Polacy zaprezentowali się jako grupka „przegrańców”. Oto nasza mentalność

Niezależny dziennik polityczny

Powiedzmy sobie wprost. Porażka z Mołdawią to jedna z największych klęsk w historii polskiej piłki. Może nas kosztować awans na mistrzostwa Europy. Ta porażka pokazała, że nasi piłkarze nie mają odpowiedniej mentalności, żeby odnieść sukces.

Zacznijmy od szybkiego wyjaśnienia, co tak naprawdę się wydarzyło. Otóż prowadziliśmy 2:0, kontrolowaliśmy przebieg meczu i nagle wszystko się posypało. Przegraliśmy 2:3 z zespołem, który zajmuje 171. miejsce w rankingu FIFA. W Europie niżej są jedynie Andora, Liechtenstein, San Marino i Gibraltar. W skrócie, spadliśmy prawie na samo dno.

W drugiej połowie rywale z przeciętnych klubików, o znacznie mniejszej jakości indywidualnej, siedli na nas, byli agresywni, doskakiwali do nas, walczyli o każdą piłkę. Oni bardzo chcieli wygrać ten mecz. A my? Nasi zawodnicy zaprezentowali się jako grupka „przegrańców”, zespół bez mentalności zwycięzców. Jak powiedział Jan Bednarek w wywiadzie z TVP po meczu: „Chcieliśmy dograć ten mecz na stojąco i jechać na wakacje”. I to chyba wszystko wyjaśnia.

Miał być powrót duetu Milik – Lewandowski. Jest wstyd

Ale od początku. Wyszliśmy bardzo agresywnie, może trochę chaotycznie, ale chcieliśmy szybko rozstrzygnąć sprawę. Bardzo dobrze wyglądał od początku Kuba Kiwior, który najpierw świetnie zagrał wzdłuż bramki, potem równie dobrze zagrał do Nicoli Zalewskiego. To były dwie sytuacje, które mogły skończyć się bramką. Widać, że Kiwior coraz więcej znaczy w tej kadrze, coraz pewniej się czuje.

Widać było, że chcemy ten mecz kontrolować, dlatego Fernando Santos zestawił w środku pomocy Sebastiana Szymańskiego i Piotra Zielińskiego.

Polska, choć zaczęła zachowawczo, to z każdą minutą zyskiwała przewagę i dało nam to dwie bramki. Co ważne, najpierw Lewandowski zagrał do Milika, potem Milik do Lewandowskiego. I dziś tak naprawdę powinniśmy analizować powrót wielkiego duetu, który w latach 2014-2016 straszył Europę. Ale druga połowa sprawiła, że możemy pisać jedynie o wielkiej kompromitacji.

Oczywiście można mówić i pisać, że przecież i Czesi tu zremisowali, że to trudny teren i tak dalej. Ale też Czesi nie prowadzili w Kiszynowie 2:0. Polacy, mając prowadzenie i mecz na tacy, po prostu oddali spotkanie.

Najpierw fatalny błąd Piotra Zielińskiego, po którym rywale strzelili bramkę. Potem źle zagrał Tomek Kędziora i było 2:2. Wyszła tu bylejakość naszego zawodnika, podał tę piłkę jakby od niechcenia. W końcu nie popisał się Wojciech Szczęsny.

Widać, że problemem była mentalność. Przecież nawet po stracie pierwszej bramki wciąż prowadziliśmy, mieliśmy wynik, mieliśmy stuprocentową sytuację, niestety Jakub Kamiński zagrał niedokładnie do Sebastiana Szymańskiego. Ale wciąż wszystko było w naszych rękach i nogach. I przecież mieliśmy zdecydowanie większą jakość indywidualną.

Mecz pokazał, że nie mamy liderów, nie mamy zawodników, którzy w trudnej podbramkowej sytuacji są w stanie zmienić oblicze spotkania. Problemem jest też to, że zawodnicy naprawdę dobrych europejskich klubów nie są w stanie utrzymać piłki, uspokoić sytuacji, w meczu z tak słabym rywalem. Gdzie w drugiej połowie był Robert Lewandowski albo Piotr Zieliński? Poza jakimś jednym czy drugim momentem zniknęli, zostali ograni przez zawodników znacznie słabszych. A przecież to na nich liczyliśmy w kryzysowej sytuacji najbardziej.

Polacy znowu pokazali, że mają poważny problem z grą pod presją, że nie są w stanie wyjść z nieco trudniejszej sytuacji, nie są w stanie odwrócić losów meczu. Bo to właśnie odróżnia drużyny wielkie od przeciętnych albo nawet słabych.

Źródło: onet.pl

Więcej postów