Piotr Adamowicz dla Faktu: trudno mi myśleć o świętach bez brata

To jedna z najtrudniejszych chwil w życiu rodziny zamordowanego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza (†53 l.). Święta Bożego Narodzenia spędzą obok pustego miejsca przy stole, gdzie zawsze zasiadał On. O smutnej wigilii bez brata opowiedział nam Piotr Adamowicz (58 l.), poseł na Sejm.

 Fakt: – To będą pierwsze święta po tragedii, która spotkała pana rodzinę. Jak spędzi pan wigilię? 

Piotr Adamowicz: Nie chcę się nad tym zastanawiać, myślenie o tym nie jest łatwe. Spędzę święta w gronie najbliższych, mojej żony, naszych już dorosłych dzieci, moich rodziców, bratowej z córkami. W drugi dzień świąt odwiedzimy kuzynkę.

 – Czy jest coś, czego nie zdążył pan powiedzieć bratu? 

Wciąż nie chcę wracać do wielu rzeczy. To chyba rozłożona w czasie żałoba. Staram się żyć normalnie. Dlatego nie chcę wracać do pewnych wydarzeń, gdyż wywołują u mnie refleksje. Nie są to refleksje przyjemne. Np. ciągle bardzo alergicznie reaguję na dźwięk przejeżdżających karetek pogotowia. Wtedy, 13 stycznia wieczorem jechaliśmy z żoną do szpitala za karetką, która wiozła mojego brata. Wiedziałem, że jest źle, ale nie że aż ta źle. Dlatego Pańskie pytanie jest dla mnie trudne, jest jeszcze za wcześnie, bym mógł udzielić na nie odpowiedzi.

 – Po tragedii do Gdańska przyjeżdżali ludzie z całej Polski, a nawet zagranicy. Mówili, że teraz wszyscy są gdańszczanami. Wielu z nich zapewne znów przyjedzie, by oddać hołd prezydentowi z okazji pierwszej rocznicy jego śmierci. Co to znaczyło dla pana wtedy i teraz? Co chciałby pan im powiedzieć? 

I wtedy i teraz chciałbym powiedzieć jedno. Dziękuję! To było bardzo duże, ważne wsparcie emocjonalne. Nie spodziewałem się aż takich tłumów. Dopiero po ceremonii pogrzebowej, gdy jechałem do ECS-u zobaczyłem ile ludzi jest na ulicach. Wcześniej nie oglądałem telewizji, nie chciałem jej oglądać. Byłem zaskoczony bardzo pozytywnie.

 – Czy ta zmiana, która wtedy w Polakach nastąpiła, wspólne połączenie w żałobie. Czy to było chwilowe, czy w społeczeństwie coś drgnęło na stałe? 

Po śmierci brata pojawiały się takie głosy, pytania. Odpowiadałem, że jestem bardzo sceptyczny. Przywoływałem wszystko, co się działo po śmierci Jana Pawła II, na czele ze słynnym pogodzeniem się zwaśnionych kibiców drużyn piłkarskich. Jestem realistą. Coś jest w naturze takiego, u niektórych współobywateli, że jednoczą się, by wyrazić dezaprobatę lub pochwałę w sposób bardzo emocjonalny. To się potem okazuje nietrwałe. Niewątpliwie jednak coś pozytywnego pozostało. Ciężko jednak mówić o jakościowej zmianie u wszystkich.

 – Kto najbardziej pomógł pana rodzinie przez miesiące po tragedii? 

Nie można mówić o jednej osobie. Tych osób było naprawdę wiele. M. in. takie, z którymi nie miałem kontaktu od wielu lat, lub takie, których nie znałem. Np. pewne małżeństwo, emerytowani lekarze z Nysy wysłali do moich rodziców paczkę z książkami, czekoladkami. Niby nic wielkiego, ale to był bardzo ważny gest współczucia, solidarności i wsparcia.

 – Jakiej formy upamiętnienia życzyłby sobie Paweł Adamowicz? 

Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Wtedy, w styczniu tych propozycji upamiętnienia było wiele, nawet kilkadziesiąt. To m.in. gromadzenie się pod fontanną Neptuna i palenie pochodni lub ustawienie wielkich głośników i każdego 13-tego odtwarzanie utworu „Sound of silence” i zapraszanie ludzi do spotkania z lampionami. Ja wtedy bardzo prosiłem, żeby tego nie robić. Kategorycznie nie chciałem powtórki tego co się działo po Smoleńsku. Żadnych miesięcznic. Dlatego też 30 dni po śmierci Pawła poprosiłem prezydent Dulkiewicz o to, by skończyć żałobę.

 – Jak pan spędzi pierwszą rocznicę tragedii? Czy weźmie pan udział w oficjalnych uroczystościach? 

Muszę wziąć udział w publicznych wydarzeniach. Choć po śmierci brata życzyłem sobie całkowicie prywatnego pogrzebu, to w tej kwestii szybko zostałem sprowadzony na ziemię.

 – Jakie jest najmocniejsze, pozytywne wspomnienie związane z pana bratem? 

To, że był dobrym człowiekiem. I rozmawiał z ludźmi. Często sam zostaję zaczepiany, czy to w autobusie, czy w pociągu, a nawet na ulicy. Wiele osób wspomina Pawła, spotkania z nim. To jest bardzo miłe. Paweł, dopóki mieszkał w okolicach Starego Miasta, bardzo często chodził do urzędu pieszo. Często opowiadał, że zaczepiali go bezdomni. Prosili o kilka złotych. On proponował, że kupi im coś do jedzenia lub zostawiał trochę drobnych.

 – Byliście zgodnym rodzeństwem? 

W dzieciństwie było o to łatwiej, rzeczywiście byliśmy zgodni. Duży wpływ na niego i na rodzinę miało rzadko spotykane pewne schorzenie rematyczne. Leczył się 8 lat. Często przebywał w szpitalu. Jedną z klas podstawówki skończył w szpitalnej szkole. To doświadczenie powodowało, że w bardzo młodym wieku musiał nauczyć się samodzielności. Była to taka wstępna lekcja dorosłości. Później, w dorosłym życiu w wielu rzeczach wciąż się zgadzaliśmy. W innych nie. Takie są realia, żyjemy na ziemi, a nie w raju. Z racji tego, że byłem starszy o 4 lata i miałem bogate doświadczenia natury publicznej, w pewnych sprawach mu pomagałem, służyłem radą.

 – A co Was różniło? 

Wzrost (śmiech).

 – A jeśli chodzi o charaktery? 

Ciekawe pytanie, nikt mi go nie zadał. Ja byłem kiedyś bardziej wybuchowy, ekspresyjny, czasami bardziej niecierpliwy. On dość szybko nauczył się dystansu polegającego na diagnozie, ocenie, wnioskach i decyzji o tym w jakim kierunku należy pójść, jak postąpić. Ja się tego nauczyłem trochę później. M.in. od niego

 – Po ostatnich, wygranych wyborach samorządowych Paweł Adamowicz sprawiał wrażenie człowieka tryskającego energią, który złapał wiatr w żagle. Czy to był jego najlepszy czas? 

Ciężko powiedzieć, zapewne były i lepsze okresy. Wybory na pewno wpłynęły jednak pozytywnie. Mogło się wydawać, że kandydował z pozycji przegranej. Z własnego komitetu wyborczego. Założył własne stowarzyszenie, które dopiero raczkowało. A jednak odniósł sukces, choć nie były to łatwe wybory, nie była to łatwa kampania.

 – A Gdańsk jest teraz w dobrych rękach? 

Nie widzę lepszych. A czasy są trudne i będą jeszcze trudniejsze. Przede wszystkim finansowo.

 – Pan i pana pełnomocnicy zawnioskowaliście o kolejną obserwację Stefana W. Czego brakowało w pierwszej opinii wydanej przez biegłych? Co stwarza wątpliwości? 

Nie chciałbym ujawniać materiałów ze śledztwa. Świetnie rozumiem jednak pełnomocnika Stefana W., który w mediach mówi różne rzeczy, stwarza pewien obraz. Rozumiem też matkę Stefana W. Przecież chodzi o jej syna. Jeśli chodzi o opinię, zapoznaliśmy z nią grupę psychiatrów i psychologów. Na moje pytanie, czy ci eksperci podpisaliby się pod tak sporządzoną opinią, zgodnie odpowiedzieli, że nie. Mogę zdradzić, że opinia została opracowana m. in. na podstawie testów, które nie posiadają odpowiednich certyfikatów w Polsce. Można porównać je do jazdy samochodem nie posiadającym ważnego przeglądu. Mnie ta opinia nie przekonała. Być może jest tak, że Stefan W. jest schizofrenikiem i miał całkowicie zniesioną poczytalność w momencie popełnienia zbrodni. Pytam jednak: na jakiej podstawie ktoś doszedł do takiego wniosku?

 – Jak to możliwe, że badania w tak głośnej i ważnej sprawie przeprowadzono w tak opieszały sposób? 

Myślę, że to jest szerszy problem. Biegłych nie ma zbyt wielu, są obłożeni pracą, za którą dostają nieodpowiednie wynagrodzenie. Taki wniosek wysnułem na podstawie rozmów z lekarzami.

 – Matka Stefana W. zadeklarowała, że chciałaby się spotkać z panem i pana rodziną. Czy wy tego potrzebujecie? 

Kilka dni po tym co się stało moja matka powiedziała, że współczuje pani W., bo też jest matką. Na spotkanie jest jednak za wcześnie.

 – Potrafił pan wybaczyć Stefanowi W.? 

Warunkiem wybaczenia jest: poznanie i przyznanie prawdy, skrucha i żal za wyrządzone zło oraz słowo przepraszam. Nie wspominam o zadośćuczynieniu. To są warunki, które powinno się stosować w życiu codziennym. W tym przypadku nie mamy jednak do czynienia ze zwykła sytuacją. Ta historia ciągle się toczy, nie jest skończona. Nie chcę o tym publicznie rozmawiać. Jest na to za wcześnie.

 – Dlaczego zdecydował się pan zostać posłem? 

Grupa bliższych i dalszych znajomych, m.in. Bogdan Borusewicz, Aleksandra Dulkiewicz, Jacek Karnowski, Mieczysław Struk, byli politycy dawnej opozycji, a nawet niektórzy księża zachęcali mnie do tego. Bardzo długo się wahałem. W końcu po prostu zdecydowałem. Namawiano mnie też, by swoją kampanię oprzeć na tym, co się stało w styczniu. To miało przysporzyć mi głosów. Kategorycznie odmówiłem.

 – Warto było iść do Sejmu? 

Jest jeszcze zbyt wcześnie, by o tym mówić. Na razie mamy do czynienia z pewnym bałaganem natury organizacyjnej. Wystarczy porównać stronę internetową naszego sejmu z witryną parlamentu europejskiego. Można się z niej dowiedzieć co europoseł będzie robił np. w czerwcu. A co będzie się w polskim sejmie działo w czerwcu? Każdy sam może porównać harmonogramy.

 – A coś zaskoczyło pana pozytywnie? 

Jest tam ekipa sensownych ludzi. Widać, też że dłuższe pełnienie funkcji przez niektóre osoby siłą rzeczy skutkuje rutyną. Dużą nadzieję wiążę z samorządowcami, którzy nabyli doświadczenia w swoich małych ojczyznach i dostali się do sejmu. Mają energię, pomysły i dużą wolę działania.

 – O których politykach mógłby pan powiedzieć, że spodziewał się więcej? 

Nie myślałem, że wśród niektórych polityków z PiS-u jest takie zamknięcie się do wewnątrz, do swojej grupy. Nie spodziewałem się, że gdy spotkam polityka PiS-u, którego znam od wielu lat, byliśmy kiedyś na „ty” i powiem mu cześć, a on odwróci głowę i pójdzie w drugą stronę. Następnie, co ciekawe spotkałem tego samego polityka w windzie. No i nie miał gdzie uciec. Ponownie powiedziałem cześć. Odparł tylko dzień dobry. I na tym się skończyło. Nie było pytań co słychać, ani rozmowy o pogodzie. Żadnej konwersacji. Oschłe dzień dobry.

 – Co Piotr Adamowicz najbardziej lubi robić w wolnym czasie? 

Zbierać grzyby. Zbieram je od dzieciństwa i znam się na nich dość dobrze. W tym roku niestety nie byłem w lesie ani razu. Była kampania wyborcza. Nie mogłem.

 – Co by pan chciał życzyć Polakom na święta i nowy rok? 

Nie tylko na święta i nowy rok, ale ogólnie chciałbym życzyć Polakom zdrowia, pomyślności, refleksji i pogody ducha. I racjonalnego dystansu do polityków i polityki. To zaprocentuje w przyszłości. Wszyscy będziemy zdrowsi. Nerwy kosztują i niszczą zdrowie.

Rozmawiał Paweł Piórski

Stefan W. zaatakował prezydenta 13 stycznia 2019 roku podczas finału WOŚP w Gdańsku. To zdjęcie wykonano tuż po ataku… Prezydent następnego dnia zmarł w szpitalu

Paweł Adamowicz zmarł 14 stycznia 2019 roku. Miał 53 lata… Osierocił dwie córki

Piotr Adamowicz często odwiedza grób brata w Bazylice Mariackiej w Gdańsku

Piotr Adamowicz przy grobie brata w Bazylice Mariackiej w Gdańsku

Urna z prochami prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza stoi w Bazylice Mariackiej w Gdańsku

Urna z prochami Pawła Adamowicza stoi w Bazylice Mariackiej w Gdańsku

Piotr Adamowicz, poseł na Sejm i brat Pawła Adamowicza

Piotr Adamowicz, poseł na Sejm i brat Pawła Adamowicza

FAKT.PL

Więcej postów