Na przestrzeni ostatnich kilku lat znacznie spadły wydatki budżetowe na badania i rozwój w polskim przemyśle zbrojeniowym. Teraz odcinamy jeszcze kupony od decyzji za poprzedniej władzy, ale z czasem będzie coraz gorzej. MON podcina gałąź pod polskim przemysłem i obiera kurs na uzależnienie się od zagranicy.
– Mam wrażenie, że obecnie skoncentrowano się na zakupach interwencyjnych, osiągnięciu efektu wzmocnienia wojska w krótkim terminie. Nie ma natomiast strategii rozwoju zdolności przemysłowo-obronnych w dłuższej perspektywie – mówi Gazeta.pl Tomasz Dmitruk, dziennikarz miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”. Przedstawił w nim szczegółowe wyliczenia dotyczące wydatków z budżetu państwa na badania i rozwój w przemyśle zbrojeniowym. Wynika z nich, że jest źle.
Przykładowo w 2019 roku Hiszpania, która jest porównywalna gospodarczo i jeśli chodzi o wydatki na wojsko, na badania i rozwój w swoim przemyśle zbrojeniowym wydała prawie dziewięć razy więcej niż Polska.
Teraz korzystamy z efektów decyzji podjętych dekadę temu
MON lubi podkreślać, jak dużo pieniędzy wydaje w polskim przemyśle. W 2020 roku Mariusz Błaszczak twierdził, że jest to 65 procent wszystkich wydatków na zakup sprzętu. I rzeczywiście, obecnie polski przemysł zbrojeniowy może się pochwalić szeregiem poważnych kontraktów na sprzęt opracowany w Polsce. Trwa produkcja między innymi armatohaubic Krab, moździerzy Rak, niszczycieli min Kormoran i wielu specjalistycznych pojazdów. Bliskie ukończenia są prace nad bezzałogową wieżą ZSSW-30 czy bojowym wozem piechoty Borsuk i wyposażeniem żołnierza Tytan.
Problem w tym, że dojście do etapu podpisania kontraktu i produkcji, to wiele lat prac badawczo rozwojowych (B+R). Zazwyczaj około dekady. Czasem krócej, ale tylko czasem. Oznacza to, że czego kupowaniem i produkowaniem chwali się obecnie MON, nie powstałoby, gdyby nie decyzje podjęte wiele lat temu. Co więcej, tak jak wyliczył Dmitruk, na przestrzeni kilku ostatnich lat podobnych decyzji podejmowano coraz mniej. O ile w rekordowym roku 2014 było to 882,8 miliona złotych, tak w 2020 było to już 275,9 miliona. I nie jest to jakiś incydent. Ogólnie od 2017 roku wartość umów na prace B+R istotnie spadła i utrzymuje się na poziomie 200-300 milionów złotych rocznie.
– Największe ryzyko związane z tym trendem jest takie, że za kilka lat jeszcze więcej uzbrojenia trzeba będzie kupować za granicą. Po prostu będzie mniej nowych i istotnych dla wojska typów uzbrojenia opracowanych przez nasz przemysł – mówi Dmitruk.
Przemysł straci, wojsko trochę też, państwo też
Te 65 procent, o których teraz z dumą mówi minister, będzie się więc stopniowo kurczyć. Dla przemysłu strata będzie oczywista. – Znaczny spadek przychodów i pogłębienie opóźnienia technologicznego, co w dłuższym okresie czasu może doprowadzić do problemów z rentownością prowadzonej działalności – mówi Dmitruk. Po prostu nie będzie własnych produktów, które będą spełniały oczekiwania wojska. Zostaje wówczas produkowanie zagranicznego sprzętu na licencji, ale to po pierwsze mniejszy zysk, a po drugie przywiązanie do obcych rozwiązań, nad którymi się nie ma kontroli i których nie można swobodnie rozwijać. Bez istotnego wsparcia państwa funduszami na B+R, oznacza to wegetację i uwiąd.
Straci jednak nie tylko przemysł. Import uzbrojenia to owszem stosunkowo prosta i szybka droga do wzmacniania potencjału sił zbrojnych, ale ma też ciemne strony. – Dla wojska takie rozwiązanie wiąże się między innymi ze wzrostem kosztów eksploatacji i uzależnieniem często kluczowych zdolności od zagranicznych dostawców – mówi Dmitruk. Owszem, historii o nieterminowości i wątpliwej jakości prac remontowych prowadzonych przez polskie firmy jest wiele. Jednak jeszcze więcej jest o tym, jak długo trzeba czekać na części zamienne dla zagranicznego sprzętu, ile kosztują nawet najdrobniejsze prace i jak to nie można w nim absolutnie nic zmieniać.
Straci też państwo jako całość. Słaby przemysł to mniejsze dochody z podatków, mniejsze zatrudnienie, mniej nowoczesnych technologii. Do tego postępujące uzależnienie od zagranicznych dostawców uzbrojenia, zwłaszcza amerykańskich. Sprzęt dla wojska kupuje się na dekady. Dzisiaj USA mają interesy generalnie zbieżne z naszymi. Jednak czy tak samo będzie w 2035 roku? Może tak, może nie. Warto byłoby się zabezpieczyć na każdą ewentualność i budować potencjał polskiego wojska w oparciu o różne źródła sprzętu.
– Zlecanie dużych prac B+R przed 2015 rokiem było głównie inicjatywą osób z kierownictwa MON, w porozumieniu z przemysłem. Teraz jest z tym problem. Obecne nie widać chęci ze strony kierownictwa resortu do generowania tak dużych projektów – mówi Dmitruk. Natomiast przemysł nie jest w stanie sam ich wykreować i doprowadzić do uzyskania finansowania. Przykładem jest tu na przykład projekt dotyczący opracowania czołgu nowej generacji. Pomimo wielu lat dyskusji, analiz i przedstawianych możliwości, MON w końcu zdecydował się na amerykańskie M1 Abrams „z półki”. Oczywiście polskie firmy same nie stworzyłyby ich odpowiednika, ale było kilka możliwości wejścia w projekty międzynarodowe, które w perspektywie 15 lat mogłyby zaowocować nowoczesnym czołgiem z istotnym polskim wkładem.
Poprawić, nie skasować
Nie jest przy tym tak, że w tej sytuacji polski przemysł obronny jest wyłącznie ofiarą. Prowadzenie wojskowych prac B+R w Polsce jest nieefektywne. Stwierdził to jasno NIK w swoim raporcie opublikowanym w 2020 roku. Notoryczne są znaczne opóźnienia i przekroczenia kosztów. Wojsko ma w zwyczaju stawiać bardzo wyśrubowane lub wręcz niemożliwe do spełnienia wymogi. Efektem jest częste zmienianie tychże wymagań już podczas prac, co potrafi wywrócić je do góry nogami. Obie strony mają problemy z przygotowywaniem na czas odpowiedniej dokumentacji, czy w ogóle realistycznym określaniem terminów. Na dodatek brakuje skutecznego nadzoru nad całym procesem, nie ma istotnej konkurencyjności czy kar za opóźnienia i błędy.
Wszystko to sprawia, że prowadzenie w Polsce prac B+R na potrzeby wojska jest obarczone sporym ryzykiem. Tylko podobnie jest wszędzie. B+R to zawsze ryzyko przy odległej perspektywie zwrotu inwestycji. Polski system należałoby poprawić, a nie po prostu wygasić, tak jak ma to miejsce teraz.
– Wyraźnie brakuje nam systemowego myślenia o naszym przemyśle obronnym. Nie ma strategii rozwoju, długofalowej wizji oraz przepisów prawa. Państwowy przemysł natomiast nie jest często w stanie samodzielnie opracować innowacyjnego sprzęt wojskowego i w ten sposób zadbać o swoją przyszłość, ponieważ nie ma na ten cel dość pieniędzy – uważa Dmitruk.
Są w tym obrazie pewne wyłomy. Na przykład prywatna Grupa WB jest w stanie za własne pieniądze konsekwentnie opracowywać nowe technologie i sprzęt, który z powodzeniem eksportuje. Jeśli chodzi o państwowe firmy z szeregu wybija się należąca do PGZ Huta Stalowa Wola, która dzięki kilku dużym projektom współfinansowanym przez państwo jest dzisiaj zdolna zacząć tworzyć nowe rozwiązania za własne pieniądze. To jednak ewenementy w naszej szarej rzeczywistości, a nie norma.
gazeta.pl