– Nadal nie do końca to do mnie dociera. To przełom, na który czekałem prawie pięć lat – mówi Sebastian Kościelnik (25l.). Kierowca seicento w lutym 2017 brał udział w stłuczce z limuzyną premier Beaty Szydło w Oświęcimiu, a w 2020 został uznany za winnego tego zdarzenia. Teraz w rozmowie z reporterką Faktu komentuje sensacyjne wyznanie oficera BOR -u Piotra Piątka na łamach „Gazety Wyborczej”, który przyznał się do składania fałszywych zeznań.
– Od 7 rano rozdzwaniają się do mnie telefony. Można powiedzieć, że zostałem dziś obudzony dobrą nowiną. Jako pierwszy przekazał mi ją mój tata, który jadąc do pracy zobaczył artykuł w „Gazety Wyborczej” – wyjaśnia Kościelnik.
Przypomnijmy. 10 lutego 2017 Sebastian Kościelnik zderzył się w Oświęcimiu (woj. małopolskie) z limuzyną Szydło. Kierowca przepuścił pierwszy samochód konwoju, w którym jechała była premier, a następnie zaczął skręcać w lewo. Uderzył w niego drugi samochód z konwoju, w którym jechała Szydlo, który odbił się i wjechał w drzewo. Poszkodowana została premier oraz funkcjonariusze BOR.
Śledczy zarzucili kierowcy fiata nieumyślne spowodowanie wypadku. Oskarżając 20-letniego kierowcę prokuratura opierała się na zeznaniach funkcjonariuszy BOR (obecnie SOP), którzy, wg informacji „Gazety Wyborczej”, zgodnie twierdzili, że przejeżdżając przez Oświęcim limuzyny miały włączoną zarówno sygnalizację świetlną, jak i dźwiękową. Przeczyły temu jednak zeznania samego oskarżonego, jak i innych świadków, którzy zeznali, że limuzyny jechały jedynie z włączonymi światłami, ale bez syren.
W lipcu 2020 r. w sądzie w Oświęcimiu zapadł nieprawomocny wyrok w sprawie. Sąd uznał Sebastiana Kościelnika winnym nieumyślnego spowodowania wypadku i warunkowo umorzył postępowanie karne wobec mężczyzny. Zasądzono, że Kościelnik musi zapłacić 1 tys. zł nawiązki dla b. premier i kierowcy BOR. Jednocześnie sąd uznał, że samochody rządowe, poruszające się w Oświęcimiu, gdy doszło do zderzenia z seicento, nie miały statusu kolumny uprzywilejowanej, bo nadawały tylko sygnały świetlne, bez dźwiękowych. Natomiast kierowca BOR, który prowadził auto z premier Szydło, również złamał przepisy ruchu drogowego.
Teraz światło dzienne ujrzały nowe okoliczności.
W piątek 17 grudnia w „Gazecie Wyborczej” ukazał się szokujący artykuł, w którym były oficer BOR Piotr Piątek przyznał, że składał fałszywe zeznania w sprawie wypadku premier Szydło w Oświęcimiu. – Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować musiałem mówić to, co reszta – powiedział „Wyborczej”.
Oficerowie BOR zeznawali, że mieli włączone także sygnały dźwiękowe. Jak twierdzi Piętek, taką wersję przekazał im dowódca zmiany. – On zarządził, jak mamy jechać i jak mamy mówić… To nie było mówione wprost. Raczej: „Piotrek, wiesz, jak było”, „wiesz, jak będzie dobrze dla nas”, „wiesz, jak mówić”.
Jak dodał Piątek, służby eskortując byłą premier do domu nie włączały syren, by nie wzbudzać sensacji.
– Mieliśmy włączone sygnały świetlne, było już ciemno, wjechaliśmy w miasto. Generalnie wszyscy wiedzieliśmy, że nie mamy włączonych sygnałów dźwiękowych. Dla nas to była rzecz oczywista – mówił „Gazecie Wyborczej” Piotr Piątek.
Dlaczego oficer zdecydował się mówić? – Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć – przyznał „GW” Piotr Piątek.
Kierowca seicento nie ukrywa, że po kolizji z Beatą Szydło jego życie diametralnie się zmieniło. – Cała sytuacja związana z wypadkiem wpłynęła na moją decyzję, by podjąć studia prawnicze. Dziś nie żałuję tego, że studiuję prawo – mówi Kościelnik.
I nie kryje swojej radości z nowych okoliczności ujawnionych przez funkcjonariusza BOR-u. Liczy na sprawiedliwość i opamiętanie się pozostałych funkcjonariuszy, którzy zeznawali w sprawie wypadku w Oświęcimiu.
– Jestem w szoku, że po takim czasie oficer BOR-u zdecydował się powiedzieć prawdę. Jednoczenie przyznał się do tego, że składał fałszywe zeznania w prokuraturze i naraził się na odpowiedzialność karną – mówi Sebastian. – Wierzę, że przyniesie to dla mnie pozytywne efekty. Mam cichą nadzieję, że kolejni oficerowie pójdą jego śladem oraz przyznają, jak wyglądała prawda. Wówczas sprawa byłaby dla mnie wygrana.
Sebastian przyznaje, że podczas tej batalii miał chwile zwątpienia. Do końca jednak wierzył, że świat pozna prawdę.
– Wydaje mi się, że oficer BOR był tym przytłoczony. Ciążyło to na nim. Prawdopodobnie teraz, gdy przeszedł na emeryturę, nie bał się już tego, że straci posadę, więc zdecydował się powiedzieć jak było rzeczywiście – dodaje Kościelnik.