Rocznica pokazała słabość Polski

Rocznica

Obchody stulecia odzyskania niepodległości ukazały w pełni słabość Polski we wszystkich obszarach jej istnienia. Słabość struktur państwowych i ośrodków decyzyjnych, słabość obozu rządzącego i opozycji, parlamentu i władzy prezydenckiej. Słabość elit i społeczeństwa.

Jednym z głównych jej czynników są sztuczne podziały, inicjowane i podtrzymywane przez zewnętrzne siły polityczne. Wiele tych podziałów sytuuje się w przestrzeni konfliktu: PiS i anty-PiS, w której jednocześnie jest on przezwyciężany na rzecz wspólnej dla tych dwóch sił polityki transatlantyckiej – proamerykańskiej, proizraelskiej, pronatowskiej, antyrosyjskiej.

Wymownym świadectwem stanu Polski był nie tylko brak skoordynowanych przygotowań do obchodów rocznicy i towarzyszący mu chaos decyzyjny, ale również poziom intelektualny polityków i środowisk opiniotwórczych jako sił kreujących rocznicową propagandę. Siły te nie były w stanie wykrzesać wizji Polski na najbliższe lata, nie mówiąc już o nowym stuleciu niepodległości. Nie zaproponowały żadnego projektu dedykowanego przyszłym pokoleniom Polaków. To znamienna słabość, gdyż te same elity są w stanie zabezpieczyć interesy amerykańskie w Polsce na dziesięciolecia, zgodnie z zasadą „co dobre dla USA, dobre dla Polski”. Wystarczy wymienić starania o stałą bazę amerykańską na naszym terytorium czy dostawy skroplonego gazu, które przewiduje aż do 2042 roku umowa podpisana przed Świętem Niepodległości przez PGNiG z koncernem Venture Global.

Propaganda rocznicowa została zamknięta w historycznej kapsule czasu, w której złożono laurki na część tych wszystkich Polaków – z „ojcami niepodległości” na czele – którzy 100 lat temu otworzyli się na dar wolności i swym czynem wykuli z niej po epoce zaborów fundamenty II RP. Nikt nie zaproponował jednego nawet kroku w przyszłość, inicjatywy, która byłaby darem dla następnych pokoleń, idei zbliżonej do tej, którą przekuł w czyn Władysław Gomułka w czasach bez porównania trudniejszych – „tysiąc szkół na tysiąclecie”. Wymyślona naprędce przez prezydenta Andrzeja Dudę koncepcja powiązania zapowiadanej od wielu lat odbudowy Pałacu Saskiego z obchodzoną rocznicą jest parodią Gomułkowskiej idei, nie mówiąc już o pomyśle Jarosława Kaczyńskiego, aby ufundować muzeum poświęcone jego bratu.

Ten kierunek myślenia, potwierdzony na uroczystości odsłonięcia pomnika Lecha Kaczyńskiego, zbliża obóz PiS do nurtu bałwochwalstwa, o którym mówił 11 listopada w Świątyni Opatrzności Bożej ks. arcybiskup Stanisław Gądecki, podkreślając, iż było ono jedną z głównych przyczyn upadku Rzeczypospolitej. Wydawało się bowiem, iż pochówek na Wawelu – pośród królów i najwybitniejszych w naszych dziejach Polaków – prezydenta, który podpisał Traktat Lizboński ograniczający naszą suwerenność i odrzucający chrześcijańskie fundamenty Europy, zadowoli pełne pychy umysły głoszące, iż katastrofa smoleńska była zamachem.

Okazało się, że Wawel nie wystarcza, potrzebny jest jeszcze gigantyczny pomnik na placu, gdzie będzie stanowił konkurencję nie tylko dla stojącego już tam Piłsudskiego, ale również dla krzyża papieskiego, upamiętniającego pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski w 1979 roku i jego pamiętne wołanie z tego miejsca: „Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze Ziemi! Tej Ziemi”. Przestrzeń Placu Piłsudskiego uświęciły inne kolejne wydarzenia, które miały tu miejsce: uroczystości pogrzebowe ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego w 1981 roku, dokonana 13 czerwca 1999 roku beatyfikacja 108. polskich męczenników, którzy ponieśli heroiczną śmierć w czasie II wojny światowej, msza św. odprawiona przez Benedykta XVI 26 maja 2006 roku w czasie jego pielgrzymki do Polski, czy wreszcie odsłonięcie 6 czerwca 2009 roku krzyża w 30. rocznicę mszy Jana Pawła odprawionej na tym placu.

Odsłonięcie w 1995 roku we wschodniej jego części pomnika Józefa Piłsudskiego wpisywało się w aksjologiczną przestrzeń tego miejsca poprzez ideę niepodległości Polski, której służył naczelnik państwa. Również odsłonięcie 10 kwietnia b. r. pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej nie stwarza dysonansu aksjologicznego w tej przestrzeni, gdyż wprowadza do niej pamięć o osobach, które zginęły w katastrofie lotniczej, pełniąc służbę Polsce. Wartości, które wnosi pomnik Lecha Kaczyńskiego w tę religijno-patriotyczną przestrzeń mają inny kod cywilizacyjny – to wartości Traktatu Lizbońskiego i realizowanej za jego prezydentury polityki transatlantyckiej. Dodatkowy dysonans stwarza wyniesienie jego osoby ponad inne ofiary katastrofy smoleńskiej i dystans dzielący go od poświęconego im pomnika. Logika podpowiadała, aby ten pomnik postawić w innym godnym miejscu. Zwyciężyła jednak pycha, która zaślepia. Ona tez sprawiła, że monument odsłaniano w ciemnościach listopadowego wieczoru, wpisując tę uroczystość na siłę w wigilię Święta Niepodległości.

Analiza tych wydarzeń skłania do smutnej refleksji: jesteśmy słabsi, niż się nam wydawało. Mając pełnię władzy, obóz rządzący zapatrzył się w siebie i swoje partykularne interesy. Zorganizował rocznicę stulecia w izolacji od Europy i reszty świata. Nie uczestniczył w niej żaden z przywódców zagranicznych. Jednocześnie ani prezydent, ani premier RP nie wzięli udziału w światowym zgromadzeniu 11 listopada w Paryżu – w setną rocznice zakończenia Wielkiej Wojny 1914-1918.. Te dwie uroczystości nie wykluczały się, przeciwnie, były ściśle z sobą powiązane, a mimo to zostały od siebie odizolowane. Obecność polskiego przywódcy w Paryżu przypomniałaby światowej elicie o sukcesie naszych „ojców niepodległości” sprzed stu lat. Czego się bały polskie władze, wysyłając do Paryża jedynie ministra Jacka Czaputowicza? Niemcy pokonane w tej wojnie, płacące jej ofiarom gigantyczne odszkodowania (także w postaci terytorialnej) nie bały się wysłać do Paryża Angeli Merkel.

Z kolei obecność światowych przywódców w Warszawie – z Władimirem Putinem włącznie – byłaby świadectwem uznania dla naszej niepodległości. Stało się inaczej. I nie pomogą tu szkolne wymówki w rodzaju: nasza rocznica wypadała też 11 listopada. Główne jej obchody można było bowiem wyznaczyć np. na 10 listopada, ale dla organizatorów ważniejsza była tego dnia dodatkowa miesięcznica smoleńska i odsłonięcie pomnika L. Kaczyńskiego. Czy budowana na takich resentymentach polska polityka może skutecznie realizować interesy polskiego narodu? Wszystkim, którzy budują swoje działania polityczne na poczuciu niedowartościowania i chęci odwetu na wrogach trzeba przypomnieć pracę Maxa Schelera Resentyment a moralność, wykazującą niszczące oddziaływanie tego uczucia na każdego, kto mu się poddaje.

Rocznica wykazała również słabość opozycji, niezdolnej do wypracowania alternatywy dla rządzącego obozu, a jednocześnie do jakiejkolwiek z nim współpracy. Dotyczy to również środowisk narodowych, które od 2011 roku manifestują swoją antysystemowość 11 listopada w Warszawie w Marszu Niepodległości. Niestety, ta manifestacja nie przerodziła się w organizacyjne działanie na rzecz programu stanowiącego kontrpropozycję dla realizowanej przez PO-PiS opcji transatlantyckiej. W bieżącym roku działanie to zostało dodatkowo zahamowane przez próbę przejęcia Marszu ze strony władz. Hamletyzowanie na temat: czy był /będzie to Marsz narodowców czy też środowisk PiS jest jałowe i nie tylko nie sprzyja budowie alternatywy, ale ją uniemożliwia. W dodatku ze skandowanych na Marszu narodowców haseł, a także ich programów wynika, iż nie są oni w stanie wyjść poza historyczne kryteria naszej niepodległości i nazwać współczesnych dla niej zagrożeń.

Płyną one bowiem już od dawna nie ze strony neomarksizmu czy marksizmu kulturowego, jak głoszą niektórzy narodowcy, lecz ze strony liberalizmu widocznego w mechanizmie imperialnego globalizmu oraz ze strony postmodernistycznego relatywizmu, będącego podłożem obecnej fazy rewolucji kulturowej. Zastanawiający jest strach narodowców przed krytyką liberalizmu oraz antyaksjologicznego postmodernizmu – systemów stanowiących fundament epoki postchrześcijańskiej na Zachodzie. Nierozeznanie tych zagrożeń jest chyba największą słabością narodowców, występujących pod szyldem Marszu Niepodległości.

Większe nadzieje należy wiązać z tymi środowiskami narodowymi, które dopiero zaczynają się organizować i tworzyć swe polityczne programy. O swym istnieniu dały one znać w czasie tegorocznych wyborów samorządowych, występując w nich pod szyldem komitetów wyborczych wyborców. Jest ich sporo, m.in. Iskra w Województwie Małopolskim, Akcja Narodowa w Województwie Łódzkim, Polskie Rodziny Razem w Województwie Śląskim, Jedność Narodu w Województwie Mazowieckim. Nowe twarze, nowe programy o profilu narodowo-prawicowym, otwarcie na integrację. Wiele wskazuje na to, że uda im się stworzyć wspólny komitet na wybory do parlamentu europejskiego, a następnie do polskiego.

PROF. ANNA RAŹNY

Tekst ukazał się także na portalu konserwatyzm.pl

Źródło: Myśl Polska , listopad 2018.

Więcej postów