– Podważamy ich monopol, jaki od wielu lat w niej mieli. Oni uważają, że Europa Wschodnia ma ich słuchać i się podporządkować. Dlatego chcą nas zastraszyć i przywrócić stan psychicznego uzależnienia. Mówią nam: „zamknąć się, słuchać, podpisywać co trzeba i nie zawracać głowy” – mówi europoseł PiS, współprzewodniczący EKR, prof. Ryszard Legutko.
Komisja Europejska uważa, że Polska nie podjęła wszystkich środków niezbędnych do pełnego wykonania nakazu Trybunału Sprawiedliwości UE, jeśli chodzi o Izbę Dyscyplinarną SN. Czy nasz kraj mógł zrobić więcej, aby uniknąć tego zamieszania i potencjalnych kar finansowych?
Oczywiście, że Polska mogła się całkowicie porządkować temu, co chce TSUE. Jednak na razie nie jesteśmy jeszcze podwładnymi Komisji Europejskiej, a TSUE jeszcze nie przejął funkcji polskiego Trybunału Konstytucyjnego, ani naszego parlamentu. Nie ma więc powodu, żeby poddawać się. Trzeba sobie zdawać sprawę, że w UE panuje niesłychana pogarda dla reguł i prawa, a także unijnych traktatów. Traktaty są systematycznie gwałcone, a przynajmniej ignorowane. Trwa walka o zagarnianie coraz większych kompetencji przez instytucje europejskie. To Polska, a nie Komisja Europejska stoi na gruncie prawa. Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę, że z koniem czasami trudno się jest kopać, ale też nie jest to powód żeby zupełnie – już na wstępnie – kapitulować. Zresztą widzimy, że ten pomruki niezadowolenia z brutalnego gwałcenia traktatów rozlegają się w Europie. Ostatnim przykładem jest Francja, ale nie tylko.
Są takie kraje, np. Niemcy i Francja, które nie wykonały w przeszłości wyroków TSUE i nie poniosły z tego tytułu żadnych konsekwencji. Tymczasem KE chce karać Polskę. Nie jest to zresztą pierwsza sytuacja, w której unijne instytucje traktują nasz kraj gorzej, niż inne państwa. Dlaczego się tak dzieje?
Powodów jest jednak kilka. Pierwszy jest taki, że UE jest rządzona przez szeroką koalicję partii lewicowych. Nawet te, które są nominalnie prawicowe, jak chadeckie, w istocie realizuje program lewicowy, bo realnie chadeckimi już dawno być przestały. Chodzi tutaj np. o kwestie małżeństw homoseksualnych, genderów, multi kulti, migrację, zieloną energię, edukację. Polska jest jednym z trzech krajów w Europie, gdzie są rządy prawicowe. Traktuje się więc nas jak wrogów, których należy usunąć i to możliwie na stałe. Powód drugi to ten, że zachodnia część Europy ma ciągle jeszcze stosunek wyższości do Wschodniej Europy. Uważają, że mogą nami kierować. Instytucje europejskie wykorzystują takie nastawienie po to, żeby wzmocnić swoje kompetencje – w stosunku do Francji czy Niemiec nie bardzo mogą podskoczyć, ale w stosunku do Polski i Węgier już tak. Po trzecie, prawda o współczesnej Polsce nie dociera, bo w niemal całej EU mamy media jednobrzmiące i prawie nigdy nie ma w informacji rzeczowych o tym, co u nas się dzieje. A Polsce zawsze się pisze w stylu: „nacjonalistyczno-katolicki rząd w Warszawie, rozpoczął kolejną akcję przeciw niezawisłym sędziom, by podporządkować sobie wymiar sprawiedliwości swoim populistycznym antyeuropejskim celom”. Żadne europejskie media nie wyjaśniają, skąd reforma wymiaru sprawiedliwości w Polsce wzięła, jakie mamy problemy z sądami w Polsce. To samo dotyczy innych kwestii. To jest tak, jakbyśmy wyłączną wiedzę o Polsce czerpali z GW i TVN. I teraz wyobraźmy sobie, że taki przekaz ma zasięg europejski, a nawet światowy. Czy to jest prawda o Polsce?
Panie profesorze, a czy wpływ na to, że unijne instytucje ciągle mają jakieś zastrzeżenia do Polski, może mieć też nasza bardzo dobrze rozwijająca się gospodarka? Słyszałam takie opinie od pana kolegów z europarlamentu.
Na pewno coś jest na rzeczy. Jeżeli Polska będzie się rozwijać gospodarczo, to temu może towarzyszyć upodmiotowienie polityczne. Wówczas zmieni się układ sił w Europie. Wschodni Europejczycy byli traktowani jako „czeladnicy” będący pod opieką bogatszych krajów. Nagle okazuje się, że ci „czeladnicy” zaczęli sobie całkiem dobrze radzić gospodarczą, jeżdżą prawie tak dobrym samochodem jak ich „protektorzy”, no i im się w głowie przewraca. A na dodatek chcą jeszcze być samodzielni politycznie, a usamodzielnienie politycznie oznacza, że już nie tak łatwo będzie robić interesy w Europie Wschodniej.
Przejdźmy do unijnego Funduszu Odbudowy. Część krajów UE już dostała z niego pieniądze, a Polska wciąż nie. Dlaczego?
Polska przedstawiła plan jak najbardziej zgodny z rozporządzeniem, w którym nie ma żadnych dodatkowych uwarunkowań poza wymieniem celów. Przetrzymywanie ma charakter kolejnej bezprawnej presji. Nigdzie nie słyszymy, że plan rozmija się z celami z rozporządzenia. Włoski komisarz ds. gospodarczych Paolo Gentiloni przyznał pośrednio, że jest to forma nacisku i że możemy tych pieniędzy nie zobaczyć. Te słowa pokazują stan demoralizacji elit europejskim. Komisarz nie miał prawa takich rzeczy sugerować. Te pieniądze to zupełnie inna kieszeń i nie mają nic wspólnego z artykułem 7. Komisja potem lekko się wycofała z tych słów, ale nie do końca, bo groźby zaczął rzucać inny komisarz. Grają z nami, żeby pokazać, że Polska jest na cenzurowanym, a przez to chcą osłabić pozycję polskiego rządu w kraju. Instytucje europejskie wyraźnie stoją po stronie opozycji i ich działania mają doprowadzić do osłabienia polskiego rządu, a finalnie do zmiany władzy w Polsce. Oni nawet tego nie ukrywają.
Czy przedłużające się negocjacje ws. pieniędzy z Funduszu Odbudowy można łączyć choćby z tym, o czym mówiliśmy wcześniej, czyli z potencjalnymi karami finansowymi na Polskę, lub np. ze sprawą Turowa?
Tak, te sprawy są łączone, w sposób zupełnie bezprawny. Jestem spór Czechami, ale to jest spór graniczny między dwoma czy trzema krajami, który toczy się własną koleją rzeczy i to nie ma nic wspólnego z Funduszem Odbudowy. Podobnie, zresztą, jak inne sprawy, o których mówiliśmy. Ale właśnie w tym tkwi problem. Gdyby prawo było przestrzegane w UE, to w ogóle nikomu by do głowy nie przyszło, żeby te rzeczy łączyć. Ale ono nie jest przestrzegane, bo struktury europejskie stały się instytucjami partyjno-politycznymi. Tak dzieje się niemal oficjalnie od czasu Junckera, który ogłosił publicznie, że Komisja Europejska jest instytucją polityczną. Co to znaczy? Że jest instytucją rządzoną przez pewną konstelację polityczną, która realizuje swoje interesy i swoją strategię. KE zatem przestała być swoistego rodzaju „sekretariatem”, czy też „koordynatorem” działań państw członkowskich, a stała się oficjalnie narzędziem realizującym pewną koncepcję polityczną, wyraźnie lewicową, a co za tym idzie, ma swoich prawicowych przeciwników politycznych, których zwalcza. Udaje, że zwalcza w imię „wartości europejskich”, a tak naprawdę w imię priorytetów dzisiejszej lewicy, bardzo radykalnej i bezwzględnej. Wszystkie zabiegi przeciw Polsce i Węgrom należy właśnie tak traktować – jako walkę lewicy, która chce wyeliminowania prawicy.
A może wpływ na to może mieć fakt, że Polska – przez opieszałość Senatu – ustawę ratyfikacyjną o zasobach własnych UE przyjęła w maju jako ostatni kraj?
Tylko pośrednio. To, że Senat działa w taki sposób, w jaki działa, to jest sygnał dla instytucji europejskich, że może władza w Polsce nie jest tak stabilna i nie ma tak silnego parcia. Bo przecież – mówią sobie – wyższa izba polskiego parlamentu ma odmienne zdanie. Senat więc nie tyle formalnie opóźnia negocjacje, ale daje narzędzie do rąk tych, którzy chcą osłabić polski rząd. W tej sposób Senatu polskiego używa się jako wygodnego instrumentu politycznego, a Senat chętnie w takiej roli frajerskiej się ustawia.
Czy my faktycznie tak bardzo potrzebujemy tych pieniędzy z Funduszu Odbudowy? Może gdybyśmy ich nie dostali to dalibyśmy sobie i tak radę? W ogóle jest możliwość, że nasz kraj nie dostanie tych pieniędzy?
Sądzę, że je dostaniemy. Ale jako ten, który obserwuje unijne instytucje z bliska, zawsze ostrzegam: Komisja, Parlament, TSUE są zdolne do wszystko. Przy takim poziomie pogardy dla prawa, nie można liczyć na fair play, natomiast na foul play – owszem. Pani pierwsze pytanie jest ciekawe. Rozumiem, że premier Mateusz Morawiecki ze swoimi ministrami robił kalkulację i wyszło z niej, że to będzie dobry zastrzyk dla polskiej gospodarki, która się świetnie rozwija. Mamy też programy socjalne, więc potrzebujemy działań pobudzających. Pamiętajmy, że to nie są to pieniądze Komisji i Komisja nie robi nam łaski. Jednak cała sytuacja pokazuje, że z pieniędzmi zawsze jakaś jakieś instrumenty władzy są związane. I UE teraz to wykorzystuje. Po wybuchu pandemii Unia powinna zadrżeć w posadach, bo sobie nie radziła. Pojawiły się zresztą wówczas głosy, że to koniec tych szalenie ambitnych planów Unii i trzeba ją wreszcie ograniczyć. A tu nagle po trudnym okresie, dostała nowej energii, bo pośredniczy w przekazywaniu pieniędzy, uzyskuje dodatkową władzę i już zaczyna kaprysić – temu damy, bo jest ładny, a temu nie damy, bo jest brzydki. Na nieszczęście więc Unia umacnia w swoich kompetencjach przywłaszczonych i i pozatraktatowych, a my, chcąc nie chcąc, stajemy się tego ofiarą. Dlatego z tym funduszem odbudowy musimy grać bardzo ostrożnie, by nie wpaść w pętlę kolejnego uzależnienia. Myślę, że rząd polski zdaje sobie z tego sprawę i nie ulegnie.
Tak narzekamy na UE, więc może w sytuacji, kiedy Polska jest tak traktowana przez te instytucje unijne, to polexit byłby zasadny? Wie Pan, do czego nawiązuję – do słów wicemarszałka Sejmu, Ryszarda Terleckiego.
To jest trochę fantazjowanie. Nie ma w Polsce przyzwolenia na opuszczanie UE, natomiast rośnie liczba ludzi, którzy są niezadowoleni ze sposobu funkcjonowania europejskich instytucji. I tak należy traktować wypowiedź Ryszarda Terleckiego. Myślę, że trzeba wykorzystać tę falę do zmiany charakteru UE, bo na tym skorzystamy nie tylko my, ale i inne kraje. To znamienne, że Michel Barnier, który był negocjatorem Komisji Europejskiej z Brytyjczykami w sprawie brexitu, „nieskazitelny europejczyk”, eurokrata, nagle zaczął mówić zupełnie inaczej i bardziej rozsądnie: „Francja musi się wyzwolić od prawnego uzależnienia od trybunałów Europy, Francja musi być autonomiczna w swoich rozstrzygnięciach prawnych”. Jeżeli on tak mówił, jako kandydat na prezydenta, to znaczy, że liczba ludzi, która chce to słyszeć, jest bardzo duża. Twierdzenie, że „prawo europejskie jest wyżej od prawa krajowego”, to absurd i granda. Gdyby taka zasada obowiązywała, to byłaby gdzieś zapisana w traktatach. Nie ma jej jednak i zapisana być nie może, bo dawałoby to Unii taką władzę, której żadne państwo dać jej nie chce. O ewentualnej wyższości możemy mówić tylko w niewielu dziedzinach, w których Unia ma kompetencje wyłączne. Gdybyśmy przyjęli tę zasadę jako bezwzględną, to przestaniemy być państwem suwerennym. Próby odbierania nam niepodległości prawem, a częściej lewem, rodzą wiele goryczy i złej krwi. Dlatego ja zawsze twierdzę, że największymi niszczycielami Unii nie są sceptycy i krytycy, a ich słowa mogą być wręcz korzystne. Unii szkodzą oszaleli euroentuzjaści, bo to oni ją niemożebnie pompują i zachęcają ją do działań nieodpowiedzialnych i agresywnych.
Jesteśmy krajem bardzo prounijnym, Polacy popierają UE. Żaden rozsądny rząd nie zdecydowałby się na wyprowadzenie naszego kraju z UE. Nikt nie chce, żebyśmy opuścili Wspólnotę, ale mam wrażenie, że instytucje unijne swoimi działaniami nieco „wypychają” Polskę z UE.
Myślę, że nie do końca dlatego, że z UE wcale nie jest łatwo wyjść. Eurokraci mówią: „jak się nie podoba, to proszę bardzo – droga wolna”. Ale wcale tak nie jest – droga nie jest wolna i Brytyjczycy się o tym przekonali, jakie to jest trudne. Przypomnę, że ciekawa była pierwsza reakcja Merkel i Junckera na wiadomość o wynikach referendum w Wielkiej Brytanii. Wydawałoby się, że naturalną reakcją powinno być zachęcanie do zmian w UE, żeby nie było już takich niezadowolonych. Tymczasem oni stwierdzili, że trzeba zmienić procedury, żeby z UE było wyjść jeszcze trudniej. Polska coraz licznie dostrzegają unijną arogancję, a UE zamiast okazać pojednawczość, chce nas wyciszyć. A z nami całą Europę Wschodniej, w której jesteśmy najważniejszym krajem. Jesteśmy kłopotem dla rządzących w UE, bo podważamy ich monopol, jaki od wielu lat w niej mieli. Oni uważają, że Europa Wschodnia ma ich słuchać i się podporządkować. Dlatego chcą nas zastraszyć i przywrócić stan psychicznego uzależnienia. Mówią nam: „zamknąć się, słuchać, podpisywać co trzeba i nie zawracać głowy”.
Kończąc naszą rozmowę, chcę Pana jeszcze zapytać o Nord Stream 2. „Decyzja o Nord Stream 2 to błąd z kategorii niewybaczalnych. Błąd wynikający z egoistycznie rozumianych niemieckich interesów” – stwierdził w piątek Donald Tusk. Czy Tusk, sprawując funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej, mógł zrobić więcej ws. tego, aby Nord Stream 2 nie powstał?
Oczywiście, mógł zrobić więcej, co było o tyle łatwe, że nie zrobił niczego. Tusk miał swoją pozycję na dwie kadencje dzięki poparciu niemieckiemu. Swoją funkcję wykorzystywał głównie do ataku na polski rząd, natomiast w samej Radzie był osamotniony i bez jakiegokolwiek zaplecza. Miał Grasia i jeszcze dwóch czy trzech współpracowników, ale to ekipa śmieszna, zważywszy jak wielką instytucją jest Rada. Nawet gdyby chcieli, to co oni mogą zrobić? Ale oczywiście nie chcieli, bo to by pomogło polskiemu rządowi. Tusk przyjechał do Polski, żeby tę swoją wojnę domową dalej prowadzić. A co do Nord Stream 2, to od początku było wiadomo, że rzecz jest niezwykle trudna. Niemcy to wielka machina i jeśli zabrali się za Nord Stream 2, to można było oczekiwać, że go zrealizują i nic ich nie powstrzyma, ani Komisja Europejska, ani inne rządy. A to, że teraz mówią, że wcale nie chcieli tego budować? Ktoś słusznie powiedział, że trudno spotkać polityka niemieckiego, który powiedziałby, że popierał budowę Nord Stream 2. Wszyscy byli przeciw. Kto go w takim razie zbudował? Krasnoludki? Jeśli więc każdy polityk niemiecki mówi, że był przeciw, to i Tusk mówi, że był przeciw.
„Tak, ja wiem, że to jest złe dla Unii Europejskiej” – miała mówić do Tuska w rozmowach prywatnych Angela Merkel. Miała też mówić, że to nie ona podejmowała pierwotną decyzję, ale decyzja już jest na takim etapie, że ona nie może się z tego wycofać. Faktycznie decyzja była już na takim etapie, że Merkel nie mogła wycofać zgody?
Niemiecko-rosyjskie przyciąganie polityczne istnieje od dziesiątków lat i nadal będzie istnieć. Cała niemiecka klasa polityczna jest prorosyjska, nawet jeśli okazjonalnie niektórzy gniewnie zakrzykną na Putina. Nord Stream jest prawowitym dzieckiem tego niemiecko-rosyjskiego aliansu. Niemcy uważają, że Rosja jest wielką siłą i dla Niemiec oczywistym partnerem. Są przekonani, że potraktowanie Rosji jako wroga czy zagrożenie byłoby dla Niemiec niekorzystne. I tu nic się nie zmieni, o ile nie wyrośnie jakiś alternatywny silny podmiot polityczny w tej części świata. Dlatego wybory niemieckie nie spowodują żadnej reorientacji w polityce niemieckiej, niezależnie, kto je wygra. Odejście Merkel nie zmieni też wiele w relacjach polsko-niemieckich. Merkel była tak samo propolska i antypolska jak ogromna część niemieckiej elity. Stosunek tej elity do Polski jest protekcjonalny, a ta protekcjonalność staje się tym bardziej nieprzyjemna, im z większą niechęcią spotyka się ze strony Polaków. Niemcy chcieliby się Polską opiekować i jako przejaw anty-niemieckości traktują to, że Polaków taka opieka zaczyna irytować. Oczywiście, że Merkel mogła cofnąć tę decyzję. Mnie też zdarzało się z nią rozmawiać prywatnie na ten temat i to jest jej stały numer, bo ona mówiła: „cóż ja mogę, to jest przedsięwzięcie biznesowe, nawet jakbym chciała, to cóż ja mogę”? Z tych słów wynikało, że i Merkel nie chciała Nord Stream 2, a jednak ono powstało. Po prostu cud.