Posłowie podpisują interpelacje bez zastanowienia. Za przykład tej tezy służyć mogą interpelacje dotyczące Pawła Zakrzewskiego, dawnego właściciela warszawskich szkół prywatnych Salomon. Podpisało się pod nimi 274 posłów. Dziś nie pamiętają, że to zrobili.
O sprawie informuje „Dziennik Gazeta Prawna”, która przytacza historię małżeństwa Zakrzewskich, którzy prowadzili w Warszawie prywatne szkoły. Stołeczny ratusz po przeprowadzonej kontroli nakazał właścicielom placówek Salomon zwrot prawie 1,5 mln złotych wypłaconych dotacji. W tle toczyła się też sprawa z fiskusem dotycząca niejasności w rozliczeniach podatków dochodowego i VAT.
Sprawa ta położyła się cieniem na edukacji domowej zakładającej, że rodzice mają bezpośredni wpływ na naukę. Paweł Zakrzewski organizuje wsparcie dla swojej sprawy w Sejmie. Od dwóch lat posłowie napisali kilkadziesiąt interpelacji w jego sprawie. Trafiły one do resortów: edukacji, finansów i kultury. W pismach znaleźć można takie zwroty, jak „działania dyskryminacyjne” i „represje”.
Dziś jednak większość odcina się od tych interpelacji – nawet jeżeli znaleźć pod nimi można ich podpis.
– Ja to podpisałam? Głupia sprawa, wiem, że powinnam czytać i pamiętać, co podpisuje – stwierdziła Barbara Nowacka (KO) w rozmowie z „DGP”.
Krok dalej idzie anonimowa posłanka Koalicji Obywatelskiej, która opowiada, jak wygląda podpisywanie interpelacji w praktyce.
– Liczą się pierwsze dwa, trzy nazwiska. Reszta to osoby, które albo dostały polecenie klubu, by poprzeć sprawę, albo robią koleżeński gest. Jestem przekonana, że mało kto wie, co podpisuje – stwierdziła, zapytana przez dziennik.
Wątpliwości co do oceny takich praktyk nie ma Alina Czyżewska z Sieci Obywatelskiej Watchdog. Fakt, że posłowie nie wiedzą, pod czym się podpisują, ekspertka ocenia jako sytuację „głęboko patologiczną”.
Sam Paweł Zakrzewski obiecał, że przedstawi dziennikarzom „DGP” dokumenty potwierdzające, że jego rozliczenia z fiskusem są bez zarzutu. Nie zrobił tego jednak do zamknięcia numeru.