Kiedy nad ranem w Święto Trzech Króli zaleziono martwego Artura P. (†38 l.) leżącego na poboczu drogi w rodzinnej wsi Bronicze (woj. warmińsko-mazurskie), śledczy podejrzewali, że potrącił go samochód. Prawda okazała się inna. Dużo gorsza. Artur zamarzł. Zaledwie 50 metrów od własnego domu. Za tę tragedię policja wini sąsiada zmarłego – Kamila M. (22 l.).
– Artur przed śmiercią biesiadował do późna z Kamilem i jego ojcem – mówi w rozmowie z „Faktem” jeden z mieszkańców Bronicz.
Po imprezie Kamil miał odprowadzić kumpla do domu. Tak się jednak nie stało. Wyszli razem, ale kiedy Artur się potknął i wpadł do przydrożnego rowu, Kamil zostawił go bez żadnej pomocy. Zawrócił do domu i poszedł spać.
Tragedia w Broniczach. Zostawił kolegę, ten zamarzł
W nocy temperatura spadła poniżej zera, a Artur usnął i zamarzł. Tak ustalili śledczy. Przywieźli do wsi zakutego w kajdanki Kamila, żeby im pokazał swoją wersję.
We wsi nie mogą pogodzić się ze śmiercią Artura. W miejscu, gdzie zmarł, ludzie palą znicze i wspominają.
– Szkoda Artura, bardzo dobry chłopak. I wesoły! Skory do pomocy – mówią sąsiadki. – Kawalerem był, w lesie pracował jako pomocnik drwala, bardzo pracowity. A Kamil? To nie przyjaciel, którego poznaje się w biedzie – słyszymy.
Zarzut nieudzielenia pomocy
– Kamilowi M. postawiono zarzut nieudzielenia pomocy osobie znajdującej się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu – wyjaśnia Jan Wierzbicki, prokurator rejonowy z Iławy. – Czekamy na ostateczną opinię biegłego medycznego. Podejrzanemu grożą trzy lata więzienia – dodaje śledczy.