Po redukcji skali ćwiczeń Defender Europe 20 tylko część ich założeń zostanie spełniona. Amerykanie i sojusznicy wolą nie ryzykować epidemii w wojsku.
To całkowicie zrozumiałe w sytuacji, gdy ryzyko związane z nowym koronawirusem przewyższa znacznie zagrożenia militarne, na które miały odpowiadać ćwiczenia Defender Europe 20. Przypomnijmy: to w zamyśle przerzut wojsk USA do Europy w skali największej od ćwierćwiecza, operacja porównywalna z zimnowojennymi ćwiczeniami Reforger.
Koronawirus ogranicza skalę ćwiczeń
Rozpoczęcie ćwiczeń Defender Europe 20 zbiegło się w Europie ze stwierdzeniem pierwszych przypadków koronawirusa z Wuhanu. Przez kilka tygodni dowódcy i politycy odpowiadający za obronność zapewniali, że wszystko toczy się zgodnie z planem i nie ma mowy o żadnych utrudnieniach. Jednak zarówno społeczność wojskowa, jak i władze cywilne nie mogły pozostać obojętne na wymykającą się spod kontroli epidemię.
W sytuacjach kryzysowych wojsko najpierw dba o bezpieczeństwo własne, by służyć, gdy siły instytucji i służb cywilnych okażą się niewystarczające. W ostatnich tygodniach Amerykanie i ich sojusznicy podjęli decyzję o ograniczeniu lub wstrzymaniu kolejnych ćwiczeń: amerykańsko-izraelskich manewrów obrony przeciwlotniczej Juniper Cobra, dużego ćwiczenia NATO w Norwegii Cold Response, lotniczego ćwiczenia sojuszniczego Frisian Flag w Holandii. 11 marca dowództwo europejskie wojsk USA ogłosiło, że z uwagi na pandemię udział amerykańskich sił w Defender Europe 20 będzie ograniczony, a szczegóły tej redukcji mają być ogłoszone później, po konsultacji z sojusznikami.
W piątek po południu minister obrony Mariusz Błaszczak poinformował, że rozmawiał z szefem Pentagonu Markiem Esperem. Należy przyjąć, że polski MON już wie, co zamierzają Amerykanie i jaka będzie skala redukcji ich zaangażowania w największe ćwiczenia na kontynencie od lat. Oficjalny komunikat z USA może być podany lada moment.
Wojsko potrzebne w domu
Trzeba tu mieć na względzie amerykańską specyfikę. Silna na zewnątrz Ameryka w środku jest federacją stanów o nieraz bardzo różnym poziomie usług i służb publicznych. W sytuacji kryzysowej – katastrofy naturalnej lub epidemii – to wojsko musi wspierać organy federalne i stanowe, zwłaszcza gdy trzeba wymusić jednolite zachowania czy ograniczenia. Tak może być w przypadku koronawirusa. Najtrudniejsze do wprowadzenia i wyegzekwowania decyzje ciągle są przed władzami.
Wojsko po prostu musi być na miejscu i dostępne, a więc samo powinno unikać narażenia. Przerzut do Europy niewątpliwie zwiększa ryzyko, w dodatku mógłby osłabić reakcję władz USA na kryzys wewnątrz kraju. Nie należy się zatem dziwić, że Pentagon zdecydował o ograniczeniu udziału wojsk USA w ćwiczeniach w Europie. Należałoby się dziwić, gdyby pozostały niezakłócone.
Nieoficjalnie mówi się o wstrzymaniu dalszych transportów ludzi i sprzętu, modyfikacji przebiegu manewrów. Jeden z niemieckich dziennikarzy wojskowych pisze wręcz o „zamrożeniu Defendera”. Polskie dowództwa i resort obrony na razie milczą, ale to akurat ich styl działania. Warto jednak pamiętać, że ograniczenie ćwiczeń, choć zmniejszy ich rozmach i widoczność medialną, nie zakwestionuje głównego celu: sprawdzenia procedur i mechanizmów mobilizacji (nie dosłownie) sił oraz struktur dowodzenia w USA i przemieszczenia ich do Europy.
Defender Europe, czyli co się udało
Defender Europe 20 nie został odwołany. Pierwsza faza jest realizowana zgodnie z planem. Do Europy przypłynęły cztery statki ro-ro ze sprzętem wojskowym, żołnierze pobrali wyposażenie zgromadzone w wysuniętych składach uzbrojenia. Kolumny przemieszczają się na poligony w Niemczech i Polsce, gdzie amerykańskie siły miały być koncentrowane i przygotowywane do dalszych działań. Według dowództwa europejskiego do tej pory wykonano połowę przewidzianych misji transportu powietrznego, a przerzutem objęto 3,5 tys. z planowanych 20 tys. wojska. Nie można wykluczyć, że na tym się skończy, ale nie będzie to ani koniec świata, ani koniec Defendera.
Bo kluczowa dla ćwiczeń logistyka już została przetestowana i rozwinięta. Amerykanie wyznaczyli jednostki do wsparcia europejskiego teatru działań, zebrali je i zaczęli wysyłać na hipotetyczny front. Z kolei na Starym Kontynencie została utworzona infrastruktura przyjęcia tych sił i uruchomiono procedury z tym związane.
Na dziś ta infrastruktura, np. miasteczka namiotowe przy wielkich poligonach (jak polskie Drawsko Pomorskie), nie jest oczywiście jeszcze poddana pełnemu testowi, bo żołnierzy z USA nie ma tylu, ilu miało być. I być może taki pełen test w ogóle nie nastąpi, jeśli Amerykanie wstrzymają dosyłanie wojsk. Ale samo rozwinięcie zaplecza logistycznego, od namiotów po toalety i prysznice, pozwoliło zebrać doświadczenia i sprawdzić planowanie. Następna edycja Defendera, zapowiedziana na 2022 r. znowu w północnej Europie (ćwiczenie w 2021 r. odbędzie się na kierunku czarnomorskim), powinna przebiec całkiem gładko.
Bezpieczeństwo ma nie tylko militarny wymiar
Najmniej wiadomo o stanie przygotowań struktur dowodzenia szczebla korpusu i armii. Testem dla nich miało być ćwiczenie dowódczo-sztabowe zaplanowane na wczesny maj i połączone z realizacją polowej, głównej fazy Defendera. To wtedy dwa sojusznicze korpusy i kilka jednostek wydzielonych przez kraje uczestniczące w ćwiczeniu miałyby zostać podporządkowane amerykańskim sztabom, a na poligonach i poza nimi byłyby rozgrywane wielonarodowe operacje – np. desanty.
Ćwiczenia „w polu” można jednak zorganizować kiedy indziej, zresztą elementy te są ćwiczone regularnie. Szkoda, jaka mogłaby wyniknąć z odwołania tego czy innego desantu, nie będzie wielka. Największą wartością Defendera było powiązanie poszczególnych operacji z funkcjonowaniem dowództw wysokiego szczebla i wielonarodowe zaangażowanie. Zastrzec należy, że do tej pory nikt nie poinformował o odwołaniu którejkolwiek z faz ćwiczenia – być może wojskowi znajdą sposób, by je planowo przeprowadzić.
A nawet jeśli plan się zawali, sytuacja unaoczni tylko społeczeństwom i decydentom, że bezpieczeństwo ma nie tylko militarny wymiar. Że liczy się odporność i sprawność państw, zdolność podejmowania decyzji, przewidywania i oceny skutków – nawet takich z rodzaju nieprzewidywalnych – na poziomie władz, biznesu, a nawet rodzin. Że najpotężniejszy kraj i najsilniejszy sojusz czasem muszą ustąpić przed siłami, na które nie mają wpływu. Że nawet armia USA ma własne poziomy ryzyka, których woli nie przekraczać bez absolutnej potrzeby – a w sytuacji większego kryzysu ma priorytety, które muszą wygrać z naszymi potrzebami.
Wnioskiem z wirusowego kryzysu powinno być doskonalenie mechanizmów reagowania kryzysowego, którego wojsko jest częścią, ale nie podstawą, i budowa takiego systemu obronnego Europy, który zmniejszałby jej uzależnienie od Amerykanów.
MAREK ŚWIERCZYŃSKI