Niemiec wstydzić się nie musi

71. rocznica wybuchu powstania warszawskiego i towarzyszący jej już tradycyjnie patos – szczególnie obecny w tzw. mediach prawicowych – skłania mnie do pewnych refleksji nad realizowaną w Polsce polityką historyczną. 27 kwietnia tego roku odwiedziłem Muzeum Powstania Warszawskiego – centralne miejsce jego kultu.

 Zwiedzanie ekspozycji muzealnej wywarło na mnie wrażenie przygnębiające. Zastanawiałem się, jakie wnioski po zapoznaniu się z tą ekspozycją wyciągnie laik, który nie przeczytał literatury krytycznej wobec mitu powstania (np. Jan Ciechanowski, Czesław Łuczak), czy ogólnie rzecz biorąc nie ma o nim szerszego pojęcia, bo np. jest uczniem gimnazjum.

Otóż osoba taka wyciągnie wniosek, że powstanie warszawskie było fajną harcerską przygodą, której można jedynie pozazdrościć jego uczestnikom i tylko żal, że samemu nie brało się w czymś takim udziału. Dowie się również, że za klęskę powstania ponosi winę wyłącznie PKWN i Związek Sowiecki. Nie dowie się natomiast o kulisach decyzji o wybuchu powstania, podjętej w Komendzie Głównej AK, zasadności tej decyzji w kontekście ówczesnej sytuacji geopolitycznej, stosunku aliantów zachodnich do powstania, relacjach pomiędzy ludnością cywilną a powstańcami, a przede wszystkim o zbrodniach popełnionych na ludności cywilnej przez Niemców i ich kolaborantów.

Zwiedzający ekspozycję w Muzeum Powstania Warszawskiego jest przede wszystkim przytłoczony ogromną ilością różnego rodzaju broni, jaką tam zgromadzono (od visów i stenów po piaty i erkaemy). Patrząc na to myślałem sobie, że gdyby powstańcy mieli chociaż połowę tej broni, to chyba by to powstanie wygrali. Obrazu dopełniają mundury, panterki, powstańcze opaski, gazetki i radiostacje, poczta polowa, maszyny drukarskie, a także kroniki filmowe Biura Informacji i Propagandy AK. W Sali Małego Powstańca dzieci mogą obejrzeć teatrzyk powstańczy, wcielając się w role harcerskich listonoszy i sanitariuszy. Mają też do dyspozycji repliki dawnych zabawek, gry planszowe i puzzle.

Po takiej zabawie dziecko może tylko żałować, że nie żyło w Warszawie 71 lat temu, bo to byłaby niesamowita frajda być powstańczym listonoszem czy sanitariuszką, a nawet postrzelać sobie ze stena (w jednym miejscu zwiedzający mogą rzeczywiście oddać tzw. suchy strzał ze stena). Powstańcy, którzy przemawiają do widza z kronik filmowych, plansz i monitorów są uśmiechnięci i szczęśliwi, jak ludzie przeżywający fajną życiową przygodę. Nie ma tam braku amunicji, niedostatku żywności, ran, cierpienia, śmierci. Jest radość i niezapomniane młodzieńcze przeżycie „pośród kul, huku dział”. Inicjacja dorosłego życia, której można tylko pozazdrościć. W takim też duchu wypowiadają się kombatanci powstania, których relacje można odsłuchać i obejrzeć z nośników elektronicznych.

Niestety nie znajdziemy wśród nich takiej relacji, jaką złożył mi pewien powstaniec w 2004 roku. Wedle jego słów euforia panowała przez pierwsze dwa tygodnie powstania. Potem ludność cywilna odnosiła się do powstańców z coraz większym dystansem, a nawet wrogością. Padały pytania, po co rozpoczęliście walkę, skoro nie ma pomocy ani ze Wschodu ani z Zachodu. Zdarzały się przypadki fizycznej agresji cywilów wobec powstańców. Na idących do niewoli żołnierzy powstania niektórzy cywile krzyczeli „mordercy”. Tego nie dowiemy się w Muzeum Powstania Warszawskiego, tak jak nie dowiemy się o braku leków i medykamentów, o rannych powstańcach i cywilach, których w prowizorycznych lazaretach operowano bez znieczulenia, o braku żywności, głodzie, chorobach i cierpieniu ludności cywilnej wypędzonej z własnych domów, tracącej w jednej chwili dorobek życia i całych pokoleń.

Owszem, jest replika kanału. Ale co to za replika? Nie oddaje ona w jakikolwiek sposób realiów tzw. ewakuacji kanałami kolejnych dzielnic – jednego z największych dramatów powstańczej Warszawy. Jeśli ktoś nie ma o tym wiedzy ze źródeł i literatury przedmiotu, to replika kanału w Muzeum Powstania Warszawskiego nic konkretnego mu nie powie.

Nad halą B ekspozycji wisi replika Liberatora B-24J w skali 1:1. Co ona ma symbolizować? To, że alianci zachodni spieszyli ochoczo z pomocą dla powstania? Otóż nie spieszyli. Zachowali polityczną rezerwę. Zrzuty broni i zaopatrzenia dla walczącej Warszawy były działaniem połowicznym, podjętym wręcz na odczepnego i nie mogły zmienić jej położenia. Z powodu braku zgody Stalina na tzw. loty wahadłowe należały do przedsięwzięć bardzo ryzykownych. Okupione wielkimi stratami, w tym przede wszystkim załóg polskich, stały się ofiarą daremną w sytuacji, gdy większość ze zruconych zasobników trafiła w ręce niemieckie.

Wiodącym tematem ekspozycji jest stosunek Sowietów i PKWN do powstania, czyli tzw. zdrada Stalina i polskich komunistów. W oskarżycielskim tonie wobec strony sowiecko-komunistycznej autorzy ekspozycji przekraczają granicę śmieszności, biorąc na celownik film „Czterej pancerni i pies” jako przykład propagandy PRL o przyjaźni polsko-radzieckiej. Czy jednak oni sami nie przedkładają prawdy politycznej nad historyczną, tylko w odwrotnym kierunku?

Z pięknymi mundurami i panterkami żołnierzy AK kontrastuje manekin żołnierza 1. Armii Wojska Polskiego w szmacianym mundurze, zniszczonych butach i parcianym pasie przy pepeszy. Nie wnikam w szczegóły. Może żołnierze 1. Armii WP tak rzeczywiście wyglądali. Ale chyba AK-owcy też nie paradowali podczas powstania w odprasowanych mundurach i panterkach? Myślę, że tym żołnierzom z 1. Armii, którzy idąc na pomoc powstaniu ponieśli ogromną ofiarę, należy się jednak szacunek, a nie lekceważenie.

Tego czego brakuje mi w Muzeum Powstania Warszawskiego, to wyczerpującej informacji o zbrodniach niemieckich, w tym formacji kolaboracyjnych, na ludności cywilnej Warszawy. Czy podanie tych informacji byłoby sprzeczne z prezentowaną na ekspozycji prawdą polityczną, bo naruszyłoby sielankowy obraz powstania, które upadło przez podstępnych Sowietów i komunistów? Rzeź Woli i Ochoty jest potraktowana moim zdaniem marginalnie.

Być może przewodnicy mówią o tym szerzej grupom zorganizowanym, ale to nie zmienia faktu, że o zbrodniach Niemców i ich kolaborantów podczas tłumienia powstania na ekspozycji tylko się wzmiankuje. Temu tematowi powinna być poświęcona przynajmniej jedna trzecia ekspozycji, z przytoczeniem relacji, opisów i dokładnym ukazaniem losów wypędzonej ludności Warszawy. Przecież masakra ludności cywilnej Warszawy i celowe niszczenie miasta podczas powstania i po jego upadku, to była zbrodnia przeciw ludzkości. Tymczasem z ekspozycji w Muzeum Powstania Warszawskiego można się niewiele dowiedzieć o obozie przejściowym w Pruszkowie (Dulag 121), a zupełnie przemilczane zostały zbrodnie popełnione na Czerniakowie przez tzw. Legion Wołyński (Ukraiński Legion Samoobrony) oraz deportacja 55 tys. warszawiaków z objętej powstaniem Stolicy do niemieckich obozów koncentracyjnych, w tym 13 tys. do KL Auschwitz. Tego tematu w Muzeum Powstania Warszawskiego nie ma. Podobnie marginalnie, moim zdaniem, potraktowano niszczenie Stolicy przez Niemców po kapitulacji powstania.

Może ktoś poczuje się tym dotknięty, ale z mojego punktu widzenia ekspozycja w Muzeum Powstania Warszawskiego pokazuje prawdę polityczną, a nie historyczną, wpisując się m.in. w politykę delegitymizacji PRL i obrzydzania Polakom Rosji. Temu głównie służy boski kult powstania warszawskiego, uprawiany od 1989 roku, a ze szczególnym nasileniem od 2004 roku. Nie pozostawił mi co do tego wątpliwości jeden z pracowników Muzeum Powstania Warszawskiego, który oprowadzając mnie po Warszawie wyznał, że po zwiedzeniu muzealnej ekspozycji zawstydzić się musi przede wszystkim Rosjanin. No tak, ale w przeciwieństwie do Rosjanina Niemiec i Ukrainiec w Muzeum Powstania Warszawskiego wstydzić się nie muszą.

Bohdan Piętka

 

Więcej postów

1 Komentarz

Komentowanie jest wyłączone.