Trójka oficerów ABW z Olsztyna oskarżyła swoich przełożonych o defraudowanie pieniędzy pochodzących ze zwolnień lekarskich. Kiedy poinformowali o tym szefa ABW, wszczęto wobec nich postępowania dyscyplinarne. Onet dotarł do zeznań składanych w tej sprawie w prokuraturze. Wynika z nich, że wysoko postawieni funkcjonariusze ABW wydawali nie swoje pieniądze na imprezy, alkohol i gadżety.
- Według nowelizacji przepisów z 2014 r. 20 proc. pensji funkcjonariusza przebywającego na L4 mógł pobierać funkcjonariusz, który go zastępował. Ewentualnie te pieniądze mogły trafiać do funduszu zapomogowego
- Z zeznań oficerów ABW z Olsztyna, które posiada Onet, wynika, że ich przełożeni stworzyli z pieniędzy pochodzących z L4 nieformalny fundusz reprezentacyjnych
- Pieniądze były wydawane na spotkania integracyjne z innymi służbami, imprezy awansowe czy gadżety z logo ABW
- Wobec trójki oficerów, którzy bezpośrednio zgłosili ten proceder ówczesnemu szefowi ABW Piotrowi Pogonowskiemu, wszczęto postępowania dyscyplinarne
- Sprawa była też dwukrotnie umarzana przez prokuraturę. W tej chwili w Sądzie Rejonowym w Olsztynie znajduje się subsydiarny akt oskarżenia w tej sprawie
Żeby zrozumieć całą historię należy cofnąć się do 1 czerwca 2014 r. Wówczas rząd PO-PSL wprowadził ustawę zmniejszająca wynagrodzenie mundurowych przebywających na zwolnieniach lekarskich do 80 proc. pensji. Tym samym zrównano ich w uprawnieniach z cywilami. Wcześniej na zwolnieniu funkcjonariusze policji, straży pożarnej, straży granicznej czy ABW dostawali 100 proc. poborów z dodatkami i nagrodą roczną.
Ta zmiana miała swoje uzasadnienie. Z przygotowanych wówczas raportów wynikało, że funkcjonariusze przebywający na zwolnieniach lekarskich często „podejmowali inną pracę zarobkową”, „odbywali wyjazdy turystyczne” lub „opiekowali się osobami małoletnimi”.
Nowelizacja obniżająca wynagrodzenie mundurowym przebywający na chorobowym zakładała jednak pewne udogodnienie dla służb. 20 proc. pensji nieobecnego funkcjonariusza miał otrzymywać mundurowy, który go zastępował. Ewentualnie te pieniądze mogły trafić do funduszu zapomogowego, którego zadaniem jest wsparcie finansowe funkcjonariuszy, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji życiowej np. zachorowali na poważną chorobę.
To właśnie ten zapis stał się furtką, która pozwoliła wydawać te pieniądze także na inne cele.
Fundusz reprezentacyjny z L4
Historia, którą opisujemy rozegrała się w latach 2014-2017 w olsztyńskiej delegaturze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. To jedna z najważniejszych jednostek ABW w Polsce zajmująca się m.in. zabezpieczeniem kontrwywiadowczym przed działaniami rosyjskich służb specjalnych w północnej Polsce.
Nasi informatorzy wyjaśniają, że w momencie, kiedy weszły w życie nowe przepisy, szefowie olsztyńskiej delegatury postanowili stworzyć sobie nieformalny fundusz reprezentacyjny.
– W przypadku takiej służby, jak ABW ciężko było o to, żeby jeden funkcjonariusz realnie zastępował drugiego. Wynika to ze specyfiki pracy, w której posługujemy się dokumentami niejawnymi, pracujemy z osobowymi źródłami informacji, wszystko jest tajne i do naszych szafek nie mają dostępu nawet nasi przełożeni – tłumaczy były oficer ABW proszący o zachowanie anonimowości. – Wyjątkami były sytuacje, kiedy razem z innym funkcjonariuszem prowadziło się daną sprawę. Wtedy istniała taka możliwość, żeby pod twoją nieobecność wykonał jakieś czynności. Ale to były sporadyczne sytuacje.
– Jeśli jednak nie było żadnego zastępstwa, to zgodnie z ustawą, pieniądze powinny być przekazywane na fundusz zapomogowy. Dyrektorzy w olsztyńskiej delegaturze ABW mieli jednak inne plany. Brakowało pieniędzy w funduszu reprezentacyjnym, więc wpadli na pomysł, że te 20 proc. pensji funkcjonariuszy przebywających na L4, będą pobierać na swoje konta naczelnicy poszczególny wydziałów – wyjaśnia mój informator.
– Następnie pisali oni, że wykonywali czynności służbowe za oficerów, a dyrektorzy to klepali. Naczelnicy dostawali pieniądze na swoje prywatne konta, a następnego dnia dawali je głównemu naczelnikowi do ręki. Potem organizowali z tych pieniędzy imprezy, alkohol, wyjazdy, spotkania, gadżety, kubki i deseczki z logo ABW – relacjonuje.
Słowa naszego informatora potwierdzają zeznania funkcjonariuszy ABW z Olsztyna, które złożyli w tej sprawie w prokuraturze. Onet jest w posiadaniu protokołów z tych z tych zeznań. Wynika z nich, że w olsztyńskiej delegaturze ABW panowała „wolna amerykanka” w kwestii dysponowania pieniędzmi pochodzącymi ze zwolnień lekarskich, a oficerów, którzy się temu sprzeciwili, spotkały dotkliwe represje.
Gadżety z logo ABW, kilkadziesiąt butelek wódki i imprezy integracyjne
Jacek S., ówczesny naczelnik Wydziału Ochrony Informacji Niejawnych z Olsztyna, opisywał w prokuraturze, że tuż po wejściu nowych przepisów w życie, dyrektorzy nie kryli przed podwładnymi swoich planów.
„Na jednej z odpraw służbowych dyrektorzy podnieśli kwestię braku środków finansowych na imprezy integracyjne. Po odprawie wzywali poszczególnych naczelników do siebie, aby wyrazili zgodę na przekazywanie pieniędzy ze zwolnień lekarskich na prywatne konta wskazanych osób z wydziałów” – tłumaczył Jacek S.
„Następnie naczelnicy wskazywali osoby ze swoich wydziałów, na których konta przelewano te pieniądze raz na kwartał. […] O przeznaczeniu środków wypłaconych tym funkcjonariuszom decydował dyrektor z naczelnikami […] Z tych pieniędzy organizowano spotkania integracyjne w ramach delegatury z innymi służbami, kupowano jedzenie, alkohol, gadżety […] Imprezy odbywały się ze strażą graniczną, policją” – wyjaśniał.
Jak wynika z zeznań – gadżety z logo ABW były kupowane za rzekomo prywatne pieniądze naczelników poszczególnych wydziałów. Następnie były one przekazywane funkcjonariuszom w „celach reprezentacyjnych”.
„My je wręczaliśmy kierownikom poszczególnych jednostek, np. policji czy innych służb” – opisywał jeden z oficerów – „Funkcjonariusze Wydziału Operacyjnego byli oburzeni, gdy dowiedzieliśmy się, że środki z L4 mają być przeznaczone na zakup gadżetów. Naszym zdaniem to było sprzeczne z prawem”.
Funkcjonariusze opisywali też szczegóły imprez na które wydawane były pieniądze pochodzące ze zwolnień lekarskich. Były to m.in. spotkania towarzyskie organizowane w związku z awansami służbowymi czy mecze rozgrywane z funkcjonariuszami Straży Granicznej.
„Ja sam uczestniczyłem w jednej imprezie o charakterze towarzyskim z funkcjonariuszami straży granicznej. […] Na ten cel został z tego funduszu pochodzącego z L4 wynajęty bus, którym pojechaliśmy do Kętrzyna i z powrotem. […] W przypadku tej imprezy nie ponosiliśmy żadnych kosztów. Prawdopodobnie z tych środków został pokryty zakup alkoholu, tj. kilkudziesięciu butelek wódki” – zeznawał jeden z oficerów.
Dodał, że był świadkiem sytuacji, jak ówczesny naczelnik Wydziału Operacyjnego ABW w Olsztynie Kamil B. przekazał jednemu z funkcjonariuszy pieniądze na zakup wódki. „To rzuciło mi się w oczy, bo na takie nieformalne imprezy zwykle każdy przynosił alkohol we własnym zakresie” – relacjonował.
Z kolei inny z funkcjonariuszy przywołał sytuację, kiedy to funkcjonariusze Straży Granicznej przyjechali z rewizytą do Olsztyna. „Kamil B. wynajął wtedy knajpę za ok. 3500 zł. Wiem, że funkcjonariusze zrzucali się po 50 zł. i zakupili częściowo swoją wódkę, ale w większości wydarzenie było finansowane ze środków L4” – opisywał.
Jako kolejny przykład podał imprezę zorganizowaną w związku z awansami służbowymi ówczesnego zastępcy dyrektora olsztyńskiej delegatury ABW Pawła P. i naczelnika jednego z wydziałów Artura K.
„Przed imprezą była taka rozmowa, gdzie Kamil B. poinformował Piotra Ziółkowskiego (ówczesnego naczelnika wydziału zamiejscowego ABW w Elblągu – red.) na korytarzu w naszej delegaturze, że jest za mało pieniędzy. Ziółkowski mu odpowiedział, że nie ma więcej, bo u niego jest mało ludzi i że »moi ludzie nie chorują tak jak twoi«. To świadczy o tym, skąd szły pieniądze na imprezy” – relacjonował.
Kolejny z funkcjonariuszy przytoczył historię, kiedy olsztyńska delegaturę ABW odwiedziła dwie panie psycholog z warszawskiej centrali, które naczelnik Kamil B. postanowił ugościć za pieniądze pochodzące z L4.
„Ja byłem świadkiem, jak Kamil B. powiedział do Łukasza P. (jednego z oficerów ABW – red.), że będą takie panie i trzeba je zabrać na obiad. P. zapytał z jakich środków ma opłacić ten obiad , czy ma wykorzystać fundusz operacyjny […]. B. powiedział, że nie z funduszu operacyjnego, że na to ma inny fundusz. To zapamiętałem szczególnie, bo jak pracuję tyle lat, to o innym funduszu nie słyszałem. Już wtedy chodziły słuchy, że naczelnictwo stworzyło sobie taki funduszu ze środków L4″ – zeznawał.
Jak wiele imprez i spotkań towarzyskich zostało sfinansowanych z nieformalnego funduszu reprezentacyjnego? Tego nie wiadomo. Nie było to oficjalnie ewidencjonowane, bo pieniądze pochodziły rzekomo ze środków prywatnych naczelników poszczególnych wydziałów.
„Przestałem wypisywać nazwiska, bo to było bez sensu”
Jacek S., były naczelnik Wydziału Ochrony Informacji Niejawnych, zeznawał w prokuraturze, że do tego procederu dochodziło w całej delegaturze, za wyjątkiem jego wydziału oraz BTI, tj. Bezpieczeństwa Teleinformatycznego.
Twierdził też, że osobiście interweniował w tej sprawie u Jerzego Witkowskiego, który od 2016 r. pełnił funkcję dyrektora delegatury ABW w Olsztynie. Stało się to w momencie, kiedy odrzucono jego wniosek o przyznanie 5 tys. zł podległej mu funkcjonariuszce, która sprawowała zastępstwo za innego funkcjonariusza przebywającego na L4.
„Nadmieniam, że po każdym kwartale wyliczałem należne kwoty i przekazywałem dyrektorowi informację, który funkcjonariusz powinien otrzymać jaką kwotę. Tę moją informację odrzucono. Po mojej osobistej rozmowie z dyrektorem Witkowskim, po ok. 2 dniach te pieniądze zostały przydzielone zgodnie z moją informacją mailową. Ja wtedy powiedziałem, że jeśli te pieniądze nie zostaną wypłacone zgodnie z tą informacją, to poinformuję szefa w Warszawie o kolejnych nieprawidłowościach” – relacjonował w prokuraturze Jacek S.
Także inni funkcjonariusze zeznali, że protestowali przeciwko temu procederowi i wprost mówili swoim przełożonym, że takie dysponowanie środkami pochodzącymi z L4 to przestępstwo. Nikt jednak nie brał ich głosu pod uwagę.
„My początkowo, po wejściu tych przepisów w życie, zgodnie z naszymi ustaleniami, wpisywaliśmy nazwiska osób zastępujących na odwrocie zielonego druku L4. Nazwiska były przekreślane przez Monikę G. (sekretarkę Kamila B., naczelnika Wydziału Operacyjnego ABW w Olsztynie – red.) i G. na wszystkie zwolnienia pod spodem wpisywała Piotr P. (ówczesnego zastępcę naczelnika Wydziału Operacyjnego ABW w Olsztynie – red.)” – zeznawał jeden z oficerów.
„Ja te zwolnienia widziałem i widziałem w komputerze listy, które robiła pani G. z których wynikało, że 90 proc. funkcjonariuszy zastępował Piotr P.” – kontynuował – „Nadmieniam, że od stycznia 2015 r. ja przestałem wpisywać nazwiska zastępujących mnie funkcjonariuszy, bo to było bez sensu”.
Jego słowa potwierdzili też inni funkcjonariusze. Zeznali, że z czasem zaczęło dochodzić do takich absurdów, iż wynagrodzenie za funkcjonariuszy przebywających na chorobowym pobierali naczelnicy, którzy sami w tym czasie przebywali na urlopie. Niektóre osoby nie wiedziały nawet, że zastępują nieobecnych pracowników.
„Byłem świadkiem, jak Piotr P. powiedział do Moniki G., czy kogoś zastępowała. Ona powiedziała, że no nie, że przecież nie ma możliwości kogoś zastąpić. On na to: »to weź coś wymyśl, bo ja już ci przyznałem premię«” – relacjonował w prokuraturze jeden z funkcjonariuszy z Olsztyna.
Przygotowanie i korekta informacji
Onet dysponuje kopią jednego z dokumentów zawierającego informacje dotyczące funkcjonariuszy Wydziału Operacyjnego ABW w Olsztynie przebywających na L4 i osób, które je zastępowały w okresie od 16 września 2014 r. do 17 lipca 2015 r.
Wynika z niego, że za każdym razem jako osoby zastępujące nieobecnych funkcjonariuszy wpisywano naczelników Wydziału Operacyjnego: Piotra P., Radosława G., Adama Sz. i Kamila B.
W rubryce „wskazany zakres zadań, jaki wykonano podczas zastępstwa”, niemal za każdym razem wpisywano tę samą formułkę, czyli: „przygotowanie i korekta informacji przesłanych do centrali”.
Łączna kwota, jaką uzyskali naczelnicy w tym okresie, w związku z rzekomym zastępowanie nieobecnych funkcjonariuszy, to ponad 7 tys. zł.
„Baliśmy się, że zostaniemy wyrzuceni”
Proceder, który w swoich zeznaniach opisywali funkcjonariusze ABW z Olsztyna rozgrywał się na przestrzeni trzech lat. W tym czasie kilkukrotnie interweniowali oni w warszawskiej centrali. Pierwsze pismo w tej sprawie zostało wysłane do gen. Dariusza Łuczaka w styczniu 2015 r.
„W związku z tym zawiadomieniem Paweł Lubiewski (ówczesny dyrektor olsztyńskiej delegatury ABW – red.) z Pawłem P. (zastępca Lubiewskiego – red.), jako dyrektorzy pojechali do Warszawy do Łuczaka i się tłumaczyli, że to wszystko jest kłamstwo” – zeznawał jeden z oficerów – „Kolejne zawiadomienie poszło na przełomie marca i kwietnia 2015 r., również do Łuczaka i też nie było żadnego odzewu”.
Oba pisma były anonimowe, gdyż funkcjonariusze obawiali się represji, które mogą ich spotkać ze strony przełożonych. Nie zdecydowali się się też na złożenie zawiadomienia do prokuratury. „Baliśmy się, że zostaniemy wyrzuceni. Chcieliśmy, żeby sprawa została wyjaśniona przez szefostwo i żeby podmiotem zawiadamiającym był szef ABW” – wyjaśniał funkcjonariusz z Olsztyna.
Zapytaliśmy o tę sytuację gen. Łuczaka. Stwierdził, że nie pamięta tych pism, co nie oznacza, że ich nie było.
– Jeśli otrzymałem takie pisma, to na pewno skierowałem je do Inspektoratu Nadzoru Kontroli i Bezpieczeństwa Wewnętrznego ABW, żeby tę sprawę wyjaśnić. Niestety, kompletnie nie pamiętam tej sytuacji, więc nie wiem, czy przeprowadzono jakąś kontrolę i jakie były jej wyniki – powiedział w rozmowie z Onetem gen. Łuczak.
Nie przypomina sobie też, żeby rozmawiał w tej sprawie z Pawłem Lubiewskim i Pawłem P. – Jeśli już, to mógł z nimi rozmawiać dyrektor inspektoratu, poprosić o jakieś wyjaśnienia na piśmie. Podkreślę jeszcze raz, jeśli dotarły do nas jakieś sygnały o nieprawidłowościach, to na pewno podjęto czynności, aby je wyjaśnić. Natomiast ja nie przypominam sobie takiej sytuacji – podkreślił były szef ABW.
„Z szefem mam wszystko ustalone”
Na kolejną interwencję funkcjonariusze z Olsztyna zdecydowali się, gdy władzę przejęło PiS, a nowym szefem ABW został Piotr Pogonowski.
Trójka oficerów Wydziału Operacyjnego – Przemysław G., Mariusz G. i Jan P. – skontaktowała się wówczas z Markiem Opiołą, posłem PiS i przewodniczącym Komisji ds. Służb Specjalnych. Za jego pośrednictwem spotkali się 22 czerwca 2016 r. w Warszawie z nowym szefem ABW i przekazali mu wszystkie informacje dotyczące defraudacji pieniędzy w olsztyńskiej delegaturze.
Na spotkaniu obecny był również Krzysztof Krełowski, wówczas dyrektor Departamentu Wewnętrznego i Audytu ABW, a obecnie bliski współpracownik prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego. To jemu Pogonowski zlecił wyjaśnienie sprawy.
Szybko się jednak okazało, że to trójka oficerów, która powiadomiła szefa ABW o nieprawidłowościach znalazła się na celowniku. Z zeznań wynika, że jeszcze tego samego dnia szef olsztyńskiej delegatury Jerzy Witkowski zwołał nadzwyczajną odprawę naczelników, na której poinformował, że „z szefem ma wszystko w tej sprawie ustalone”, a w stosunku do tych trzech funkcjonariuszy zostaną wszczęte postępowania dyscyplinarne.
Tak też się stało. Witkowski oskarżył trójkę oficerów m.in. o pominięcie drogi służbowej, wprowadzenie w błąd szefa ABW oraz przekazanie poufnych informacji nieuprawnionej osobie, czyli posłowi Opiole.
– Byliśmy w szoku – opowiada nam jeden z oskarżonych funkcjonariuszy. – Przecież to szef ABW, jako nasz najwyższy przełożony, wyznaczył miejsce i termin spotkania, znając wszystkie towarzyszące temu okoliczności. Nakazał nam też sporządzić dokumentację dotyczącą nieprawidłowości i zapewnił, że sprawa zostanie wyjaśniona. Okazało się jednak, że byliśmy naiwni.
Zastraszanie i mobbing
Szefowie olsztyńskiej delegatury ABW szybko dali do zrozumienia niepokornym oficerom, że ich czas w służbie dobiega końca.
– Zaczął się lincz. Zwoływano oficjalne odprawy, gdzie w obecności 20-30 oficerów mówiono, że wszystko wymyśliliśmy. Chodziło o to, żeby też zastraszyć innych funkcjonariuszy – mówi Onetowi jeden z oskarżonych oficerów. – Pamiętam, jak na jednej z odpraw, na przeciwko mnie siedział oficer Maksymilian P., który wcześniej sami pisał do gen. Łuczaka zawiadomienie w tej sprawie. Tylko że po „dobrej zmianie” został naczelnikiem, więc umył rączki od wszystkiego.
Jak wynika z zeznań, niepokornym funkcjonariuszom przedstawiono ultimatum – jeśli odwołają wszystkie wyjaśnienia i przyznają, że okłamali szefa ABW, to ich postępowania dyscyplinarne skończą się „jedynie” naganą. Ci jednak nie chcieli się na to zgodzić. Dlatego stali się ofiarami mobbingu.
„To objawiało się tym, że byli pozbawiani premii, dodatków, które przyznawano innym funkcjonariuszom. Formalnie powodem były ich słabe wyniki, co było niezgodne z prawdą i wszyscy w wydziale wiedzieli, że prawdziwym powodem jest mówienie o L4” – zeznawał w prokuraturze jeden z oficerów z Olsztyna.
„Oni byli wzywani na rozmowy dyscyplinujące na których słyszeli, że będą zgnojeni, że wyślą ich na koniec Polski” – dodał.
„Wiem, że przez trzy dni ciągali P., G. i G. na przesłuchania i że mają się przyznać do czegoś, czego nie zrobili, grożąc, że jak nie, to zostaną pozamiatani” – relacjonował inny oficer – „Wiem, że Witkowski wydał naczelnikom polecenie ostracyzmu wobec P., G. i G. nakazując ustnie, że mają się z nimi nie witać i nie podawać im ręki”.
„Największym elementem nacisku był element finansowy i nakazywanie naczelnikom wydziałów piętnowanie tych osób. Pan Witkowski wprost na odprawach kadry kierowniczej mówił, że należy ograniczyć z tymi funkcjonariuszami kontakty […]” – opowiadał z kolei naczelnik Jacek S.
Szykany spotykały też innych funkcjonariuszy ABW z Olsztyna, którzy wcześniej protestowali przeciwko wykorzystywaniu środków z L4 na cele prywatne. Ich zdaniem była to „pokazówka”, która miała dać do zrozumienia, że jakiekolwiek zgłaszanie nieprawidłowości spotka się z represjami.
„Odprawy były poświęcone wyłącznie straszeniu. Kadra kierownicza miała informować podległych funkcjonariuszy, że jeśli ktoś będzie jeździł na rozmowy do szefa, to będzie miał wszczynane postępowania dyscyplinarne i będzie przenoszony do innych jednostek” – zeznawał ówczesny naczelnik Wydziału Ochrony Informacji Niejawnych.
Funkcjonariusz Jarosław M. relacjonował, że dyrektor Witkowski „potrafił bez przyczyny wysyłać ludzi na poligraf, wyszukiwać ludzi na odprawach i ich dręczyć”, a jemu samemu zarzucał, że jest „za mało prawicowy”.
„Nasi przełożeni reagowali na nasze działania złośliwie, zastraszali nas postępowaniami dyscyplinarnymi” – opowiadał inny z funkcjonariuszy.
Z kolei Piotr M. zeznał, że omijały go awanse i pozbawiano go premii, bo otwarcie mówił o „złodziejstwie”.
Cenzurowany audyt?
Jednocześnie szef ABW Piotr Pogonowski zlecił pracownikom Wydziału ds. Audytu i Bezpieczeństwa Wewnętrznego przeprowadzenie kontroli w olsztyńskiej delegaturze ABW. Jakie były jej ustalenia? Agencja nie odpowiedziała nam na to pytanie. Pewne jest to, że nikt nie poniósł konsekwencji.
Z raportem komisji zapoznali się za to funkcjonariusze z Olsztyna. Według nich, kontrolerzy ustalili, że proceder miał miejsce. Stwierdzili też, że działania przełożonych nie noszą znamion czynu karalnego, o ile przełożeni wykonywali czynności służbowe i są wstanie je udokumentować. Tego jednak komisja już nie zbadała. Nie przesłuchała też funkcjonariuszy przebywających na zwolnieniach lekarskich, aby zweryfikować, czy faktycznie ich przełożeni wykonywali za nich pracę.
„Było to świadome działanie komisji mające na celu uchronienie dyrektora Delegatury ABW w Olsztynie płk Jerzego Witkowskiego przed odpowiedzialnością karną za niedopełnienie obowiązków służbowych, gdyż wskazany dyrektor wielokrotnie informowany był drogą służbową przez szereg funkcjonariuszy wskazujących na nieprawidłowości […]” – czytamy w zawiadomieniu złożonym w 2018 r. w sądzie przez trójkę oficerów z Olsztyna.
Również z zeznań innych funkcjonariuszy ABW złożonych prokuraturze wynika, że sam audyt został poddany cenzurze przez dyrektora olsztyńskiej delegatury, a członkom komisji nie zależało na ukaraniu winnych.
„Ich oczywiście faktycznie nie interesowały te nieprawidłowości, interesowały ich zwłaszcza kontakty nasze z politykami i dziennikarzami” – zeznawał jeden z oficerów.
„Ja dla pana Witkowskiego napisałem notatkę do tego audytu 21 stycznia 2016 r. i do dziś nie wiem, co się z tą notatką stało, bo informacje w niej zawarte nie zostały uwzględnione w wynikach audytu. W notatce były inne przekręty pana Piotra P. (zastępcy naczelnika Wydziału Operacyjnego – red.), m.in. że kazał mi kłamać w dokumentacji itd.” – kontynuował.
„Z tego co wiem, to gdy audyt już był opisany, to Witkowski robił w nim jakąś cenzurę, kazał skracać i zmieniać to, co było tam napisane” – mówił w prokuraturze oficer Piotr M.
Z kolei funkcjonariusz Przemysław G. w jednej z notatek służbowych napisał: „Informuję, że komisja audytowa przeprowadziła kontrolę w sposób nierzetelny. We wnioskach pokontrolnych nie znalazło się szereg informacji przekazanych przeze mnie oraz innych funkcjonariuszy DABW w Olsztynie”.
„To był szykana”
Oficerów z Olsztyna spotykały kolejne represje. Przemysława G. oddelegowano z Olsztyna do Warszawy do pracy biurowej, choć całą karierę pracował jako funkcjonariusz operacyjny – najpierw w Agencji Wywiadu, a potem w ABW. Była to szczególnie dotkliwa kara, gdyż córką G. mieszkająca w Olsztynie zmagała się z poważną chorobą kręgosłupa i wymagała codziennej rehabilitacji.
Z kolei Mariusza G. przeniesiono do Centralnego Ośrodka Szkolenia ABW w Emowie. Tylko Jan P. pozostał w Olsztynie, choć był już odsunięty od większości zadań i pozbawiony wszelkich premii. „To było zaskoczenie, że go odsunęli od służby, to była szykana. On miał ponadprzeciętne wyniki w skali kraju” – zeznawał później jeden z oficerów ABW.
„Czynili to w przekonaniu, że działają w interesie służby”
Niespodziewanie, w kwietniu 2017 r. umorzono postępowania dyscyplinarne wszczęte przeciwko Przemysławowi G., Mariuszowi G. i Janowi P. Uznano, że choć oficerowie dopuścili się przewinienie dyscyplinarnego, to „czynili to w przekonaniu, że działają w interesie służby”.
„Ta okoliczność, zdaniem Dyrektora Biura Kadr ABW, pozwala na przyjęcie, że stopień naruszenia dyscypliny służbowej jest znikomy” – czytamy w uzasadnieniu.
Jaki był prawdziwy powód? Jak wynika z naszych informacji – trójka oficerów zagroziła swoim przełożonym, że zgłosi się z tą sprawą do mediów. Wtedy zdecydowano o umorzeniu dyscyplinarek.
– Mimo że mieliśmy umorzone dyscyplinarki, to wiedzieliśmy, że w ABW jesteśmy skończeni. Nie mieliśmy szansy na awanse ani nawet wykonywanie pracy, do której byliśmy wyszkoleni. Mogliśmy co najwyżej pocztę roznosić. Dla nas to było upokarzające, dlatego zdecydowaliśmy się odejść ze służby – relacjonuje jeden z funkcjonariuszy.
Oficerowie postanowili jednak dochodzić sprawiedliwości przed sądem i w czerwcu 2018 r. złożyli zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa do Sądu Okręgowego w Warszawie. Ten nakazał wszczęcie śledztwa Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Śródmieście.
Niedługo potem sprawę przejęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Na przesłuchania zaczęto wzywać funkcjonariuszy z Olsztyna. Zeznania, które przytaczamy pochodzą właśnie z tego śledztwa.
Prowadząca sprawę prokurator Aleksandra Ulanecka przesłuchała również naczelników i dyrektorów, których oskarżono o defraudowanie pieniędzy pochodzących z L4. Ci zarzekali się, że nie złamali prawa. Ich zeznania jednak w wielu miejscach wzajemnie się wykluczają.
„Nie poczuwałem się do tego, że kogokolwiek zastępowałem”
Kamil B., czyli ówczesny naczelnik Wydziału Operacyjnego, z jednej strony przyznał w prokuraturze, że „z uwagi na specyfikę pracy i pracę na materiałach tajnych bardzo ciężko było wskazać osobę zastępującą”, ale równocześnie przekonywał, że on i jego zastępcy faktycznie zastępowali nieobecnych funkcjonariuszy.
Dalej relacjonował, że pieniądze, które otrzymywał z tytułu zastępstw faktycznie przeznaczał na „cele wspólne” i był to ukłon w stronę jego podwładnych.
„Chodziło o ducha zespołu. Powiedziałem, że ja te pieniądze będę przeznaczał i tak na to, na co przeznaczałem do tej pory środki prywatne, tj. właśnie zakup gadżetów, imprezy okolicznościowe itd.” – zeznawał Kamil B.
Dodał, że jego zastępcy robili tak samo. Pieniądze miały trafiać do metalowej puszki po herbacie. Z racji, że były to środki „prywatne” ich wydatkowanie nie było ewidencjonowane. Kamil B. przekonywał też, że „nie zgłosiła się ani jedna osoba, która miałaby jakiekolwiek zastrzeżenia do dysponowania środkami z L4”.
Piotr P., ówczesny zastępca naczelnika Wydziału Operacyjnego, również zeznał, że realnie zastępował nieobecnych funkcjonariuszy i przeznaczał pieniądze z L4 na „wspólne cele”. Z jednej strony mówił, że wszystkie wydatki ponoszone z tych środków były dokumentowane, a z drugiej, że nikt nie ewidencjonował tych środków, ponieważ „wszyscy sobie ufali”. Nie był w stanie określić, jaką kwotę łącznie otrzymał z tytułu zastępstwa nieobecnych funkcjonariuszy w tamtym czasie.
W zupełnie innym tonie wypowiedział się za to drugi z zastępców naczelnika Wydziału Operacyjnego, czyli Adam Sz.
„Przypominam sobie, że pewnego razu dostałem wpływ środków na konto, rzędu kilkuset złotych. Poszedłem do działu finansów zapytać, co to za wpływ. Powiedziano mi, że to środki ze zwolnień lekarskich funkcjonariuszy. Wypłaciłem te pieniądze, poszedłem do naczelnika B. i przekazałem mu te pieniądze w gotówce, powiedziałem, że ich nie chcę. Nie poczuwałem się do tego, że kogokolwiek zastępowałem” – zeznawał w prokuraturze.
„Nie wiem, czy prowadzona była szczegółowa ewidencja środków z L4 przelanych na rzecz naczelników […] Wydaje mi się, że środki z L4 były trzymane przez B. w gotówce. Pieniądze, które mu dałem, B. schował przy mnie do swojej służbowej szafy” – kontynuował.
„Nie wiem dlaczego środki z L4 nie zostały przeznaczone na fundusz zapomogowy” – zaznaczył.
„Z całej Polski napływały sygnały o nieprawidłowościach”
Prokuratura przesłuchała też Pawła Lubiewskiego, który pełnił funkcję dyrektora Delegatury ABW w Olsztynie w latach 2013-2016 oraz Jerzego Witkowskiego, który dowodził placówką w latach 2016-2017.
Pierwszy z nich zasłaniał się niepamięcią. Twierdził, że kojarzy kupowanie gadżetów z logo ABW, ale „nie wie z jakich środków mogło być to pokrywane”. Poza tym tłumaczył, że rozdzielał środki pochodzące z L4 na podstawie informacji, którą przekazywali mu naczelnicy poszczególnych wydziałów.
Jerzy Witkowski również tłumaczył, że długo nie docierały do niego żadne sygnały o nieprawidłowościach w związku z dysponowaniem środkami pochodzącymi z L4, a on sam miał niewielki wpływ na to, kto otrzymywał premie, bo polegał na informacjach przekazywanych przez naczelników. Powoływał się też na audyt przeprowadzony przez komisję z Warszawy.
„Komisja wskazała, że z całej Polski napływały sygnały o nieprawidłowościach w zakresie dysponowania środkami z L4. Komisja stwierdziła, że w tej sprawie w Delegaturze ABW w Olsztynie nie wystąpiły jednak nieprawidłowości” – zeznał Witkowski.
Dalej przekonywał, że nie stosował mobbingu wobec trójki oficerów, którzy spotkali się z Piotrem Pogonowskim. Na pytanie prokuratora o to, dlaczego delegował dwóch z nich do innych jednostek w Polsce, odpowiedział, że wynikało to ze spadku ich wydajności.
Jest to o tyle zaskakujące, że jeden z funkcjonariuszy Przemysław G. został przeniesiony w sierpniu 2016 r., tymczasem jeszcze w kwietniu 2016 r. otrzymał pochwałę od szefa ABW Piotra Pogonowskiego. W uzasadnieniu napisał on m.in., że Przemysław G. „wykazuje szczególne zaangażowanie, aktywność i profesjonalizm”, a „jego postawa zawodowa, poświęcenie służbie i wytężona praca zasługują na najwyższe uznanie”.
„Przeszkody obiektywne”
19 lutego 2020 r. prokuratura zdecydowała się umorzyć śledztwo. Okazało się jednak, że w międzyczasie zmienił się prokurator prowadzący sprawę. Aleksandrę Ulanecką zastąpiła Aleksandra Piasta-Pokrzywa. Sporządzone przez nią uzasadnienie może budzić zdumienie.
Stwierdzono w nim bowiem, że mechanizm wydatkowania środków pochodzących z L4 opisany przez funkcjonariuszy z Olsztyna miał miejsce, ale „był próbą znalezienia korzystnego dla całego wydziału rozwiązania”. Prokurator Piasta-Pokrzywa stwierdziła również, że „przyczyną niejasności” były „przeszkody obiektywne” w postaci braku „precyzyjnych zasad podziału środków dla funkcjonariuszy operacyjnych”.
Trójka oficerów złożyła zażalenie do Sądu Rejonowego w Olsztynie. Ten przychylił się do ich wniosku i nakazał prokuraturze wznowienie śledztwa. W uzasadnieniu napisano m.in.: „Sama prokuratura przyznała, że do takich nieprawidłowości doszło. Wbrew twierdzeniom organów ścigania przepisy w tej materii są jasne i spójne. Pozwalają na jednoznaczne zweryfikowanie prawidłowości dysponowania środkami”.
Tym razem sprawa trafiła do prokuratora Waldemara Tyla z Prokuratury Regionalnej w Warszawie, który po trzech miesiącach zdecydował się umorzyć śledztwo. W uzasadnieniu stwierdził, że co prawda olsztyńskiej delegaturze ABW dochodziło do nieprawidłowości w kwestii wydatkowania pieniędzy pochodzących z L4, ale sprowadzały się one do „organizacji pracy jednostki, co pozostaje poza zakresem regulacji prawa karnego”.
Bez konsekwencji
W styczniu 2021 r. jeden z oficerów zdecydował się na złożenie w Sądzie Rejonowym w Olsztynie subsydiarnego aktu oskarżenia przeciwko swoim byłym przełożonym o czyny z art. 231 § 1 k.k., czyli niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień.
„Pierwszy termin w sprawie pierwotnie był wyznaczony na 16 czerwca, jednak z uwagi na fakt, że trzech oskarżonych nie zostało prawidłowo zawiadomionych o terminie, posiedzenie odroczono na dzień 15 września” – poinformował nas rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Olsztynie.
Byli dyrektorzy olsztyńskiej delegatury Jerzy Witkowski i Paweł Lubiewski przeszli już na emeryturę. Witkowski w 2018 r. był kandydatem PiS na burmistrza Olsztynka. Byli naczelnicy Wydziału Operacyjnego Paweł P., Kamil B., Piotr P., Radosław G. są wciąż czynnymi funkcjonariuszami ABW. Piotr Ziółkowski pełni funkcję dyrektora delegatury ABW w Białymstoku.
Wysłaliśmy szereg pytań do ABW w tej sprawie. Nie otrzymaliśmy konkretnej odpowiedzi na żadne z nich. Poniżej publikujemy w całości treść e-maila, którego otrzymaliśmy od biura prasowego ABW:
„Nawiązując do Pańskich pytań z 7 września 2021 r., uprzejmie wyjaśniamy, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przykłada należytą wagę do prawidłowego i zgodnego z przepisami prawa wydatkowania środków finansowych pozostających w jej dyspozycji. Wszelkie zaś informacje o ewentualnych nieprawidłowościach w tym zakresie są na bieżąco weryfikowane przez odpowiednią jednostkę ABW, zaś względem osób dopuszczających się nieprawidłowości są wyciągane stosowne konsekwencje. Jednocześnie podkreślamy, że kwestie związane ze zmniejszeniem uposażenia funkcjonariuszy przebywających na zwolnieniu lekarskim, oraz kryteria podziału środków finansowych uzyskanych z tytułu zmniejszenia uposażeń funkcjonariuszy w okresie przebywania na zwolnieniach lekarskich, są określone w art. 136b i art. 136g Ustawy z dnia 24 maja 2002 r. o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Agencji Wywiadu”.