cywilnych ministrów. Pomijam już fakt, że aby dowodzić jakimkolwiek pododdziałem wojskowym, oficer musi kolejno, stosownie do szczebla dowodzenia, odbywać należne kursy, do studiów podyplomowych włącznie. Ministrem ON nie zostaje się z dnia na dzień, bez żadnego przygotowania w tym zakresie. Martwi mnie jednak co innego, otóż jest to głęboka redukcja polskiej armii z kilkunastu do kilku związków taktycznych oraz brak realizacji ciągle uzupełnianego i poprawianego planu modernizacji SZ RP. To sprawiło, że nie mamy obecnie kim i czym skutecznie bronić terytorium kraju. Osobiście podziwiam optymizm tych, którzy twierdzą, że nie jest źle, że nasze siły zbrojne to ostoja bezpieczeństwa państwa. Moje wojskowe wykształcenie i osobiste doświadczenie podpowiadają mi, że z obecnym potencjałem bojowym trudno jest działać skutecznie w strefie przygranicznej, następnie na rubieży strategicznej i ostatecznie w strefie tyłowej. Poza tym, bezpieczeństwo państwa to coś więcej niż element militarny. To skomplikowany system elementów, obejmujący takie dziedziny jak ekonomia, polityka wewnętrzna i zewnętrzne, społeczeństwo, ekologia, a nawet przestrzeń kosmiczna. Jak sytuacja w tych obszarach przedstawia się obecnie, widzi każdy obserwator sceny politycznej.
Czy są przesadzone opinie, które mówią, że mamy do czynienia z zapaścią?
– Czy można mówić o zapaści w polskiej armii? To zależy od punktu widzenia. Jeżeli mówimy o szkoleniu wojska, o realizacji poważnych zadań, ćwiczeniach (mam nadzieję, że ciągle się odbywają), o wprowadzaniu, skromnym, ale wprowadzaniu nowego sprzętu, to zapaści wielkiej nie widać. Jeżeli jednak spojrzymy na dziwne decyzje o zerwaniu przetargu na śmigłowce, brak pomysłu na Marynarkę Wojenną RP, zakup nie do końca sprawdzonych samolotów bojowych, dziwny atak na placówkę NATO w Warszawie, ograniczanie kompetencji szefa Sztabu Generalnego WP, podejmowanie próby renowacji czołgów T-72, mimo zaprzestania ich produkcji, braku zestawów remontowych… Mieszanina czołgów w armii od T-72, poprzez Leopardy do planowanych Abramsów też nie wróży wojskowej logistyce dobrze. Zapewne jest dużo więcej oznak wskazujących na zapaść naszej armii, ale już te wymienione są niepokojące.
Czy w polityce obecnego kierownictwa MON jest coś, co szczególnie pana oburza?
– Wielu starych żołnierzy oburza ośmieszanie wojska przez jakichś przypadkowych, młodych i nadętych własną ważnością osobników, udających poważnych polityków. Oburza asysta wojskowa w pogrzebach osób w żaden sposób niezwiązanych z wojskiem, tylko dlatego, że to są „nasi”, a jednocześnie odmawianie takiej asysty zmarłym dowódcom, nawet takim, którzy mieli rzadką sposobność dowodzenia strukturą o sile nawet do kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy. Jako stary żołnierz, który zaczynał karierę w brązowych, a kończył w czarnych butach, jestem czasami bezgranicznie zdziwiony niektórymi zjawiskami. Gdy zmarł gen. dyw. Zbigniew Blechman, armii nie było stać na wystawienie mu warty honorowej i pododdziału reprezentacyjnego, jemu, żołnierzowi, który dowodził armią, okręgiem wojskowym….
Bydgoszcz, Pomorski Okręg Wojskowy od dawna pełniły kluczową rolę w strukturze obronnej Polski. Na początku 2007 r. minister Radosław Sikorski powołał w Bydgoszczy dowództwo, któremu podlegały wszystkie jednostki komandosów w kraju, m.in. Grom i Formoza. Gdy minister obrony z ramienia PIS, Aleksander Szczygło rzutem na taśmę postanowił przenieść z Bydgoszczy do Warszawy dowództwo wojsk specjalnych, odbierano to jako wendetę za porażkę PiS w wyborach. Jak ocenia pan dziś miejsce Bydgoszczy w systemie obronnym?
– Bydgoszcz, w czasach funkcjonowania Pomorskiego Okręgu Wojskowego, była jednym z trzech miast, w których dyslokowano dowództwa okręgów, odgrywających istotną rolę w strukturze Sił Zbrojnych RP. Dowództwu okręgu podlegały liczne związki taktyczne, samodzielne oddziały i pododdziały, elementy administracji wojskowej, jak WSzW (Wojewódzkie Sztaby Wojskowe) wraz z podległymi im WKU (Wojskowymi Komendami Uzupełnień), elementy logistyczne, służby zdrowia, topografii wojskowej oraz inne. W czasie wojny okręg wojskowy tworzył strukturę armii ogólnowojskowej, poważnej siły operacyjnej, zdolnej prowadzić działania na samodzielnym kierunku. Obecnie, w dobie zamiłowania do licznych, lepszych i gorszych restrukturyzacji, Bydgoszcz stała się bardziej centrum planowania i zabezpieczenia logistycznego Sił Zbrojnych RP z dość licznymi strukturami szkoleniowymi i zabezpieczenia sił NATO. Często Bydgoszcz jest nazywana stolicą NATO w Polsce, ponieważ od lat funkcjonuje tutaj Centrum Szkolenia Sił Połączonych (JFTC – Joint Force Training Center), dedykowane szkoleniu i przygotowaniu dowództw szczebla taktycznego, szkolenia grup specjalistycznych, np. OMLT (Operational Mission Liason Team) dla potrzeb misji w Afganistanie. W JFTC szkolono personel wojskowy z Iraku i Afganistanu. W naszym mieście ulokowano także Centrum Eksperckie Policji Wojskowych NATO, jednostkę Integracji Sił Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz 3. Batalion Łączności NATO. Dzięki takiej dyslokacji, Bydgoszcz zyskała na popularności w świecie nie tylko państw członkowskich NATO, ale także daleko poza Europą.
Po dojściu do władzy zjednoczonej prawicy nastąpiła szybka wymiana kadry kierowniczej w wojsku, w jednym roku odeszło około 30 generałów. Podziękowano i odstawiono na boczny tor tak doświadczonych dowódców jak np. generałowie Gocuł, Tomaszycki, Różański, Duda, Ambrozik, Gut. Pan również odszedł w tym okresie. Gen. Koziej w rozmowie z AIP mówił: „Odchodzą wojskowi, którzy mają odwagę intelektualną, by przedstawić swoje pomysły ministrowi obrony”. Czy, zdaniem pana generała obecne dowództwo ma jakieś pole manewru, szansę obrony przed ręcznym sterowaniem?
– Organizm wojska jest systemem wielokrotnie złożonym, każda nieprzemyślana ingerencja powoduje zamieszanie i konsternację wykonawców zadań, wynikających z takiej ingerencji. Często mam wrażenie, że dowódcy, szefowie różnych instytucji wysokiego szczebla są dzisiaj w sytuacji mało komfortowej. Z jednej strony, silne poczucie obowiązków, lojalności i determinacji do realizacji zadań, wynikających z zakresu kompetencji na zajmowanym stanowisku, z drugiej strony, trudne do akceptacji niektóre decyzje przełożonych. Przykładem takiej kontrowersyjnej decyzji było polecenie Ministerstwa ON za czasów Macierewicza przerwania wszelkiej współpracy i pomocy środowiskom byłych żołnierzy zawodowych. Można zrozumieć określone trudności poszczególnych ministrów ON, związane ze skutecznym i sprawnym kierowaniem resortem, jako że to trudna i wymagająca teka. Jednakże każdy z nich mógł, gdyby tylko zechciał, skorzystać z wiedzy i doświadczenia wielu swoich żołnierzy, zaczynając od szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, poprzez szefów poszczególnych instytucji, a na dowódcach jednostek skończywszy. Powszechnie wiadomo, że ministrem ON zostaje się z rozdania politycznego, czynnik merytoryczny raczej nie jest brany pod uwagę, a szkoda, bo pozwoliłoby to na bezkolizyjne zarządzanie resortem i faktyczne wzmacnianie potencjału polskich SZ. Jeżeli szef resortu jest przekonany o swojej wystarczającej wiedzy fachowej, nie dopuszcza do wsparcia ze strony doświadczonych żołnierzy, to pole manewru dla dowódców i szefów instytucji jest ekstremalnie zminimalizowane.
Czy zdaniem pana generała utworzenie WOT miało sens? Czy powinno się inwestować w tego rodzaju formację, czy może lepiej te środki wydatkować na wojsko zawodowe?
– Idea utworzenia, a właściwie reaktywacja WOT ma sens w sytuacji, gdy wojsk operacyjnych nie wystarcza na prowadzenie zasadniczych działań w obronie terytorium państwa, a jest konieczność zabezpieczenia tyłowej strefy prowadzonych działań. W dobie istotnego rozwoju wojsk powietrznodesantowych, desantów morskich, działań grup dywersyjno-rozpoznawczych, państwo musi posiadać odpowiednie siły, zdolne do prowadzenia działań bojowych przeciwko tym formacjom. Trudno sobie wyobrazić, że wojska operacyjne, których i tak nie mamy zbyt wiele, będą prowadziły działania na pierwszej linii styczności wojsk, a jednocześnie wydzielą określone komponenty do zwalczania przeciwnika w strefie tyłowej. To właśnie tutaj pojawia się rola Wojsk Obrony Terytorialnej. To do takich zadań te wojska powinny być zorganizowane, wyposażone i szkolone. Oczywiście siły WOT powinny być gotowe do realizacji także innych zadań, zarówno w czasie pokoju, kryzysu i wojny. WOT, we współdziałaniu z policją, żandarmerią, strażą graniczną, powinny być przygotowane do zabezpieczenia dogodnych warunków do działania wojsk operacyjnych, kontyngentów wojsk sojuszniczych, w przypadku ich działania na terytorium naszego kraju. Samo podporządkowanie winno wynikać z systemu dowodzenia działaniami na terenie kraju.
Jak pan generał ocenia sytuację na granicy polsko-białoruskiej? Czy operacja nad granicą została dobrze przygotowana od strony logistycznej i taktycznej?
– Problem na granicy z Białorusią jest wyjątkowo skomplikowany i delikatny. Skomplikowany z powodu perturbacji międzynarodowych, delikatny z powodu losu uchodźców. Zrozumiałym jest, że każdy kraj strzeże swoich granic przed nieautoryzowanym, niekontrolowanym i masowym napływem uchodźców. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy większość uchodźców wywodzi się z krajów z nieustabilizowaną sytuacją wewnętrzną, objętych wojną domową, nasyconych różnorodnymi strukturami terrorystycznymi. Wszystkie te czynniki niejako wymuszają zdecydowane działania, które powinny zmierzać do opanowania sytuacji, zatrzymania nielegalnego przekraczania granicy państwowej. Jednakże w sytuacji, która pojawiła się na naszej wschodniej granicy, zabrakło jednego, zabrakło ludzkiego podejścia do uchodźców, a zwłaszcza kobiet i dzieci. Aparat państwa dysponuje wystarczającymi możliwościami, aby stworzyć bardziej humanitarne warunki dla najsłabszych. Można odnieść wrażenie, bazując na podjętych decyzjach, że problem przerósł decydentów, a przecież to tylko niezbyt wielkich rozmiarów kryzys graniczny. Strach myśleć, co mogłoby się dziać w sytuacji o wiele bardziej złożonego kryzysu.
Nad granicę zostały przesunięte spore siły, m.in. 12. Szczecińska Dywizja Zmechanizowana. Czy wykorzystanie tego rodzaju formacji jest dobrym pomysłem do rozwiązywania kryzysu uchodźczego?
– Trudno jest oceniać zasadność użycia wojsk operacyjnych w tym kryzysie, mogą to zrobić ci, którzy zdecydowali o ich użyciu oraz ci, którzy te zadania realizowali. Można mniemać, że gwałtowny rozwój sytuacji, agresywność uchodźców, jawne wspieranie tychże przez stronę białoruską, zaskoczył decydentów szczebla rządowego, stąd pojawiły się różne, nerwowe decyzje, może nie do końca uzasadnione. Moim zdaniem, siły zaangażowane do opanowania tego kryzysu, powinny składać się z sił Straży Granicznej, policji, no i zawsze „zwartych i gotowych” WOT, jako formacji właściwych do tego typu operacji.
Etos służby mundurowej buduje się latami, a przykład polskiej policji pokazuje, że stracić go można bardzo szybko. Tymczasem tzw. ustawą dezubekizacyjną zostali ukarani nawet tak zasłużeni oficerowie jak płk Gromosław Czempiński czy gen. Henryk Jasik, wszyscy, którzy brali udział w operacji „Samum”. Wojsko jest wykorzystywane do pilnowania wiązanek pod pomnikiem smoleńskim, push-backów na granicy, uświetniania obchodów kościelnych świąt… Jak pan generał ocenia takie działania?
– Etos służby mundurowej, jak by go nie rozpatrywać, zawsze oznacza szczególne wymagania w stosunku do żołnierzy, pod względem stylu życia, zachowania się, rozróżniania dobra i zła, właściwego stosunku do innych ludzi. Budowany jest od pojedynczego szeregowego, a na ministrze ON skończywszy. Mundur jest szczególnie widocznym elementem dla otoczenia, zresztą jak i inne, służbowe ubiory i szaty. To zobowiązuje do zachowania właściwego, przyjętego jako pożądana norma w cywilizowanym społeczeństwie. Etos jest zjawiskiem funkcjonującym bez względu na istniejący system polityczny, ekonomiczny, środowiskowy. Czasami jednak znajdują się politycy, którzy o tym zapominają lub w ogóle nie biorą tego pod uwagę.
W mojej ocenie, potwierdzeniem tego jest ustawa, potocznie zwana dezubekizacyjną, która nie ocenia ludzi według zasług i win, tylko stanowi formę odpowiedzialności zbiorowej. Można założyć, że wielu ludzi w kraju chciało i chce rozliczenia poprzedniego systemu, ale nie w takiej postaci. Właśnie wrzucenie wszystkich do tak zwanego jednego worka, bez rozsądzenia, kto winny, a kto niewinny, stanowi o charakterze represyjnym tej ustawy. Etosu raczej nie buduje się decyzjami, tworzącymi w sposób sztuczny, nienależne przywileje i uprawnienia, przykład mieliśmy w osobie Misiewicza, trudno mówić o budowaniu etosu służby mundurowej, gdy używa się żołnierzy jako ozdobnika pogrzebów hierarchów Kościoła katolickiego, polityków niezwiązanych z Ministerstwem ON, a w tym samym czasie, odmawia się takiej asysty byłym żołnierzom, którzy podczas swojej służby dowodzili wielkimi formacjami wojskowymi. Etosowi służby mundurowej nie służy zakazywanie udziału żołnierzy w WOŚP, zwłaszcza gdy żołnierze innych armii, stacjonujący w Polsce, biorą w orkiestrze czynny udział. Trudnym do akceptacji dla środowiska wojskowego jest także gloryfikowanie osób bardzo kontrowersyjnych, mimo wielu zastrzeżeń co do ich zasług i dochowania wierności przysiędze.
Jak takie przedsięwzięcia wpływają na atmosferę w jednostkach, czy, zdaniem pana generała, jest możliwa jakaś forma oporu wobec tego rodzaju działań forsowanych przez obecne władze?
Trudno ocenić, jak niektóre zadania stawiane dowódcom Jednostek Wojskowych, a niemające wiele wspólnego z codzienną służbą, regulaminami, programami szkolenia, wpływają na ogólną atmosferę w poszczególnych JW. Można się jedynie domyślać, że nie wszyscy żołnierze są z takich zdań zadowoleni. Jednakże żołnierz nie ma zbyt wielkiego wyboru, realizuje te zadania. Właśnie elementy etosu służby, zasada jednoosobowego dowodzenia, nie pozwalają na odmowę wykonania postawionych zadań. Wielu żołnierzy, szczególnie na wysokich stanowiskach, zrezygnowało z dalszej służby, gdyż nie do końca zgadzali się z niektórymi „błyskotliwymi” decyzjami co poniektórych ministrów ON. To są oczywiste straty dla armii, które są trudne do odrobienia w krótkim czasie. To jest też często widoczne zachwianie stabilności w funkcjonowaniu instytucji i jednostek wojskowych
Tradycyjnie wojsko wspierało Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy – do czasów przejęcia władzy przez PiS, Solidarną Polskę. Była to również znakomita forma promocji wojska. Kto podejmuje decyzję, czy dana formacja może uczestniczyć w WOŚP? Dlaczego w tym roku kolejny raz podjęta została decyzja, że żołnierze nie mogą wziąć udziału w Orkiestrze?
– WOŚP, jako wielka akcja charytatywna w czasach bardziej ustabilizowanych w armii, cieszyła się dużą popularnością, zarówno wśród braci żołnierskiej, jak i społeczeństwa, chętnie odwiedzającego zorganizowane punkty pokazowe. Dzieci, młodzież, a nawet dorośli wykazywali się wielkim zainteresowaniem wyposażeniem wojskowym, sprzętem, bronią strzelecką, przy okazji wyposażani w materiały promujące służbę wojskową. To nie mogło zniknąć nagle, tylko na podstawie decyzji ministra ON. Jestem przekonany, że także dzisiaj wielu dowódców, żołnierzy im podległych chętnie wzięłoby udział w orkiestrze dyrygowanej przez Owsiaka. Dla wielu z nich decyzja o wstrzymaniu żołnierzy od udziału w tej akcji charytatywnej jest niezbyt zrozumiała, a dla wielu wręcz bulwersująca. Decyzję pozwalającą na udział żołnierzy w WOŚP może podjąć jedynie minister ON, ale tak się nie stało. Jest to tym bardziej dziwne, że nie znalazłem żadnego racjonalnego uzasadnienia, mogącego wyjaśnić, dlaczego żołnierze nie mogą czynnie uczestniczyć w WOŚP.