Do szkoły podstawowej w Barczewie wdarli się zamaskowani mężczyźni. Na głowach mieli kominiarki, w rękach broń, użyli granatów hukowych, w końcu padły strzały. Do mrożących krew w żyłach scen doszło w Barczewie niedaleko Olsztyna.
W placówce oprócz szkoły podstawowej mieści się przedszkole i liceum. Terroryści wdarli się do pomieszczeń, gdzie przebywają dzieci z klas IV-VII. Uczniowie wpadli w panikę, jeden z nich uciekł z budynku przez okno.
To były tylko ćwiczenia. Informacji tej celowo nie podaliśmy na początku i bynajmniej nie po to, aby czytelnika wprowadzić w błąd. Bardziej po to, by mogli poczuć nutkę grozy, tak jak grozę poczuły małe dzieci.
Dyrektorka szkoły bowiem prawie nikogo o całej akcji nie poinformowała. Gros dzieci myślało, że atak terrorystyczny naprawdę ma miejsce. Krzyczeli, płakali, pytali się nauczycieli, czy napastnicy zaraz wejdą do klasy.
– Na początku myślałem, że to alarm przeciwpożarowy. Kiedy usłyszałem huki i strzały, zamknąłem drzwi klasy od środka. Musiałem pilnie zająć się jednym z uczniów, który doznał ataku paniki. Płakał, musiałem go uspokajać. Sam się zdenerwowałem – relacjonował w rozmowie z TVN24 wicedyrektor szkoły, który również nie wiedział, że sceny rozgrywające się na korytarzu są tylko imitacją ataku terrorystycznego.
O akcji nie zostały poinformowane służby – ani policja, ani straż pożarna. Nie trudno wyobrazić sobie, że w dobie telefonów komórkowych któreś z przerażonych dzieci dzwoni pod 112, a policja wkracza do akcji razem z antyterrorystami. Widząc zamaskowane osoby, z bronią w ręku, mogło dojść do faktycznego użycia broni. Mówiąc krótko – mogło dojść do tragedii.
Rodzice dzieci są oburzeni. Choć sytuacja wydarzyła się kilkanaście dni temu, niektóre z nich nadal cierpią na zaburzenia snu w związku z doznanym stresem. Na początku część bała się przychodzić do szkoły, część nie chciała pojechać na wycieczkę szkolną. Bo obawiały się powtórki ataku.
Dyrektorka nie zapewniła również opieki psychologicznej dzieciom po tych wydarzeniach. Zrobiono to dopiero, gdy wybuchła afera z powodu bardzo nieudolnego przeprowadzenia ćwiczeń, a szczególnie konsekwencji z nich wynikających.
Do pozorowanego ataku terrorystycznego została wynajęta specjalna firma. Jak relacjonował na antenie TVN24 jej szef, pracownicy nie mieli pojęcia, że dzieci nie zostały wcześniej poinformowane ani odpowiednio poinstruowane jak postępować. – Nie taka była umowa – mówi. Cała akcja trwała ok. 8-10 minut.
O planowanym, imitowanym ataku wiedzieli jedynie niektórzy nauczyciele. Sprawą zajęło się kuratorium, a finalnie dyrektorka została odwołana ze stanowiska. Zarzucono jej „narażenie dzieci na niepotrzebny stres, spowodowanie zagrożenia zdrowia i życia uczniów oraz zabranie im poczucia bezpieczeństwa”.