Wojenna histeria planktonu w lampasach

W dniu 20 marca na stronie internetowej MON ukazał się komunikat pod intrygującym tytułem „Sprawdzian gotowości”. W tym niezbyt długim tekście sam rzecznik prasowy ministra obrony narodowej płk Jacek Sońta informuje nas, że wkrótce w wybranej jednostce wojskowej zostanie przeprowadzona kontrola sprawdzająca utrzymanie gotowości mobilizacyjnej jednostki.

 Można by krzyknąć: hura, nareszcie powraca problem gotowości mobilizacyjnej! Dobrze, że w końcu zostanie sprawdzona jakaś jednostka. Powinniśmy się tylko cieszyć z takiej wiadomości, gdyby nie pewne okoliczności, które powodują, że ta euforia szybko opada. Zaczniemy od wyrażenia zdziwienia, które wywołuje fakt, że taki komunikat o planowanym powołaniu około 500 rezerwistów, a więc około batalionu i przeprowadzeniu z nimi krótkotrwałego ćwiczenia wojskowego, ogłasza aż rzecznik prasowy ministra, jakby to było jakieś niebywałe dokonanie na skalę państwa.

Jeszcze kilka lat temu, takie kontrole były chlebem powszednim w Wojsku Polskim i każda jednostka, a szczególnie skadrowana, mogła w każdej chwili spodziewać się takiego sprawdzianu. Przez myśl nikomu by nie przeszło, aby o zamiarze lub fakcie przeprowadzenia takiej kontroli informowano za szczebla centralnego, a już na pewno nie informowałby o tym rzecznik samego ministra.

Jesteśmy już od dłuższego czasu przyzwyczajamy przez służby prasowe MON do takiej polityki informacyjnej, polegającej na nagłaśnianiu zdarzeń w wojsku wydawałoby się powszednich i rutynowych, ale przez te służby określane i podnoszone do rangi wydarzeń nadzwyczajnych.

Dlatego nie dziwią nas komunikaty i zaproszenia dla mediów na takie „wydarzenia”, jak wykopanie okopu przez czołg czy wyjazd z koszar kilku czołgów i pokaz strzelania lub na inne tego typu „eventy”. Ogłaszany przez rzecznika MON sprawdzian również nie jest (w każdym razie, nie powinien być) żadnym nadzwyczajnym wydarzeniem, lecz powszechną praktyką w wojsku.

Samemu ministrowi obrony narodowej Tomaszowi Siemoniakowi i rzecznikowi ministra płk. Jackowi Sońcie taka kontrola może wydawać się czymś nadzwyczajnym, gdyż zarówno sam minister, jak i rzecznik „służą” w MON od sierpnia 2011 roku. Przedtem pan Siemoniak był sekretarzem stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a wtedy pan Jacek Sońta był podpułkownikiem Straży Granicznej. We wspomnianym komunikacie płk Sońta z rozbrajającą szczerością przyznaje, że „ostatnie takie szkolenie odbyło się 7 lat temu”. Tu aż prosi się zapytać zarówno pana Siemoniaka, jak i jego poprzednika, pana Klicha, dlaczego od 2008 roku nie było takiej formy kontroli gotowości mobilizacyjnej w Wojsku Polskim?

Z treści komunikatu o owej kontroli wynika, że „działanie to ma charakter planowy i było ujęte w dokumentach kontrolno-planistycznych do działalności Dowództwa Generalnego RSZ i Sztabu Generalnego WP w bieżącym roku kalendarzowym.” To stwierdzenie ma swoje konsekwencje.

Oznacza ono, że nie jest to kontrola z zaskoczenia. Daleko jej do takiego sprawdzianu gotowości mobilizacyjnej i bojowej, jaką postuluję od dłuższego czasu Rosja.

Nie będziemy zbytnio zdziwieni, gdy wkrótce, na tej samej stronie internetowej MON ten sam rzecznik prasowy ministra obrony narodowej, zaprosi media na podsumowanie kontroli i radośnie przedstawi nam jej wspaniałe rezultaty.

Dowiemy się wtedy, w jakiej jednostce to się odbyło i jak rezerwiści „walili drzwiami i oknami” do jednostki, gnani poczuciem patriotycznego obowiązku. Zostaniemy poczęstowani opisami wspaniałego przebiegu wojskowego ćwiczenia krótkotrwałego i stwierdzeniami, że bardzo dobre wyniki oraz wysokie oceny tej kontroli dają pełne podstawy do konkluzji, że system mobilizacyjny w naszej armii jest (wbrew pewnym niecnym sugestiom) w pełni sprawny i gotowy na wszelkie ewentualności, po czym wszystko wróci do normy i na następne tego typu ćwiczenie poczekamy do kolejnych wyborów.

Marcin Szymański

 

 

 

 

 

 

 

Więcej postów