Wydawałoby się, że wejście Kaczyńskiego do rządu zadziała na korzyść Mateusza Morawieckiego, ale wcale tak nie musi być. Jarosław Kaczyński wchodziłby do rządu na takiej zasadzie, jak kiedyś swój start w wyborach prezydenckich tłumaczył Lech Wałęsa: „Nie chcem, ale muszem”. – Łukasz Warzecha, publicysta „Do Rzeczy”
Dla „naczelnika” udział w rządzie w randze wicepremiera – dla wielu marzenie życia – nie jest żadną atrakcją. „Naczelnik” i tak od początku III RP żyje na państwowym, zbytki władzy nie są dla niego nęcące, a praca w rządzie jest uciążliwa. Krótki okres premierowania (2006–07) nie jest najlepszym wspomnieniem Kaczyńskiego. Nie miejmy złudzeń: prezes PiS nie będzie „normalnym” wicepremierem. Ciężar codziennej pracy spadnie na współpracowników. Kaczyński może coś tam od czasu do czasu podpisze, jeśli już naprawdę będzie musiał.
Po co mu to zatem? Prezes PiS musi z bliska dopilnować dokończenia kadencji we w miarę stabilnych warunkach i przeprowadzenia projektów, na których szczególnie mu zależy. Konflikt temu zagrażał. Być może idzie o tak zwaną dekoncentrację mediów – czyli tak naprawdę wyciszenie mediów krytycznych wobec władzy. Na pewno o zmiany w sądownictwie. A jest to prawdopodobnie ostatnia kadencja, podczas której jest politycznie czynny. Dotąd „naczelnik” dostawał informacje z rządu przez pośredników, sygnały bywały sprzeczne, decyzje podejmowane na ich podstawie nie zawsze trafne. Teraz znajdzie się bezpośrednio w obiegu oficjalnych informacji.
Objęcie przez prezesa PiS nadzorem trzech bardzo ważnych sfer państwa: wymiaru sprawiedliwości, obrony i spraw wewnętrznych – pokazuje, które obszary Kaczyński uznaje za najważniejsze. Przy czym nie chodzi przecież o jakieś sensowne reformy w tych sferach. „Naczelnik” na przykład na organizacji policji kompletnie się nie zna, podobnie jak na sprzęcie wojskowym czy organizacji Sztabu Generalnego. Interesują go natomiast punkty, gdzie skoncentrowana jest siła państwa oraz służby specjalne (wojskowe i cywilne). Nadzór nad Ministerstwem Sprawiedliwości zaś to nadzór nad Ziobrą.
Wydawałoby się zatem, że wejście Kaczyńskiego do rządu zadziała na korzyść Mateusza Morawieckiego, ale wcale tak nie musi być. Morawiecki przez wielu polityków PiS jest i będzie zawsze uznawany za ciało obce, karierowicza, bankstera, człowieka realizującego jakieś swoje niejasne interesy, niesprawiedliwie i niezasłużenie promowanego przez Kaczyńskiego. A przecież na razie prezes pragnie widzieć go jako swojego następcę. Możliwe zatem, że będąc w rządzie, zacznie dyscyplinować swoich ludzi tak, aby przestali okazywać Morawieckiemu lekceważenie (co nieraz się zdarzało). Lecz może też osiągnąć odmienny efekt, łamiąc już całkiem otwarcie formalną strukturę władzy. Przecież jeśli na posiedzeniu Rady Ministrów będą jednocześnie Kaczyński i Morawiecki, wszyscy będą się zwracać do tego pierwszego. To ucieszy Zbigniewa Ziobrę, który z konfliktu z prezesem PiS miał wyjść upokorzony. Nową sytuację może próbować wykorzystać do dalszego podgryzania pozycji rywala.
Lecz Kaczyński podejmuje także osobiste ryzyko. Stając się konstytucyjnym członkiem rządu, zaczyna ponosić formalną odpowiedzialność za jego działania, ale też już całkiem bezpośrednią odpowiedzialność polityczną za dziedziny, które będą mu podlegać. Jeśli zatem dojdzie do jakiejś spektakularnej wpadki, choćby w procesie pozyskiwania sprzętu wojskowego, współodpowiedzialny będzie Kaczyński.
Kinga Rusin od wielu lat jest zdeklarowaną zwolenniczką ekologicznego stylu życia. Chętnie angażuje się w rozmaite akcje społeczne mające zachęcić Polaków do dbania o naszą planetę. Rusin jest jedną z najpopularniejszych i najbardziej cenionych dziennikarek w Polsce. Jest też właścicielką dochodowej marki kosmetyków ekologicznych „Pat