Na polsko-białoruskiej granicy wciąż nie jest spokojnie. Siłowe próby wtargnięcia do naszego kraju to chleb powszedni polskich służb. Tylko ostatniej doby doszło do ataku na policjantów, którzy patrolowali granicę w okolicach Wólki Terechowskiej w gminie Czeremcha. W kierunku funkcjonariuszy poleciały kamienie! W rozmowie z „SE” funkcjonariusze Straży Granicznej odsłaniają kulisy swojej pracy.
W rozmowie z nami funkcjonariusz placówki Straży Granicznej w Szudziałowie potwierdza, że wraz z pogłębiającym się kryzysem migracyjnym przy polskiej granicy interwencji jest wiele. – W zeszłym roku o tej samej porze interwencji było mniej. Jeśli mam porównać obecny okres do 2020 r., to teraz mierzymy się z ogromną skalą. Absolutnie nieporównywalną – zapewnia. Dlatego SG wspólnie z wojskiem ustawiły przy granicy punkty patrolowe, tzw. posterunki, w których służby pełnią wartę przez całą dobę. – Z pewnych względów niektóre posterunki nie są oznaczone na mapach. Nie są też postawione w równej odległości, ale jest ich sporo – mówi. Odwiedzamy obozowisko w Usnarzu Górnym: – W miejscu, w którym stoimy, miała miejsce siłowa próba przekroczenia granicy. Tu pierwszy raz służby i żołnierze ze strony polskiej zetknęli się z agresją migrantów. Rzucano w nas wówczas kamienie i gałęzie. Forsowano zabezpieczenia kłodą – podsumowuje. Do tej pory, chociaż migrantów już tu nie ma, strażnicy muszą zachować czujność, bo atak może nastąpić w każdej chwili. Jednak nie zawsze było tak gorąco. Mundurowi pamiętają czasy, gdy w zgodzie żyli ze swoimi kolegami z białoruskiej straży: – Przed kryzysem migracyjnym co roku organizowaliśmy ze stroną białoruską spływy kajakowe. Kiedy pojawiły się sygnały o pierwszych nielegalnych próbach przekroczeń granicy przez tak duże grupy imigrantów, stosunki między nami a naszymi kolegami z Białorusi zaczęły się pogarszać. W pewnym momencie relacje po prostu się zakończyły (…) – mówi nam kapitan Krystyna Jakimik-Jarosz z Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.