Jak żyć w cieniu KATASTROFY klimatycznej?

w cieniu KATASTROFY klimatycznej

Wiedząc, jak mało mamy czasu, myślimy nie tylko o tym, jak zatrzymać powstawanie kolejnych kopalni i elektrowni węglowych, ale również jak spędzić resztę naszego życia w obliczu katastrofy, która w każdej chwili może nabrać galopującego tempa.

„Może już czas przestać udawać, że potrafimy powstrzymać katastrofę klimatyczną?” – zastanawia się Jonathan Franzen w „New Yorkerze” i stawia tezę, że aby przygotować się na nadchodzącą tragedię, musimy przyznać, że jest ona nieunikniona. I bynajmniej nie nastąpi za życia naszych dzieci i wnuków, tylko już całkiem niedługo. „Jeśli jesteś poniżej sześćdziesiątki, jest duże ryzyko, że będziesz świadkiem radykalnej destabilizacji życia na Ziemi. Ogromne straty rolnicze, apokaliptyczne pożary, załamujące się gospodarki, epickie powodzie, setki milionów uchodźców uciekających z regionów, które nie nadają się do zamieszkania z powodu ekstremalnego upału lub trwałej suszy. Jeśli jesteś poniżej trzydziestki, masz zagwarantowane, że tego doświadczysz” – pisze Franzen.

Rzeczywiście nie trzeba być prorokiem, żeby dostrzec apokaliptyczne pożary tajgi, Amazonii czy lasów w Kongo. Zmiany klimatu już dziś sprawiają, że powodzie i susze są bardziej drastyczne i niszczące. Na załamujące się gospodarki i miliony uchodźców będziemy musieli pewnie jeszcze trochę poczekać, ale warto pamiętać – o czym ostatnio przypomina nawet Tomasz Terlikowski – że za rządów PiS polska wzbogaciła się o milion migrantów. Jaka część z nich opuściła swoje kraje na skutek upadających gospodarek i zniszczenia przyrody, możemy się zaledwie domyślać. Ale to nie zmienia faktu, że uchodźcy klimatyczni też już z nami są.

Choć wszystkie państwa świata się zgodziły, że musimy zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie o 1,5°C powyżej średniej temperatury dla czasów epoki przedindustrialnej, to jednocześnie zobowiązania, których podjęły się na dotychczasowych szczytach klimatycznych, są dalece niewystarczające – nawet jeśli wynikające z nich działania zostaną w pełni wdrożone, temperatura wzrośnie przynajmniej o 3°C.

Tymczasem emisje gazów cieplarnianych rosną prawie na całym świecie, a Polska jest tutaj niechlubnym liderem. Pokrywa lodowa Grenlandii topnieje w stopniu, jaki był przewidywany na okolice roku 2070. Całkiem niedawno Islandczycy urządzili pogrzeb i postawili pomnik lodowcowi, który przestał istnieć już w 2014 roku. Na pamiątkowej tablicy widnieje, skierowany do przyszłych pokoleń, napis: „Wiemy, co się dzieje i co należy zrobić. Tylko ty wiesz, czy to zrobiliśmy”.

Mimo wszystko politycy chyba żadnego państwa na świecie nie powiedzą wam, że jest już za późno. A wręcz przeciwnie. Już 23 września pod hasłem: „A race we can win. A race we must win” rozpocznie się w Nowym Jorku szczyt klimatyczny ONZ. Sekretarz generalny ONZ António Guterres zdecydował o zwołaniu tego dodatkowego spotkania, by pokazać (szczególnie sceptykom), jak wysoką rangę ma temat ochrony klimatu. Szczyt ma zmobilizować państwa do przedstawienia bardziej ambitnych planów przeciwdziałania katastrofie.

Wśród głównych celów ONZ widzi opodatkowanie CO2 i zaprzestanie budowy nowych bloków węglowych. Choć Unia Europejska nie przedstawi w Nowym Jorku żadnych nowych pomysłów, to i tak obie te perspektywy będą budzić w Polsce zrozumiałe obawy, zważywszy że PiS ciągle chce budować elektrownie węglową w Ostrołęce, a eksperci szacują, że jeśli mamy osiągnąć neutralność klimatyczną w 2050 roku, podatek od tony emisji CO2 powinien w najbliższych latach wynieść kilkaset złotych. Można sobie tylko wyobrażać, co w sytuacji takiej podwyżki zrobi emitująca 100 tysięcy ton CO2 dziennie elektrownia Bełchatów, ale pewnie po prostu powinna się zamknąć, zważywszy że powinniśmy równocześnie zaprzestać subsydiowania paliw kopalnych.

Nowością w ramach tego szczytu ma być wzmożenie konkurencji między państwami. Na podium w Nowym Jorku wystąpią tylko te, które przedstawią najambitniejsze plany.

Już dziś mamy dość danych, żeby nie wierzyć, że uda nam się zrealizować jakiś w miarę optymistyczny scenariusz. Raczej powinniśmy się spodziewać, że będzie gorzej, niż potrafimy przewidzieć czy nawet sobie wyobrazić. Niestety jeszcze trudniej wyobrazić sobie rychłą i drastyczną przemianę panującego systemu kapitalistycznego. Tymczasem jest ona konieczna, żebyśmy mogli zatrzymać galopujące emisje. Czy naprawdę ktokolwiek z was wierzy, że w ciągu najbliższych kilku lat wprowadzimy kosztowny podatek węglowy, srogo opodatkujemy mięso, drastycznie ograniczymy konsumpcję czy transport? Oraz że do tych zmian przekonamy nie tylko naszych lewicujących znajomych i nie zawsze lewicujące rodziny, ale też wyborców PiS-u czy PO? Prawdę mówiąc, zupełnie tego nie widzę.

Czy naprawdę ktokolwiek z was wierzy, że w ciągu najbliższych kilku lat wprowadzimy kosztowny podatek węglowy, srogo opodatkujemy mięso, drastycznie ograniczymy konsumpcję czy transport?

Cóż z tego, że wśród konserwatywnego elektoratu liczba osób przejmujących się zmianami klimatu jest ponoć całkiem spora i podobnie liczna jak w przypadku liberalnych wyborców, skoro troska o ochronę przyrody w hierarchii potrzeb najwyraźniej zarówno u jednych, jak i drugich znajduje się daleko za niemalże fizjologiczną potrzebą posiadania nowego smartfona i zjadania 78 kilogramów mięsa rocznie?

Choć PiS-owski rząd zaczął się przepraszać z OZE, obawiając się drakońskich kar, które nas czekają, jeśli nie spełnimy wymaganego przez UE piętnastoprocentowego udziału energii ze źródeł odnawialnych w naszym miksie energetycznym, to jednocześnie rozpoczyna budowę kolejnego bloku węglowego w elektrowni w Ostrołęce, a ustami ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego wzywa: „Państwo górnicy, więcej węgla nam potrzeba”. Górnikom raczej nie trzeba tego przypominać, bo tylko w samym 2018 roku importowaliśmy (głównie z Rosji) blisko 20 milionów ton węgla, czyli prawie jedną czwartą polskiego rocznego zapotrzebowania.

Taki mamy klimat i nie sądzę, żeby szybko się on zmienił. Choć tegoroczna susza dotknęła 175 tysięcy gospodarstw, a straty – podobnie jak w zeszłym roku – szacuje się na dwa miliardy złotych, to najwyraźniej ciągle za mało, żebyśmy zaczęli myśleć o zmianie polityki na proekologiczną. Zamiast tego PiS chce wydać 80 miliardów złotych na regulację rzek i budowę transportu śródlądowego. Choć teoretycznie transport rzeczny wydaje się niskoemisyjny, to z badań wynika, że czystsza i bardziej efektywna jest kolej, której modernizacja nie wymaga niszczenia przyrody aż na taką skalę.

Mógłbym tak jeszcze długo, bo prawie codziennie czytam o betonozie, wycince najcenniejszych lasów czy powstawaniu kolejnych szkodliwych dla środowiska inwestycji oraz ustawach, które mają ułatwić życie inwestorom i utrudnić możliwości protestu okolicznym mieszkańcom i samorządom.

Nic dziwnego, że coraz więcej osób mierzy się z depresją klimatyczną, a ponad połowa młodych ludzi w USA wolałaby żyć w państwie socjalistycznym lub wręcz komunistycznym. Czy socjalizm wygra w Stanach, zanim pogrzebie je katastrofa klimatyczna? Prawdę mówiąc, nie sądzę. Ale jakoś mnie nie dziwi, że młodym ludziom nie bardzo podoba się ustrój panujący w „ojczyźnie demokracji”, skoro studia kończą z gigantycznymi kredytami, a przypadłości zdrowotne odrobinę gorsze niż przeziębienie mogą ich wpędzić w długi.

Oczywiście Leszek Balcerowicz tego nie rozumie, ale mnie zupełnie łatwo pojąć, dlaczego młodzi ludzie nie chcą walczyć o demokrację, która wpędziła nas w takie (a przecież też różne inne) kłopoty. W niedawnym i obszernym wywiadzie dla „Newsweeka” ojciec polskiej transformacji narzeka na młodzież, której nie chce się chodzić na demonstracje KOD-u, i wywodzi: „Wiele osób nie zna nie tylko podstawowych faktów, lecz także znaczenia podstawowych pojęć. Nie wiedzą, co to jest demokracja i co jej zagraża. […] W Szczecinie było mnóstwo zaangażowanych młodych ludzi. Spotkałem się tam z poglądem, że skoro naszej planecie grozi zagłada, to nie ma co się zajmować własnym krajem. Starałem się wytłumaczyć młodym ludziom, że nie mają wielkiego wpływu na globalne ocieplenie, bo o tym zadecydują Chiny i Indie. Ale na własny kraj mogliby i powinni mieć wpływ”.

Podejrzewam, że Leszek-śmieszek – który chyba nie należy do osób szczególnie skoncentrowanych na rozmówcy – musiał czegoś nie zrozumieć. Zaangażowana młodzież, która wywodzi, że nie ma co się zajmować własnym krajem, wydaje mi się oksymoronem, ale ostatecznie ludzie są pełni sprzeczności. Bardziej prawdopodobna i zrozumiała wydaje mi się refleksja, że nie ma co się za bardzo przejmować obroną sądów i konstytucji, gdy świat płonie. To oczywiście nie do końca prawda, bo ostatecznie to te sądy będą nas skazywać (lub nie), gdy niektórzy z nas zdecydują się łamać prawo stojące na straży brudnego prywatnego kapitału i właścicieli niszczących środowisko inwestycji. Mimo wszystko wolę brać udział w aktywizmie klimatycznym niż protestować pod Trybunałem Konstytucyjnym. Raczej nie dlatego, że nie znam podstawowych pojęć i nie rozumiem, czym jest demokracja, tylko z tego prostego powodu, że jeśli nie zatrzymamy katastrofy klimatycznej, prawdopodobnie niewiele demokracji przetrwa chaos przez nią spowodowany.

Leszek Balcerowicz o tym nie wie, bo jest zbyt zajęty potrącaniem „leniwych studentów” na korytarzach SGH, ale ma za to inne spostrzeżenia: „Bardzo mnie dziwi, że wśród tych milionów młodych ludzi, łącznie ze studentami, nie znalazłem grupy, która w internecie pod własnym szyldem występowałaby w obronie wolności”. Co prawda nie wiem, jakie zakątki sieci przeszukiwał ojciec polskiej transformacji, ale nie da się ukryć, że ma jakąś kiepską wyszukiwarkę. Ciekawe, czy słyszał o Marszu Równości w Białymstoku, czy ta demonstracja w obronie wolności i równości dla wszystkich również umknęła jego wybitnemu umysłowi?

Tymczasem młodzi ludzie w całej Polsce organizują się nie tylko w obronie osób LGBT+, zwierząt, uchodźców czy przeciwko przemocy. Od pewnego czasu bardzo prężnie działa też ruch klimatyczny. Młodzieżowy Strajk Klimatyczny już kilkakrotnie zmobilizował w dziesiątkach miast tysiące młodych ludzi. Już jutro, 20 września, MSK razem ze Strajkiem dla Ziemi organizuje Protest Tysięcy Miast. Z kolej grupa Extinction Rebellion 27 września rozpoczyna Tydzień Rebelii. Młodzi ludzie organizują się nie tylko w dużych miastach, ale również w mniejszych ośrodkach, jak choćby Rybnik.

Na drugi już Obóz dla Klimatu przyjechały osoby z całej Polski, a dwieście z nich zdecydowało się na wzięcie udziału w akcji nieposłuszeństwa obywatelskiego, aby zwrócić uwagę na destrukcyjny wpływ kopalni odkrywkowej Tomisławice. Choć kopalnia przez rok działała bez ważnego pozwolenia wodno-prawnego, to zainteresowanie policji wzbudził dopiero protest ekologów. W efekcie aktywiści zostali potraktowani gazem łzawiącym i innymi środkami przymusu bezpośredniego. Taka to i polska wolność. Wolno niszczyć całe ekosystemy, ale nie wolno się temu przeciwstawiać. To znaczy też wolno, ale można skończyć ze złamanym obojczykiem, jak koleżanka, która miała pecha trafić na policjanta wyjątkowo zdeterminowanego, żeby bronić polskiej wolności do kopania węgla.

Niestety wygląda na to, że polska policja, mierząca się przecież z poważnymi brakami kadrowymi, wciąż jest liczniejsza niż grono aktywistów gotowych poświęcać swoje życie i zdrowie dla ochrony klimatu. Co oczywiście nie sprawi, że damy sobie spokój. Choć walka z katastrofą klimatyczną wydaje się beznadziejna i raczej nikt na serio nie wierzy, że uda się ją wygrać, to nie znaczy, że przestaniemy dalej próbować.

Wiedząc, jak mało mamy czasu, myślimy nie tylko o tym, jak zatrzymać powstawanie kolejnych kopalni i elektrowni węglowych, ale również jak spędzić resztę naszego życia w obliczu katastrofy, która w każdej chwili może nabrać galopującego tempa. Nie sposób powiedzieć na przykład, kiedy metan uwalniający się z dna oceanów i spod topniejącej wieloletniej zmarzliny doprowadzi do nagłego przyśpieszenia zmian klimatu. Wiadomo jednak, że gdy ostatnim razem koncentracja CO2 w atmosferze była podobna jak dziś, poziom wody był wyższy o 25 metrów. Czy to również przyjdzie nam zobaczyć jeszcze za naszego życia? Nawet jeśli nie, to i tak trudno przecenić skalę zniszczenia, jeśli poziom oceanów podniesie się zaledwie o kilka metrów.

Choć nie mam żadnej pewności, czy uda nam się przetrwać kryzysy społeczne, upadek ekonomii czy nawet wojny, które wydają się nieodłącznie związane z katastrofą klimatyczną, to wiem, że już dziś warto uczyć się nowych umiejętności (jak choćby permakulturowe rolnictwo czy robienie kiszonek) i wdrażać się do życia w świecie, w którym nie będzie łatwego dostępu do wody czy jedzenia.

Kluczowe wydaje się budowanie wspólnoty osób, które nie będą walczyły o wolność do maksymalizacji zysków, tylko będą potrafiły ze współczuciem i empatią dzielić się tymi nielicznymi zasobami, które nam jeszcze zostaną. Ostatecznie ludzka energia jest odnawialna, a ludzkość nie powstałaby i nie przetrwała, gdyby nie – o czym zdaje się trochę zapomnieliśmy – współczucie i troska, które są naszymi naturalnymi instynktami. Warto o tym pamiętać i kultywować współczucie już dziś, jeszcze zanim niewidzialna ręka wolnego rynku zaciśnie się naszych gardłach. Może nie uratujemy w ten sposób planety, ale może za to, jeśli jakaś cywilizacja przetrwa, żyjący w niej ludzi będą dla siebie milsi. I dla innych zwierząt też. Oraz owadów. A może nawet dla roślin czy kamieni (niekoniecznie szlachetnych).

JAŚ KAPELA, KRYTYKAPOLITYCZNA.PL

Więcej postów