SKOK stulecia. Kto zwinął Polakom 3 miliardy złotych?

10f0eb2f-93cb-4169-b7d9-d77949b17e3c_f1400x900

Nagłe zmiany prokuratorów, fałszywe komisje, wizyty na ul. Nowogrodzkiej i u ojca Rydzyka – tak wygląda codzienność tych, którzy walczą o odzyskanie pieniędzy i wykrycie sprawców największego przekrętu w historii III RP. Zdaniem byłych członków SKOK Wołomin, obecna władza tkwi w tej aferze po uszy.

Opiszmy to najprościej, jak się da.

Ze SKOK Wołomin, drugiej co do wielkości kasy w Polsce, upadłej w 2015 r., wyparowały prawie 3 mld zł. Duża część została wyprowadzona w bezczelnie prosty sposób. Ludzie związani z dawnymi Wojskowymi Służbami Informacyjnymi podstawiali tzw. słupy, często bezdomnych, których przywożono do Wołomina z całej Polski. Po kredyty szli ze sfałszowaną dokumentacją: poświadczającą nieprawdziwe zarobki i nieruchomości pod zastaw. Przestępcom pomagali nierzetelni rzeczoznawcy. W ten sposób wyprowadzono ok. 800 mln zł. Co stało się z resztą?

– Dziwnym trafem dziś nikogo to nie interesuje. Łatwo można sobie policzyć, że skoro WSI zgarnęło 800 mln zł, to ktoś wziął resztę. Naszym zdaniem te pieniądze trafiły do kieszeni różnych beneficjentów politycznych – mówi w rozmowie z Onetem Marcin Karliński, prezes Stowarzyszenia Spółdzielczości Finansowej im. św. Michała, walczącego o ujawnienie faktycznych organizatorów przekrętu.

– Prosimy o pomoc ministra Zbigniewa Ziobrę, Kancelarię Prezydenta, CBA. Niestety, odbijamy się od ściany – dodaje.

W ramach naszej nowej kampanii „Prawda” przypominamy wybrane teksty Onetu, które wpłynęły na otaczającą nas rzeczywistość. W najbliższych miesiącach na stronie głównej Onet.pl będą prezentowane kolejne artykuły z serii #wybieramyPrawdę.

SPRAWCY

Żeby zrozumieć skalę przekrętu, trzeba przyjrzeć się trzem sprawom. Po pierwsze roli, jaką odegrała grupa związana z WSI. To ona podstawiała tzw. słupy.

Postępowania w tej sprawie prowadzą dwa specjalne zespoły prokuratorów z Warszawy i Gorzowa Wielkopolskiego. Nie sposób zarzucić im opieszałości. Były funkcjonariusz WSI Piotr P. – zasiadający niegdyś w radzie nadzorczej SKOK Wołomin – usłyszał zarzuty i przebywa w areszcie. Tylko warszawscy śledczy do lata ub.r. różnym osobom postawili łącznie 187 zarzutów.

Gdyby nie pomoc państwa, na ulice zapewne wyszłyby dziesiątki tysięcy okradzionych osób. Do tego nie doszło, bo w 2013 r. Sejm uchwalił nowelizację ustawy o SKOK z 2012 r., która zagwarantowała, że w razie kradzieży ich straty pokryje BFG, czyli de facto klienci pozostałych banków. W efekcie większość członków SKOK odzyskała pieniądze, co zapobiegło buntowi. Na odszkodowanie zrzucili się wszyscy Polacy – każdy po około 500 zł. To afera, w której znikają miliardy złotych, a niemal nie ma poszkodowanych.

Obecny obóz władzy miałby komfort, gdyby sprawa na tym się kończyła. Środowisko Prawa i Sprawiedliwości od lat przekonuje, że funkcjonariusze WSI rozkradają państwo. A więc punkt dla PiS. Z kolei ustawa, która bądź co bądź przysłużyła się przestępcom (choć równocześnie uratowała okradzionych) – została przegłosowana głosami PO. Jednak trzeci element całej układanki rzuca ciemne światło na ludzi Prawa i Sprawiedliwości.

SKOK-i to parabanki, które oferują m.in. dostęp do tanich pożyczek i kredytów ludziom z niskimi dochodami. Kuszą także wysoko oprocentowanymi lokatami. Pojawiły się w Polsce ćwierć wieku temu. Wprowadził je Grzegorz Bierecki, dziś prominentny senator PiS-u. Lech Kaczyński był pierwszym szefem rady nadzorczej Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych, czyli spółki matki całego systemu.

Bierecki prezesem krajowej SKOK był od 1992 r. Tymczasem ludzie związani z WSI w SKOK Wołomin zaczęli pojawiać się od 2003 r. I choć to wtedy mógł rozpocząć się cały proceder, senator PiS w porę nie ostrzegał przed zagrożeniem.

– Teraz społeczeństwo ma uwierzyć w prostą historyjkę o WSI, że tylko oni kradli i tylko oni są za to odpowiedzialni. Ale prawda jest taka, że w całym oszustwie odegrali konkretną rolę. Zgodzili się wziąć te miliony, posiedzieć chwilę w więzieniu i wyjść. Skorumpowani politycy obu opcji poobsadzali ludzi na bardzo wysokich szczeblach w Ministerstwie Finansów, Ministerstwie Sprawiedliwości, KNF-ie, BFG i Kasie Krajowej. Ci urzędnicy pilnowali tego, by to się udało – tłumaczy prezes Stowarzyszenia Spółdzielczości Finansowej im. św. Michała.

– To jest tak skuteczne dlatego, że jest ponadpolityczne. Mamy fundamentalną zmianę polityczną w Polsce, a dochodzenie nie posuwa się ani o krok – dodaje.

ZBRODNIA DOSKONAŁA

To, co udało się ukraść ze SKOK Wołomin za pomocą słupów, to jedno. Dalsze pole do popisu daje jednak sprzedaż wszystkiego, co po SKOK pozostało, w tym możliwych do odzyskania długów. Za sprzedaż tzw. masy upadłościowej odpowiada syndyk Lechosław Kochański. Członkowie stowarzyszenia twierdzą, że jego działania zmierzają do zalegalizowania wyłudzonych pieniędzy. I to przy cichym przyzwoleniu Ministerstwa Sprawiedliwości, prokuratury i pozostałych organów państwa.

SYNDYK – osoba zarządzająca majątkiem przedsiębiorcy bądź spółki, która została postawiona w stan upadłości MASA UPADŁOŚCIOWA – majątek, który w dniu ogłoszenia upadłości wciąż należy do upadłego oraz ten nabyty już w trakcie postępowania upadłościowego

Wyjaśnijmy pokrótce ten mechanizm: byli członkowie SKOK protestują przeciwko sprzedaży masy upadłościowej w częściach, do czego według nich dąży syndyk Kochański. Gdyby sprzedano ją w całości, przeszłaby na konto instytucji finansowej (np. banku) wraz ze śladami wyłudzeń: danymi wszystkich kredytobiorców, rejestrami i sprawozdaniami. I co ważne, w interesie tej instytucji byłoby odzyskanie jak największej kwoty, co można zrobić tylko, ustalając faktycznych sprawców wyłudzeń.

Syndyk masę upadłościową chce jednak sprzedać w częściach, co zdaniem poszkodowanych stwarza możliwość wyprania pieniędzy. Jak tłumaczą, całość wierzytelności może zostać podzielona w sposób zupełnie uznaniowy i sprzedana bez przetargu wybranym firmom windykacyjnym. O tym komu i za ile, decyduje syndyk. – Firmy windykacyjne już się organizują i czekają w blokach startowych po kredyty za złotówkę. Dziwnym trafem stoją za nimi ci sami ludzie, którzy organizowali proceder wyłudzeń. Dalszą część bajki można sobie dośpiewać. Po pewnym czasie może się okazać, że ta firma windykacyjna zwróci się do słupa i on nagle odzyska zdolność płatniczą. Bo te pieniądze gdzieś są i w ten cudowny sposób mogą trafić jako legalne środki do obrotu gospodarczego. I to całe 3 mld zł. Wszystko się bilansuje, wszystko jest zgodnie z prawem. To jest istota przekrętu wprost koncertowego – tłumaczy Marcin Karliński.

W tej sprawie interweniowali wiele razy.

WIARA W KACZYŃSKIEGO

Członkowie stowarzyszenia nadzieje pokładali w prezesie Jarosławie Kaczyńskim. W sierpniu 2015 r., tuż przed wyborami parlamentarnymi, spotkali się z nim na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie. Prosili o interwencję w sprawie działań syndyka. Kaczyński do zajmowania się ich sprawą miał wyznaczyć posła Maksa Kraczkowskiego. To symptomatyczne: w 2009 r., gdy w Sejmie cały PiS głosował przeciwko objęciu SKOK-ów nadzorem KNF-u, Kraczkowski się wyłamał. Wraz z jeszcze jedną posłanką zagłosował nie tylko wbrew całemu klubowi, ale też zupełnie inaczej, niż mógł oczekiwać Grzegorz Bierecki. Teraz jest wiceprezesem PKO BP i o sprawie nie chce z nami rozmawiać.

Za to byli członkowie SKOK Wołomin wielokrotnie rozmawiali z prezesem PiS także w sejmowych kuluarach.

Dziś mówią, że Kaczyński zdołał tymczasowo zablokować sprzedaż masy upadłościowej SKOK Wołomin w częściach. To osobista interwencja prezesa miała sprawić, że urzędnicy się cofnęli. Odroczono posiedzenie Rady Wierzycieli, a parę dni później – 1 marca 2016 r. – przegłosowano już jednokrotną próbę sprzedaży w całości.

– Tylko działanie tego polityka sprawiło, że do sprzedaży w częściach nie doszło. Co charakterystyczne, w postępowaniu upadłościowym nie ma instancji odwoławczej, czyli jak sędzia komisarz się pomyli, to już nie ma sprawy. Kaczyński powiedział, że takie przestępstwo sądowe nie wchodzi w grę i wymusił w sobie tylko wiadomy sposób, że te instytucje, które chodzą koło tej sprawy, cofnęły się. Ale cofnęły się w sposób pozorny – opowiada Karliński.

Kaczyński powiedział, że takie przestępstwo sądowe nie wchodzi w grę i wymusił w sobie tylko wiadomy sposób, że te instytucje, które chodzą koło tej sprawy, cofnęły się. Ale cofnęły się w sposób pozorny

Marcin Karliński

Jednokrotna próba sprzedaży budzi duże kontrowersje. Zdaniem stowarzyszenia, nie ma nic wspólnego z zapisami prawa upadłościowego, a inni syndycy próbowali sprzedawać masę upadłościową instytucji finansowych do skutku. Teraz działania Ministerstwa Sprawiedliwości mogą doprowadzić do tego, że ta próba się nie uda i sprzedaż zostanie przeprowadzona w częściach. Czyli tak jak chce syndyk, a wbrew Kaczyńskiemu.

Syndyk w rozmowie z nami przyznaje, że pierwotnie zwrócił się z wnioskiem o sprzedaż masy upadłościowej SKOK Wołomin w częściach, jednak wniosek został odrzucony przez Małgorzatę Brzozowską, poprzednią sędzię komisarz postępowania (dziś funkcję tę sprawuje Arkadiusz Zagrobelny). Kochański zapewnia, że po przegłosowaniu przez Radę Wierzycieli sprzedaży w całości, wszystkie jego działania dążą już do realizacji tego celu.

– Jakiekolwiek zarzuty wobec mnie w tym zakresie mogą wynikać wyłącznie z nieznajomości akt oraz nierozumienia podejmowanych przeze mnie czynności – ucina.

KONIEC ZŁUDZEŃ CO DO ZIOBRY. MINISTERSTWO PRZECIWKO KACZYŃSKIEMU?

Działaniom syndyka miał się przyjrzeć Zbigniew Ziobro. Jeszcze przed wyborami obiecał, że będzie to dla PiS sprawa priorytetowa. Ale już po objęciu władzy nabrał wody w usta. Prokurator, który badał postępowanie Kochańskiego, został zmieniony po trzech miesiącach. Dziwne, bo wcześniej Ziobro zapewniał, że nikt lepiej do tej roboty się nie nadaje. Dzisiaj ten prokurator pracuje w Ministerstwie Sprawiedliwości.

– Nowy prokurator niby był, ale nie wykazywał żadnej inicjatywy. W trakcie przesłuchań dysydentów postępowania upadłościowego dochodziło do groteski. Strona społeczna zadawała pytania, a prokurator je uchylał i występował w roli obrońcy przesłuchiwanych syndyków, prezesów BFG i urzędników MS. W przerwach prokurator rozmawiał ze mną o problemach swoich dzieci oraz o tym, gdzie jedzie na urlop. To tylko dowód na to, że są siły w dobrej zmianie, które nie chcą prawdy o tej aferze – mówi Karliński.

– Było wiele spotkań z Ziobrą. Złudzenia co do niego straciłem w momencie, kiedy w czerwcu 2016 r. wyszła opinia prawna Ministerstwa Sprawiedliwości, sporządzona przez sędziego Emila Szczepanika. Zorientowałem się, że poświadczają nieprawdę. Ekspertyzę podpisał min. Marcin Warchoł. I nagle zaczęli uciekać, w ogóle nie chcieli rozmawiać. To wszystko świadczy o tym, że realnie nie mają władzy. Ktoś im to kazał zrobić i nie mają nic do powiedzenia. Ta opinia była dla mnie największym szokiem – wspomina Karliński.

Według tej ekspertyzy wszystkie środki pieniężne, które spływają do syndyka od początku postępowania ze spłat kredytów (w tej chwili to blisko 200 mln zł), mogą być wyłączone z majątku upadłego, tj. znajdują się na oddzielnej kupce na koncie. Przy wyłączeniu tych środków z masy upadłościowej nie zostaje niemal nic. – Przedsiębiorstwo bankowe dysponuje tylko kredytami i drobnym majątkiem w nieruchomościach. W ten sposób chcą sprawić, by wartość przedsiębiorstwa była ujemna – tłumaczy Karliński.

Zgodnie z takim scenariuszem jednokrotna próba sprzedaży w całości się odbędzie, a więc pozornie wszystko rozegra się tak, jak chcą członkowie stowarzyszenia. Tyle że wynik będzie łatwy do przewidzenia – nikt nie będzie zainteresowany dokładaniem do interesu. Kolejna sprzedaż odbędzie się już w częściach, czyli tak jak już w marcu 2015 r. zapowiadać miał syndyk Kochański.

Opinię ministerstwa podważa m.in. ekspertyza zlecona przez Biuro Analiz Sejmowych. Jej autorem jest prof. Konrad Kohutek, który w swojej pracy nie szczędzi słów krytyki. W konkluzji jego ekspertyzy czytamy m.in., że ministerstwo albo pomija, albo błędnie interpretuje szczególne unormowania upadłościowego prawa bankowego.

– Opinia ministerstwa jest próbą obejścia weta Jarosława Kaczyńskiego. To wyraźny konflikt. Ziobro jednoznacznie zmierza do tego, żeby to postępowanie zamieść pod dywan. Skoro deklarował na początku pomoc, a potem zmienił zdanie, odwołał prokuratora, dał taką opinię prawną, to jest pytanie zasadnicze: w czyim interesie działa? – pyta prezes stowarzyszenia.

Z tym – i kilkoma innymi pytaniami – zwróciliśmy się do prokuratury. Tam odesłano nas jednak do oficjalnych komunikatów, w których śledczy chwalą się, że stają w obronie poszkodowanych. „Poza treścią tych komunikatów nie udzielamy szerszych informacji na temat tej sprawy” – usłyszeliśmy.

Byli członkowie SKOK wierzą, że prezes PiS postawi sprawę na ostrzu noża. – Mogę powiedzieć, że Kaczyński na każdym etapie sprawy starał się pomóc stronie społecznej. Rozumiał jako prawnik, co tam się dzieje. Ale nie wiem, czy ma na tyle siły, żeby przeciwstawić się całej tej machinie – podsumowuje Karliński.

BRAK REAKCJI CBA. ZYBERTOWICZ SIĘ WYCOFUJE

BANKOWY FUNDUSZ GWARANCYJNY (BFG) – Instytucja państwa, która gwarantuje depozyty banków. To ona wypłaciła poszkodowanym większość pieniędzy KOMISJA NADZORU FINANSOWEGO (KNF) – instytucja sprawująca nadzór nad rynkiem finansowym. W 2012 roku objęła nadzór nad SKOK na mocy ustawy, zaskarżonej wcześniej do TK przez Lecha Kaczyńskiego

Byli członkowie SKOK zawiadomienie ws. syndyka składali też do CBA. Zachęcał ich do tego m.in. Jarosław Kaczyński. Służby jednak nie podjęły śledztwa. Min. Mariusz Kamiński stwierdził w rozmowie z przedstawicielami stowarzyszenia, że jego zdaniem w sprawie doszukują się czegoś, czego nie ma.

Zapytaliśmy o to Centralne Biuro Antykorupcyjne. W przesłanym do nas komunikacie służba przyznała, że sprawą się nie zajęła, a zawiadomienia składane przez stowarzyszenie przekazywała prokuraturze.

Do składania zawiadomień do CBA zachęcał także prezydencki minister Andrzej Zybertowicz. Profesor współpracował ze stowarzyszeniem po objęciu urzędu przez Andrzeja Dudę, kiedy Prawo i Sprawiedliwość dopiero formowało rząd. Wielokrotnie spotykał się z byłymi członkami SKOK Wołomin i to za jego namową złożyli oni do prokuratury zawiadomienie w sprawie działań syndyka.

Współpraca rozpoczęła się w październiku 2015 r., ale zakończyła nagle po pięciu miesiącach. Prof. Zybertowicz zmienił stanowisko, a prezesowi stowarzyszenia zarzucił skłonność do obrażania ludzi.

Miało to miejsce tuż po spotkaniu byłych członków SKOK z wiceministrem finansów Piotrem Nowakiem, podczas którego skrytykowali działania ówczesnego szefa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego Jerzego Pruskiego.

– Prof. Zybertowicz całkowicie zmienił front, spotkałem zupełnie innego człowieka. Tak jakby był adwokatem szefa BFG. W efekcie ta współpraca zakończyła się niespełna miesiąc później – mówi Karliński. Nic nie wskazywało na to, że zakończy się w tak burzliwy sposób.

Poprosiliśmy o komentarz w tej sprawie samego prof. Zybertowicza. Odparł tylko: – Tak, mogę potwierdzić, że spotykałem się z byłymi członkami SKOK. Nie mam jednak nic do powiedzenia w tej sprawie.

Doradca prezydenta nie chciał odpowiedzieć na żadne pytania. Ani te dotyczące obiecanej pomocy, jaka miała płynąć z kancelarii Andrzeja Dudy, ani na te związane z całą aferą SKOK. – Rozumiem, że toczą się postępowania. Ale naprawdę, ja w tej sprawie nie mam nic do powiedzenia – powtórzył jeszcze.

RYDZYK WSTAWIA SIĘ ZA POSZKODOWANYMI U MINISTRA

Członkowie stowarzyszenia byli też u o. Tadeusza Rydzyka. Rozmawiali w styczniu ub.r.

– Tłumaczyliśmy, jak wygląda sprawa naszego dochodzenia do prawdy w tym postępowaniu upadłościowym. Liczyliśmy na interwencję u znanych mu polityków. Ojciec odniósł się do naszej argumentacji ze zrozumieniem – opowiada Karliński.

– Ojciec Rydzyk próbował nawet nas umówić z wiceministrem Patrykiem Jakim w tej sprawie. Niestety do tego spotkania nie doszło. Jakimś cudem wiceminister się z tego wymiksował. Ale taką rozmowę przy nas zadeklarował i rzeczywiście ta informacja do ministra dotarła. Postanowił się jednak w to nie mieszać, co patrząc na działania ministerstwa, układa się w logiczną całość – dodaje.

Inni politycy PiS też od sprawy wolą trzymać się z daleka. Konsekwentnie przeciwstawiają się komisji śledczej, która mogłaby ujawnić układ stojący za SKOK. Postawę PiS mocno krytykuje prof. Leszek Balcerowicz, były minister finansów. – To największa afera finansowa po 1989 r. Twórcą tego układu był Grzegorz Bierecki, a głównym ekonomistą SKOK Janusz Szewczak, czyli poseł PiS. Tak wyglądają kadry partii rządzącej. Pozostaje pytanie: jeśli i twórcy układu, jak Bierecki i jego obrońcy tacy jak Andrzej Duda są niewinni, to dlaczego PiS nie chce powołać tej komisji? – zastanawia się.

– Przecież w wyniku afery powstały straty sięgające, licząc łącznie z innymi upadającymi SKOK-ami, 5 mld zł. W porównaniu z tym Amber Gold to pestka – dodaje.

Prawo i Sprawiedliwość powołało za to zespół ds. przedsiębiorców poszkodowanych przez SKOK Wołomin. Jego przewodniczącym jest poseł Marek Suski. Zespół działa od półtora roku, ale nie zebrał się jeszcze ani razu.

POSZKODOWANI

Pędząca machina sprawiła, że przez aferę w SKOK zostały skrzywdzone dziesiątki tysięcy ludzi. Niektórzy stracili fortuny, inni po kilkaset złotych. Wielu poszkodowanych to emeryci żyjący z miesiąca na miesiąc. Myśleli, że po tym, jak na mocy gwarancji BFG państwo wypłaciło im stracone w SKOK Wołomin pieniądze, ich koszmar się skończył. Tak się jednak nie stało. Mimo że od upadku SKOK-u minęły trzy lata, od grudnia 2016 r. członkowie kasy otrzymują od syndyka Kochańskiego wezwania do zapłaty dwukrotności udziałów, które mają przynajmniej częściowo pokryć bilans ujemny, jaki powstał w ostatnim okresie działalności SKOK Wołomin.

Ich losem zajął się pan Maciej, mieszkaniec Wołomina. Sam został poszkodowany, a dostał wezwanie do dopłaty ponad 600 zł. – Niby niewiele. Kiedy podliczyłem czas, jaki poświęcam na tę sprawę, okazał się on niewspółmierny do tej sumy. Mimo wszystko postanowiłem, że się nie poddam. Mam niepełnosprawne dziecko i trochę szkoda mi było tych pieniędzy. Założyłem grupę na portalu społecznościowym oraz zainteresowałem sprawą lokalne media. Zdecydowałem, że muszę walczyć – mówi.

– Udało mi się nawiązać współpracę ze Stowarzyszeniem Wspierania Spółdzielczości Finansowej im. św. Michała. Wspólnie z członkami grupy tworzyliśmy pisma, które wysyłaliśmy do instytucji finansowych, prokuratorów i polityków, by uzyskać jakąkolwiek pomoc w rozwiązaniu tego problemu. Tygodnik „Wieści Podwarszawskie” wsparł nasze działania, publikując szereg artykułów mających na celu dotarcie do osób, które nie korzystają z internetu – wspomina pan Maciej.

– Któregoś dnia zadzwoniła do mnie niewidoma kobieta, żebym pomógł jej napisać odwołanie od decyzji syndyka. Dostała wezwanie do zapłaty i zupełnie nie wiedziała, co ma począć. Potem podobnych telefonów od zagubionych mieszkańców miałem po kilkanaście dziennie. Skontaktowałem się więc z urzędem miasta, prosząc o zorganizowanie punktu porad prawnych – dodaje.

Zgłaszały się setki poszkodowanych, którzy otrzymali podobne pisma. Na pomoc państwa przestali liczyć, a pan Maciej rozumiał tę sprawę najlepiej.

– Ci starsi ludzie do mnie dzwonią, czasami ledwo wiążą koniec z końcem. Tłumaczą, że nie mogą zrozumieć: jak to, przecież ja w 2009 r. spłaciłam kredyt i teraz jeszcze mi każą coś płacić? Takich ludzi mam mnóstwo. Nawet nie wiedzieli, że dalej są członkami Kasy – opowiada pan Maciej.

Pani Dorota z Węgrowa nagle dowiedziała się, że musi zapłacić 4,5 tys. zł za siebie, męża i babcię. Prowadzi cukiernię, ale skończyła prawo. Razem z panem Maciejem zaczęła pisać odwołania od decyzji syndyka. Bo czemu dawać się tak okradać przez własne państwo? Natychmiast grupa walczących o swoje prawa rozrosła się do 400 osób.

Poszkodowanym starały się pomóc także lokalne władze Wołomina. Burmistrz miasta w sprawie SKOK Wołomin napisała nawet do premier Beaty Szydło. Nie otrzymała odpowiedzi. – Niestety nikt nie chce rozwikłać tej gigantycznej afery. Trudno mi powiedzieć, dlaczego tak jest. A tracą zwykli ludzie, często starsi, nie tak bardzo zaradni, w przeważającej mierze nierozumiejący tego, co się stało – mówi nam burmistrz Elżbieta Radwan.

– Zastanawiam się, co jeszcze mogę zrobić. Chyba pozostaje zorganizować protest i pójść z mieszkańcami pod Sejm lub Kancelarię Premiera – dodaje.

O wyciąganiu kolejnych pieniędzy od byłych członków SKOK Wołomin zrobiło się głośno. Wtedy, po ponad pół roku zwłoki, zareagowała prokuratura. W końcu uznała, że działania syndyka są nieuzasadnione i nie mają podstaw prawnych.

O odzyskanie pieniędzy walczą z kolei ci, którzy do kasy SKOK Wołomin wpłacili po więcej niż 100 tys. euro. To właśnie oni założyli Stowarzyszenie Spółdzielczości Finansowej im. św. Michała. Państwo pokryło im tylko te straty do wysokości właśnie 100 tys. euro. Wszystko powyżej tej kwoty zgarnęli przestępcy. Łącznie to 119 mln zł.

Dla niektórych był to majątek całego życia. Jedna z osób straciła pieniądze, które zarobiła, pracując latami za granicą. Kilka rodzin zbierało fundusze na leczenie niepełnosprawnych dzieci. Niektórzy prowadzili dobrze prosperujące firmy, które nagle powpadały w tarapaty. Wszystkim gangsterzy śmiali się w twarz.

JANUSZ SCHWERTNER