Kupienie niecałego tysiąca samochodów terenowych okazało się być zadaniem przerastającym wojsko i MON. Trzeci przetarg zakończył się fiaskiem. Głównie z powodu absurdalnych oczekiwań zapisanych w dokumentach, przez które żołnierze nazywają cały program „kolejnym zakupem Gwiazdy Śmierci”. Dodatkowo wojskowi chcieli, aby owa wyśniona superbroń była w bardzo przystępnej cenie.
Epopeja pod tytułem „program Mustang” ciągnie się już prawie sześć lat i nie wiadomo kiedy się skończy. Tymczasem żołnierze jeżdżą rozpadającymi się Honkerami (jednemu niedawno odpadło koło na autostradzie, na szczęście nikomu nic się nie stało) i zabytkowymi UAZ-ami.
Wojsko chce tanio kupić następców Honkera
O anulowaniu trzeciego przetargu poinformował w miniony piątek Inspektorat Uzbrojenia. Powodem było to, że „nie wpłynęła żadna oferta nie podlegająca odrzuceniu”. Oznacza to tyle, że żadna firma po dokładnym zapoznaniu się z tym, czego oczekuje wojsko, nie była zainteresowana zamówieniem na kilkaset milionów złotych. Choć wstępnie swoją chęć do wzięcia udziału w postępowaniu zgłaszało ich aż 11.
Dwie wcześniejsze próby kupienia samochodów terenowych skończyły się złożeniem po jednej ofercie, za każdym razem znacznie przekraczającej wartością to, co chciało zapłacić wojsko. Z informacji IU wynika, że pieniędzy na „mustangi” jest około 240 milionów złotych. Oferta w pierwszym przetargu opiewała na ponad dwa miliardy złotych a w drugim na 524 miliony złotych.
Za każdym razem firmy składające owe oferty, argumentowały wysoką cenę tym, że wojsko ma bardzo niecodzienne wymagania a z drugiej strony chce kupić tylko około 900 pojazdów (plus ponad tysiąc w opcji). Oznacza to, że żadnemu koncernowi motoryzacyjnemu nie będzie się opłacać wprowadzać zmian na linii produkcyjnej standardowych samochodów terenowych. Wobec tego albo trzeba będzie przeprowadzać daleko idące modyfikacje w seryjnych pojazdach (pierwszy przetarg i oferta Polskiej Grupy Zbrojeniowej oparta o Ford Ranger) albo stworzyć całkiem nowe pojazdy (drugi przetarg i oferta Polskiego Holdingu Obronnego oraz firmy Team Concept – samochód Dino).
Obie opcje oznaczają wysokie koszty. Wojsko chciałoby natomiast kupić pojazdy po cenie niewiele wyższej niż to, co trzeba zapłacić za seryjnie produkowane terenówki dobrej klasy. Nie może być zaskoczeniem, że to się nie udało. Próbowano jednak trzy razy, choć eksperci na łamach prasy branżowej ostrzegali, czym to się skończy.
Wojsko musi kupować po swojemu
W pierwszych dwóch przetargach kluczowym problemem był wymóg, aby samochód w wersji standardowej przewiózł aż ośmiu żołnierzy plus kierowcę. Jednak połączono to z wymogiem, aby ów dość duży pojazd miał masę dopuszczalną poniżej 3,5 tony. Tak, aby mogli je prowadzić kierowcy z powszechnie spotykanym prawem jazdy kategorii B. Żołnierzy, którzy je posiadają, jest sporo. Takich, którzy mają wyższą kategorię C, jest niewielu i większość trzeba by na takowe przeszkolić, co oznacza same problemy oraz koszty.
W efekcie Mustang powinien być niewielkim mikrobusem, ale z napędem na cztery koła i, co najważniejsze, gotowym do opancerzenia. W ramach jednego przetargu na około 800 zwykłych pojazdów postanowiono bowiem kupić też za jednym zamachem kilkadziesiąt opancerzonych. Być może z myślą o misjach zagranicznych. Założono przy tym, że będą cięższe niż wspomniane 3,5 tony oraz będą musiały przewieźć tylko czterech żołnierzy i kierowcę.
Oznaczało to jednak obarczenie dostawcy de facto samochodów terenowych obowiązkiem przeprowadzenia skomplikowanego procesu ich dopancerzenia. To nie jest proste zadanie, dodatkowo komplikowane przez fakt, że wojsko oczekiwało, iż obie wersje pojazdu będą maksymalnie podobne. Opisujący program Mustang w lutowym wydaniu miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa” Jarosław Brach jednoznacznie ocenił taki wymóg „kompletnym nieporozumieniem”.
W ostatnim przetargu wojskowi postanowili obniżyć wymóg liczby przewożonych osób z ośmiu na sześć, licząc zapewne na to, iż łatwiej będzie znaleźć odpowiedni pojazd. Dopisali jednak bardzo oryginalny wymóg dotyczący gwarancji. Wynikało z niego, że jeśli naprawa gwarancyjna przedłuży się do ponad 14 dni, to serwis ma dostarczyć od razu nowy pojazd zastępczy. Oznaczałoby to, że dostawca musiałby trzymać ich zapas na zastępstwo i idealnie przewidywać potrzeby wojska, ponieważ budowa nowego pojazdu zgodnie z unikalnymi oczekiwaniami Polaków oznacza wiele miesięcy.
„Czy formułujący zapis w ogóle zastanowili się, że ktoś zdroworozsądkowy zechce go spełnić i to za relatywnie niewielkie kwoty?” – zastanawiał się w lutowym „NTW” Brach. „Czy jedynie wpisano ładnie ze strony zamawiającego prezentujące się wybitnie życzeniowe warunki, licząc, że dostawcy żywcem pozabijają się, by je potem spełnić. Owszem, przewiduję tłum chętnych, ale nie do uczestnictwa, a do rezygnacji z niego” – dodał ekspert. Nie pomylił się, ponieważ jak wspomniano na wstępie, w trzecim przetargu nikt nawet nie złożył oferty.
Działanie w oderwaniu od rzeczywistości
Brach stwierdza, że piszący wymagania na przetarg Mustang najwyraźniej nie mają pojęcia o tym, jak wygląda rynek samochodów terenowych.
Czasami wydaje się, że nasza armia działa w swoistej próżni, w swoim świecie, jakby kompletnie nie uwzględniając otaczającej jej rzeczywistości
– pisze. Choć rozpisanie w 2015 roku pierwszego przetargu poprzedzono trwającą prawie dwa lata fazą analityczno-koncepcyjną, podczas której teoretycznie ktoś powinien dobrze poznać rynek i zrozumieć, co i za mniej więcej ile można kupić. Tak się jednak najwyraźniej nie stało.
Jak tłumaczy Brach, dla dużych cywilnych koncernów kontrakty wojskowe to ułamek biznesu. Na tyle mały, że wolą z niego zrezygnować, jeśli potencjalna umowa jest problematyczna. Wymyślne wymagania tworzone przez polskich wojskowych i MON oznaczają więc tyle, że żaden z dużych graczy nie jest specjalnie zainteresowanych programem Mustang. Próbowali sił w pierwszym przetargu, ale w kolejnych wycofali się do roli poddostawców i zamiast nich startują mniejsze polskie firmy zajmujące się przebudową seryjnych pojazdów pod wymagania wojska, albo wręcz tworzące coś nowego od podstaw. Oznacza to znaczny wzrost kosztów, czego wojsko nie uwzględnia, przeznaczając na nowe samochody takie pieniądze, jakby kupowano je seryjnie bezpośrednio od koncernu.
Dodatkowo dla małych firm poważnym problemem jest spełnienie wyśrubowanych wymagań odnośnie do serwisu oraz terminów dostaw. Wojskowi chcieliby otrzymać niemal tysiąc pojazdów do 2022 roku a dodatkowo w dwóch pierwszy przetargach zapisali, że muszą one być wyprodukowane w tym samym roku, co dostarczone. Dopiero w ostatnim ustąpili i samochody mogły być też z drugiej połowy roku ubiegłego. Jak już wiadomo, niewiele to pomogło.
Przed tym wszystkim eksperci ostrzegali już od lat, jednak wojsko i MON trzy razy z impetem rzucili się na ścianę, aby tylko się od niej odbić. Żołnierze nazywają takie programy jak Mustang zakupem „Gwiazdy Śmierci” od superbroni z filmów z serii „Gwiezdne Wojny”. Ma być super, móc wszystko, ale tak naprawdę jest tylko fantazją, która do niczego nie prowadzi. Zwłaszcza, że musi być kupiona tanio.
Gonienie króliczka bez efektu
Efekt jest taki, że pieniądze są, chęć oficjalnie też, a lata mijają i nic z programu Mustang nie wynika. Polscy żołnierze nadal jeżdżą głównie terenówkami Honker, które nigdy nie były udane i w większości są wyeksploatowane. Do rangi legendy urosły ich problemy z zawieszeniem. W pewnych warunkach potrafi się urwać cała oś albo koła. Ostatni taki wypadek miał miejsce niecałe dwa tygodnie temu na autostradzie A4 pod Wrocławiem, gdzie Honker z czterema żołnierzami dachował. Oderwało mu się tylne koło. Na szczęście żołnierze nie odnieśli poważniejszych obrażeń.
Poważnym problemem są też naprawy i remonty, bo od początku lat 90. prawa do marki i produkcji Honkerów miał już cały szereg firm, które po kolei plajtowały. Żadna nie miała potencjału, aby dopracować wadliwy pojazd rodem z lat 80. Dzisiaj nie ma już żadnej z nich, wobec czego nie ma też serwisu z prawdziwego zdarzenia.
MON próbuje reanimować 15-20 letnie Honkery warte może 7-10 tysięcy złotych remontami za 70 tysięcy. Najlepsze w tym jest to, że nawet, jak odbieramy samochód z zakładu remontowego, który za takie pieniądze powinien być jak nowy, to często faktycznie nie nadaje się do jazdy
– mówi nam anonimowo żołnierz. W niektórych jednostkach można nawet spotkać legendarne radzieckie terenówki UAZ 469, po przebudowach do wersji specjalistycznych na przykład z radiostacjami. Luksusem są natomiast stosunkowo nieliczne Mercedesy G kupione od niemieckiego wojska wraz z używanymi czołgami Leopard 2.
Nowe samochody terenowe są potrzebne, a ich zakup teoretycznie nie powinien być wielkim wyzwaniem. Wojsko i MON potrafiły to jednak tak bardzo skomplikować swoimi wymaganiami, że program Mustang wkroczył już w szósty rok swojej realizacji, a finału nie widać. Jest to kolejny przykład tego, jak bardzo niewydolny jest cały system zakupów uzbrojenia. Problemem jest nawet sprawne zakupienie saperek. Efekt jest taki, że nasze wojsko nie jest odmładzane, ale ciągle się starzeje.
WIADOMOSCI.GAZETA.PL