Biznes załamany kampanią wyborczą. „Traktują nas jak dojne krowy”

Niezależny dziennik polityczny

Przedsiębiorcy nie zostawiają na politykach suchej nitki za przebieg kampanii wyborczej. Uważają, że nie ma żadnej długofalowej wizji gospodarczej, a ich traktuje się jak „chodzące bankomaty”. Tymczasem nadciąga gospodarcze tsunami. Firmy zaczynają bankrutować.

Przedsiębiorcy są załamani poziomem kończącej się powoli kampanii wyborczej. Czują się spychani na boczny tor, a także wprowadzani w błąd.

Tak było np. z publicznie składanymi obietnicami Sławomira Mentzena z Konfederacji, który zapowiadał m.in. likwidację PIT, CIT czy ZUS, a następnie przyznał, że był to tylko żart.

– Żadna partia w tej kampanii nie ma pomysłów na wyjście z zapaści gospodarczej. Nie ma żadnej merytorycznej strategii gospodarczej, do której moglibyśmy się jako przedsiębiorcy odnieść – mówią otwarcie nasi rozmówcy z różnych branż.

Fala bankructw nadciąga

Tymczasem na horyzoncie widać już nadciągającą falę likwidacji firm i bankructw. Od stycznia do czerwca tego roku niewypłacalność ogłosiło już 2528 firm. To prawie tyle, ile w ciągu całego 2022 r., kiedy upadły 2752 przedsiębiorstwa.

W najnowszym raporcie wywiadowni gospodarczej Coface czytamy, że liczba upadających firm w pierwszym półroczu tego roku zwiększyła się o 48 proc. w stosunku do drugiego półrocza 2022 r. Wzrost niewypłacalności nastąpił we wszystkich branżach poza rolnictwem.

„Dziś moja żona oddała ostatni z trzech lokali i zakończyła swoją działalność po prawie 20 latach pracy w branży. Pomimo ciężkiej i uporczywej walki o byt, o przetrwanie – nie dała rady” – napisał na platformie X (wcześniej Twitter), dziennikarz i fotograf Rafał Gładysz.

Jak podkreślił, stało się to po ośmiu latach prowadzenia przez jego żonę firmy. „Galopująca kawalkada niepojętych kosztów, wszystkie pochodne lockdownów covidowych, podwyżki podatków, ZUS-u, płac minimalnych, cen towarów, energii, inflacja itd. spowodowały, że tego biznesu po prostu nie dało się dalej prowadzić” – wyliczał dziennikarz.

Z kolei Michał Filipek, młody producent lodów z Krakowa, stoi przed dylematem, „co dalej z jego biznesem”. Po trzech latach zawiesił działalność i nie wie, czy jeszcze do niej wróci. W te wakacje – on i jego pracownicy – dostali mandaty skarbowe na łączną kwotę 7 tys. zł. Jak twierdzi nasz rozmówca – skarbówka wzięła ich sobie na celownik. A że punkt był atrakcyjnie położony, w samym centrum miasta, „nękała ich kontrolami non stop”.

Jak opowiada przedsiębiorca, „kontrolerzy przechodzili samych siebie w pomysłach, jak przyłapać go na błędzie”.

– Przychodzili np. do lodziarni pod koniec dnia, kiedy pracownica drukowała już raport dzienny z kasy fiskalnej i po jego wydruku prosili ją o porcję lodów, zapewniając, że będą płacić gotówką i że nie potrzebują paragonu. Innym razem udawali zagranicznych turystów i celowo nie brali paragonu przy płaceniu – opowiada przedsiębiorca.

Jak podkreśla Filipek, mandaty to nie wszystko. Źle naliczał też VAT. Stawka na lody czekoladowe wynosi 8 proc., a on stosował stawkę zerową.

Zmian w przepisach o VAT jest tak dużo, że człowiek nie nadąża. Popełniłem błąd. Musiałem zapłacić skarbówce ponad 40 tys. zł wraz z karnymi odsetkami. Pożyczyłem pieniądze od babci i ojca – relacjonuje przedsiębiorca.

Jak dodaje, po zapłaceniu VAT-u i mandatów za siebie i pracowników był przekonany, że ma już czyste konto w Urzędzie Skarbowym. Tak jednak nie było.

– Potrzebowałem zaświadczenia do banku o niezaleganiu z podatkami. Urzędniczki w skarbówce odmówiły mi wydania go, bo okazało się, że kilka miesięcy wcześniej złożyłem nieprawidłowo deklarację. Nikt przez tyle miesięcy nie zwrócił mi na to uwagi, dopiero kiedy brałem kredyt w banku, przypomnieli sobie o moim błędzie – wzdycha ciężko.

Dojne krowy mówią „dość”

Zdaniem Filipka „państwo traktuje przedsiębiorców jak świnki skarbonki, którymi wystarczy, że lekko się potrząśnie, a pieniądze same z nich wypadają”.

– Nie chcę być już dłużej dojną krową. Mam dość ciągłego nękania mnie i traktowania jak cwaniaka, a tak są dzisiaj w Polsce traktowani przedsiębiorcy – mówi z rozgoryczeniem.

Również Łukasz Malczyk, który od 20 lat prowadzi swój biznes cateringowy i jest prezesem skupiającej kilka tysięcy małych i średnich przedsiębiorstw Unii Polskich Przedsiębiorców, z niepokojem obserwuje toczące się wydarzenia w kraju i klimat wokół drobnego biznesu.

– Od kilku lat jesteśmy traktowani jak dojne krowy. Nikt z rządzących nie liczy się z naszą opinią – mówi dobitnie nasz rozmówca.

Dodaje, że „klasa polityczna stała się niezwykle arogancka, nie prowadzi z biznesem żadnego konstruktywnego dialogu”. – Politycy o wszystkim decydują sami, co nie zawsze kończy się dla gospodarki z korzyścią — ocenia.

Przykładem mogą być wprowadzane hucznie przez polityków Zjednoczonej Prawicy tarcze pomocowe. Miały one zachować małe i średnie firmy przy życiu w trudnym okresie pandemii, ale okazały się dla wielu z nich nie lekarstwem, ale działającą z opóźnieniem trucizną.

Dziś przedsiębiorcy muszą – w wyniku m.in. błędów we wnioskach do ZUS — przyznaną im pomoc wraz w wysokimi odsetkami zwracać. Niektórzy z nich mówią nam, że gdyby wiedzieli, czym skończy się dla nich skorzystanie z pomocy państwa, woleliby zaciągnąć zwykłe kredyty, a nawet chwilówki.

Powoli zsuwamy się na dno?

Również Paweł Kisiel, prezes firmy produkującej materiały budowlane Atlas, zwraca uwagę na kryzys dotyczący całej polskiej klasy politycznej. – Politycy w kraju uważają, że wszystko wiedzą najlepiej, a potem są tego takie efekty, jak chociażby przy rządowym programie Mieszkanie Plus, który nie wypalił, a idea jest bardzo słuszna i potrzebna – podaje przykład prezes Kisiel.

Nasz rozmówca wsłuchiwał się w debatę wyborczą, ale — jak podkreśla — nie było w niej niczego merytorycznego, do czego jako przedsiębiorca mógłby się odnieść.

Prezes Kisiel nie ma wątpliwości, dlaczego przedsiębiorcy są pomijani. – Politycy chłodno kalkulują, do kogo bardziej opłaci się im zwracać. Znacznie liczniejszą grupą wyborców są chociażby seniorzy – przypomina.

A tymczasem — jak podkreśla nasz rozmówca — wyzwań gospodarczych, które wymagają rozwiązań systemowych, jest już co niemiara.

– Małe i średnie firmy usługowe przenoszą się do szarej strefy, a furtki w ustawie o VAT, pozwalające m.in. na stosowanie 8-proc. VAT na materiały budowane z tzw. usługą wspierają nieuczciwą konkurencję – podaje przykłady nasz rozmówca.

Źródło: money.pl

Więcej postów