Siły zbrojne USA trapione są licznymi problemami.
Jak informuje „Polityka”: „Outgunned, outranged and outdated – te trzy słowa wybrzmiały echem gromów na Kapitolu, kiedy w lutym tego roku na posiedzeniu komisji sił zbrojnych Izby Reprezentantów wypowiedział je gen. Daniel Allyn, zastępca szefa sztabu sił lądowych, czyli US Army. Generał opisywał dramatyczny stan wyszkolenia, wyposażenia i ukompletowania kadrowego jednostek tworzących najliczniejszy rodzaj sił zbrojnych USA. I był to kolejny raz, kiedy wojskowy uświadamiał politykom, że światowy hegemon jest nim już tylko w ich marzeniach. Bo „outgunned” oznacza, że ustępuje rywalom siłą ognia, „outranged” – że przegrywa pojedynek na zasięg uzbrojenia, „outated” – że broń, którą ma, jest przestarzała.”
Portal przypomina, że Donald Trump obejmował urząd prezydenta USA z dalekosiężnymi planami wzmocnienia amerykańskich sił zbrojnych. „Tyle że chętnych do tej skarbonki jest naraz bardzo wielu, a Pentagon musi gasić pożary w tylu miejscach jednocześnie, że na opracowanie nowego wielkiego planu zwyczajnie brakuje czasu. A stan sprzętu zagraża życiu żołnierzy bardziej niż jakikolwiek wróg” – podaje „Polityka”.
Aby ukazać erozję, portal przytacza liczne przykłady wypadków okrętów US Navy. „W styczniu w Zatoce Tokijskiej na mieliznę wpadł krążownik rakietowy USS Antietam. Nic poważnego się nie stało, okręt uszkodził śruby napędowe, choć stało się to przy rutynowej operacji, która nie powinna się tak skończyć. Ważne jednak, że nikomu nic się stało. Bez ofiar obeszło się również, gdy w maju inny krążownik USS Lake Champlain zderzył się z południowokoreańskim kutrem rybackim. Choć napięcie już wtedy było dużo wyższe. Krążownik uczestniczył w eskorcie lotniskowca Carl Vinson, który miał odstraszyć Koreę Północną przed kolejnymi próbami rakietowymi. Jeśli to VII Flota, bazująca na zachodnim Pacyfiku, miała być kluczowa w dyscyplinowaniu Kim Jong Una, to nic dziwnego, że nic z tego nie wyszło. Dwa kolejne wypadki – niszczycieli rakietowych USS Fitzgerald i USS John McCain – kosztowały życie w sumie 17 marynarzy i doprowadziły do czasowego wstrzymania działań całej amerykańskiej marynarki wojennej. Największa potęga morska świata na kilka tygodni przestała istnieć, i to w szczycie międzynarodowego napięcia!”
Kryzys dotyczy również sił lądowych, które zostały osłabione przez systematyczny amerykański interwencjonizm poza własnymi granicami. „Ostatnie 20 lat „operacji asymetrycznych”, znanych też jako COIN (przeciwpartyzanckie), gdzie najgroźniejszą bronią potencjalnego przeciwnika był ręczny granatnik przeciwpancerny lub co najwyżej ciężarówka wyładowana trotylem, odcisnęło ogromne piętno na sposobie walki, doktrynie, morale. Jeszcze groźniejsze okazały się cięcia budżetowe skutkujące wydłużaniem misji, redukcją etatów, likwidowaniem jednostek. Na papierze wygląda to nadal imponująco. Siły lądowe USA liczą ponad milion żołnierzy: 476 tys. w służbie czynnej, 200 tys. w rezerwie i ponad 340 tys. w Gwardii Narodowej” – informuje „Polityka”. Jednocześnie zaznacza, że „siły lądowe straciły ponad 90 tys. żołnierzy, a ponieważ budżet obcinano jeszcze bardziej niż stany osobowe, gotowość utrzymywano kosztem modernizacji”. „Kiedy w lutym w Kongresie politycy słuchali gen. Allyna, opadły im szczęki, gdy usłyszeli, że na wypadek nagłego kryzysu USA są w stanie wysłać do walki… trzy brygady. Tylko tyle odpowiada treści sloganu wygłaszanego też przez amerykańskich dowódców w Polsce: ready to fight tonight (gotowi do walki choćby dziś wieczorem). Szef sztabu gen. Mark Milley otwarcie mówi, że ma za mało żołnierzy, by sprostać zadaniom narzuconym przez strategiczne dyrektywy. Innymi słowy, deklaruje, że nie jest w stanie iść na wojnę” – relacjonuje portal.
Niezbędna okazują się również wymiana i modernizacja sprzętu, który w potencjalnym starciu z rosyjskim wojskiem, miałby poważne trudności. Podobnie rzeczy się mają w US Air Force. „US Air Force jako pierwsza zaczęła bić na alarm, ostrzegając o starzeniu się swojej floty. Ale ponieważ – co może być paradoksem, uwzględniając postęp techniki – opracowanie i wdrożenie do służby nowego samolotu trwa teraz znacznie dłużej niż pół wieku temu, lotnicy muszą latać w maszynach dwu-, trzykrotnie starszych od ich załóg. Dzięki CNN i Hollywood żyjemy w przekonaniu o nieograniczonych niemal możliwościach amerykańskiego lotnictwa bojowego. Ten wizerunek nie zmienił się od czasu Top Gun, choć przecież zestrzelenia amerykańskich samolotów przez poradzieckie systemy przeciwlotnicze nad Bałkanami pod koniec XX wieku już powinny dać do myślenia. Tu chodziło bardziej o taktykę niż technikę, dzisiaj największymi zmartwieniami dowódców są wiek, liczba i stan techniczny – dostępność samolotów” – informuje portal. Dziennikarze przypominają, że „Siły Powietrzne USA przez 20 lat – od 1994 do 2007 r. – nie kupiły żadnego nowego myśliwca taktycznego”. W tym kontekście przypomniano o problemach związanych z zakupem i eksploatacją samolotu F-35. „Legendarny już program samolotu F-35 skomplikowało najpierw połączenie wymagań lotnictwa, marynarki wojennej i piechoty morskiej, a potem upakowanie wszystkiego w narzucającej ograniczenia, trudno wykrywalnej konstrukcji. W efekcie podstawowy nowy samolot taktyczny US Air Force jest wolniejszy od poprzedniego, przenosi mniej uzbrojenia, pochłania nieporównanie więcej kosztów obsługi i jest dwukrotnie droższy. Ale od F-35 nie ma już odwrotu i trzeba tylko mieć nadzieję, że samolot potwierdzi w realnym boju rewelacyjne wyniki z ćwiczeń, kiedy nie dawał szans maszynom reprezentującym poprzednie generacje” – informuje portal.
Podkreślono również znaczenie złego stanu amerykańskich sił zbrojnych w kontekście misji NATO na wschodniej flance Sojuszu. „To właśnie na europejskim teatrze działań trzy słowa na o – outgunned, outranged i outdated – stają się najwidoczniejsze w praktyce. Kiedy Amerykanie przez ostatnie 20 lat bili się z użytkownikami AK-47, Rosjanie inwestowali w rakiety, czołgi, śmigłowce i samoloty. Nadal mają ich mniej od NATO, mniej od USA. I totalnej wojny by nie wygrali. Ale lokalnie, przy granicy z Polską czy zwłaszcza krajami bałtyckimi, mają tymczasowo przewagę” – zaznacza „Polityka”.
Wielu zachodnich obserwatorów od jakiegoś czasu rownież wskazuje na zły stan najsilniejszej armii NATO. Dan De Luce pisał na łamach „Foreign Policy”, że Amerykanie nie posiadają wystarczających zdolności, aby odeprzeć potencjalny rosyjski atak na kraje bałtyckie. Z kolei we wrześniu portal Politico również informował o tym, że siły zbrojne USA stacjonujące w Europie, szczególnie te, które zostały rozmieszczone na wschodniej flance NATO, nie są obecnie przygotowane do konfliktu z Rosją.
KRESY.PL