W Polsce troje polityków Prawa i Sprawiedliwości kontroluje media publiczne. W niemieckich radach, które nadzorują publicznych nadawców, zasiada ponad 500 osób.
W ciągu ostatnich 8 lat główne wydanie Wiadomości TVP zdominował przekaz odgórnie ustalany przez polityków. Nie dziwi więc, że dla nowego rządu w Warszawie reforma mediów publicznych, a w szczególności pionu informacyjnego polskiej telewizji publicznej, to jeden z priorytetów.
Widz, który po obejrzeniu Wiadomości przełączy o godz. 20:00 na pierwszy kanał niemieckiej telewizji publicznej, może doświadczyć sporego szoku. W porównaniu do propagandowych fajerwerków TVP, forma niemieckiego serwisu informacyjnego Tagesschau jest bardzo zachowawcza, niemal oschła.
Najważniejsze wydarzenia dnia są podane w formalny, obiektywny sposób. Jeśli pojawia się komentarz, to jest on czytelnie oddzielony od materiału informacyjnego. Nie ma żadnych haczyków, humoru, clickbaitów.
Formuła Tagesschau w zasadzie niewiele zmieniła od kilkudziesięciu lat. Pomimo to, ok. 10 mln widzów codziennie czeka na niepodrabialny dźwięk gongu, którym rozpoczyna się każde wieczorne wydanie programu.
Szukając rozwiązań, które miałyby uzdrowić sytuację w polskich mediach publicznych, warto przyjrzeć się bliżej, jak działają one u zachodnich sąsiadów.
Najbogatsze media na świecie
Głównym źródłem ich finansowania są obowiązkowe składki. Miesięcznie każde gospodarstwo domowe płaci 18,36 euro opłaty radiowo-telewizyjnej. To 220,32 euro, czyli ok. 953 zł rocznie.
W zasadzie tylko najgorzej sytuowani mogą domagać się zwolnienia z opłaty. Nie ma też znaczenia, czy w danym mieszkaniu znajduje się telewizor lub radio, i czy mieszkańcy korzystają z oferty mediów publicznych. Płacić trzeba. W 2022 r. ze składek uzbierało się ponad 8,5 mld euro, czyli ok. 36 mld złotych. To największa suma w skali całego świata.
W Polsce choć formalnie istnieje obowiązek opłacania abonamentu radiowo-telewizyjnego, to jego ściągalność jest dość niska. Płaci tylko co trzecia zobowiązana do tego osoba lub instytucja.
Siła regionów
Po części tak duże nakłady finansowe tłumaczy liczba nadawców wchodzących w skład publicznej oferty. Po II wojnie światowej z czasem stworzono taką ich konstrukcje, żeby były obiektywne, ale i odpowiadały federalnemu charakterowi państwa. Do tego celu powołano szereg regionalnych nadawców radiowo-telewizyjnych.
Ich oferta czasem pokrywa się z terenem jednego kraju związkowego, np. WDR tworzy program dla słuchaczy i widzów z Nadrenii Północnej-Westfalii, a BR dla mieszkańców Bawarii. Inne swoim zasięgiem trafiają do mieszkańców kilku landów, np. MDR produkuje programy dla Saksonii, Saksonii-Anhalt i Turyngii.
Łącznie 9 regionalnych nadawców wraz z Deutsche Welle, który skupia się na zagranicznym odbiorcy, tworzą razem ARD, czyli związek nadawców publicznych. ARD dodatkowo odpowiada za ogólnoniemiecki program telewizyjnej “jedynki”. Osobno tworzony jest drugi kanał telewizyjny, czyli ZDF. I jeszcze trzy stacje radiowe Deutschlandfunk. Jakby tego było mało, to każdy regionalny nadawca w swojej ofercie oprócz stacji telewizyjnej ma jeszcze kilka kanałów radiowych, np. ogólnotematyczny, informacyjny, skierowany do młodszych słuchaczy lub z określoną ofertą muzyczną.
Najwięcej kasują urzędnicy
Mnogość bytów w niemieckich mediach publicznych jest przedmiotem regularnej krytyki. Przy takiej liczbie programów dublowanie się tematów jest nieuniknione. To co miało sens w przeszłości, w erze telewizji cyfrowej, internetu i platform streamingowych wydaje się coraz bardziej problematyczne.
– Część oferty na pewno można zmniejszyć i w ten sposób szukać sposobu na redukcję kosztów – w rozmowie z Deutsche Welle przekonuje niemiecki medioznawca Stephan Russ-Mohl. Ekspert związany z m.in. Wolnym Uniwersytetem Berlińskim uważa, że już teraz wysokość opłaty RTV w Niemczech jest za duża. W tej kwestii argumenty często kierowane są przeciwko hojnie opłacanemu aparatowi urzędniczemu, który zarządza mediami publicznymi.
W ubiegłym roku głośno było o bizantyjskim stylu życia, jakie za pieniądze niemieckich obywateli prowadziła Patricia Schlesinger, dyrektorka RBB, nadawcy tworzącego program telewizyjno-radiowy dla Berlina i Brandenburgii. Kobieta opłacała z firmowej kasy prywatne przyjęcia. Wraz z rodziną używała służbową limuzynę do celów prywatnych. Nie szczędziła publicznych środków na przebudowę własnego biura. A to wszystko przy i tak już astronomicznej rocznej pensji w wysokości ponad 300 tys. euro, czyli ok. 1,3 mln złotych.
Niemieckie media coraz lepiej zabezpieczone
Kontrolę nad mediami publicznymi w Niemczech sprawują rady nadawców (z niem. Rundfunkrat). To one zatwierdzają kluczowe elementy programu i wybierają dyrektorów stacji. W sumie w 12 radach działających przy każdym nadawcy zasiada ponad 500 osób. W ubiegłych dekadach i tak największy wpływ mieli w nich politycy dwóch największych partii. CDU i SPD potrafiły zakulisowo wpływać na obsadę najważniejszych stanowisk.
W ostatnich kilkunastu latach naciski te zmalały. Do tego stanu rzeczy mocno przyczynił się wyrok Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z 2014 r. Ten orzekał, że odsetek członków powiązanych z państwem, czyli de facto polityków, nie może przekraczać 1/3 całości składu rady. Pozostałe miejsca zajmują delegaci zgłoszeni np. przez związki zawodowe, kościoły i związki religijne, oraz cały szereg organizacji pozarządowych działających w obszarze pomocy społecznej, edukacji, ekologii, czy sportu.
Jest to z pewnością o wiele bardziej demokratyczny sposób wyboru władz mediów publicznych, niż format utworzony w Polsce za czasów pierwszej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości. W pięcioosobowej Radzie Mediów Narodowych zasiada obecnie trzech polityków PiS-u. To oni mogą powoływać i odwoływać członków zarządu i rady nadzorczej w Telewizji Polskiej, Polskim Radiu i Polskiej Agencji Prasowej. Ich sześcioletnia kadencja upływa dopiero w 2028 r.
Przechył na lewo
Najbardziej krytykowanymi aspektami niemieckich mediów publicznych jest rzekomy przechył programowy w lewą stronę oraz zbytnie zblatowanie z rządzącymi. Stephan Russ-Mohl zaznacza w rozmowie z DW, że to brak uwzględnienia oczekiwań bardziej konserwatywnej części niemieckiego społeczeństwa mogło doprowadzić do wzrostu poparcia dla populistów z Alternatywy dla Niemiec. Krytyka mediów publicznych to ważna część ich antysystemowego programu.
– Progresywne poglądy, to specyfika dużej części dziennikarzy w wielu krajach na całym świecie, np. w USA. Najważniejsze jest, czy tworząc materiał udaje im się zachować obiektywność. W niemieckich mediach publicznych wielu ma z tym problem – podkreśla.
Pewnym potwierdzeniem tezy o lewicowości dziennikarzy są wyniki niewielkiego sondażu, który dotyczył preferencji wyborczych osób odbywających praktyki w redakcjach publicznych nadawców. 57,1 proc. z nich oddałoby głos na Zielonych , 23,4 proc. na Lewicę, a 11,7 proc. na SPD. To łącznie 92,2 proc. głosów na partie lewicowe. W rzeczywistości ponad połowa społeczeństwa deklaruje obecnie oddanie głosu na partie konserwatywne: CDU i AfD.
Zagrożenie ze strony populistów
Stephan Russ-Mohl uważa, że przy całej krytyce niemieckich mediów publicznych, w skali całego świata Niemcy wciąż mogą cieszyć się z dostępu do informacji o bardzo wysokiej jakości.
Dla nadawców za Odrą największym wyzwaniem będą przyszłoroczne wybory we wschodnich landach. Politycy AfD w Turyngii zapowiadają, że w przypadku wygranej wypowiedzą umowę, która reguluje działalność mediów publicznych na poziomie landów.
Niewykluczone, że gdy w Polsce będzie trwała już naprawa mediów publicznych, w Niemczech rozpocznie się ich demontaż rękami tamtejszych populistów.
Źródło: dw.com